Kategorie
muzyka

nowy awatar – dziś zwycięża ta piosenka

Hej hej!
Dawno nie było zmiany awataru, więc przybywam z nowością. I to dosłownie, wyszło całkiem niedawno. Nowy utwór Jamesa TW, tak czekamy na ten album i czekamy, i co? W każdym razie, piosenka "you and me". I oczywiście, mam kilka osób, którym mogłabym ją zadedykować, ale chyba się powstrzymam od zwerbalizowanych dedykacji.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

ekspert od grania i pogrywania, naczelny hejter, artysta

Halo halo, wpis okazyjny!

Cóż zrobić, jak czas nagli, a wierny krytyk czeka z niecierpliwością? Materialny prezent dostaniesz w lutym, jeszcze nie wymyśliłam. :p Dobra, zgodnie z tradycją, wpis rozpoczynam historyjką.

Bohatera historyjki poznałam straszliwie dawno temu, z siedem lat miałam. Troszkę mnie przeraża, że on to może pamiętać. A gdzie tam troszkę, bardzo! Chociaż, ja mam nagrania, jak on śpiewa piosenki na konkursach piosenki angielskiej… jestem bezpieczna.
Bohater tej opowieści był w klasie starszej o rok, więc widywaliśmy się na rytmice i przychodził się z nami bawić. Mało tego, legendy głoszą, że my nawet się tam jakoś bardziej lubiliśmy w klasie drugiej mojej, jego trzeciej. No proszę was, grał dla mnie na pianinie, to było piękne! Z drugiej strony mówił wtedy, że dziewczyny to są słabe, piszczą i bić się nie umieją, co mnie i moją przyjaciółkę, delikatnie mówiąc, irytowało. Nie użyłabym wtedy innego słowa. Ale mówię, grał dla mnie na fortepianie, kłucił sięze mną ogromnie, do tej pory nie wiem, o co, obiecywał, że kiedy zatnę się w wińdzie, to on mnie uratuje. Nie wiem, jak chciał dokonać tej sztuki, choć sama awaria windy była w tamtym budynku bardzo mocno możliwa.

Potem nasz cudowny, muzyczny związek znikł z horyzontu i, zamiast się razem bawić, mijaliśmy się czasem na lekcjach w szkole muzycznej. Byliśmy tym rodzajem kumpli, którzy dzielą wspólny los, to co się mają nie dogadywać.
– Ej, jak tam przed egzaminem? –
– Aaaa weeeeeź… –
– No, u mnie też. –

Lata mijały, ja zaczynałam chodzić na koncerty, popełniać różne dziwne błędy i zdobywać piękne doświadczenia… Bohater opowieści chyba też, na fortepianie grał dalej, śpiewał, jak tylko mu się chciało, wszędzie go było widać i kształcił się na organistę.

Dotarliśmy do mojej trzeciej gimnazjum, nie wiem w sumie, czemu zaczęliśmy znowu więcej rozmawiać. Pamiętasz może? Albo nie, nie pisz w sumie, nie wiem, co na piszesz. Okazało się nagle, że czytamy podobne rzeczy, lubimy filmy, poza tym był wtedy jedyną znajomą mi osobą, która do teatru chodziła z własnej, nieprzymuszonej woli. Zdziwiło mnie to nieco, zaintrygowało i rozmawialiśmy sobie dalej.

Przez okres trwania mojego i jego liceum stopniowo okazywało się, jacy oboje jesteśmy pokręceni, jakie mamy dziwne problemy i ile możemy razem i nie razem wytrzymać. Przy okazji też przydarzył się wyjazd do Londynu, nasze ulubione, kompletne warjactwo, które okazało się cudem prawdziwym, zwłaszcza dlatego, że w ogóle wyszło. Człowieku, gdy będziesz wątpił w mą lojalność, proszę, przypomnij sobie, że to z tobą pojechałam do opcego kraju z naszą cudowną przewodniczką, nie mówiącą po angielsku. Jak to nie jest dowód zaufania, to nie wiem, co.

Podziękowania:
Dzięki, że zawsze mogę do ciebie zadzwonić, aby ci powiedzieć, co przeczytałam, co obejrzałam, co zagrałam i w co zaczęłam pogrywać. Pamiętaj, że kto nie ma szczęścia w grach…
Dziękuję za to, że zaprowadziłeś mnie do Arkadii, i do teatru, i do KFC. Pamiętaj spytać, który guzik jest który. A, no i jesteś moim naczelnym hejterem, co mimo wszystko inspiruje do nauki orientacji przestrzennej.
Dzięki za to, że w Londynie zachwycałeś się ze mną ulicznymi grajkami, pomimo swojego, straszliwie wymagającego w owym czasie mniemania o muzykach w ogóle.
Dzięki, że, jakbym chciała robićmusical, to bym wiedziała, z kim.
Dzięki, że dajesz radę. Ty dajesz, to i my damy. I odwrotnie też to działa, pamiętaj.

Przechodzimy do życzeń. Kamilu, bohaterze, kończyś dziś lat tyle i tyle, więc życzę ci.
Abyś był więcej razy lepiej nastawiony do życia.
Abyś czytał więcej rzeczy, nie dotyczących ludzkich tragedii życiowych.
Abyś się rozwijał artystycznie.
Abyś poszedł na te studia, na które chcesz, a nie, na które chcą twoje pomysły na robienie biznesu.
Abyś pamiętał o tych, którzy pamiętają o tobie, a kłamców nielojalnych kopnął w to miejsce, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Abyś sam był lojalny.
Abyś więcej pisał. Wszystkiego.

I, na koniec, taki obrazek. Pamiętaj zawsze o tym, że za trzydzieści lat rozejrzysz się po twoim domu, wypijesz z nami zdrowie na kolejnych urodzinach i pomyślisz: o kurde, przeżyłem to! Przeżyłem to wszystko!
Teraz będziesz pisał egzaminy i pomyślisz: o rany, przeżyłem to, przeżyję wszystko! Potem będą studia, znów będziesz tak myślał… I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…

Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego.
Oficjalnie mianuję cię moim ekspertem od pogrywania i podgrywania. :p Pamiętaj, wielki wybuch był najpierw. Potem będzie już tylko lepiej.

pisałam ja – Majka

PS Pamiętaj, mieć pasję, znaczy w ogóle być. No to jedziemy, "to be", przez osoby.

Kategorie
co u mnie

O próbach i próbnych maturach, czyli dawno dawno temu, w odległej galaktyce, był sobie refren

Nowy rok zaczął się dla maturzystów szybko i ciężko, próbne od trzeciego stycznia… i wszystko jasne. Wróciliśmy do szkoły w środę, a od czwartku ruszyliśmy; najpierw polski, potem matematyka, a w następnym tygodniu w poniedziałek angielski, w środę matma, a w czwartek fizyka, z tym, że i fizyka i angielski po zakończeniu lekcji. Nie powiem, co sobie myślałam, jak wracałam do domu, bo albo nic, albo te słowa absolutnie nie nadają się do publicznego użytku.
Matematykę i fizykę pisałam z brajlowskich arkuszy, więc już w ogóle było śmiesznie, bo miałam arkusz, maszynę do pisania, czyste kartki, brudne kartki – brudnopis przecież musiał być, czystopis (tak, takie słowo istnieje)… na maturze dojdą jeszcze tablice i karty wzorów… przyniosę segregatory chyba. Jak mi to wszystko niechcący spadnie, to chyba pójdę skoczyć, jak pisał Makuszyński, z pieca na łeb.
To, co wypisywałam na maturze z matmy przechodziło ludzkie pojęcie. Pomijam już dowodzenie w stylu: jak kwadraty tych liczb dodane do siebie wynoszą dwa, to te liczby muszą być mniejsze od dwóch, bo gdyby były większe, to te kwadraty tym bardziej. Ten dowód pomijam, ponieważ zaraz po nim pojawiło się w moim arkuszu zadanie 9, a pod nim jeden zapis: część zależności w brudnopisie. Rzeczywiście, w brudnopisie opisałam chyba cały ten rysunek, który tam był. Cały. Gorzej, jak doszło do rozwiązania. xd.

Na angielskim mieliśmy pracę o tym, że dzieciaki mają za dużo godzin w szkole. Ironiczny śmiech losu usłyszałam bardzo wyraźnie, pisząc ten artykuł o godzinie 15, po poniedziałkowych lekcjach. Fajnie było.

