Kategorie
co u mnie

Nieplanowane wolne, czyli inspiracje na najbliższe dni

Nie planowałam tego, Drogi Czytelniku.
W sobotę tydzień temu napisałam egzamin z angielskiego, o którym zaraz opowiem coś więcej, a w poniedziałek wróciłam do szkoły z mocnym postanowieniem, że jeszcze tydzień wytrzymam. Kwestia była taka, że tydzień następny, czyli ten, co się zaraz zacznie, miał byćdużo ciekawszy niż zwykle. Szesnastego, w poniedziałek, w Warszawie mieli wystąpić Pentatonix. W szufladzie obok mnie nadal leży, zdobyty fartem, bilet. W środę natomiast mieliśmy iść do teatru, na ten musical Eltona Johna. Dylemat polegał tylko na tym, czy wracać potem do szkoły na dwa dni, czy odpuścić sobie cały tydzień. Po tym wszystkim miałam jeszcze w perspektywie weekend, w który miałam się spotkać z kilkoma osobami. Koncert nie bardzo do mnie docierał, teatru byłam ciekawa, a z weekendu cieszyłam się tak, jakbym miała wtedy ujrzeć moich serdecznych przyjaciół poraz pierwszy od kilku miesięcy. Możliwe, że dlatego, że tak właśnie było.
No więc… tak się zdania nie zaczyna… W poniedziałek przyjechałam do Krakowa. We wtorek na montażu robiliśmy wszystko, o czym zaraz też coś powiem, a potem przełożyliśmy szybkie poduczenie nagłośnień na przyszły tydzień. Teraz się zorientowałam, że bez sprzeciwu zgodziłam się na przesunięcie tego, zupełnie zapominając, że mnie wtedy nie będzie w szkole. W środę rano okazało się, że to ja mam dziś iść na orientację. Wściekła niemożliwie, bo tego również nie planowałam, udałam się na zajęcia i obeszłam rynek główny dookoła. Było całkiem fajnie, widziałam deszcz na Brackiej. Pozdrawiam moją panią od orientacji, którą chyba bardziej od mojej orientacji w terenie ucieszyło wtedy, że sama wyskoczyłam z tym nawiązaniem kulturalnym. 🙂 Miało być ciepło, zamiast tego, kiedy wracałyśmy na przystanek, padało coraz mocniej. I wtedy właśnie gruchnęła wieść. Że plany na przyszły tydzień, referat z formatów audio, a także czwartkową lekcję fortepianu, trzeba na razie odłożyć.

Chciałoby się teraz użyć mojej ulubionej wymówki: akurat zaczynało mi się coś chcieć! Myślał by kto. Wrócę do domu, wreszcie się wyśpię i zacznę regularnie jeść, no tragedia! Oczywiście, że nie, pamiętam nawet, że w tę deszczową środę mówiłam, że wolne dobrze mi zrobi. Od razu zrobiłam listę, co powinnam w to wolne zrobić. Przyszło mi mnóstwo pomysłów na piosenki, pan od fortepianu przewidująco wyjaśnił mi, co mam ćwiczyć, a w nocy ze środy na czwartek ustalałyśmy z Sylwią, jakie seriale ja, a jakie ona, obejrzymy.
Wychodzę z założenia, że zdrowym podejściem do życia jest zajmowanie się głównie tymi rzeczami, na jakie mamy wpływ. Nie zawsze tak się da, to jasne, ale puki możemy, jest to dosyć fajny sposób, aby nie zwariować. Czytałam nawet parę takich wpisów w internecie, które też o tym mówiły. Martwisz się tym, co się dzieje? To zastanów się, na co ten czas wykorzystasz. Poświęć czas na jakieś zaległości. Zawsze nie miałeś na coś czasu? Bardzo proszę, teraz, niestety, masz go w nadmiarze, więc korzystaj! Ja się postaram tak właśnie zrobić, ponieważ charakterologicznie, to ja jestem panikara i nadwrażliwiec, więc albo to, albo nic. Co powiecie na więcej wpisów audio? Aktualnie jestem zainspirowana. Po tym przydługim wstępie powiem wam dużo optymistycznych rzeczy, bo muszę wyjaśnić, czym jestem zainspirowana.

