Hej hej!
A oto i wasza nowa ulubiona seria na blogu! :d Ponieważ skończyłam szkołę troszkę temu, a jeśli liczyć strajk, to jeszcze wcześniej, i ponieważ teraz mam z różnymi przedmiotami troszkę więcej do czynienia, niż kiedykolwiek chciałam,, napiszę wam trochę o nich przy okazji egzaminu.
po pierwsze, sam egzamin.
Maturę z polskiego napisałam w poniedziałek. Przyznaję, że stresowałam się mocno, ale po pierwsze dlatego, że był to pierwszy egzamin, a po drugie dlatego, że ja na prawdę nie lubię tego arkusza. Z rozumieniem tekstu czytanego natomiast nie mam dużego problemu, pisać też potrafię, więc myślę, że nie było źle. Pierwszy tekst, ten o języku bardziej mi się podobał, mniej ten drugi, o powieści historycznej. Kto dał oba przykłady cech powieści historycznej z "krzyżaków"? Ja dałam! Kto powiedział, że te dwa przykłady z powieści Sienkiewicza, to mają być z DWÓCH powieści? 😉
Praca pisemna miała temat: "czym dla człowieka może być wolność". Co ciekawe, mój rocznik na testach gimnazjalnych miał w swojej pracy pisemnej opisać bohatera, dla którego najwyższą wartością jest wolność. Dziś: "dziady" i "tango". Wtedy? "Igrzyska śmierci"! I love my life. Wróciłam do domu i spałam dwie godziny.
Zanim jednak matura, to były całe lata nauki polskiego, do których odniosę się w tym wpisie. Więc jeśli kogoś interesowało tylko, czy zdałam maturę, to jest ten moment, kiedy zmienię temat.
Początki
lektury nieobowiązkowe
Ponieważ język polski jest związany… o rany, nierozerwalnie! O to słowo mi chodziło na maturze! Zapomniałam tego słowa! 🙁 No nieeeeeee…
W każdym razie, ponieważ język polski jest nierozerwalnie związany z literaturą, powiem wam najpierw, skąd wzięły mi się książki. Moja mama, tak, jak i babcia, czytały całe życie, zawsze i wszędzie, gdzie tylko mogły. Moja mama nie może tylko w samochodzie, co również odziedziczyłam, podczas jazdy nie mogę.
Wydaje mi się, że duże zamiłowanie do bajek i słuchowisk może być spowodowane tym, że przecież nie mogłam oglądać wszystkiego w telewizji. Do tej pory pamiętam, jak wkurzały mnie bajki typu "bolek i lolek" czy, z nowszych, "pingu", bo oni tam nic nie mówili! Za to miałam, nagrane na płytę, kilka bajek o kreciku. Normalnie, czytanych, jak książkę, takie opowiadania. Płyta ta przetrwała w naszym domu do dnia dzisiejszego, Emila jej nadal słucha. Oprócz tego wchodziły różne rzeczy czytane, polskie i niepolskie baśnie, "muminki" na kasetach, które dotąd kocham całym sercem, jakieś inne "muminki" i bajki disneya opisywane podobnie, jak krecik, już pomijając różne bajki grajki i "chwile dla malucha".
Audiobooki zaczęły się u mnie… i tu nie przysięgnę kiedy ani od czego. Na pewno były jakieś lektury, czy to "Karolcia", "mikołajek" czy "opowieści z narni". Niedługo potem, wtedy już na bank chodziłam do szkoły, moja mama zagadnęła mnie: a wiesz, jest coś takiego, jak "Harry Potter". W tym momencie świat się zmienił i nie powrócił już nigdy do poprzedniej postaci. Pierwsze, prawdziwe, bardzo długie audiobooki, które już autentycznie chciałam… Przyznać się, kto pamięta "czarę ognia" na ponad trzydziestu płytach? Bo ja to miałam! Zborowski grał mi w magnetofonie, w głośnikach samochodowych podczas drogi na wakacje… dosłownie wszędzie. Teraz żałuję, że poznawałam pottera nie za bardzo pokolei, chyba dlatego, że nam się troszkę części pomyliły. Niektóre czytała mi mama, pamiętam nawet nieoficjalne tłumaczenia siódemki.