Inna rzecz. Emilka ma teraz jako lekturę "Mikołajka". Może mi ktoś wyjaśnić, co w tej książce jest, że to dali do lektur? To na Pottera się burzymy, bo "o mój Panie czarują!", tak? Ale książka o grupce chłopaków, którzy biją się, płaczą, śmiecą, szantarzują, że uciekną z domu i co trzecie opowiadanie mówią, że zadania z matmy są trudne! Co w tym takiego fajnego? No śmieszne to było, spoko, ale oni to mają w całości. Nie pojedyncze opowiadania, oni to mają całe. W każdym z tych opowiadań połowa, to powtórzenia z poprzednich. "Przyszedł Alcest – to ten gruby, co ciągle je", "Gotfryd się przebrał. On ma dużo przebrań, bo jego tata jest bardzo bogaty", "do tablicy podszedł Ananiasz – pupilek naszej pani". Coś takiego, seeeeeerio? Nic mi nie mówiłeś. "Nie pozwolili mi, więc zaczołem płakać i powiedziałem, że ucieknę z domu i wszyscy mnie będą żałowali". I teraz moje ulubione: "no bo co w końcu, kurcze blade!". Tak sobie poczytać, no to spoko, coś w stylu starszego dziennika cwaniaczka, ale lektura? Cisnę po tym strasznie, bawi mnie to i w ogóle hejter jestem.

Dobra, koniec hejtu, przejdźmy do innych rzeczy.

W środę byłam na próbie. W ogóle chyba czas się pochwalić, że tak, mamy regularne próby zespołu. Zawsze w środę wieczorem, już nie rozproszeni po weekendzie, ale jeszcze nie zmęczeni tygodniem, spotykamy się na dwie godziny i próbujemy grać. Ostatnio próbowaliśmy na przykład zagrać "Englishman in New York". To nie jest proste. Wcale nie jest proste. Zwłaszcza dla Beci, która musi to zaśpiewać, podczas gdy perkusistka, straszliwie złośliwa baba, ciągle do niej coś mówi.
"I don't drink coffee, I take tea, my dear."
– No ja też, ja też. –
"I like my toast done on one side."
– No spoko. –
"And you can hear it in my accent when I talk."
– Co ty nie powiesz? –
"I'm an Englishman in New York

See me walking down Fifth Avenue."
– Tak tak. –
"A walking cane here at my side."
– Jakżeby inaczej! –
"I take it everywhere I walk."
– O, poważnie? Ja też! –
"I'm an Englishman in New York."
Tu mniej więcej był ten moment, gdy Becia się poddała i na charakterystycznym "whooooooah!" na refrenie obie zaczęłyśmy się śmiać. Kiedy przestała śpiewać wtrącił się jej tata:
– No dalej, cała sala śpiewa z nami! –
– Cicho! – Becia wydała sprzeczny rozkaz i próbowała śpiewać dalej.

– Beciu, musisz się nauczyć śpiewać w różnych warunkach! –
– No ale jak, jak ty ciągle do mnie gadasz?! –
– Już, już nic nie mówię. –
Pięć minut później.
– No możesz przestać? –
– Ale co ja ci robię? Nawet na ciebie nie patrzę! O, widzisz? Odwracam się, nic nie mówię! –
– No ale… miny robisz! –
Taaaaaaa… tak wyglądają nasze próby. A że akurat nam to jakoś ciągle wypadało na refren, żadnego chyba nie zaśpiewaliśmy do końca, to i tytuł wpisu się zjawił.

Przedwczoraj był czwartek, a czwartki, to dni ciężkie. Rano dwie fizyki, potem dwie matematyki, przerwa na religię i fakultety z matematyki, dwie godziny. Stan mojego umysłu na tych fakultetach prezentuje się interesująco.
– Ty, a tam jest plus czy minus w tej różnicy? – pytałam całkowicie poważnie podczas jednej z tych godzin. Moja koleżanka zwątpiła w moje IQ, sekundę później ja też w nie zwątpiłam, poprawiłam przykład i ruszyłam dalej. Co ciekawe, potem się okazało, że to pytanie wcale nie było takie głupie.
Na tych lekcjach również powstało określenie "rysunek bardzo pomocniczy". Niestety, rysunek był tak bardzo pomocniczy, że okazał się niezbyt pomocny. Na końcu lekcji pojawił się sukces.
– O! Obliczyłam granicę! Szok i niedowierzanie! – Ucieszyła się moja towarzyszka matematycznej podróży.
– O rany, ja też! – zauważyłam. – Pani profesor! Pani profesor, ja, obliczyłam granicę! –
– Bardzo dobrze, cztery procent. – Oznajmiła spokojnie nasza niezmordowana wychowawczyni.
Po lekcjach, żeby za lekko nie było mam jeszcze angielski. Wczorajszy angielski był fajny, bo oglądaliśmy serial "mind your language". Taaaaa… polecam.
Zadanie. Po obejrzeniu pierwszego odcinka proszę odpowiedzieć na pytanie: dlaczego w naszej klasie nie ma zazdrości i intryg? Takie pytanie również padło na naszym angielskim. Good luck.
Przy okazji okazało się, że nasz nauczyciel może zadzwonić do przynajmniej 5 amerykańskich prezydentów, ponieważ koleżanka pomyliła "name" z "call".
– O, świetnie, czy mogę zadzwonić, mogę! – ucieszył się nasz nauczyciel.
Serial śmieszny, na prawdę spoko.
Poza tym przeczytałam fragment "procesu" Kafki. Straszliwie to jest skomplikowane, z kolei język super, duża ulga po lekturach takich, jak "chłopi".

Cóż wam mam jeszcze… Nadszedł ten moment, moja siostra zaczęła słuchać muzyki, na słuchawkach. "Maja, ja teraz rozumiem, czemu ty ciągle słuchasz w samochodzie muzyki z telefonu." Taaaaak. Jak ja na to czekałam. Przy okazji, zrobiłąm sobie playlistę na apple music, nazwałam ją "all time" i wrzuciłam dużo piosenek, których słuchałam bardzo dużo od początku życia.
A propos muzyki, to dziśbył u mnie Kamil i nie dość, że pochwalił moją grę na gitarze, to jeszcze pochwalił mojego Rolanda. My sobie tak nawzajem zazdrościmy, on mi zazdrości, że umiem utrzymać rytm na gitarze, a ja mu zazdroszczę, że jak zagra na pianinie tzw. cokolwiek, to dla mnie to brzmi, jak już dokończony i przygotowany utwór. Kamil, powinniśmy razem pracować.

Co do odkryć muzycznych, co polecam. Polecam, wydaną wczoraj, płytę Alice Merton. TO jest ta, co śpiewała "no roots", nawet pisałam o tej piosence na tym blogu kiedyś. Bardzo fajne wydawnictwo. Dalej, no cóż, zbliża mi się koncert Aleca Benjamina, więc mi absolutnie nie przeszło, przeciwnie wręcz. Dalej… ja czegoś jeszcze słuchałam ostatnio, co to było…? Na tapecie był chwilę Christian Caldeira, chłopak, który kiedyś śpiewał w zespole, tworzącym piosenki na podstawie Harrego Pottera, z resztą bardzo dobre, a potem zaczął śpiewać swoją muzykę. Polecam, ale nie wiem, gdzie to znajdziecie, bo jest tylko na streamingach raczej. Co do reggae, bo mało o tej muzyce tu pisałam, aż wstyd, to płytą roku w "strefie dread", czyli najbardziej znanej audycji radiowej o reggae w tym kraju, została ogłoszona płyta Damiana Syjonfama pt. "czuję, więc jestem". Polecam, na prawdę warto zerknąć.

To chyba tyle, pamiętajcie o Q&a.
Pozdrawiam i czekam na odzew.
ja – Majka

Kategorie
twórczość

reakcja na pierwszą część sylwestrowych challengów

Witam!
Prosiłam, więc mam. Reakcja na pierwsze wyzwania pod wpisem sylwestrowym. Przypominam, jest zabawa. Jak macie do mnie jakieś pytania, to nadal można komentować wpis, ten lub tamten.
Lwica zaproponowała mi więcej wpisów głosowych, sama o tym myślałam, a także "jakieś opowiadanie". Spieszę donieść, że jedno, krótkie opowiadanie na tym blogu już się znajduje, ale, jeśli zgłaszasz zapotrzebowanie, to mogę kiedyś czegoś jeszcze poszukać.
Matius, marzę o fanficku o Dorze Wilk, ale jeszcze bardziej marzę o spotkaniu z Jadowską. Chciałabym, żeby ona opisała mi, widzianego oczami Dory, kogoś niewidomego. Takie wydumane marzenie. :d Odpowiadając na challenge, chciałabym, ale na razie się nie podejmuję, jeszcze muszę się dużo nauczyć.
Parodia "gwiezdnych wojen" zaproponowana przez Elanor jest w trakcie produkowania się. Jestem z niej bardzo dumna.
Teraz jeden komentarz ominę, zaraz wrócę.
Tomecki, fanfick z Chmielewskiej, mówisz? Marzyłam kiedyś o tym, żeby napisać opowiadanie o tym, jak odwiedziłam Aliciję. I teraz pytanie, czy ty umiesz sobie wyobrazić ten cholerny dom w Danii? Z tymi wszystkimi drzwiami, przejściami, korytarzykami? Puki go nie narysuję, nie ruszę! xd.
Agatakantylena, Zuzler, Siwy4don domagają się ode mnie nagrań mojej gry na wszelakich takich różnych. Powiem tak, mam dla was pomysł, bardzo trudny w realizacji, ale na prawdę zobowiązuję się postarać. Będziecie długo czekać, ale mam nadzieję, żę się spodoba.

