Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

M, jak matura, odc. 1. Polski

Hej hej!

A oto i wasza nowa ulubiona seria na blogu! :d Ponieważ skończyłam szkołę troszkę temu, a jeśli liczyć strajk, to jeszcze wcześniej, i ponieważ teraz mam z różnymi przedmiotami troszkę więcej do czynienia, niż kiedykolwiek chciałam,, napiszę wam trochę o nich przy okazji egzaminu.

po pierwsze, sam egzamin.

Maturę z polskiego napisałam w poniedziałek. Przyznaję, że stresowałam się mocno, ale po pierwsze dlatego, że był to pierwszy egzamin, a po drugie dlatego, że ja na prawdę nie lubię tego arkusza. Z rozumieniem tekstu czytanego natomiast nie mam dużego problemu, pisać też potrafię, więc myślę, że nie było źle. Pierwszy tekst, ten o języku bardziej mi się podobał, mniej ten drugi, o powieści historycznej. Kto dał oba przykłady cech powieści historycznej z "krzyżaków"? Ja dałam! Kto powiedział, że te dwa przykłady z powieści Sienkiewicza, to mają być z DWÓCH powieści? 😉
Praca pisemna miała temat: "czym dla człowieka może być wolność". Co ciekawe, mój rocznik na testach gimnazjalnych miał w swojej pracy pisemnej opisać bohatera, dla którego najwyższą wartością jest wolność. Dziś: "dziady" i "tango". Wtedy? "Igrzyska śmierci"! I love my life. Wróciłam do domu i spałam dwie godziny.
Zanim jednak matura, to były całe lata nauki polskiego, do których odniosę się w tym wpisie. Więc jeśli kogoś interesowało tylko, czy zdałam maturę, to jest ten moment, kiedy zmienię temat.

Początki

lektury nieobowiązkowe

Ponieważ język polski jest związany… o rany, nierozerwalnie! O to słowo mi chodziło na maturze! Zapomniałam tego słowa! 🙁 No nieeeeeee…
W każdym razie, ponieważ język polski jest nierozerwalnie związany z literaturą, powiem wam najpierw, skąd wzięły mi się książki. Moja mama, tak, jak i babcia, czytały całe życie, zawsze i wszędzie, gdzie tylko mogły. Moja mama nie może tylko w samochodzie, co również odziedziczyłam, podczas jazdy nie mogę.
Wydaje mi się, że duże zamiłowanie do bajek i słuchowisk może być spowodowane tym, że przecież nie mogłam oglądać wszystkiego w telewizji. Do tej pory pamiętam, jak wkurzały mnie bajki typu "bolek i lolek" czy, z nowszych, "pingu", bo oni tam nic nie mówili! Za to miałam, nagrane na płytę, kilka bajek o kreciku. Normalnie, czytanych, jak książkę, takie opowiadania. Płyta ta przetrwała w naszym domu do dnia dzisiejszego, Emila jej nadal słucha. Oprócz tego wchodziły różne rzeczy czytane, polskie i niepolskie baśnie, "muminki" na kasetach, które dotąd kocham całym sercem, jakieś inne "muminki" i bajki disneya opisywane podobnie, jak krecik, już pomijając różne bajki grajki i "chwile dla malucha".
Audiobooki zaczęły się u mnie… i tu nie przysięgnę kiedy ani od czego. Na pewno były jakieś lektury, czy to "Karolcia", "mikołajek" czy "opowieści z narni". Niedługo potem, wtedy już na bank chodziłam do szkoły, moja mama zagadnęła mnie: a wiesz, jest coś takiego, jak "Harry Potter". W tym momencie świat się zmienił i nie powrócił już nigdy do poprzedniej postaci. Pierwsze, prawdziwe, bardzo długie audiobooki, które już autentycznie chciałam… Przyznać się, kto pamięta "czarę ognia" na ponad trzydziestu płytach? Bo ja to miałam! Zborowski grał mi w magnetofonie, w głośnikach samochodowych podczas drogi na wakacje… dosłownie wszędzie. Teraz żałuję, że poznawałam pottera nie za bardzo pokolei, chyba dlatego, że nam się troszkę części pomyliły. Niektóre czytała mi mama, pamiętam nawet nieoficjalne tłumaczenia siódemki.
W tamtym czasie moje zainteresowania tak literackie, jak i muzyczne opierały się na tym, że co jakiś czas rodzice wyszukiwali mi coś podobnego do poprzedniej rzeczy, która mi się podobała. W tym przypadku, skoro słuchałam "narni", potem tego "pottera", no to może… "wrota czasu"? Jakiś nowy audiobook, to sprawdzimy. Z drugiej strony zaś dostawałam też książki znane, o których wszyscy dorośli mi opowiadali i już je znali. W ten sposób funkcjonowałam sobie między, powiedzmy, fantastyką, typu "potter", "Ulysses Moore", a lekturami typu "przygody Tomka Sawyera" czy różnymi książkami Niziurskiego. Pierwszą książką, jakiej wydawanie w audiobooku pamiętam był "ognisty pierścień" i dalsze części serii "century". Przez dłuższy czas była to moja ulubiona książka i tak jak pierwszą część znalazłam, jak inne, w internetowej księgarni, tak na resztę części musiałam już, z niecierpliwością, czekać. Do tej pory stoją na honorowym miejscu na półce.

Teraz czas na braillea.

Wracając jednak do podstawowego zagadnienia tego wpisu, jakoś nigdy nie łączyłam zwykłego czytania czy słuchania książek z lekcjami polskiego, a nawet z lekturami. Przyznaję, że nigdy nie lubiłam czytać. I teraz wszyscy tak "wtf? To po co poprzedni akapit?!". Już wyjaśniam, nigdy nie lubiłam czytać braillem. Do tej pory czytam dość wolno, przyznam, że m.in. dlatego unikałam raczej czytania moich prac czy tekstów z podręcznika przy reszcie klasy. Nie to, żebym w ogóle nie doczytała się do końca zdania, ale po prostu nie lubię, stresuje mnie to. Niektórzy mają nieładne pismo, inni mówić publicznie nie lubią, ja nie czytam zbyt dobrze.
Teraz brak brailla przechodzi mi jakośulgowo, nie zawsze jednak było tak łatwo, zwłaszcza, że uczyłam się w szkole dla niewidomych, w której to szkole, dzięki Bogu, nie ma przebacz, trzeba czytać. W grupie w internacie mieliśmy zasadę, że codziennie trzeba było poświęcić to pół godziny na czytanie. Półgodzinne czytanie stało się jedną z najbardziej znienawidzonych prac domowych w życiu, a pani Ania, którąw tym momencie serdecznie pozdrawiam, do tej pory nie może zapomnieć, jak zawsze witałam ją na jej dyrzurze słowami: pani Aniu, jakby co, to już czytałam!
Póki byłam w pierwszej czy drugiej klasie, łatwe teksty nie były dla mnie wyzwaniem. Od trzeciej klasy coraz częściej słyszałam, że powinnam coraz częściej ćwiczyć. :d
Moja awersja do braillea nie oznacza, że nie lubię tego pisma jako wynalazku, uważam, że jednak powinno się umieć czytać litery, nie ważne, jakie by one nie były. Pamiętam natomiast, że dla mnie głośne czytanie lub, nie daj Boże, praca z tekstem, były najmniej lubianymi częściami lekcji języka polskiego.

Tworzenie własnych historii.

Oprócz czytania, na polskim wypadało by jeszcze umieć pisać. I podczas gdy ortografia nigdy nie była moją mocną stroną, może dlatego, że nie czytałam, a może dlatego, że nie bardzo rozumiałam jej sens, sama treść pisanych opowiadań czy wypracowań raczej nie była dla mnie problemem. W czwartej klasie na przykład dostaliśmy pracę domową, żeby napisać ostatni rozdział "spotkania nad morzem". Mało tego, pamiętam to dobrze teżdlatego, że to była pierwsza praca domowa, którą pozwolono mi wydrukować, a nie pisać na maszynie. Trochę mi teraz żal, że nigdzie tego nie zachowałam, aż jestem ciekawa ,co takiego napisałam. Ja w ogóle miałam wtedy fazę na własne opowiadania, zwłaszcza, że odkryłam wynalazek zwany fanfickiem, a wiadomo, co dla fana HP oznaczało wtedy odnalezienie rozszerzenia oryginalnej historii. Do tej pory z przyjaciółką wspominamy świetny, na prawdę dobrze napisany fanfick na temat życia rodziców Harrego. Czekało się na to, jak na nową książkę! Pomijam już całe mnóstwo różnych fanficków, które wtedy pojawiały się w mojej głowie, a czasem i na moim dysku. Opowiadania własnego pomysłu owszem, miałam w głowie, ale nie zapisywałam ich prawie nigdy, a jeśli zapisywałam, do niczego się nie nadawały.