W tamtym czasie moje zainteresowania tak literackie, jak i muzyczne opierały się na tym, że co jakiś czas rodzice wyszukiwali mi coś podobnego do poprzedniej rzeczy, która mi się podobała. W tym przypadku, skoro słuchałam "narni", potem tego "pottera", no to może… "wrota czasu"? Jakiś nowy audiobook, to sprawdzimy. Z drugiej strony zaś dostawałam też książki znane, o których wszyscy dorośli mi opowiadali i już je znali. W ten sposób funkcjonowałam sobie między, powiedzmy, fantastyką, typu "potter", "Ulysses Moore", a lekturami typu "przygody Tomka Sawyera" czy różnymi książkami Niziurskiego. Pierwszą książką, jakiej wydawanie w audiobooku pamiętam był "ognisty pierścień" i dalsze części serii "century". Przez dłuższy czas była to moja ulubiona książka i tak jak pierwszą część znalazłam, jak inne, w internetowej księgarni, tak na resztę części musiałam już, z niecierpliwością, czekać. Do tej pory stoją na honorowym miejscu na półce.
Teraz czas na braillea.
Wracając jednak do podstawowego zagadnienia tego wpisu, jakoś nigdy nie łączyłam zwykłego czytania czy słuchania książek z lekcjami polskiego, a nawet z lekturami. Przyznaję, że nigdy nie lubiłam czytać. I teraz wszyscy tak "wtf? To po co poprzedni akapit?!". Już wyjaśniam, nigdy nie lubiłam czytać braillem. Do tej pory czytam dość wolno, przyznam, że m.in. dlatego unikałam raczej czytania moich prac czy tekstów z podręcznika przy reszcie klasy. Nie to, żebym w ogóle nie doczytała się do końca zdania, ale po prostu nie lubię, stresuje mnie to. Niektórzy mają nieładne pismo, inni mówić publicznie nie lubią, ja nie czytam zbyt dobrze.
Teraz brak brailla przechodzi mi jakośulgowo, nie zawsze jednak było tak łatwo, zwłaszcza, że uczyłam się w szkole dla niewidomych, w której to szkole, dzięki Bogu, nie ma przebacz, trzeba czytać. W grupie w internacie mieliśmy zasadę, że codziennie trzeba było poświęcić to pół godziny na czytanie. Półgodzinne czytanie stało się jedną z najbardziej znienawidzonych prac domowych w życiu, a pani Ania, którąw tym momencie serdecznie pozdrawiam, do tej pory nie może zapomnieć, jak zawsze witałam ją na jej dyrzurze słowami: pani Aniu, jakby co, to już czytałam!
Póki byłam w pierwszej czy drugiej klasie, łatwe teksty nie były dla mnie wyzwaniem. Od trzeciej klasy coraz częściej słyszałam, że powinnam coraz częściej ćwiczyć. :d
Moja awersja do braillea nie oznacza, że nie lubię tego pisma jako wynalazku, uważam, że jednak powinno się umieć czytać litery, nie ważne, jakie by one nie były. Pamiętam natomiast, że dla mnie głośne czytanie lub, nie daj Boże, praca z tekstem, były najmniej lubianymi częściami lekcji języka polskiego.
Tworzenie własnych historii.
Oprócz czytania, na polskim wypadało by jeszcze umieć pisać. I podczas gdy ortografia nigdy nie była moją mocną stroną, może dlatego, że nie czytałam, a może dlatego, że nie bardzo rozumiałam jej sens, sama treść pisanych opowiadań czy wypracowań raczej nie była dla mnie problemem. W czwartej klasie na przykład dostaliśmy pracę domową, żeby napisać ostatni rozdział "spotkania nad morzem". Mało tego, pamiętam to dobrze teżdlatego, że to była pierwsza praca domowa, którą pozwolono mi wydrukować, a nie pisać na maszynie. Trochę mi teraz żal, że nigdzie tego nie zachowałam, aż jestem ciekawa ,co takiego napisałam. Ja w ogóle miałam wtedy fazę na własne opowiadania, zwłaszcza, że odkryłam wynalazek zwany fanfickiem, a wiadomo, co dla fana HP oznaczało wtedy odnalezienie rozszerzenia oryginalnej historii. Do tej pory z przyjaciółką wspominamy świetny, na prawdę dobrze napisany fanfick na temat życia rodziców Harrego. Czekało się na to, jak na nową książkę! Pomijam już całe mnóstwo różnych fanficków, które wtedy pojawiały się w mojej głowie, a czasem i na moim dysku. Opowiadania własnego pomysłu owszem, miałam w głowie, ale nie zapisywałam ich prawie nigdy, a jeśli zapisywałam, do niczego się nie nadawały.