To na razie tyle. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do pytań.
ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

z szacunku

Dziś rano pisałam dla was normalny wpis, który może nawet później wrzucę, jeśli uda mi się go dokończyć. Teraz jednak chyba pójdę za kilkoma przykładami i powiem, co myślę.

Mogłabym powiedzieć o tym, że brzydzi mnie wykorzystywanie wydarzeń dobroczynnych do okazywania jakichkolwiek politycznych poglądów. Już nie mówię o zamachach, bo to mnie przeraża w każdym momencie. No ale ludzie… na wydarzeniu organizacji non profit?
Mogłabym wam powiedzieć, że słyszałam, jak prezydent Gdyni mówił w telewizji ważną rzecz. Że może to pokaże politykom, aby się nie zapędzać w walce między sobą, bo słowa mają moc sprawczą.
Mogłabym wam powiedzieć, że dzisiaj słyszałam, jak Owsiak rezygnuje z funkcji i, szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiałam, co się właśnie wydarzyło.

Ale powiem o czymś, co ma to wszystko w sobie. Przeraża mnie to, ile nienawiści jest w ludziach. Pisałam tu o hejterach. Pisałam, że nie rozumiem, dlaczego ludzi tak straszliwie innych poglądy obchodzą, czemu aż tak muszą udowadniać, że ich są lepsze. Czemu ich to bawi? Nie mam pojęcia. Ale hejt, to jest nic. Pamiętajcie o tym. Że hejt w internecie, to jest nic. To jest wielka słabość tych, którzy nie umieją powiedzieć niczego w twarz. Kiedyś usłyszałam bardzo mądre słowa na występie standupera – Abelarda Gizy. Ludzie, gdyby to chodziło tylko o hejt, byłoby super. Wolę hejt od wojen.

Pytanie tylko co uznamy za niewinny hejt, co za uczciwą i rozsądną krytykę, a co za grośby karalne. Słyszałam dziś, jak Owsiak mówił o swoich wyrokach za tzw. "mowę nienawiści", pod czas gdy dotąd groźby karalne pod jego i nie tylko adresem były traktowane, jak "zwykła krytyka".

Patrzę na ten telewizor i nie wiem, co mówić. Czy, że przykro, bo po prostu, zginął człowiek? Czy może wspomnieć o tym, do czego nas nienawiść doprowadza? Czy może o tym, że ta śmierć, to nie jest jedyna tragedia. Tragedią jest też to, jakie wojny będą się teraz wokół tego toczyć, rzecz jasna polityczne. Do jakich argumentów będzie to bezczelnie wykorzystywane. To się już dzieje. I nawet ci, którzy dzisiaj siedzieli przed telewizorami i kleli na złoczyńców. To są kulturalni, wykształceni ludzie! A sytuacja, którą widzimy na ekranach, zmusza ich… nie, nie zmusza, nakłania… nakłania ich do nienawiści. Czyli nie dość, że ludzie cierpią przez hejterów, to jeszcze w dodatku my, przez tamtych hejterów, sami zostajemy hejterami. Bo bronimy sprawy, bo jesteśmy bezsilni, bo jesteśmy wściekli na rzeczywistość, bo tak się dzieje, a nie inaczej.

Nie dajcie się zrobić hejterami. Nigdy. Przez żadną politykę. Nie mówię tutaj o nieświadomości politycznej, absolutnie nie. Ja mówię tylko, żebyście się skupili na własnych poglądach i nie wpatrywali ślepo w żadną ze stron. Brak nienawiści powinien nas nie tylko uchronić przed tym, żeby nie zdarzały się jakieś chore sytuacje, ale też przed paradoksem, w którym ktoś musi zaprzestać działalności publicznej dla własnego i innych bezpieczeństwa. A przecieżsama działalność dobroczynna…

Nie wiem, jak wam to skończyć. Chyba powiedziałam co chciałam. Tyle. Trzeci na tym blogu wpis "z szacunku" napisałam.
ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Podsumowanie 2018 i prośba o pomoc w pisaniu bloga

Witajcie!

Wszyscy robią te podsumowania roku, to pomyślałam, że też zrobię. Jednak, jak ktośnie lubi podsumowań, to mimo wszystko zapraszam do przeczytania, dlatego, że na końcu będzie niespodzianka. 🙂 Będę bowiem prosić o pomoc w pewnej sprawie.

Sama nie lubię przydługich podsumowań, dlatego napiszę o czymś, co w tym roku było charakterystyczne w formie bardziej listy, niż opisu. Przy okazji może to być zachętą do przeczytania postów na temat tych wydarzeń. TO lecimy od początku.

Zima.
W naszym domu zjawiła się druga papuga. Ma na imię Kuba i aktualnie jest na tyle oswojony, że siada nam na ramieniu, choć dotknąć się nadal nie pozwala. Syczy na nas i dziobie, co mu się będziemy na jego teren ładować.
Kolejna nowość, obejrzałam "gwiezdne wojny"! Zwlekałam długo, ale już znam. I może kiedyś postaram się również przeczytać. A propos przeczytania, jakie wyzwanie na przyszły rok? Jaką klasykę mam ruszyć? Bo coś się tak obawiam, że będę się musiała szarpnąć na… no nie… nie powiem… boję się.
Trzecia nowość w zimie, odwiedziłam Dawida, co oznacza, że widziałam prawdziwą rakietę w kawałkach. To można zaliczyć do osiągnięć. 😉

Wiosna.
Kupiłam sobie cajon! Drewniany instrument, pudło takie… Po więcej informacji zapraszam do innych wpisów.
Śpiewałam przed ludźmi i to NIE był koncert świąteczny w szkole! To był koncert dla maturzystów… ale przynajmniej w Centrum Kultury! :d
Zaczęłam pisać wpisy dedykowane / okazyjne, na urodziny różnych otaczających mnie dobrych ludzi.

Lato
W czerwcu poleciałam wraz z grupą ludzi z mojej szkoły do Irlandii. Spędziłam tam tydzień i bardzo mi się tam podobało. Na tym blogu pojawiły się aż trzy wpisy na ten temat, serdecznie zapraszam.
W lipcu byłam na, kolejnym już, festiwalu muzyki reggae w Ostródzie. No i tu następna ciekawostka, wraz z rodziną wylądowaliśmy w telewizji. Organizatorzy festiwalu są zadowoleni z filmu promocyjnego, zapraszam więc do jego obejrzenia. "Ostróda reggae festiwal – coś więcej niż muzyka".
Przy okazji warto wspomnieć, że udało mi się usłyszeć na żywo utwory, które lubiłam, jak miałam z osiem czy dziewięć lat, niezapomniane przeżycie. Pozdrawiam Sidneya Polaka. 🙂

Dalej. Pojechałam na ICC, międzynarodowe wydarzenie dla osób niewidomych. Uczyłam się tam między innymi echolokacji, o czym, jak i o całym wyjeździe można sobie na tym blogu poczytać.
W sierpniu spełniłam kolejne marzenie, ponieważ udało mi się, totalnym fartem, wybrać na koncert Eda Sheerana. Na ten temat dwa wpisy na blogu. O muzyce, to na tej stronie trochę jeszcze będzie. 🙂

Jesień
Rozpoczęłam klasę maturalną. Luuuuudzie… spać! Ale nie, w sumie, to będę wierna moim zasadom i powtórzę coś, co powtarzam ciągle. Nie dajcie sobie wmówić, że matura, to koniec świata! Nie dajcie mitologizować matury! Nie dajcie sobie wmówić, że jak ktośnie bierze udziału w jakimś wydarzeniu, które ma miejsce w październiku, to dlatego, że się uczy do matury! NIE wierzę! Że się uczy, a przynajmniej nie non stop. Ja rozumiem, powtarzać sobie zadania, ale to nie jest każdy dzień o każdej godzinie!
Poza tym, zaczęłam się troszkę bardziej intensywnie uczyć gry na gitarze i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.
W listopadzie poszłam sobie na imprezę dla trzecich klas z moją przyjaciółką, również niewidomą. Pierwszy raz w życiu poszłam, a raczej poszłyśmy, bo ona teżpierwszy raz, na taką imprezę same. Oczywiście, tam było mnóstwo ludzi, ale nie było nikogo konkretnego, kto by miał na nas oko, nikt widzący nie był tam cały czas z nami. Także było śmiesznie. O tym też pisałam na tym blogu.
Poza tym pół jesieni spędziłam na poszukiwaniu keyboardu.