Zacznę może od tego egzaminu, bo to najłatwiej. W sobotę wreszcie udało mi się ogarnąć FCE. Miałam ten egzamin pisać już w grudniu, ale przysłano mi zły arkusz i nie byłam w stanie go odczytać. Tym razem przysłali taki ładny, dobry, bez brailowskich skrótów. Dali taki wielki, drukowanymi literami podpis: "uncontracted". Żebyśmy już na pewno wiedzieli, że wszystko jest w porządku i mogępisać. Na początku czytanie i "use of English", najdłuższa część i chyba najwięcej roboty z mojej strony. Nie lubię dużo czytać braillem, wtedy tego pożałowałam, bo zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przewidywałam. Potem było pisanie, którego się obawiałam chyba najbardziej. Nie dlatego, że nie umiem napisać dłuższego tekstu, tylko dlatego, że trochę trudno przewidzieć, na jaki temat się trafi. Można trafić na list na temat prawie dowolny, na artykuł czy raport o wydarzeniu, które w połowie trzeba wymyślać, albo na jakąś dziwną rozprawkę o tym, czy warto sadzić drzewa i co to da środowisku. Pierwsza część, to rozprawka i tu czekamy na ludzki temat. I ja się doczekałam, mieliśmy o tym, jak najlepiej dojeżdżać do szkoły lub pracy, rowerem, samochodem czy transportem publicznym. A potem jest druga część, gdzie są różne teksty do wyboru. Artykuł, raport czy list? No jasne, że list! List, to chyba jedyna forma, w której można używać skrótów nieformalnych! Bo to list, uwaga uwaga, nieformalny! Kolega pisze, że nie chce iść jeszcze na studia, nie gotowy jest, chciałby cośinnego porobić! Jak on ma to rodzicom powiedzieć? Udzieliłam mu kilku dobrych rad i zakończyłam pisemną część z radością. Potem jest część słuchowa, która może nie jest tak długa, jak czytanie, ale na pewno bardziej męcząca, jak dla mnie, bo tam się za bardzo nie można zatrzymać. Płyta ruszyła? To koniec, jedziesz do końca egzaminu, za odpoczynek mając tylko pauzy na płycie, w których masz wpisywać i sprawdzać swoje odpowiedzi. Proste, ale stresujące. Potem, na samym końcu, ustny. Na ustnym mówiłam 2 razy szybciej niż zwykle, jakby mi się coś wreszcie odblokowało w głowie. Chyba było mi już wszystko jedno, byleby to skończyć. Siedzę tutaj od 5 godzin. Jasne, żę z przerwami, ale co z tego, ja chcę do domu! No więc porozmawiałam sobie z komisją, oni zadawali pytania mnie, co ciekawe ja im też… I już. Wyniki w połowie kwietnia, no, może trochę później. Egzamin niby taki, jak matura z angielskiego, więc stresować się nie powinnam, ale przyznaję, żę ulżyło mi niezmiernie, jak, wracając do domu, wiedziałam, żę zeszło mi to z głowy.

Następna rzecz, o której chciałam mówić, to jest wtorkowe odkrycie z montażu. Nie pamiętam jużczemu zebrało nam się na produkcję muzyczną, sample, syntezatory i ogólnie takie rzeczy. Nasze dyskusje montażowe potrafią być dość mocno burzliwe, dlatego czasami, dla rozluźnienia atmosfery, należy zrobić coś niezaprzeczalnie przyjemnego, np. obejrzeć cośna youtubie. Stevie włączył filmik, w którym czworo producentów dostaje jeden, ten sam, sampel i musząz tym coś zrobić. Każdy myśli inaczej, lubi co innego, inną muzykę zwykle produkuje, a więc wychodzą z tego cztery różne utwory. Seria się nazywa "4 producers flip the same sample" i jest umieszczana na kanale gościa, który się nazywa Andrew Huang.
– Zaraz, ja znam Andrew. – Ucieszyłam się. – On kiedyś pokazywał cośnatych filmikach od Native Instruments, on używa Komplete Kontrol. –
– No, tak tak. – Potwierdził Stevie i wrócił do filmiku. Okazało się, że podczas tego klipu Andrew również dość fajnie tłumaczył, co zrobiłz samplem, postanowiłam więc zajrzeć na jego kanał.
I przepadłam. Całkowicie i bez reszty. Zaczęłam we wtorek i przez dwa dni nie oglądałam na youtube nic poza jego kanałem. Facet robi wszystko! Tłumaczy syntezę i teorię muzyki, gra chyba na wszystkim, co znajdzie, śpiewa, nagrywa własną muzykę, a potem rozbiera ją na kawałki na swoim kanale, żeby pokazać, jak ją zrobił. I, co najważniejsze, lubi byćkreatywny. Mam wrażenie, że jego życiowym powołaniem jest pokazać ludziom, że nie ma przedmiotu, na którym nie da się zagrać lub go zsamplować. Grał na balonach, cukierkach, częściach ubrania, żarówkach czy butelkach. Nagrał i przerobił na muzykę dźwięki, które wydają nie tylko delfiny, psy czy kruki, ale także siedzenie samolotu, wentylatory, czołgi, narty na śniegu, jabłka czy marchewki, a także, ciekawostka, maszyny brailowskie. Nic tak nie pokazuje magii syntezy, jak beat stworzony z pojedynczego pociągnięcia nosem. Link poniżej.