Podejście do lektur.
Pozwólcie, że będę się wspomagać listą lektur, wszystkich nie pamiętam, a o paru napiszę.
W mojej klasie były oprócz mnie jeszcze dwie osoby, lubiące czytać. Nie miało znaczenia, czy książka jest lekturą, po prostu, albo była OK, albo nie. Pamiętam dwie, bardzo bardzo duże, fazy na książki, które przechodzili oni, a ja nie. Jakoś w jednym czasie weszli w szkole "bracia lwie serce", a w domu "Eragon". W "braci" oni się bawili, a "Eragon"… Matko, ja też lubiłam tę serie, ale ludzie! Oni się nauczyli całych tych słowniczków na końcu! Odpytywali się z tej starodawnej mowy elfów! Ja z lektur lubiłam jeszcze "szatana z siódmej klasy". Był spoko i miał fajny audiobook. Z kolei np. "tajemniczego ogrodu" nie lubiłam, ale podobało mi się przedstawienie w teatrze, na które poszliśmy z klasą. Było muzyczne, do tej pory mam tę płytę. Dalej… "ten obcy", o Jezu, tragedia. To samo "w pustyni i w puszczy", no sorki, Sienkiewicz to na prawdę nie moja bajka. Kolejną fazą, której ja nie przechodziłam, a wszyscy owszem, to "chłopcy z placu broni". Nie wiem… nie łapię tego.
gimnazjum, pojawia się problem.
Nie wiem, czy pamiętam dobrze, ale pierwsze poważniejsze problemy z przeczytaniem lektury pamiętam z gimnazjum. Pomijam już, że każde opowiadanie czy zadany tekst z podręcznika czytałam palcami, a wiadomo, jak bardzo to lubiłam. Połączyło się to z moim, wtedy jeszcze bardziej nieznośnym, poczuciem nieustannego obowiązku robienia wszystkiego i więcej, no więc nie było rady, czytałam. Ale już np. takiego "hobbita" przeczytałam w ostatniej chwili, w audiobooku, leżąc w łóżku z gorączką. Do tej pory jestem dumna z tego, że znam całą tę książkę, bo to na prawdę nie był mój klimat, ani wtedy, ani teraz. Za to, co ciekawe "zemstę" Fredry, albo Krasickiego lubiłam bardzo. Nadal mam nagranie z przedstawienia, jakie zrobili nasi znajomi kilka roczników wyżej na koniec roku i zakończenie zajęć artystycznych, zagrali "zemstę", odpowiednie fragmenty dostosowując do realiów. Dyndalski pisał list na tabliczce brailowskiej. 🙂
Następnym zaskoczeniem byli "krzyżacy", przebrnęłam powoli, ale w sumie się wczułam. Jak się zacznie rozumieć język, to nie jest tak źle.
Z poetów lubiłam jeszcze Miłosza i Mickiewicza.
O, kolejny problem! "kamienie na szaniec". Bardzo proszę, można się zachwycać i podziwiać, ja nie umiem. To bardzo ważny temat i ja to szanuję, ale… nie lubię historii.
Dużo miałam problemu nie z lekturami, a z omawianiem ich. Przeczytać cośChristie, spoko! Omawiać to jako kryminał… jakoś tak… nie bardzo.
A, no i oczywiście, coś, czego nie rozumiałam, a moi towarzysze w czytaniu tak, mity greckie! Wtedy też wkroczył do naszego świata Percy Jackson. Oni znali wszystko, znali bogów na pamięć, na lekcjach wiedzieli więcej, niż było napisane w książce. Ja znałam jedną częśći siedziałam, jak na tureckim kazaniu. Serie pana Rjordana skończyłam dopiero niedawno.
Liceum, czy na prawdę zniechęca do czytania?
Zetknęłam się z opinią, że po tych lekturach, jakie są w liceum człowiek nie bardzo ma ochotę czytać cokolwiek. Nie umiem zdecydować, czy w moim przypadku była to prawda. Rzeczywiście, lektury tu są dość szczegółowe, długo omawiane, jeszcze dłużej powracające na pierwszy plan przy różnych motywach, a poza tym, w wielu przypadkach, bezgranicznie smutne… Na przykład "granica"… wiecie… "granica, bezgranicznie… no nieważne.