Grudzień – przełom jesieni i zimy
Kupiłam keyboard! Roland, ma na imięCarlos. Moja siostra w jakimś filmiku zrozumiała Carlos, kiedy mówili o Tyrosie, no i tak już zostało, pomimo, że to z firmy Roland, nie Yamahy, która robi Tyrosy. :d

Edit: rany, zapomniałam! Dorobiłam się zespołu! Bardzo dziękuję za zaproszenie!

No i, na samym końcu, wróciłam sobie do tłumaczeń tekstów piosenek. Piszę na końcu wcale nie dlatego, że to mało ważne, tylko dlatego, że przewijało mi się przez cały rok i nie umiem sobie tego umiejscowić w czasie.

Fajnie. Cały rok opowiedziany w skrócie. A cóż o ludziach można powiedzieć? W tym roku moje kontakty międzyludzkie prezentowały się różnie i wiele tu o tym pisać nie będę. Wspomnieć należy, że w tym roku dwie ważne osoby pożegnały się z tym światem, aby przejść na, jak słyszymy, lepszy. Nie będę o tym pisać, bo ani mi nie wolno, ani nie mam co mówić więcej. Jedna z ważnych dla mnie osób zerwała ze mną wszelki kontakt z własnej nieprzymuszonej woli, a inna osoba, również bardzo ważna, z kolei postanowiła go wznowić. Wszyscy ci ludzie wiedzą, że to o nich chodzi, więc więcej pisać nie muszę.

O wydarzeniach było, o ludziach było, o osiągnięciach nie ma co pisać, bo, jeśli były, to były zawarte w wydarzeniach, przechodzimy więc do czego? Do niespodzianki!

Niespodzianka jest następująca. Prowadzę tego bloga już z półtora roku. Kiedy zaczynałam go pisać nie miałam pojęcia ani o tym, że po półtora roku będzie mi się nadal chciało, ani o tym, że tak wielu osobom się spodoba, co ja tu od czasu do czasu naskrobię. Zwracam się więc teraz do wszystkich tych osób, które to czytają z dwiema prośbami.
1. Jeśli to czytasz, pod tym wpisem napisz jakiś komentarz. Jeśli jesteś z zewnątrz, co oznacza, że przed wpisaniem komentarza musisz wpisać swojego maila… no cóż, ciebie również proszę o danie znaku. Nawet, jeśli zwykle nie komentujesz, daj mi te dwie minutki. Statystyki na tej stronie mi się nie wyświetlają, a nic bardziej nie motywuje do pisania, jak znak, że ktośto czyta i chce to czytać dalej.
2. Druga prośba jest nieco przyjemniejsza dla was i mniej bezpieczna dla mnie. Jeśli coś ode mnie chcecie, chcecie się czegoś dowiedzieć, daćmi jakieś blogowe wyzwanie, jesteście ciekawi kto, co, gdzie, jak, kiedy, dlaczego i z czyją pomocą… O wszystkich swoich pomysłach tego typu piszcie w komentarzach. Q and A, blogowy challenge, zamówienie na cover, dopytanie o treść któregoś z wpisów… wszystko, co wam przyjdzie do głowy piszcie w komentarzach. Kiedy pytań pojawi się już nieco więcej, niż jedno lub dwa, postaram się napisać wpis, gdzie odpowiem na nie w miarę składnie i po kolei. Co do wyzwań, wiadomo, to zajmie troszkę więcej czasu, ale również będę się starać. TO co, pomożecie mi trochę w pisaniu bloga? 🙂 Podrzucajcie motywacje i tematy!

Pozdrawiam was i zapraszam do zabawy!
ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

odkrycia w przerwie świątecznej, czyli garść luźnych refleksji

Witajcie!
Pomyślałam, że jeśli mam pomysł, to czemu nie pisać, zwłaszcza, że mój pomysł polega na luźnych refleksjach natury wszelkiej, to komu to przeszkadza?

Jak państwo wiedzą, mam ostatnio wolne i keyboard. Nie skutkuje to na razie niczym prócz nauki, jak się nauczę,to wam pokażę. Na razie, z ciekawszych rzeczy umiem zrobić z czegoś sampel, a także umiem nagrać ścieżkę. Broń mnie Bóg się pomylić, bo już usunąć tej ścieżki nie umiem. :d
Wczoraj z kolei zajmowaliśmy się z tatą sprawami kablowymi, udało mi się przerzucić dźwięk z klawisza na moją wieżę, co jest dużo wygodniejsze od ciągłego przepinania słuchawek, a także przerzucić dźwięk z telefonu do klawisza. Co skutkowało takimi wydarzeniami, jak roland odtwarzający raz po raz: millenium, jeden nowa rzecz, millenium, jeden nowa rzecz… Mówiłam, że umiem coś zsamplować? 😉

Wieczorem i w nocy przeglądałam stare prace z gimnazjum. Prace były zadawane na polskim i pisane własnymi palcami, na maszynie, braillem, tłukłam te 3 lub 4 strony i prawdopodobnie myślałam, po co to robię… No a teraz wpadłam na genialny pomysł, żeby to przepisać na komputer.
Pierwsze, co mnie przy tej okazji przeraziło to to, że wtedy po polsku mniej więcej pisałam tak, jak teraz po angielsku. Może nawet trochę gorzej. Prace na angielski, nawet te licealne, zwykle wyglądają tak, że biedny uczeń stara się jak najbardziej lać wodę na temat, zwykle jadąc po dość prostych przykładach, albo przynajmniej sobie dobrze znanych, wśród prostych zdań wpychając niezliczone powtórzenia i, czasem kilka niepasujących do reszty, ładnych słów. Czyli, brzydkie zdania z ładnymi słowami, albo ładne zdania o niczym w sumie. Zainteresować nie zainteresuje, ale wytknie bardzo wyraźnie, że po 1. nauczył się tego i tego, a 2. zna znaczenie tego słowa! No, i mniej więcej tak wyglądają moje stare prace z polskiego. Ja na prawdę mam nadzieję, że teraz, pisząc po angielsku, wyszłam z tego stereotypu.

Inna rzecz, nowiny ze świąt! Dostałam bilety na koncert Benjamina! Można sobie zobrazować mój wyraz twarzy. 🙂 Niezależnie od tego, czy podejrzewałam, że je dostanę, czy nie. A, no i dostałam jeszcze futerał na keyboard, dziękuję, Mikołaju. Będę grzeczniejsza chyba. :p
Podczas wigilii moja siostra i moja kuzynka, jeszcze młodsza tak na marginesie, zrobiły przedstawienie. Śpiewały piosenki, czytały różne ciekawostki o świętach… I można sobie dużo mówić, że dość to było długie, że można jednak czasem nie śpiewać wszystkich zwrotek kolęd albo przynajmniej ich trochę więcej posłuchać, co by się nauczyć rytmu, można dużo… A jednak była to pierwsza wigilia od ładnych paru lat, podczas której moja rodzina wspólnie zaśpiewała kolędy. Więc na pomysł wcale nie narzekam. Zwłaszcza, żę sama przed świętami zaprzysięgłam się, że jeśli ktoś przy stole rozpocznie temat polityki, pracy, jak wiadomo najlepiej innych ludzi, lub instytucji kościoła, sama zacznę bardzo głośno śpiewać co mi tylko przyjdzie w danej chwili do głowy. I widzicie? Nie było potrzeby! Strasznie mnie jakoś smucą teksty typu: eeeej, cicho, nie mów tak o niej, święta są! To co kurde, w inne dni wolno nam się hejtować, bo tak? :p

Jedziemy dalej. Podczas przerwy świątecznej kilka osób zainspirowało mnie do powrotu do mojej pasji związanej z językiem angielskim, mianowicie do tłumaczeń nie tyle z angielskiego na polski, ale bardziej z angielskiego na nasze. Oznacza to mniej więcej tyle, że lubię pisać tłumaczenia piosenek w ten sposób, żeby można je było zaśpiewać. Nie wiem, jak to się nazywa, poetyckie tłumaczenie? Nie mam pojęcia. W każdym razie chodzi o to, co robi się przy okazji wystawiania sztuki w teatrze czy nagrywania polskiej wersji filmu. Nie wystarczy przetłumaczyć na polski, trzeba jeszcze od nowa napisać taki tekst w ten sposób, aby wszystko pasowało do rytmu. Przy okazji pytanie, czy ktoś ma jakiekolwiek pojęcie,, kto się tym zajmuje, a raczej, jak tacy ludzie rozpoczynają swoją pracę? Tłumacz idzie do wydawnictwa, aktor idzie na casting lub do szkoły, pisarz pisze i czeka na zmiłowanie boskie, wokalista ćwiczy śpiew i albo idzie do szkoły, albo do wydawnictwa… a taki tłumacz? To nie tylko chodzi o znajomość języka, trzeba jeszcze mieć jakieś tam zamiłowanie do pisania wierszem, no nie każdy lubi. To skąd oni ich biorą? Z nazwiska ludzi znam, ale poznałabym z chęcią ich historię. 🙂
Żeby nie gadać o niczym, podrzucę wam kilka przykładów. Dla teatru muzycznego Roma były robione tłumaczenia piosenek ABby do spektaklu Mamma Mia, swoją drogą zrobionego bardzo dobrze. No i na tłumaczenia też nie można narzekać.