Podejście do lektur.

Pozwólcie, że będę się wspomagać listą lektur, wszystkich nie pamiętam, a o paru napiszę.
W mojej klasie były oprócz mnie jeszcze dwie osoby, lubiące czytać. Nie miało znaczenia, czy książka jest lekturą, po prostu, albo była OK, albo nie. Pamiętam dwie, bardzo bardzo duże, fazy na książki, które przechodzili oni, a ja nie. Jakoś w jednym czasie weszli w szkole "bracia lwie serce", a w domu "Eragon". W "braci" oni się bawili, a "Eragon"… Matko, ja też lubiłam tę serie, ale ludzie! Oni się nauczyli całych tych słowniczków na końcu! Odpytywali się z tej starodawnej mowy elfów! Ja z lektur lubiłam jeszcze "szatana z siódmej klasy". Był spoko i miał fajny audiobook. Z kolei np. "tajemniczego ogrodu" nie lubiłam, ale podobało mi się przedstawienie w teatrze, na które poszliśmy z klasą. Było muzyczne, do tej pory mam tę płytę. Dalej… "ten obcy", o Jezu, tragedia. To samo "w pustyni i w puszczy", no sorki, Sienkiewicz to na prawdę nie moja bajka. Kolejną fazą, której ja nie przechodziłam, a wszyscy owszem, to "chłopcy z placu broni". Nie wiem… nie łapię tego.

gimnazjum, pojawia się problem.

Nie wiem, czy pamiętam dobrze, ale pierwsze poważniejsze problemy z przeczytaniem lektury pamiętam z gimnazjum. Pomijam już, że każde opowiadanie czy zadany tekst z podręcznika czytałam palcami, a wiadomo, jak bardzo to lubiłam. Połączyło się to z moim, wtedy jeszcze bardziej nieznośnym, poczuciem nieustannego obowiązku robienia wszystkiego i więcej, no więc nie było rady, czytałam. Ale już np. takiego "hobbita" przeczytałam w ostatniej chwili, w audiobooku, leżąc w łóżku z gorączką. Do tej pory jestem dumna z tego, że znam całą tę książkę, bo to na prawdę nie był mój klimat, ani wtedy, ani teraz. Za to, co ciekawe "zemstę" Fredry, albo Krasickiego lubiłam bardzo. Nadal mam nagranie z przedstawienia, jakie zrobili nasi znajomi kilka roczników wyżej na koniec roku i zakończenie zajęć artystycznych, zagrali "zemstę", odpowiednie fragmenty dostosowując do realiów. Dyndalski pisał list na tabliczce brailowskiej. 🙂
Następnym zaskoczeniem byli "krzyżacy", przebrnęłam powoli, ale w sumie się wczułam. Jak się zacznie rozumieć język, to nie jest tak źle.
Z poetów lubiłam jeszcze Miłosza i Mickiewicza.
O, kolejny problem! "kamienie na szaniec". Bardzo proszę, można się zachwycać i podziwiać, ja nie umiem. To bardzo ważny temat i ja to szanuję, ale… nie lubię historii.
Dużo miałam problemu nie z lekturami, a z omawianiem ich. Przeczytać cośChristie, spoko! Omawiać to jako kryminał… jakoś tak… nie bardzo.
A, no i oczywiście, coś, czego nie rozumiałam, a moi towarzysze w czytaniu tak, mity greckie! Wtedy też wkroczył do naszego świata Percy Jackson. Oni znali wszystko, znali bogów na pamięć, na lekcjach wiedzieli więcej, niż było napisane w książce. Ja znałam jedną częśći siedziałam, jak na tureckim kazaniu. Serie pana Rjordana skończyłam dopiero niedawno.

Liceum, czy na prawdę zniechęca do czytania?

Zetknęłam się z opinią, że po tych lekturach, jakie są w liceum człowiek nie bardzo ma ochotę czytać cokolwiek. Nie umiem zdecydować, czy w moim przypadku była to prawda. Rzeczywiście, lektury tu są dość szczegółowe, długo omawiane, jeszcze dłużej powracające na pierwszy plan przy różnych motywach, a poza tym, w wielu przypadkach, bezgranicznie smutne… Na przykład "granica"… wiecie… "granica, bezgranicznie… no nieważne.
Nie no, ale serio, dlaczego ludzie się dziwią, że wśród młodzierzy jest tyle depresji, kiedy w lekturach wszyscy, jak jeden mąż. Mickiewicz: "jesteśmy niewolnikami w więzieniu! Do diabła z tym!". Co z resztą Gustaw/Konrad przeżył sam. Żeromski: "tak było ciężko, deszcz spływający po szybie nawet, wszystko tak ponure jest i smutne". Słowacki: "smutno mi, Boże". Nałkowska: "i dobrze, bo na pewno i tak wszyscy zdradzą ciebie, a ty wszystkich.". Konrad: "było ciemno, i ponuro, i źle, i ciemno, i ponuro, i źle, i ciemno… O! Jak się fajnie gość ubrał! Że mu się chciało, przecież tu tak ciemno, i ponuro, i źle…". Shakespeare: "a weź, zabijmy sobie kogoś!". Goethe: "najlepiej siebie!". Sofokles: "w sumie, to już zabiliśmy!". Ludzie! No nic, tylko iść i się wieszać, zwłaszcza, że potem jeszcze trzeba pamiętać wszystkie nazwiska wszystkich. Ja się zwykle lekturom nie dziwię, jeśli przekazują jakieś wartości. Problem jest tylko taki, że większość lektur z danej epoki przekazuje wartości podobne, a że szeroko omawianą epoką jest na przykład romantyzm, no to mamy tutaj seryjnych samobójców. A pokrzepienie serc? A pozytywizm? A Sienkiewicz… a, zapomniałam, Sienkiewicza też nie bardzo.
OK, to pozytywy, żeby nie było, że tylko narzekam. Lubię "lalkę", bo wszystko rozumiem, nawet byłam ostatnio odwiedzić pomnik Wokulskiego, który stoi na peronie, na stacji kolejowej w Skierniewicach, bo właśnie tam chciał się Wokulski pod pociąg rzucać. O, i kolejny! "Pod pociąg się podłoże…" Dalej: lubię"pana Tadeusza". Bo tak. Bo lubięMickiewicza. Mimo "dziadów". A, no i "ferdydurke"! Tu mam problem, bo nie wiem, czy lubię, czy się wczułam w klimat. Wiem, że dużo bardziej mi się podobało, jak jużwyszłam z tej szkoły i tam, między częściami fabularnymi są takie "wstępy" pisane przez Gąbrowicza bardziej we własnym imieniu. W skrócie mówiąc, filozofuje tam o artystach i sztuce. I przytoczę wam tu pewien dialog:
Ja: Pani profesor, a to jest obowiązkowe?
Pani Profesor: No właśnie nie, tych wstępów nie musicie… znaczy, możecie przeczytać, ale nie musicie się aż tak na nich skupiać…
Ja: A szkoda, bo są najlepsze z tego wszystkiego. 🙂
A, no i pomysł na "tango" mi się podoba. Kolejna lektura z motywem tańca.