Nie no, ale serio, dlaczego ludzie się dziwią, że wśród młodzierzy jest tyle depresji, kiedy w lekturach wszyscy, jak jeden mąż. Mickiewicz: "jesteśmy niewolnikami w więzieniu! Do diabła z tym!". Co z resztą Gustaw/Konrad przeżył sam. Żeromski: "tak było ciężko, deszcz spływający po szybie nawet, wszystko tak ponure jest i smutne". Słowacki: "smutno mi, Boże". Nałkowska: "i dobrze, bo na pewno i tak wszyscy zdradzą ciebie, a ty wszystkich.". Konrad: "było ciemno, i ponuro, i źle, i ciemno, i ponuro, i źle, i ciemno… O! Jak się fajnie gość ubrał! Że mu się chciało, przecież tu tak ciemno, i ponuro, i źle…". Shakespeare: "a weź, zabijmy sobie kogoś!". Goethe: "najlepiej siebie!". Sofokles: "w sumie, to już zabiliśmy!". Ludzie! No nic, tylko iść i się wieszać, zwłaszcza, że potem jeszcze trzeba pamiętać wszystkie nazwiska wszystkich. Ja się zwykle lekturom nie dziwię, jeśli przekazują jakieś wartości. Problem jest tylko taki, że większość lektur z danej epoki przekazuje wartości podobne, a że szeroko omawianą epoką jest na przykład romantyzm, no to mamy tutaj seryjnych samobójców. A pokrzepienie serc? A pozytywizm? A Sienkiewicz… a, zapomniałam, Sienkiewicza też nie bardzo.
OK, to pozytywy, żeby nie było, że tylko narzekam. Lubię "lalkę", bo wszystko rozumiem, nawet byłam ostatnio odwiedzić pomnik Wokulskiego, który stoi na peronie, na stacji kolejowej w Skierniewicach, bo właśnie tam chciał się Wokulski pod pociąg rzucać. O, i kolejny! "Pod pociąg się podłoże…" Dalej: lubię"pana Tadeusza". Bo tak. Bo lubięMickiewicza. Mimo "dziadów". A, no i "ferdydurke"! Tu mam problem, bo nie wiem, czy lubię, czy się wczułam w klimat. Wiem, że dużo bardziej mi się podobało, jak jużwyszłam z tej szkoły i tam, między częściami fabularnymi są takie "wstępy" pisane przez Gąbrowicza bardziej we własnym imieniu. W skrócie mówiąc, filozofuje tam o artystach i sztuce. I przytoczę wam tu pewien dialog:
Ja: Pani profesor, a to jest obowiązkowe?
Pani Profesor: No właśnie nie, tych wstępów nie musicie… znaczy, możecie przeczytać, ale nie musicie się aż tak na nich skupiać…
Ja: A szkoda, bo są najlepsze z tego wszystkiego. 🙂
A, no i pomysł na "tango" mi się podoba. Kolejna lektura z motywem tańca.
Co do tego zniechęcania, nie wiem. Ja nadal czytać lubię. Może rzeczywiście czasami wolałam obejrzeć film lub serial, żeby odpocząć. Może rzeczywiście był taki moment, gdy miałam tak ciężki okres w życiu, że słabo mi sięrobiło, jak pomyślałam o, dodatkowo, czytaniu czegoś o słabych życiowych okresach. Możliwe jest, że właśnie dlatego z mojego okresu liceum pamiętam raczej lżejsze lektury w wolnym czasie. Ostatnio skończyłam Rjordana, non stop czytam Chmielewską, a trochę wcześniej przeczytałam "century" po angielsku, od tak, dla czytania po angielsku. Pomimo, że oryginał jest po włosku. Z przeczytanych w liceum rzeczy polecam jeszcze "aplikację", "do zobaczenia nigdy", biografie Stevea Jobsa, "legion"… to już mniej lekkie… No, o książkach mogę pogadać długo. I widzicie? Nie jestem zniechęcona! A ile ja mam lektur zaplanowanych, to już w ogóle nie zliczę.
Jakieś propozycje, jakie jeszcze książki oprócz lektur fajnie pasują do matury ustnej? Bo tę przyjemność mam jeszcze przed sobą. :p
Nie zanudzam was już opowieścią o moim polskim. Zapraszam do komentowania.
Pozdrawiam ja – Majka