Wykonanie live, ale myślę, że to nawet lepiej. Byłam na tym przedstawieniu dwa razy i uwierzcie, poszłabym i trzeci, gdybym mogła.

Dalej, podobna kategoria, tym razem filmy disneya. I tu wszyscy: oooo, co, król lew! Akurat nie, choć tam podobno za tłumaczenia mieliśmy dostać jakąś nagrodę. Czy to nie ta bajka? No nieważne. W każdym razie, ja sobie przelecę te 14 lat w przód i przyczepię się do filmu z tych muzycznych, aktorskich, Camp Rock. A nawet więcej, jeszcze jeden rok w przód, chodzi o Camp Rock 2. Tam była piosenka "wouldn't change a thing", od razu link,

trudna nie tyle tekstowo, ile po prostu trudno ją śpiewać, bo w tym samym miejscu idą dwa zupełnie inne głosy, z zupełnie innym tekstem w jednym momencie. Co ciekawe, tłumaczenie nie tylko było niezłe, ale także dosyć wierne oryginałowi. Znalazło się nawet na płycie Farny, nie tylko na polskim wydaniu ścieżki dźwiękowej z filmu.

Tą wiernością oryginałowi to tłumaczenie różni się od tłumaczenia piosenki z popularnego w podobnym czasie Highschool Musical, i tak jak kochałam HSM całym sercem, tak na tłumaczenie piosenki, po polsku zwanej "masz w sobie wiarę" dziwnie mi się teraz patrzy.

Jedziemy dalej i przechodzimy do tłumaczeń, które nie występują w telewizji. I czas na studio accantus, podejrzewam, że dość znana grupa. Wrzucam dwie rzeczy, które są w Polsce przetłumaczone tylko przez nich. Pierwszy link, to piosenka "don't say yes" z serialu "Smash". Wielki podziw dla tego, kto to przekładał na polski, choćnie robił tego bardzo dosłownie.

Druga nutka to utwór z musicalu "afera mayerlink" niestety nigdy nie granego w Polsce.

Jak chce ktoś sobie porównać z oryginałem, to bardzo proszę, ale jest po niemiecku, więc sami szukajcie. xd.

Jest też na youtubie dużo tłumaczeń piosenek popularnych, znanych z filmów lub radia, z tym, że… no cóż, bardzo trudno znaleźć mi takie, które by mi się podobały. Nie wiem, czemu ludzie wychodzą z założenia, że, jak wrzucą tekst w tłumacz i po prostu zaśpiewają, co im wyjdzie, albo jak będąrymować dwa identyczne słowa, to już jest polska wersja. Jedyne, co umiem zwykle wybaczyć, to poprzesówane akcenty w słowach, tak najczęściej wychodzi. Ale ludzie, serio, można nad tym troszkę dłużej posiedzieć. Za to dokonałam ostatnio odkrycia odwrotnego, mianowicie, jedna dziewczyna wrzuca na swój kanał covery różnych piosenek, w tym niektórych polskich, ale, po angielsku. Poniżej przykład.

Powiem wam, że chyba na prawdę się za to niedługo zabiorę, i chyba spróbuję też cośzrobić w drugąstronę. Mam trochę tłumaczeń z angielskiego na polski, może czas na cośprzetłumaczonego w drugą stronę…?
O, sprawdziłam. Złe tłumaczenia na angielski też są. :d

Cóż tam jeszcze u mnie. Po 1. w czwartek widziałam się z Zuzią, ukrzywdziła byś mnie, Humanie, gdybym o tym nie napisała, co? I wypiłam gorącą czekoladę, bardzo dawno nie piłam gorącej czekolady! Trzeci dzień świąt uczciłam! 🙂 Za to wczoraj miałam próbę zespołu, też dobrze, czwarty dzień świąt również uszanowany. Muszę tylko coś wymyślić na dziś. Może lekturę poczytam? Może się pouczę do matury…? Ha… ha… ha…

Pozdrawiam ja – Majka

PS Jakie macie ulubione piosenki świąteczne, ale nie kolędy? Co dostaliście na święta?

Kategorie
co u mnie

pieśń o Rolandzie, czyli muzycy w matfizie i święta

Witajcie!

Troszkę mi się ostatnio zebrało, to wam poopowiadam, a co!

A zacznę od tego, że zaraz ten laptop wyląduje na zewnętrzu, bo już w tym momencie musiałam poprawiać pierwsze zdania, ponieważ mój komputer postanowił nie wpisywać spacji po polskich znakach na końcu wyrazu. Ile ja mam napisanych różnych wyrazów łącznie z "się", "cię", "zrobił", "dziś" i innymi takimi, to ludzkie pojęcie przechodzi. I tak dla wyjaśnienia, ja wiem, że w poprawnej polszczyźnie nie mówi się "na zewnętrzu", ale na TYM blogu się mówi! Tak mówiły tzw. boovy, kosmici z filmu "dom". Bajka z 2015 roku, piękna i mądra, kocham boovy!

Wracając do świata rzeczywistego, ostatni wpis ode mnie mieliście pierwszego grudnia, ten fascynujący serial skończył się więc mniej więcej na wysokości breloczka z Yodą i pierwszych prób poloneza. A propos, ostatnio kolega, który ze mną tego poloneza tańczy, zjawił się na próbie i przedstawiałam go pani Ewie. Pani Ewa zaś przedstawiła się sama: "ja jestem nauczycielem wspierającym Mai, razem się wygłupiamy na matematyce". Taaaaaak, nie mam pytań. Jeśli do tego bloga zagląda w tym momencie moja wychowawczyni, uspokajam, staramy się, aby te wygłupy ograniczały się do zrozumienia, co się wokół nas dzieje. Doszłyśmy do komentarzu w stylu "Ja wiem! To jest parabola, która lata!". Ja już nie pytam, co to za proszki, ja chcę tylko wiedzieć, ile one kosztują.

Mówiąc o cenie, dużo mnie ostatnio kosztowało skupienie na zajęciach i odrabianie lekcji, ponieważ bardzo usilnie zajmowałam się decyzją pt. kupić Rolanda, czy nie kupić? A jeśli tak, bo raczej tak, to skąd kupować? Zaczęłam docierać do końca internetu, miałam wrażenie, że znam wszystkie filmiki na youtubie, zaczęło mi się to śnić po nocach, to chyba nie dobrze… słowem, zaczęłam lekko świrować. W celu uniknięcia ześfirowania poważniejszego, niecały tydzień temu dokonałam zakupu. W poniedziałek dowiedziałam się o okazyjnej dosyć cenie, napisałam kilka pytań do pana, który zajmuje się sprzedażą Rolandów na nasz piękny kraj… Tak przy okazji chciałabym zdementować plotki i teorie obalić, że wszystkie takie supporty klijenta, to nieinteligentne roboty i automaty z rozwojem wstecznym, które odpowiadają na wszelkie pytania na odwal się i ogólnie w tonie "zajmiemy się tą sprawą, jak już nam trzecia kawa wystygnie". Napisałam, zapytałam i dostałam od miłego pana odpowiedź na wszelkie moje pytania, rozwiano moje wątpliwości i doradzono. Dzień później dokonałam zamówienia, w środę mój instrument został do mnie wysłany, a w czwartek był już na miejscu. Muszę przy tym podkreślić, że ja w czwartek mam lekcji sześć, niby mało, ale za to ciężkich, natomiast popołudniu mam angielski, przeżycie miłe i interesujące, niemniej jednak niekiedy dość wyczerpujące umysłowo, w skutek czego w czwartki kończę zajęcia o godzinie 19. Pocieszałam się, że jak już skończę i wrócę, to roland jużbędzie w domu. Nasz nauczyciel miał litość w sercu i zrobił lekcję na pół świąteczną, przypomnieliśmy sobie słownictwo związane z celebrowaniem tego wydarzenia, dostaliśmy słodycze… Ja nie wiem, czemu my na każdą zapowiedź pana "dziśbędę coś dla was miał!" reagujemy pytaniem: o, cośdo jedzenia? A może to tylko ja…? Yyyyyyyyyyyy…