Co do tego zniechęcania, nie wiem. Ja nadal czytać lubię. Może rzeczywiście czasami wolałam obejrzeć film lub serial, żeby odpocząć. Może rzeczywiście był taki moment, gdy miałam tak ciężki okres w życiu, że słabo mi sięrobiło, jak pomyślałam o, dodatkowo, czytaniu czegoś o słabych życiowych okresach. Możliwe jest, że właśnie dlatego z mojego okresu liceum pamiętam raczej lżejsze lektury w wolnym czasie. Ostatnio skończyłam Rjordana, non stop czytam Chmielewską, a trochę wcześniej przeczytałam "century" po angielsku, od tak, dla czytania po angielsku. Pomimo, że oryginał jest po włosku. Z przeczytanych w liceum rzeczy polecam jeszcze "aplikację", "do zobaczenia nigdy", biografie Stevea Jobsa, "legion"… to już mniej lekkie… No, o książkach mogę pogadać długo. I widzicie? Nie jestem zniechęcona! A ile ja mam lektur zaplanowanych, to już w ogóle nie zliczę.
Jakieś propozycje, jakie jeszcze książki oprócz lektur fajnie pasują do matury ustnej? Bo tę przyjemność mam jeszcze przed sobą. :p

Nie zanudzam was już opowieścią o moim polskim. Zapraszam do komentowania.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

zapowiedź nowej serii

Hej hej!

Wiem, że sporo osób na blogu relacjonuje matury, mniej lub bardziej na bieżąco. Ja wiem, że się nie wyrobię z pisaniem o tym codziennie. Zapowiadam za to serię wpisów, w których będę opowiadać nie tylko o maturze, ale także o przedmiotach, z których aktualnie zdawałam egzamin. Jak mi szły w szkole, czy je lubiłam itd.

Żeby być konkretniejszym, całą podstawówkę i gimnazjum uczyłam się w ośrodku dla niewidomych w Laskach, w liceum natomiast byłam już w szkole masowej. Jeżeli więc ktoś ma jakieś pytania na temat lekcji w jednej lub drugiej szkole, piszcie je pod tym wpisem, a ja postaram się odpowiedzieć we wpisach dotyczących danych przedmiotów.

Na początek tylko powiem, że pierwszy stres już ze mnie schodzi. 🙂

Pozdrawiam
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Tak się kończy liceum! I proszę NIE używać słowa…

Dobra. Otrząsnęłam się, posiedziałam sobie bez sensu rozmyślając nad życiem, parę razy wybrałam się wszędzie… i jestem w stanie pisać.

Po pierwsze, to chcę uprzejmie donieść, że to mi wcale nie przeszło.

Płyta siódmego czerwca. Będzie ogień. Nie wiem, czy dwa miesiące, czy dwa dni, ale będzie!
A propos płyt, coraz bliżej jestem tej mojej strony z recenzjami. Na razie spokojnie, nic się nie dzieje, ale recenzje już się tworzą, to i może strona powstanie. Zwłaszcza, że jak mi się nawarstwi materiału, to zapomnę, co chciałam napisać, więc trzeba zacząć jak najszybciej.
A jak już jesteśmy przy recenzjach, to dopiszę, że kolega, który tutaj ukrywa się pod nickiem Papierek zaprosił mnie ostatnio na wesele. Rzecz jasna nie własne, spokojnie, to było cudze wesele. Ja byłam osobą towarzyszącą i było to dla mnie bardzo miłe towarzystwo. Wraz z Mateuszem ucieszyliśmy się z tego, że grał tam zespół na żywo, a podczas ich występów nie tylko potańczyliśmy, ale także uznaliśmy, że ta wokalistka się tam serio marnuje, ona powinna występować w dużo większych lokalach, na dużo większych scenach! I co, Mateuszu, dało się tańczyć z kimś niewidomym? Ja nie dam rady? Ja? :p

Przejdźmy dalej. Jak wiadomo, tydzień temu skończyłam szkołę średnią i, ku mojej radości i jeszcze większemu zdziwieniu moja rodzina uznała, że z tej okazji zasłużyłam na prezenty. Po pierwsze mam nową kurtkę, świetną, będę w niej chodzić wszędzie! Dzięki, Babciu, wiesz, jak trudno jest zmusić mnie do przymierzenia i noszenia czegoś bez protestu. Moja druga Babcia i Wujek wpadli na równie znakomity pomysł, mianowicie podarowali mi dowolny prezent w postaci pewnej ilości środka płatniczego akceptowanego w tym pięknym kraju. Ja środek płatniczy przepuściłam na ten, kilka razy już wspominany, metronom wibracyjny. Gdybym miała go sobie kupić samodzielnie, podejrzewam, że trochę by to potrwało, ponieważ jest to gadżet z kategorii "będzie okazja, to i zakup będzie". Polega to na tym, że metronom nie wydaje odgłosu, nie klika, nie piszczy, nic w ogóle nie robi, poza wibrowaniem i świeceniem. Można go sobie nosić na ręce, nodze, czy czym tam chcecie i odczuwać jego wibracje. Jest to ciekawe doświadczenie, ponieważ ludzie, używający metronomu tak w ogóle, przyzwyczajeni są zwykle do dźwięku. A tu trzeba się przestawić na dotyk i rzeczywiście, przyzwyczajenie się trochę mi zajmie. Ale jest to bardzo ciekawy pomysł, zrobiony fajnie i współpracuje z firmową aplikacją na telefon, jak najbardziej dostępną i do ogarnięcia. Można sobie tam ustawić konkretne tempo, kolor światła i moc wibracji, takie tam. Fajna rzecz, będę ćwiczyć.

A propos zakupów. Ostatnio coś mnie trafiło, ponieważ mój hihat się zepsuł. Hihat (część zestawu perkusyjnego) przestał działać tak, jak powinien, co czasem się zdarza, jak się człowiek posługuje elektroniczny zestawem. No więc udałam się do sklepu, kupiłam stołek, o którym już tu pisałam, a także zamówiłam nowy hihat wraz ze statywem i nowy pad talerzowy, żeby jeden z talerzy również wymienić. Późniejszym zakupem był też nowy moduł sterujący. Wyjaśniam, że perkusja elektroniczna polega na tym, że pady imitujące bębny połączone są kablami z mózgiem całej operacji, czyli modułem mającym w sobie komputer do obsłużenia całości. Tam są wszystkie brzmienia, tam idzie sygnał z czujników, umieszczonych na padach. No więc zamówiłam nowy moduł, ale, że chcę go kupić, że tak powiem, tak o, bez całej reszty, to muszę sobie nań troszkę poczekać. W Prodrum owszem, mają moduł roland td17, ale wraz z zestawem, osobno ten gatunek nie występuje, jeszcze go nie ma. Czekam więc i od razu zapowiadam, że, jak przyjdzie, a ja będę już wiedzieć, jak zrobić na nim cokolwiek, zrobię wam tu porządny wpis audio. I myślę, że w tym wpisie zrobię prezentację całego sprzętu, jaki ja tu mam, jednym rzutem. I perkusję, i klawisz, i całą, brzęczącą, stukającą i ogólnie robiącą dużo hałasu, akustyczną resztę.