Wracając do Rolanda, już tłumaczę. Mówię skrótowo o syntezatorze Roland fa06, zwanego również stacją roboczą. O, ostatnie 3 słowa właśnie napisały mi się razem, no nic. Wracając. Urządzenie ma nie tylko 2 tysiące całkiem fajnych brzmień rolanda na sam początek, ale także można ten pakiet rozszerzać o paczki ściągane z ich oficjalnej strony. Poza tym można za jego pomocą nagrywać to, co się gra, ma w sobie prosty system nagrywania ścieżkowego z 16 ścieżkami, co w praktyce oznacza, że można sobie w spokoju popracować nad każdym instrumentem osobno, ma sampler – 16 padów do uruchamiania dodatkowych dźwięków lub podkładów, ma możliwość podłączenia mikrofonu lub gitary i również dołączenie do nagrywanych kompozycji dźwięków z nich dochodzących, może obsługiwać programy do tworzenia muzyki na komputerze… W ogóle sporo może. Jak na moje możliwości, to nawet za dużo, jak na razie nie bardzo ogarniam to umysłem. Więc jak ktoś mnie w komentarzach zapyta, co już na nim zrobiłam, to ostrzegam, że głowę urwę, chyba, że ktoś to pytanie zada za 2 tygodnie, a nie 2 dni. Już teraz jednak darzę to urządzenie wielkim uczuciem i ogólnie, po powrocie do domu w piątek usiadłam od razu do przeglądania brzmień i 2 godziny mi znikły. Pod koniec przestałam słyszeć różnicę. Na porządku dziennym będą przypadki, kiedy zrobię coś niechcący, np. w piątek prawdopodobnie włączyłam jakiś efekt, a potem przez pół godziny próbowałam znów znaleźć to brzmienie, co mi się tak podobało. Prawdopodobnie to brzmienie, w takim kształcie, jak ja je pamiętam, po prostu nie istnieje, tylko ja uruchomiłam na tym brzmieniu jakiś efekt.

Mówiąc o instrumencie przypomniało mi się, co jeszcze zajmowało mój umysł w grudniu. Oczywiście były to próby do świątecznego koncertu w szkole. Kto czyta mojego bloga już od pewnego czasu doskonale wie, w jakiej atmosferze te próby przebiegają i z czym to się wiąże. W naszym zespole pracuje się fantastycznie, zwłaszcza dlatego, że praktycznie wszyscy instrumentaliści grają na więcej niż jednym instrumencie. Co prowadzi do dialogów typu:
– I co, zagrasz z nim na saksofonie? –
– Ale na dwa saksofony, czy saksofon i klarnet? –
– No nieeeee, klarnet w tym nie, przecież klarnet gra na fortepianie! –
I weź tu zrozum naszą rozmowę. Drugi fajny dialog udało się skonstruować koleżance, której z imienia nie wspomnę dla bezpieczeństwa, która na pytanie, czy posiadamy jakiś instrument odpowiedziała: "No jasne, jak coś, to przyniosę z muzycznej! Nie no, oczywiście, że nie będzie problemu, jakoś wyniosę, nie takie się rzeczy robiło! Yyyyyyy… albo zapytam, czy mogę wynieść.".
I całe napięcie poszło się… wałęsać.
Koncert sam w sobie poszedł bardzo fajnie, na pierwszym z trzech występów zrobiliśmy wszystko, czego się robić nie powinno, ja pomyliłam kolejność, koleżanka zaśpiewała inny tekst, a na końcu jeden mikrofon się zepsuł, a drugi wyczerpał. Z tej pokazji po koncercie zwróciłam się do wychowawczyni, która w tym roku opiekowała się zespołem: pani profesor, jak teraz poszło wszystko, co mogło, to potem jużtych problemów na pewno nie będzie! I nie było, wszystkie następne występy odbyły się bez przypadkó. Chociaż, ta akcja z mikrofonem powinna być pokazywana, jako przykład wspaniałej pracy zespołowej. Trzeba wam wiedzieć, że my "cichą noc" śpiewaliśmy w ośmiu językach. Co dwa wersy zmieniał się język i osoba śpiewająca, na końcu wracaliśmy do polskiego, co oznaczało, że w trakcie tej piosenki wokaliści zmieniali się 9 razy. I mieliśmy do tego jeden mikrofon. Jejjjjjjjjj! On raz, między dwoma wersami, przeszedł przez sześć osób! Jak to musiało fantastycznie wyglądać! Co do mojego zadania w tym całym pięknym evencie, to grałam na perkusji i na cajonie. Na cajonie tylko dwa razy i dobrze, bo po drugim kawałku myślałam, że mi paluszki łodpadną, bo dosyć szybko i dużo miałam do grania. Okazało się, że żadnych perkusjonaliów i przeszkadzajek nie trzeba wynosić z muzycznej, bo szkoła takimi dobrami materialnymi dysponowała we własnym zakresie.
Między drugim a trzecim koncertem mieliśmy wigilie klasowe, dostałam od Mikołaja dużą, włochatą poduchę. Moja wychowawczyni siedziała koło mnie i mojej poduchy, co bardzo jej się podobało, bo ona lubi takie miziaste rzeczy. Przy okazji, polecam bajkę o ciepłym i puchatym, w sam raz na święta.
http://psycholog-olejnik.pl/inspiracje/bajka-o-cieplym-i-puchatym/

Teraz przejdę do różnych spotkań, o których wspominam nie tylko dlatego, żę były przyjemne, ale także dlatego, że o nich zapomniałam, co mogło byćniezbyt miłę dla spotykających mnie osób. Po pierwsze, spotkałam Monikęzarczuk, nie ma różnicy, czy podam nick, czy imię i nazwisko, na to samo wyjdzie, na ICC weekend, o którym mówiłam w poprzednim wpisie. Dużo nie powiem, bo nie rozmawiałyśmy długo, ale dzięki za spotkanie, mam nadzieję, że nie długo odwiedzisz ojczyznę. 🙂 Po drugie nie pisałam tutaj… serio? Nie pisałam? O spotkaniu z djem Denisem, czyli moim serdecznym kumplem, którego jednym z ważnych zadań życiowych jest popychanie mnie do różnych dziwnych zadań muzycznych i dawanie mi do zrozumienia, że tak ogólnie, to przydałoby się wziąćdo roboty. Nic nie szkodzi, bo ja mu powtarzam to samo, więc jesteśmy kwita zwykle. Wraz z kolegą Mateuszem pokazywali mi, na czym polega to całe mixowanie muzyki. Super zabawa, na prawdę, aż bym sobie kiedyś cośtakiego sprawiła lub pożyczyła, taką kontrolkę do obsługi programów miksujących. Fajny antystres, to raz, dwa, że wygląda bardzo fajnie, a trzy, że, o ile zdążyłam się zorientować, jakoś mi to tam wychodziło. Denis, dzięki jeszcze raz, bo nie tylko pokazujesz mi nowe rzeczy, ale także jesteś po prostu zawsze bardzo miły, co jest cenne w tych czasach. :p Ja tak nie umiem, niech ci inni powiedzą.
Po trzecie, byłam zaproszona na spotkanie wigilijne do Dawida i Julity i bym się wcale nie zdziwiła, gdyby julita więcej mnie nie wpuściła za próg domu, bo jak dla mnie, to to wyglądało tak, że ja przyjechałam, najadłam się i pojechałam. :p A i tak mogłam tam jeszcze z wami posiedzieć, bo okazało się, że PKP jest zdolne do machinacji polegających na zamienianiu miejscami różnych pociągów. Przynajmniej ja mam taką teorię, ponieważ ten pociąg, co miał byćpóźniej, pojechał wcześniej, niż ten, co miał jechać wcześniej. A pojechał później… yyyyyyyyyy… w każdym razie miałam być w domu o 19:56, a w końcu wyjechałam z Warszawy o 20:14. I to jeszcze nie był TEN pociąg. :p Przy okazji, pytanie. Dlaczego nikt jeszcze nie wpadł na pomysł zrobienia kas dla ludzi, którzy kupują bilet na Dzisiaj. Nie jutro, nie za tydzień, nie za miesiąc, DZISIAJ! No weźcie sobie wyobraźcie. Macie pociąg za 10 minut, załużmy, że ostatni, chcecie kupićbilet, ale nie można, bo przed wami stoi facecik i: yyyyyyy, no bo, proszem paniom, bo jaaaa, to bym chciał bilet na poooooooniedziaaaaaałeeeeeek, no no, mooooooże byyyyyć na czternastą trzydzieści… Ale proszę pana, z tym, że w tym pociągu już nie ma gwarancji miejsc siedzących. To znaczy, że nie wiadomo, czy pan będzie miał gdzie usiąść… Kurde, ziomek! Nie dość, że NIE jedziesz dzisiaj! Tylko za dwa dni! To jeszcze i tak już nie ma biletów! Słuchajcie, ja nie mówię o stawianiu nowych kas, ja mówię o wydzieleniu dwóch takich, które sprzedają bilety tylko na ten dzień. Nie później.

Przed wizytą na Powiślu wpadłam na trochę do Lasek, aby obrzucić moich drogich znajomych owocami w czekoladzie. Rzecz jasna, w paczkach. Klaudia, niezmiernie zdumiona moim przybyciem, uczyniła mi nawet herbatki i ucieszyła się z prezentów, niepochlebnie wyrażając się o stanie mojego umysłu. W tym dniu udało mi sięjeszcze spóźnić na autobus całe pół minuty, więc ogólnie było interesująco.
A, no i jeszcze, tydzień wcześniej spotkałam się z Monią i Weroniką, również na Powiślu, i tu again: Moniu, ja nie jestem taka zawsze!

W ogóle, to tak patrzę na ten mój wpis i widzę, że wychodzi tak, jakby mnie w ogóle nie było w domu, bo ciągle gdzieś łażę. Co ciekawe, tak jest tylko przez pół weekendu, bo w niedzielę ściśle trzymałam się zasady wysypiania się za wszelką cenę, a w tygodniu, to w ogóle nic się nie udawało robić, Zuza, mój drogi human, świadkiem. Sorki Zuziu, wyjdziemy gdzieś niedługo. Z Becią natomiast najwięcej czasu na wymianę poglądów miałyśmy gdzieś koło naszych wspólnych lekcji i przy odrabianiu angielskiego. Naszą specjalnością jest połowę czasu przeznaczonego na odrabianie przegadać o nowym motywie, który wpadł nam do głowy, albo o książce, którą czytamy, zamiast się zająć rachunkiem prawdopodobieństwa.
Ostatnio rozmawiałyśmy też o próbnych maturach, bo przeprowadzane były pod koniec listopada, więc wyniki zjawiały się w grudniu. Dostawaliśmy nawet arkusze na pamiątkę, Becia wręczyła mi taki jeden z uprzejmym komentarzem: masz, możesz sobie tym napalić w piecu. Zapewne chodziło jej o to, że dla mnie każda kartka wygląda, jak czysta. Teraz sobie myślę, że w sumie mogłam porobić łódeczki.

Mam silne wrażenie, że oczymś miałam napisać i zapomniałam. Nie wiem o czym, więc nie napiszę i przejdę od razu do ostatniego punktu programu. Ponieważ ten wpis i tak zrobił mi się jakiś taki muzyczny, to powiem o moim ostatnim odkryciu w tej materii. Odkrycie nazywa się Alec Benjamin, pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, nawet jedna jego piosenka widniała na tym blogu niedawno. Ja mówię, ten chłopak będzie kiedyś porównywany do Sheerana i Passengera na raz. On jest czymś pomiędzy. Styl bardziej Sheeran, teksty bardziej Passenger. Wywiadów z nim słucham, człowiek przemiły, cichy z głosu, ale, jak jużspytają, to gadatliwy z charakteru, a poza tym bardzo pozytywnie pokręcony, a ja takich lubię. Większość czasu jednak poświęcam jego piosenkom, są niby proste, a jednak każdy tekst do mnie trafia. I nie powtarza się w tematach raczej, każdy z tych tekstów to jakaś historia, co bardzo szanuję.
Polecam ja – Majka

No i chyba koniec wpisu.
PS Dostałam już dziś kilka smsów więc ja też wam teraz napiszę. Wesołych świąt!

Kategorie
co u mnie

stan umysłu, melanż ostateczny i własny pogrzeb, czyli jak wpływa na mnie listopad

Kochani!

Dawno nie pisałam, a więc spróbuję, choć wszystko mi się miesza, o czym pisałam, o czym nie… straszliwość. Nie pisałam z półtora miesiąca, jak tak można? A ciężko jest ostatnio zebrać się do czegokolwiek, nie tylko do bloga. Bardzo, bardzo ciężko.

Zaczniemy sobie od różnych zapamiętanych przeze mnie faktów z życia.

Na początek przypomnę, że na początku listopada jest taka fantastyczna przerwa, bo wolne jest. No. Chyba, że się jedzie na ICC weekend. ICC weekend, to jest taki fajny event, jaki ICC zrobiło poraz pierwszy, mam nadzieję, że nie ostatni, dla ludzi w wieku odpowiednim na icc, ale nie tylko, bo i starsi mogą przyjechać. Określiłabym to jako takie ICC wersja demo. Są warsztaty, są aktywności na wolny czas, jest integracja, są nasze cudowne śniadanka… i to wszystko wepchnijcie sobie w trzy dni waszego czasu. :d

Z okazji tego pięknego wydarzenia poleciałam sobie z całąresztą polskiej grupki i moimi rodzicami do Belgii i spędziłam tam weekend. Ach, co to by był za świat bez śniadanek ICC! Kto był, ten wie. I wcale nie mówię o jedzeniu, nie nie… ja mówię o tym cudownym poczuciu wspulnoty, bo każdy, powtarzam, każdy, jest niewyspany! Inna ciekawostka, ja nie wiem, czy następnym razem miejsce, w którym byliśmy, nie wynajmie nam wszystkiego prócz windy. Tam winda chodziła w górę i dół tak często, że byłabym w stanie zaryzykować stwierdzenie, że ona się w ogóle nie zatrzymywała! Tak a propos winy, o naszym stanie umysłu świadczy chociażby ciekawa reakcja mojego mózgu jednego z wieczorów, chyba w sobotę. Jechałam windą i robiłam coś w telefonie, w jednym ręku miałam telefon, drugą naciskałam przycisk windy. Trudno mi to opowiedzieć, bo pomyłka nastąpiła tylko i wyłącznie w mojej głowie, ale ja nacisnęłam guzik windy i całkiem długo zastanawiałam się, czemu telefon się nie odblokował. Mój mózg jakimśsposobem zamienił te ręce miejscami i byłam pewna, że nacisnęłam coś w telefonie. A, no i jeszcze, co do stanu umysłu, pan od echolokacji uznał, że z Polakami coś nie tak, wszyscy byli dobrzy!

Cóż w moim życiu dalej? O! Wróciłam do Polski, pochodziłam do szkoły tydzień, a tu, już w piątek, impreza! Jeden nasz znajomy ze szkoły wymyślił, że jak są połowinki dla drugich klas, to czemu by nie zrobić czegoś takiego dla trzecich? Zorganizował to, nazwał melanż ostateczny, w ogóle dla samej nazwy bym się tam znalazła, no i jest akcja! Wybrałam się tam z moją przyjaciółką, również nie obdarzoną zbyt szczodrze w kwestii wzroku. Co ciekawe, ona chodzi po klubach dość często, jednakże zawsze z jakimś znajomym widzącym. Ja natomiast nie pojawiam się na tego typu imprezach dość często, natomiast to właśnie ja pierwszy raz jąwyciągnęłam na takie wydarzenie samą. Śmiałyśmy się z tego pół imprezy. A, tu taka uwaga. Jakby kiedyś wam przyszedł do głowy taki wspaniały pomysł, że: ej, to żeby nie stać w tej dłuuuuugiej kolejce tyle razy, kupmy sobie od razu cztery napoje zamiast dwóch! TO to NIE JEST! Dobry pomysł. Pamiętajcie, że w takich kolejkach wszyscy wam się, z resztą nie wiem, po jakiego grzyba, praktycznie kładą na plecach. Zapewne w nadzieji, że to magicznie przyspieszy czas. W każdym razie, biorąc pod uwagę te nasze ulubione, plastikowe kubeczki, to wy nawet połowy napoju NIE wyniesiecie z tej kolejki! :d I ja tu nie mówię do niewidomych, do tego trzeba mieć umiejętności wykraczające poza wzrok. :d
Co do muzyki, bo trochę osób o to pyta, a mnie samą też to zaciekawiło. Dj zaczął sobie od regulaminowych i przewidywalnych Rihann, Davidów Guett i tak dalej, więc na razie wszystko OK. Potańczyłyśmy, jednocześnie starając się zorientować, co jest gdzie w tym lokalu. Potem poszedł w krainę discopolo, tak teraz przez niektórych uwielbianą. Trochę do tego potańczyłyśmy, ale często też ulatniałyśmy się na dwór, w celu, powiedzmy, integracji. A następnie, nagle, poszły sobie Elektryczne Gitary. Mówię: OK, spoko, pewnie ktoś zamówił. Ale to nie był koniec! "mój jest ten kawałek podłogi" w remixie, "cykady na cykladach" i "dni, których nie znamy" w nowoczesnych wersjach, a także w oryginauach lady punk, albo Kayah i Bregovic, to były hity na następną część imprezy! I wiecie co? Najlepsze jest to, że wszyscy się najbardziej do tego darli! To było świetne! "móóóóóóóój, jest ten kawałek podłogi!". Serio, świetnie się bawiłyśmy, a dla mnie usłyszeć od przyjaciółki bywalczyni klubów, że bardzo dobrze bawiła się na melanżu, kurde, w osp Wiskitki, to jest super komplement! 😉

Jedziemy dalej po weekendach. Siedemnastego pojechałam sobie z Klaudią i Kacprem do kina na "fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć 2. Zbrodnie Grindelwalda". Pytanie, jak im się to mieściło na plakatach?! Nie będę recenzować filmu, żeby nie spoilerować, bo to jeszcze sobie chodzi w kinach, może ktośnie widział. Powiem tylko, że film, wedłóg mnie, jak jedynka: wart zobaczenia, smutny, w pewnych kwestiach bardzo zaskakujący. W sensie… tam są takie rzeczy, które kompletnie nie były obecne w HP i chyba tego, to nikt nie wymyślił. A to trudne w świecie HP, pokazać coś, czego nikt nie wymyślił. :d
A, no i ostrzeżenie. Wyjdziecie z tego kina z takim "wtf?! Co tu się właśnie stało?". Ja przez 15 minut po filmie nie bardzo łapałam, że to jużkoniec i, co ważniejsze, czemu świat jeszcze działa i żyje w takiej niewiedzy, jak tak można?! xd.