Przejdę teraz do mniej miłego tematu, bo wiem, że dużo osób o to teraz pyta. Nie będę mówić, co się będzie działo w poniedziałek, bo i tak wszyscy wiedzą, a ja już jestem na etapie: nie używaj tego słowa. Na pierwszy ogień niech pójdzie moje osobiste podejście do imprezy. Pod tym wpisem będą dwie kategorie komentarzy. Te, które uspokajają i życzą powodzenia, powtarzając, że wszystko będzie dobrze, albo takie, które będą tłumaczyć, że spoko, to i tak nie musi się liczyć, przynajmniej nie wszystkie przedmioty, więc co ja się przejmuję, nie ja pierwsza, nie ostatnia. Kochani, wdzięczna jestem za każde słowa wsparcia i trzymanie kciuków, na prawdę. I ja chętnie odpowiem na wszelkie pytania i wątpliwości, ale, co do tych dwóch wspomnianych kategorii, to… dajcie żyć. Ja wiem, że ja zdam. Wiem też, że nie zdam na 30 procent, zdam wyżej. No, może poza matematyką rozszerzoną, ale nie bądźmy drobiazgowi. Mało tego, wiem też doskonale, że ja NIE potrzebuję tych wyników na studia, potrzebuję zupełnie czegoś innego. To nie o to chodzi. I tu wchodzi ta druga rzecz, o której chcę powiedzieć. Moje odczucia natury ogólnej. O mojej opinii na temat demonizowania i mitologizowania egzaminów wszyscy dobrze wiedzą. Nie gadałoby się o tym średnio raz na 3 godziny, to może ludzie by się mniej stresowali, a co za tym idzie, lepiej pisali. Do tego, procedury. Ja wiem, że to jest ważny etap naszego życia i tak dalej, ale… wiecie, w maju jest różna pogoda. Załóżmy, że jest gorąco. I co? Przychodzi taki jeden z drugim, w garniturach… i się skupić nie mogą! Bo się duszą! Ja się wcale nie dziwię. Dziewczyny to samo, jak ja jestem zestresowana, łapki mi się trzęsą, a jeszcze muszę patrzeć, żeby broń Boże kropli kawy nie uronić na białe, albo czy mi oczko nie poszło… ludzie kochani, pamiętajcie, najważniejsze jest to, co w głowie!
Dalej. Ja doceniam wszystkie przedmioty. Bardzo szanuję ludzi, którzy piszą coś innego, niż ja, ja bym nie dała rady. Ale, szczerze mówiąc, jestem przerażona. Ostatnio mój przyjaciel, polonista z zamiłowania, human z urodzenia, w ogóle bardziej nie można, mówił mi, że on się denerwuje polskim, bo on pisze rozszerzenie, a nie zna lektur. Nie powtórzę pierwszych słów, jakie mi się nasunęły, bo nie nadają się do druku. Powtórzę drugie. Ludzie kochani! Ja nie wiem, co kto powiedział temu człowiekowi, ale ja może przypomnę. Na podstawowej maturze macie podany fragment tekstu do odniesienia się do niego i całego utworu, potem natomiast musicie podać własne przykłady. Podobnie jest na maturze rozszerzonej. I, żeby nie było, oczywiście, że nic was lepiej nie przygotuje do matury z polskiego, od czytania lektur. Mało tego, osobiście uważam, że do tej matury, to was za bardzo nie przygotuje nic więcej. Ale jeśli nawet człowiek znający książek bardzo, bardzo dużo, mało tego, są to książki często dużo poważniejsze, martwi się o to, że może mieć mało procent z tej matury, to coś tu jest zdecydowanie nie tak. Jak można na starcie uznać, że tragedia, już muszę się stresować, a dlaczego? Bo ja nie czytałem wszystkich lektur na rozszerzenie! Serio? OK, może i powinieneś, ale teraz, to ci dużo nie pomoże. Może lepiej się skupić na tym, co znamy. Bo, po pierwsze, przykłady mają być dowolne, po drugie, ma ich być dwa, nie osiemdziesiąt. No i, najważniejsze, po trzecie: to NIE MUSZĄ być lektury! Jasne, trzeba wybrać coś raczej poważniejszego, oczywiście, że musimy być na sto procent pewni tego, co piszemy, żeby coś takiego wybrać, ale to JEST możliwe!
Kolejna zgryzota, to przedmioty ścisłe. Lekarstwem na maturę z matematyki… o, miałam nie używać tego słowa, no nic… lekarstwem na matematykę, jest robienie zadań. Z tym zgadzam się w całej rozciągłości. Co może również tłumaczyć moje procenty z rozszerzenia… no… nieważne. Ale, jeśli widzę, że ktoś nad tymi zadaniami siedzi cały dzień… tak serio… cały… non stop… Nie wiem, czy słyszeliście o tym, że nadmierne ćwiczenie również może być szkodliwe. Mój kolega z klasy, który jest drugim lub pierwszym, zależy jak pójdzie, najlepszym uczniem w klasie, udziela innym korepetycji i ogólnie jak on nie rozumie, to raczej nikt… nawet on mówi, że przed samym testem nie ma co się uczyć do oporu. Bo się przećwiczycie! Bo zaczniecie się skupiać na najmniejszych szczegółach i w końcu wmówicie w siebie, że nie umiecie nic. A to, najczęściej, nie jest prawda. A jeśli jest, to, kochani, co się przejmujecie teraz?
Języki na koniec, tu mam akurat najmniej do powiedzenia, bo ja zdaję jeden język, który akurat znam. Ale, jeśli ktoś zdaje, albo chce zdawać, to od razu mówię, ja polecam zacząć się uczyć wcześniej, niż w ostatniej klasie, a jeszcze bardziej polecam używać. Książki, filmy, wywiady, co chcecie, ale słuchajcie tego! I czytajcie też. Bo to bardzo pomaga, tak w piśmie, jak i w mowie.

Dobra, koniec tematu, już i tak za długo o tym myślę. Matura jest faktem, dociera to do mnie, więc wesoło mi nie jest, nie oszukujmy się. Emotikon slightgrin Ale, nie dajmy się, idźmy z odwagą… w "Krzyżakach" był taki cytat "i tak sobie szli ku śmierci, weseli i pełni ochoty"… Także… wiecie… Hmmmmmm… w sumie "Krzyżacy", to też lektura…

Pozdrawiam was serdecznie i na razie żegnam, ponieważ moje pomysły na wpisy tak szybko się kończą, jako i zaczynają.
Powodzenia, komu trzeba, życzę ja – Majka

PS Zgłoszenie do szkoły policealnej już wysłane, za to możecie trzymać kciuki nawet bardziej. 😉

Kategorie
co u mnie

Były uczeń, przyszły abiturient i jeszcze kilka osobowości… dziwny ten wpis

Piszę do was, słuchając płyty Jamesa TW. Nazywa się "chapters" i wyszła wczoraj, był dwudziesty szósty. Co ciekawe, nie była dostępna po godzinie zero, tylko dopiero rano. Nie sprawdzałam, o której dokładnie się pojawiła. Chodzi o strefy czasowe, czy co? Bardzo lubięJamesa, brzmi tak, jakby smutny Sheeran miał zespół towarzyszący, całkiem miły efekt. W tym roku wyszły już 3 płyty muzyczne, które są z gatunku nazwanego przeze mnie "perfect tunes", piosenki, których nie dałoby się zrobić lepiej. Chyba aż napiszę recenzje kiedyś.

Jak już mówiłam, wczoraj był dwudziesty szósty. Skończyłam liceum. Nie jestem uczennicą. Jeszcze nie bardzo wiem, kim jestem w takim razie, pewnie się okaże przez najbliższe miesiące.
Zagraliśmy koncert na koniec roku, z którego jeszcze długo będziemy dumni, bo dosyć późno okazało się, żę zakończenie jednak będzie. Niby się ćwiczyło, ale wiecie, jak to jest. Pod koniec nikt nie był pewny, czy ma to jakiś sens, bo w sumie nie wiadomo, czy w ogóle gramy. Okazało się, że owszem gramy, wieść gruchnęła w środę, w czwartek od ósmej siedzieliśmy na próbie. Zespół to zespół, to się nazywa dyscyplina. :p Zwłaszcza, że jak ktoś zna moje podejście do wstawania z łóżka tak w ogóle, to może sobie z łatwością wyobrazić, co pomyślałam, jak w środę o dziewiątej wieczorem dotarło do mnie, że owszem, ja jednak muszę jutro rano wstać wcześnie.
W piątek byliśmy na miejscu koncertu od dziesiątej i kontynuowaliśmy próby, które wiążą się z mnóstwem ustaleń i ogromnym hałasem z kilku różnych źródeł. Fidel przygotował nam perkusję… O, właśnie! Jeszcze wam nie mówiłam!

Uwaga, ten akapit będzie o perkusji. W środę byłam w prodrum, to jest taki fantastyczny sklep perkusyjny w Warszawie, a tam kupiłam sobie nowy stołek do zestawu. Ludzie, nie macie pojęcia, jaką różnice robi wygodne krzesełko do gry! Wreszcie nie zmieniające wysokości według własnego uznania! Wreszcie motorowe, a nie takie zwykłe… Wyjaśnienie: mój pierwszy stołek był zwykły, okrągły, ale osobiście dużo bardziej lubię, jak stołek jest właśnie motorowy, w formie takiego siodełka. Jak zobaczyłam to, które teraz mam, w sklepie, uznałam, że nie ma się nad czym zastanawiać, tak mi się podobało. Przy okazji obejrzałam sobie różne elementy zestawów elektronicznych od Rolanda, bo potrzebowałam zmienić kilka elementów w moim. W efekcie tata przywiózł w czwartek nowy hihat ze statywem i jeden nowy pad talerzowy. Wiecie, niedługo trzynasta pensja, wolno mi. :p

Wracając do koncertu, jeszcze w styczniu, kiedy ustalaliśmy repertuar, padła propozycja zagrania czegośManamu. No to co? "cykady na cykladach"! Najszybszą piosenkę, jaką można, no bo czemu nie? Uznałam, że jestem lepszą perkusistką, niżw zeszłym roku, w tym mniej bolały mnie ręce po grze.
Żałuję tylko, że na zakończeniu nie było zbyt wiele osób ze szkoły. Może to jeszcze pozostałość po nauce w Laskach, gdzie wszyscy się jakoś tam znali, ale mam wrażenie, że nie pożegnałam się nawet z jedną trzecią osób, które w szkole miały ze mną kontakt. Uroczystość niby długa, a potem? A potem dostaliśmy świadectwo, tarczę, długopis, porozmawialiśmy chwilę z naszą wychowawczynią… i w sumie, to już. Zwykle na moment zakończenia lub rozpoczęcia czegoś czeka się i czeka, a potem się mrugnie okiem i już się ten moment kończy. Nie mówię, że to już w ogóle koniec i już więcej nic nie będzie, przecież za chwilę wracamy do szkoły, matury kiedyśnapisać trzeba. Ale, mimo wszystko, jakoś mi tak to wszystko przeleciało przed oczami.

Cóż, teraz chyba czas na tę, zapowiadaną przeze mnie hucznie kilka razy, koszulkę z napisem "jestem niewidoma i przetrwałam matfiz". Jak szłam do liceum, wszyscy się dziwili, że jak to tak, do klasy matematycznofizycznej? Samobójstwo wręcz! Dlatego tym bardziej się cieszę, że jakoś skończyłam to ogólnokształcące i ogólnodostępne liceum ze średnią, która wykracza ponad 4. Jakoś do tej pory nie chciało mi się sprawdzać, o ile wykracza, ale mniejsza z tym. 😉

Czytam książkęSandersona "legion". O facecie, który był tak inteligentny, że jego mózg tworzył mu takie dodatkowe osoby, które niby to robiły za niego. On się w parę godzin uczył jakiegoś języka, a jak kończył, to przychodziła do niego wyimaginowana tłumaczka znająca ten język. Umiał dobrze strzelać? Bardzo proszę, miał osobistego ochroniarza, który robił to za niego. Przynajmniej Stephen tak to widział. Ciekawa lektura, serio. Wracam chętnie.
A dla tych, co przypadkiem czytali serię "gone" Michaela Granta i jeszcze o tym nie wiedzą, informuję, że istnieje książka, której akcja dzieje się po zakończeniu serii. Nazywa się"monster" i jest tak samo… nie wiem, psychopatyczna…? jak reszta. Oficjalnego tłumaczenia polskiego nie ma. Ja czytam po angielsku, ale jest też tłumaczenie publikowane na wattpad, nie wiem, jak często będzie aktualizowane. Nie powala na kolana, ale jest w porządku.

OK, chyba kończę wpis, bo widzę, że nic konkretnego nie wyduszę dzisiaj. 🙂

Pozdrawiam i życzę miłej soboty
ja – Majka

PS Ktośmoże wie, po ilu latach można sprzedać cudowne prezenty od aktywnego samorządu? Bo ja ten komputer kupiłam nie wiedząc, że wszystkie polskie znaki piszą się razem z następnym słowem. Sięzastanowić, cięlubię, jednątrzecią, całąlistę… i tak dalej, i tak dalej…

Kategorie
co u mnie

przerwana lekcja muzyki, czyli odkrycia muzyczne podczas strajku, LSD i lemoniada

Od razu informacja: ja nic nie brałam!

Witajcie!

Monia ostatnio przypomniała mi (dziękuję ci, Moniu), że w sumie dawno nic nie pisałam na blogu no i, Maja, wiesz, co z tym?
Tak naprawdę, to nie wiem, chyba najpierw szkoła, potem konieczność odpoczynku, a dochodziła jeszcze do tego kwestia tego, że wpisów przez pewien czas w ogóle nie było widać, to po co miałam pisać?

Tóż przed rozpoczęciem strajku mój umysł był w stanie wybitnie specyficznym. Bardzo szybko przechodziłam ze stanu kompletnego rozbicia i stresu, poprzez obojętność i zmęczenie, aż do nastroju pt. "a, wywalone, jakoś będzie, co my się mamy martwić". Jednego dnia organizm wybudzał się pół godziny, myśli kleiły się jedna do drugiej i mózg sam nie wiedział, że skończył zdanie i wypadałoby zacząć drugie. Innego dnia natomiast nowy filmik na śledzonym kanale na youtube był narodowym świętem, a nowa EPka Cody'ego Simpsona ósmym cudem świata i ja w ogóle nie pojmowałam, jak ten świat mógł przedtem istnieć bez tej informacji. W środę wszystko waliło mi się na głowę i wylatywało z rąk, (swoją drogą dosyć dziwna figura mi tu wyszła), natomiast w czwartek już świat stał otworem, a nadchodzące egzaminy były formalnością. Jakby tego było mało, na matematyce weszliśmy w stereometrię, a trójwymiarowe obrazki zaczęły mi się troszkę rzucać na mózg, przestawałam rozumieć, co widzę, pod koniec lekcji byłam na etapie sprawdzania, który model ostrosłupa lub graniastosłupa najlepiej nadawałby się do tego, aby zrobić z niego instrument i gotowa byłam głośno protestować, gdy ktoś mi te modele zabierał. Na polskim natomiast byliśmy na etapie obozów pracy i obozów śmierci. W skutek czego na lekcjach mówiliśmy o śmierci, rozpaczy, śmierci, wojnie, bliznach na ciele i umyśle, śmierci, zmarnowanej młodości, nieziszczonych marzeniach… może wprowadźmy odmianę… samobójstwie… śmierci… Ja naprawdę doceniam wagę tematu. Serio. Uważam, że trzeba o tym mówić i pamiętać. Kiedy jednak zgrało mi się to z maturą, ogólnym zmęczeniem materiału, napiętą atmosferą i tym, że z angielskiego wychodziła mi ledwo czwórka, co powoli przestawało mnie bawić, rezultat był dosyć opłakany.
Prawdopodobnie, w którymś momencie, może któregoś kolejnego ranka, kiedy myśli ciągnęły się powoli i nie chciały ruszyć z miejsca, rozmywając kontury wydarzeń, uznałam, że cośmi jest. Ponieważ moje skojarzenia mieściły się gdzieś pomiędzy "przerwaną lekcją muzyki" Susanny Kaysen a takimi filmikami na youtubie, gdzie gość opowiadał o LSD, a były dośćblisko i jednego, i drugiego, uznałam, że potrzebuję odpoczynku. Z tej okazji piątego kwietnia, w piątek, wybrałam się na przyjęcie z rodziną, zostałam u babci w Warszawie na noc, przez pół nocy oglądając z nią film, w sobotę pojechałam do Lasek, tam spotkałam się z przyjacielem i, jak przystało na dojrzałych ludzi, obejrzałam z nim naszą ulubioną bajkę, pouczyłam się z moją poprzednią nauczycielką fizyki o reakcjach jądrowych, zostałam w ośrodku na noc, w niedzielę porozmawiałam sobie z moją wychowawczynią z internatu o matematyce, wybrałam się do Warszawy na jeszcze jedno spotkanie… ja miałam odpoczywać, tak? Coś było… Byłam w domu po 18 i byłam bardzo, bardzo, bardzo zmęczona. Doszłam do końca wytrzymałości i poszłam spać.

Od następnego dnia rozpoczął się strajk, co oznaczało, że mi wolno było spać, do której mi się żywnie podoba, o ile nie obudzi mnie siostra lub papugi.