Następny weekend! Tu się zaczęło dziać, bo pojechałam do sklepu muzycznego. W raz z mężem koleżanki, czy ja cię mogę tu wspomnieć po imieniu? No dobra, nie wiem, w każdym razie z mężem koleżanki, a moim dobrym znajomym, oraz z moim tatą, wybraliśmy się do sklepu Pasja. Taka uwaga, konkurencja ogłasza, że jest największym sklepem w Europie, no może gdzie ińdziej, ale w Warszawie na pewno nie. Pasja, to sklep, który ma osobne lokale i wejścia dla gitar i keyboardów, perkusji, wzmacniaczy i mikserów i jeszcze czegoś… w każdym razie ja, to bym tam mogła na chwilę zamieszkać, jakby ktośmi pozwolił. A dlaczego tam pojechałam? A no widzicie, bo ja wam nie opowiadałam o moim ostatnio trwającym warjactwie.

Umyśliłam sobie więc ostatnio, znaczy może nie tak ostatnio, bo jakiś miesiąc temu, że w sumie, to kupiłabym sobie keyboard. I zaczęłam szukać. Co samo w sobie było raczej dużym problemem, bo, z powodu mojej jesiennej handry i lenistwa ogólnego, moje życie zaczęło się składać z chodzenia do szkoły i z filmików na youtubie. Bo przecież trzeba było wysłuchać wszystkich dostępnych prezentacji, dem i coverów. Zaczęłam pisać i dzwonić po ludziach znajomych i obcych, czytać i oglądać… ogólnie mam wrażenie, że dotarłam do końca internetu. :d
Ja już nie mówię o stanie umysłu, który się pojawił w momencie, gdy zawęziłam moje upodobania do dwóch czy trzech instrumentów, wtedy dopiero zaczął się dobry cyrk.

Dobra, koniec dygresji, wracamy do sklepu. No więc byłam w sklepie, oglądałam i zachwycałam się bez większych przeszkód. Następnie wzięłam udział w takich naukowych badaniach, w których brałam udział już w czerwcu, ale im jakichś testów zabrakło, nawet mi dali za to pieniądze. Tak w ogóle lubię te badania, bo nie tylko płacą, ale także udowodniły w czerwcu, że mam mózg, w co kilku moich znajomych i przyjaciół było uprzejmymi wątpić. :d

Wizyta w Warszawie w tych wszystkich ważnych sprawach miała miejsce w sobotę, w niedzielę natomiast pojechałam sobie do znajomego przez internet, a teraz i normalnie, realizatora dźwięku i jego rodzinki. Tomecki, Dorka, dzięki za gościnę. Przegadaliśmy wiele ciekawych tematów, obejrzałam kilka dziwnych instrumentów, a także widziałam centrum sterowania wszechświatem Tomeckiego. Niby tylko mikser i komputer, a wygląda super. 🙂 Maszyna z mnóstwem kabli, guziczków, przełączniczków… mikrofony na jakimś stojaczku, czy co to tam było, komputer, wydający z siebie jakieśdziwne odgłosy, obok jeszcze klawisze (znowu te keyboardy), wszystko to tworzyło bardzo interesujący obraz. Także serdecznie pozdrawiam i Tomeckiego z żoną, i ich córeczkę, która również dodała nieco do oprawy dźwiękowej tego spotkania.

No i dojechałam do dzisiejszego dnia, bo dziś zaczyna się weekend, a, jak widzicie, ostatnio żyję weekendami. Jutro, a nie, już dzisiaj, spotkam się z moim znajomym djem, który nie tylko sprzedał mi kiedyś komputer, ale i dotrzymuje mi ostatnio towarzystwa rozmową w różnych momentach. Dzięki, Denis.

Na koniec wszystkie inne ogłoszenia. I właśnie zdałam sobie sprawę, że przekłamałam. Popełniłam duży błąd merytoryczny, taki, że jakby to była matura, to by już nie sprawdzali dalej. Nie żyję tylko weekendami, coś bardzo ważnego stało się poza weekendem. Beciu, mogę mówić? Dorobiłam się zespołu! I trzymajcie kciuki, żeby wszystko wypaliło, bo ja bardzo, bardzo długo tęskniłam za graniem w zespole i mam szansę! A że z Becią, to i jeszcze lepiej, może się będziemy mogły widywać częściej, niż raz na dwa miesiące. xd. Oczywiście mówię poza szkołą. Już dwie próby były! Beciu, ucz się tego Stinga, jako i ja uczynię!

Cóż tu jeszcze można ogłosić… O, próbne matury pisałam! Pisałam w pokoju pani pedagog i tak się złożyło, że akurat wtedy sporo osób miało cośdo załatwienia. Drzwi się otwierały… "ale Maja tu pisze maturę! A, to przepraszam, przepraszam." I się wycofywali. I tak z 10 razy. To, że na maturze przypomina mi się "pan Tadeusz", to w sumie dobrze, ale trochę szkoda, że cytatem, który mi się przypominał był cytat następujący: "Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.". Nie omieszkałam tego powiedzieć pani dyrektor.
A po napisaniu matury z matematyki, dłuuuugo mi to zajęło, bo nie miałam arkuszy ani tablic, tylko pani pedagog mi czytała, musiałam iść na co? Dwie matematyki! Mój mózg dawno nie był w takim stanie. Matfiz to stan umysłu, pamiętajcie o tym.

Ogłoszenia muzyczne: ostatnio bardzo lubię muzykę, o której już na blogu wspominałam. I nie mówiętu o piosenkach wrzucanych na youtube i wykonywanych na moim keyboardzie, ale o piosenkach napisanych i wykonanach przez Aleca Benjamina. Chłopak ma 23 lata, pisze od lat siedmiu, a, jak dla mnie, będzie kiedyś porównywany do bardzo dobrych songwriterów. To jest coś pomiędzy Edem Sheeranem a Passengerem, także zostanę sobie z jego muzyką na długo. Teksty poruszają czasem tak zaskakujące tematy, że aż sięzaczynam zastanawiać, czy kiedyś słyszałam coś podobnego. A jeśli poruszają zwyczajne, to w niezwyczajny sposób. Alec będzie w Polsce w lutym. Poważnie sięzastanawiam nad pójściem na ten koncert, bo jak mu dalej tak pójdzie, to za dwa lata będzie to dużo droższa impreza.

Ogłoszenia o mojej mamie. W pracy mojej mamy ostatnio omawiane są, z zaskakującym zamiłowaniem, szczegóły własnego pogrzebu. Może oni po prostu zaczęli zwracać uwagę na to, jakiej wysokości pensje wypłacają nauczycielom? Hmmmmm…

A, byłabym zapomniała, najważniejsza rzecz! Dostałam breloczek z Yodą! Nigdzie się bez niego nie ruszam! Mistrz będzie mi już zawsze towarzyszył na matematyce. 🙂

Pozdrawiam was serdecznie na koniec tego wpisu.
ja – Majka

PS Macie jakieś pytania? Nie ukrywam, że pomogłoby mi to niezmiernie w napisaniu dalszych wpisów.

Kategorie
muzyka

nowy awatar – jak to było z tym Adamem i Ewą

Hej hej!
I jeszcze zmiana awataru konieczna. Poznałam tę piosenkę 24 godziny temu i jestem nią bardzo mocno zauroczona. Śpiewa to Alec Benjamin, możecie mi wierzyć lub nie, ale on ma 24 lata. Ja bym powiedziała, że 16, no nie? 🙂
Piosenka nazywa się"Steve" i opowiada historię Biblijnego "zakazanego owocu" w bardzo interesujący sposób. Ja to na pewno przetłumacze na nasze, bo na polski już gdzieś pewnie tłumaczenie jest. Ja to napiszę wierszem i tu wrzucę chyba, bo serio, uwielbiam pomysł. 🙂 Poprawia mi nastrój. Morał z bajki jest taki: zastanawiajcie się, co macie i czy warto to tracić dla jakiejś pokusy jednej. A oto link.

Pozdrawiam i miłego słuchania
ja – Majka

EltenLink