Przyznaję, że podczas pierwszego tygodnia matura odpłynęła statkiem, może to był ten z egzaminów gimnazjalnych, a ja uznałam, też za egzaminem i poetą, że "życie mnie mnie" i idę czytać. To ostatnie, to ja, nie Sztaudynger. A, właśnie, tak przy okazji. Jak ktoś chce się przyjrzeć ciekawemu zjawisku psychologicznemu, to niech sobie poczyta, co ludzie piszą na twitterze dodając krzyżyk. Polecam #egzamingimnazjalny lub #egzaminosmoklasisty. Oto jest przyszłość nasza…
Kiedy ja już skończyłam tę ciekawą lekturę, zajęłam się inną, nadal jednak nie była to lektura szkolna, ale, przyznaję uczciwie, twórczość Ricka Rjordana. Ja to kiedyś muszę skończyć, serio. Już mi niedużo zostało i potem już wyłącznie szkolne rzeczy. Co nie znaczy, że nie zerknę na nie wcześniej. Wymyśliłam sobie, że wypiszę wszystkie lektury, codziennie będę sobie kilka losować i opracowywać. Streszczenie, motywy, postaci, takie tam. Przed maturami z matmy natomiast będę się chyba modlić, bo na to już nic nie pomoże. Oprócz, oczywiście, studiowania tablic, o czym przypomniała mi pani wicedyrektor, kiedy wczoraj zjawiłam się w szkole. Bardzo dobrze, Pani Profesor, że Pani o tym wspomniała, ja się tego spisu treści chyba na pamięć nauczę.

Matury, matury, a co po maturach? A po maturach nadal to samo, realizacja dźwięku. Mam już dwa typy szkół, niedługo do nich dzwonię i będę się ich uprzejmie pytać, czy chcą mieć w życiu jeden, dodatkowy problem. Życzcie mi powodzenia, jeśli się uda, będę studiować w Warszawie. A jedenastego maja są dni otwarte w krakowie na Tynieckiej, ktoś był? Jest? Będzie? Bo ja bym chciała się zjawić i zobaczyć, ponieważ wiedza i alternatywa dobrymi są.

A teraz przechodzimy do naszej ulubionej części wpisu, czyli… odkrycia muzyczne! Oczywiście żartuję, myślę, że to tylko moja ulubiona część. :p
Po pierwsze: już w poprzednim wpisie wspominałam, że na scenę muzyczną powrócili the Jonas Brothers. Ludzie, jak byłam jeszcze taka mała, taka! Jak Emilka! Gdzie tam, mniejsza! Ona ma 10 lat, ja miałam z 7, jak poznałam ten zespół. Pamiętam, jak teledysk do "s o s" leciał w TV! Już nie mówię o czekaniu na następne płyty. Więc śmiejcie się, śmiejcie, ale dla mnie to JEST ważna informacja.
Po drugie: od dawna czekałam na album supergrupy pod wdzięczną nazwą LSD. Uspokajam tych, którzy pomyśleli, że nazwa ma coś wspulnego z tymi filmikami na youtube, nie, nazwa się wzięła od członków grupy. Zespół jest złożony z trzech osób. Labrinth, uzdolniony wokalista i producent z Anglii, Sia, prawdopodobnie dobrze wam znana piosenkarka z Australii, a na koniec Diplo, producent muzyczny z USA, który robi tam kawał dobrej roboty. W ogóle on jest strasznie zdolny, jeśli odnajduje się w tych wszystkich, różnorodnych projektach, każdy z trochę innym stylem muzyki i środowiskiem. Ja nadal nie mogę przeżyć, że Diplo i Major Lazer to jedna i ta sama osoba, a to NIE są wszystkie jego projekty. O LSD pojawi się chyba osobny wpis, bo ja dawno żadnego zespołu, robiącego pop, tak nie lubiłam. Te nuty są idealne!
Po trzecie: dwudziestego szóstego kwietnia wychodzi płyta Jamesa TW. Cieszmy się, ponieważ jest on podobny do Sheerana, a wszyscy znamy moje podejście do Sheerana. Nie jest jednak identyczny, ma swoje brzmienie i, co zauważyłam oglądając różne filmy na jego kanale, jest bardzo dobrym gitarzystą. Połowa płyty znana szerszej publiczności, ponieważ piosenki były wydawane przez ostatnie miesiące sukcesywnie, po jednej na miesiąc. Reszta piosenek jest nowa. Nie mogę się doczekać!
Po czwarte: ja nie żartowałam z tą EPką Simpsona. A wszystkie pozostałe EPki złączył i wydał jako, nazwijmy to, pełnometrażową płytę. Ta ostatnia nazywa się po prostu "besides", polecam.
Po piąte: polecam wokalistę, a jakże, z Wielkiej Brytanii, co się nazywa Sam Fender. Kolejny młody zdolny, bardzo lubię jego głos. I ledwo rozumiem, jak mówi. :d
Po szóste: orany, to powinno być pierwsze! Jak mogłam zapomnieć! Billie Eilish, dziewczyna młodsza ode mnie, ze Stanów, wydała ostatnio debiutancką płytę i muszę przyznać, żę dawno tak nie lubiłam alternatywy, jak w tym momencie. Płyta się nazywa "when we all fall asleep, where do we go?" Sama nazwa jest świetna, a płyta jeszcze bardziej warta uwagi. I, niszcząc stereotypy, że hity sąrobione w wielkich, drogich i wypełnionych ludźmi studiach, Billie nagrała to w studiu domowym, produkcją zaś zajął się Finneas, również muzyk, prywatnie jej starszy brat. Z resztą producentem jest świetnym, bardzo lubię ostatnio często wykorzystywany pomysł używania dźwięków z życia codziennego w podkładach muzycznych. Przykładowo, na krótkim wydawnictwie poprzedzającym debiut Billie, w jednym podkładzie były odgłosy zapalanych zapałek, w innym natomiast kroki na śniegu.

Koniec sekcji muzycznej!

No i, tak jużkończąc wpis, dwa fajne wspomnienia z zeszłego tygodnia. Po pierwsze, przyszła do mnie Becia i przyjrzałyśmy się bliżej mojemu Rolandowi. Keyboard się sprawdził, ale, z nieznanych przyczyn, jedna wtyczka odmówiła nam posłuszeństwa. Skutek był taki, że Becia grała, a ja trzymałam ten kabel ręką, żeby się nie ruszał, co jakiś czas wydając z siebie nieśmiały jęk protestu. W pewnym momencie moje prośby do sił wyższych zostały wysłuchane, ja odruchowo puściłam kabel, a on… został w miejscu. I działał do końca naszego spotkania, do tej pory nie wiem, jakim sposobem. Ja utrzymuję, że byłam bardziej złośliwa od rzeczy martwych, a kabel po prostu się poddał, bo uznał, że to nie ma sensu. Lubię tę wersję wydarzeń.
W niedzielę natomiast, wraz z Zuzią, zwaną moim humanem, wybrałyśmy się na festiwal foodtrucków, a tam, oprócz dobrego jedzenia można się wiele nauczyć o ludziach. Pomijam już to, że mam wrażenie, że przy kolejkach do tych budek powinno się ustawić jakieś światła, jak na skrzyżowaniach. Często kolejka nie przesuwała się do przodu nie dlatego, że ludzie się ociągali, a dlatego, że 15 osób musiało przejść w poprzek i nie miał człowiek się jak włączyć do ruchu. To pomijam, bo kiedy stałyśmy w kolejce, żeby kupić sobie lemoniadę, jedna pani bardzo poważnie spytała: przepraszam, a czym się różni ciepła lemoniada od zimnej? … Yyyyyyyyyyyy…

Pozostawiam was z tym problemem i do następnego wpisu. Mam nadzieję, że teraz już mi się uda za tego bloga wziąć.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie twórczość

pamiątka z wakacji bloga – wpis audio, podgłośnijcie sobie

Kategorie
co u mnie twórczość

Powrót po wakacjach blogowych! – zapowiedź audio

Hej hej!

Witam was serdecznie i zapraszam do pytań, bo trochę mi zajmie wdrożenie się znów w rytm pisania. Na razie dostaniecie ode mnie coś, co nagrałam troszkę temu, a obrobiłam dzisiaj. Komentarze pod wpisem audio mile widziane, tak samo, jak i pod tym.

Tęskniłam za wami!
ja – Majka

Kategorie
muzyka

nowy awatar – pod wierzbą

Witajcie.

Dzisiejsza piosenka dnia, to utwór, który usłyszałam poraz pierwszy na swojej studniówce. Dziesięć par zatańczyło walca, a to był podkład to tego tańca. Spodobało mi się, ale zapomniałam o tym, dopiero teraz, kiedy dostałam płytęz nagraniem przypomniałam sobie, że chciałam to odnaleźć. Przyznaję, że bardzo łątwo pomyliłąbym ten głos z innym. Jak ktośnie słuchał jeszcze, to posłuchajcie pod tym linkiem

I teraz słucham, pomyśleliście, że kto to jest? Bo ja od razu miałam przed oczami Ellie Goulding, nawet klimat mi się jakoś zgadzał. A tu proszę, jasne, że nie. To jest Jasmine Thompson, utalentowana, młoda wokalistka, równieżz Wielkiej Brytanii. Piosenka pt "willow" ma w sobie jakiśniepowtarzalny, bajkowy klimat. Nie wiem, czy to nie jest z jakiegoś filmu, sprawdzę to. Ale ja nie potrzebuję znać historii, aby napisać sobie własną, słuchając tekstu i muzyki. Bardzo polecam. Zamknijcie oczy i chodźcie ze mną nad te wodę, pod wierzbą.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
muzyka

gitarzysta, tekściarz, narrator – Alec Benjamin

Witajcie!

Nie pisałam o tym jeszcze, a chyba warto, bo od koncertu minęło już trochę czasu. Dokładnie to koncert był dziewiątego lutego, a już jest dwa tygodnie później, karygodne zaniedbanie. Najpierw rys historyczny.

Skąd mi się to wzięło?

Muzykę Aleca Benjamina poznałam poprzez apple music – serwis streamingowy, którego używam. Tam jest tak, że co piątek serwis sam wyrzuca listę piosenek, które mogą ci się spodobać, na podstawie tego, czego słuchasz w inne dni. Pewnego dnia wywalił mi jakąś piosenkę, spodobała mi się, to dodałam do biblioteki. Była o dzieciństwie, jakoś mi tak podpasowała, jest spoko. Zapomniałam nawet, kto to śpiewał. Kilka dni, nie no, playlista jest w piątki, w takim razie kilka tygodni później dostałam kolejną piosenkę, na którą już zwróciłam uwagę. Śpiewał chłopak, z głosu bardzo młody, a ja lubię patrzeć, co robią młodzi artyści, to sprawdziłam resztę. I dopiero wtedy przyszło mi do głowy, że po pierwsze, to ja go już słyszałam, a po drugie, piosenka o dzieciństwie i dojrzewaniu nie przez przypadek nazywa się "1994". Okazało się, że chłopak ma 24 lata, nieważne, że brzmiał mi na 15, a także, że robi zaskakująco interesujące rzeczy.

kto, co i jak?

Może to stereotyp, ale młodzi wokaliści, z młodym głosem i kontem na youtubie kojarząmi się bardziej z klimatem Justina Biebera, produkcji bardzo studyjnej i bardzo, powiedzmy, podzielonej między ludzi. Ktośmu pisze, ktoś mu robi muzykę, ktośgo stylizuje, dobra, idź, przynieś nam coś. Żadko zaś spotykam się z płytą, na której króluje gitara akustyczna i elektryczna, minimalistyczny beat i bas, a także zachowany jest każdy szczegół, taki jak przesuwanie palcami po strunach i brany oddech. Tworzy to bardzo osobisty i kameralny klimat, co w połączeniu ze szczerymi i ciekawie napisanymi tekstami tworzy idealną dla mnie wersję czegoś, co sobie nazywam songwriter style. Dodajmy tutaj, że na tej płycie praktycznie każda piosenka jest o czym innym, nawet, jak o miłości, to w różny sposób, zupełnie od różnych stron. Sam Alec określa siebie "narratorem", uważa, że dużo łatwiej opowiada mu się historię z zewnątrz, tak jakby był tylko obserwatorem wydarzeń. Może dlatego raczej mu się nie zdarza pisać piosenek od razu po inspirującym je wydarzeniu.
Ponieważ tak mi się spodobało, zaczęłam czytać i słuchać.
No więc, mamy tu chłopaka z Arizony, grającego na gitarze i piszącego piosenki. Pierwszą z nich pt. "beautiful pain" napisał, o ile się nie mylę, po śmierci dziadka. Pisał różne rzeczy i wrzucał je do internetu, stało się tak, że zatrudniła go wytwórnia. Świetnie! Cud prawdziwy, mam osiemnaście lat, mam kontrakt płytowy, żyć nie umierać! Tak, tyle, że wytwórnia zrywa kontrakt z Alecem przed wydaniem owej płyty, pozostawiając go nie tylko bez wydawcy, ale także bez praw do piosenek, które napisał. Powiedzmy, trochę słabo. Alec jednak zbyt lubił śpiewać, żeby przestać, wymyślił sobie, że będzie śpiewał dalej, jeżdżąc po koncertach gwiazd większych od siebie, takich, jak Shawn Mendes na przykład. Przyjeżdżał pod miejsce, w którym koncert się odbywał, grał dla ludzi z kolejki, covery występującego artysty, a także własne piosenki. Potem natomiast rozdawał tym ludziom wizytówki. W ten sposób zdobył najpierw fanów, potem internet, a na koniec kolejny kontrakt, z inną wytwórnią, tym razem doprowadzony do końca. Oto jest więc dla mnie piękny przykład uporu, podążania za marzeniami i sporej odwagi. Ja nie wiem, czy bym się odważyła podbijać do losowych ludzi na ulicy i pytać: mogę dla ciebie zaśpiewać? On to robi, możecie zobaczyć to np. tutaj

Przejdźmy do koncertu

Dziewiątego lutego Alec odwiedził Polskę podczas swojej trasy w Europie. Tym razem nie musi sobie sam za nią płacić. Życzymy mu, aby nadal nie musiał. Jedziemy tak, jak zrobiłam z koncertem Sheerana, piosenka po piosence.

Steve

Koncert Alec rozpoczął piosenką, którą uwielbiam, bardzo bardzo, to była pierwsza piosenka, która na prawdę przekonała mnie do przesłuchania płyty. Kawałek opowiada, nieco przerobioną, historię Adama i Ewy. Narrator mówi w niej mianowicie, że oprócz Adama i Ewy był tam jeszcze Steve, który bardzo się dziwił nieodpowiedzialnemu zachowaniu Adama. Ostatnie linijki refrenu można przetłumaczyć:
"Hej, Adamie. Nie daj się oszukać wężowi. Nie trać tego wszystkiego. Cóż to za strata. Mieć wszystko i po prostu to oddać."
Posłuchajcie.
Alec Benjamin – Steve
Nie wiem czemu, ale jego spokojny głos oraz bardzo ograniczona liczba obecnych w piosence dźwięków jeszcze bardziej przybliża mi klimat pierwszego ogrodu.

If i killed someone for you

Następna piosenka o tym właśnie, niepokojącym tytule, to poruszająca opowieść o tym, jakich granic nie wolno przekraczać. Przepraszam, jestem na etapie omawiania "granicy" na polskim. :p Piosenka przez pierwsze dwie zwrotki wydaje się być wyznaniem mordercy, piszącego do ukochanej osoby, prosząc o wybaczenie i o przyjęcie go pod dach. Przecież wszyscy go szukają, a on chciałby wyjaśnić tej osobie wszystko, prosić o zrozumienie. Dopiero w ostatniej zwrotce dowiadujemy się, że osoba, którą zabił, to on sam. I czy tu chodzi o samobójstwo? Czy może raczej o to, że zabił to, kim był, bo próbował się zmienić dla tej ukochanej osoby? A tego robić nie można.
Alec Benjamin – if I killed someone for you

1994

A oto i piosenka, od której się zaczęło, była to zarazem pierwsza piosenka, podczas której na koncercie został puszczony jakikolwiek rytm perkusyjny, wcześniej była tylko gitara i klawisz. Zmieszczona w tekście opowieść zarówno o tym, jak młody chłopak złamał rękę udając supermana i oglądał MTV, jak i o tym, jak dowiedział się o ludzkiej śmierci, widząc w wiadomościach informację o world trade center.

if we have each other

Utwór otwierający jego płytę, a także jeden z bardziej popularnych. Każda zwrotka jest historią ludzi, którzy sens życia odnajdywali w miłości do bliskich osób, czy to młoda matka z pierwszej zwrotki, czy małżeństwo z długim starzem w drugiej, czy też sam Alec piszący trzeciązwrotkę dla swojej siostry. Tu muszę wspomnieć o tym, że od początku koncertu cała sala śpiewała z nim każde słowo tekstu. TU! W Polsce! Szybko wypowiadanego tekstu! Po angielsku! Jestem dumna. 🙂
Alec Benjamin – if we have each other

Paper crown

Oj piękna nutka, piękna, w ogóle jego jedna z pierwszych chyba, produkowana jeszcze samodzielnie. Są dwie interpretacje tekstu, podam obie, bo nie wiem, która jest właściwsza. Pierwsza, ta prostrza, jest taka, że on to napisał o dziewczynie, która sobie zbudowała mury z własnych niepewności i lęków, ukryła sięz nimi… jakby to wyjaśnić. Wysokie mury, które bronią dostępu do uczuć. Drugą podał sam Alec, który podczas jednego z koncertów mówił, że można też na to spojrzeć, jak na piosenkę o statule wolności po tzw. 09.11. TUtaj widać, ze rzeczywiście historia widziana w telewizji bardzo go poruszyła, myślę, jak i cały kraj.
Posłuchajcie wersji oryginalnej, ale uwierzcie mi, dużo ładniejsze jest na żywo.
Alec Benjamin – paper crown

Boy in the bubble

Piosenka o bójce, tak w skrócie. Narrator opowiada o tym, jak został pobity przez innego chłopaka, a on sam, mimo odniesionych obrażeń w tej bójce, nie poddał się, nie chciał dać napastnikowi tej satysfakcji. W ostatniej zwrotce natomiast dowiadujemy się, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje.
I poraz kolejny, jak oni zdążyli z tekstem?!
Alec Benjamin – boy in the bubble

Stan – eminem cover

To dopiero jest ciekawe! Zaśpiewać cover Eminema, w ogóle od kiedy się rap coveruje, a on to robi świetnie! I to w ogóle dosyć aktorska piosenka. Samo to, że ALec wymienia jako swoje muzyczne wpływy na raz Eminema i Jasona Mraza przekonuje mnie do niego niesamowicie. Pokażę wam to w wersji z koncertu, choć on to też nagrał w studiu.
Alec Benjamin – stan live at 95.5

I built a friend

Jedna z pierwszych piosenek Aleca, jeszcze nie z płyty. Prosta i smutna historyjka o chłopcu, który zbudował sobie robota za przyjaciela. Potem wyjechał na studia, dziewczynę poznał i tak dalej, no i zapomniał o swoim przyjacielu. Kiedy wrócił, jużgo nie odnalazł. Przy okazji anegdotka, podobno Alec zwrócił się przy nagrywaniu teledysku do swojego kumpla z wybitnie delikatnym pytaniem: ej, stary, nie chciał byśmoże umrzeć w moim teledysku? Dobry ziomek, zgodził się.
Alec Benjamin – I built a friend

death of a hero

Mocna opowieść o rozczarowaniu się własnym idolem. Tego dnia skończyło się dzieciństwo. I oto jest przykład tego fajnego nagrywania gitary, o którym mówiłam na początku.
Alec Benjamin – death of a hero

swim

Piosenka z płyty, piąta o ile pamiętam, czyżbyśmy się zbliżali do rytmu reggae? Tak minimalnie? Leciutko? Wydawało mi się, że to najsłabsza nutka, w sensie… może nie jest zła, ale najprostrza, najmniej zaskakująca. "I'm just gonna swim untill you love me" No OK, ale…? I tak myślałam, do puki nie usłyszałam, jak Benjamin mówił o tym utworze w jednym z wywiadów. Wspomniał tam, że to nie tylko jest o miłości, ale także o uporze przy swoim, o tym, że czasami na czymś nam tak bardzo zależy, że, pomimo przeciwności, staramy się dalej. Np. ta historia z wytwórnią. Hmmm… jak tak na to spojrzeć…?
Alec Benjamin – swim

Dwie najpopularniejsze piosenki

Żeby być oryginalną, dwie piosenki Aleca, które najbardziej docenił świat, ja umieszczę w jednym punkcie. Pierwsza, to "the water fountain", historia miłości, która zaczęła się i skończyła, ponieważ dwoje ludzi trafiło na siebie w niewłaściwym momencie. Przykre. Druga natomiast i ostatnia zagrana na koncercie, to utwór "let me down slowly". Historia tej piosenki pokazuje fajny mechanizm powstawania tekstów, mianowicie, że taki tekst wcale nie musi wynikać z prawdziwych zdarzeń, może być równie dobrze historią zaobserwowaną lub, jak w tym przypadku, po prostu wyimaginowaną. Alec napisał to po tym, jak kiedyś obudził się i, orientując się, żę nie ma przy nim jego dziewczyny, wyobraził sobie, co to by było, gdyby właśnie w tym momencie postanowiła od niego odejść. W rzeczywistości rozstali się nie tego dnia, lecz później. uczucie z tamtego poranka jednak pozostało i zainspirowało piosenkę. Swoją drogą, niedawno wyszła odnowiona wersja tego kawałka, wraz z Benjaminem zaśpiewała Alessia Cara, ładnie to im wyszło. Pod linkami jednak znajdziecie obie piosenki w wersjach z płyty.
Alec Benjamin – the water fountain
Alec Benjamin – let me down slowly

Niespodzianka!

Ha, ja też na koncercie myślałam, że to ostatnia piosenka, jednak nie. Zdążył jeszcze zagrać piosenkę pt. "Annabelle's homework", która jest historią rzadko wspominaną w miłosnych utworach, tak mi się przynajmniej wydaje. Opowiada starą jak szkoła historyjkę chłopaka, który odrabia za tą Anabelle prace domowe, żeby zwróciła na niego uwagę. Niestety… nie zwraca. :p Sama chyba taką znam.
Alec Benjamin – annabelle's homework

Podsumowanie

Koniec koncertu i, zgodnie z tradycją ,koniec wpisu. Niemniej zapraszam do samodzielnego odkrywania tego młodego narratora, który, jak dla mnie, idealnie pokazuje, co by wyszło, gdyby zmieszaćSheerana z Passengerem. 🙂

Pozdrawiam
ja – Majka

PS Napiszcie mi taką jedną rzecz. Czy ktoś z was chciałby czytać, gdybym kiedyś w przyszłości albo tutaj wrzucała więcej recenzji płyt i koncertów, albo nawet posunęła się do założenia innej strony tylko po to? Ile takich osób by było? Bo zastanawiam się, czy jest sens…

Kategorie
muzyka

nowy awatar – paper crown

WItajcie.

Dzisiejszy utwór dnia to piosenka Aleca Benjamina. Jego twórczością interesuję się już od paru miesięcy, a dopiero niedawno, właściwie podczas koncertu, odkryłam akurat tę piosenkę. Tekst jest wedłóg mnie bardzo poruszający. Ma znaczenie bardzo personalne, nie tylko dla mnie, ale i uważam, że parę osób z mojego otoczenia powinno go posłuchać. Nie umiem jednak dokładnie opowiedzieć, co powinny z tego wyciągnąć. To trzeba poczuć.
Jeśli ktoś podejmie się tłumaczenia poetyckiego, to zapraszam, ja nie umiem jeszcze. Ale fragment tekstu z pamięci mogę wrzucić, chyba mój ulubiony.

"All she needs, and all she wants, and all she finds.
and all she is and ever was
is compromised.
Cause there's no one to love her
when you built your walls too high.
Cause there's no one to love you
when you trapped yourself inside.

Posłuchajcie, choć wersja oryginalna nie jest najlepszą.
alec benjamin – paper crown – music video
Pozdrawiam ja – Majka

EltenLink