I oto jest moja inspiracja numer jeden. Chcę z tym człowiekiem porozmawiać, chcę mu powiedzieć o wszystkich jego filmikach osobno, chcę mu podziękować za rady, dotyczące dziwnych sekwencji rytmicznych na bębnach, chcę, żeby mnie uczył, w ogóle wszystko chcę!

Następną inspiracją, również muzyczną, jest coś, co polecono na pewnej whatsappowej grupie.
– Patrz, no patrz! Patrz co to jest! – Z takim wykrzyknikiem wpadłam wczoraj do salonu. W brew temu, co możę się niektórym wydawać, ja rzadko okazuję emocje w ten sposób. Muszę do tego być albo bardzo zmęczona, jak w szkole na przykład, albo musi mi coś przypominać jakieś dobre czasy, muszę mieć jakieś skojarzenie. W tym przypadku właśnie tak było. Korg IKaossilator.
Myślę, że najpierw wyjaśnienia wymaga, co to w ogóle jest Kaossilator od Korga. Otóż, drogi Czytelniku, Kaossilator jest to… Tak na marginesie, moja pani od geografii z gimnazjum zawsze umieszczała frazę "cośtam cośtam jest to" w zdaniu, którego musieliśmy się koniecznie nauczyć. No więc Kaossilator jest to:
1. Dynamiczny syntezator / looper. Tak mówi Korg.
2. Taka zabawka do robienia loopów. Tak mówi mój znajomy.
3. Yyyyyyyyy… Taki sampler? Tak mówię ja.
Praktycznie, to jest elektroniczny instrument, który ma w sobie brzmienia, całkiem niezłe z resztą niektóre te brzmienia, możę robić pętle i w ciekawy sposób modulować dźwięk i, co w nim chyba najbardziej charakterystyczne, jest dotykowy. Ma dotykowy pad. Poprzeczne ruchy regulują wysokość dźwięku, więc gramy normalnie, jak na malutkich klawiszach, natomiast pionowe ruchy palca sterują modulacją dźwięku i różnymi jego parametrami. Kiedy mamy załączony tam jakiś rytm perkusyjny, po dotykowym ekranie rozłożone sąróżne jego wersje, żeby się można między nimi szybko przełączać. Jeśli uruchomimy brzmienie syntezatora, podczas gry możemy sobie regulować jego atak, przebieg fali i inne takie różne, które się reguluje w syntezatorach, a ja na razie nie jestem uprawniona, by o tym mówić, bo popełnie merytoryczne błędy. Przy instrumentach akustycznych, najczęściej sterujemy ilością efektu pogłosu, czy czegoś takiego. Zawsze mi się wydawało, że to bardzo wygodne, takie fizyczne sterowanie dźwiękiem. Miałam muzykę pod palcami i zakochałam się w tym uczuciu od razu, gdy zobaczyłam to urządzenie w sklepie kilka lat temu. Niestety, Kaossilator w moim przypadku okazał się niewypałem, z prostego powodu. On świeci. Dużo świeci. Świeci np. gdy chce podać tempo utworu, albo pokazać, gdzie się właśnie coś nagrywa. Powiem więcej, on tylko świeci. Czyli, w praktyce mówiąc, dla niewidomych, a przynajmniej dla mnie w tamtym czasie, nie do ruszenia. W tamtym czasie również nie wiedziałam, że jest ta mobilna aplikacja, choć, jak się dowiedziałam teraz, jestem mocno opuźniona w tym względzie. APlikacja nie tylko istnieje od dawna, ale i jest dostępna.
Teraz jednak, firma Korg udostępniła ją… Za darmo! Nie wiem, możę po to, żeby ludzie mieli co robić w długie, #stayathome wieczory? To miłę z ich strony. Nieważne dlaczego, ważne, że ja to dopiero teraz zobaczyłam. I po raz pierwszy, i prawdopodobnie jednak ostatni, w życiu pożałowałam, że nie mam większego ekranu. Teraz wszędzie, gdzie mam ze sobą telefon… czyli praktycznie wszędzie, mogę się pobawić brzmieniami od Korga. Grać sobie na nich, nagrywać je i eksportować do wav. I może to tylko taka zabawka, ale jak cieszy! To tak, jakby ktoś mi zwrócił moją ulubioną zabawkę, którą mi w dzieciństwie zabrał. Ja zawsze chciałam móc tego używać. Potem o tym zapomniałam. A teraz proszę, prezencik!

Trzecia rzecz, książki. Moi znajomi urządzili sobie chyba w tym roku rok literatury, tylko ja się niecnie wyłamuję i nie wrzucam recenzji książek. Prostą tego przyczyną jest to, że dawno nie czytałam niczego nowego. Przypominam sobie za to rzeczy, które czytałam kiedyś, np. wytrwale brnę przez serię "Cherub" Roberta Muchamore'a, tym razem w orginale. Na pewno napiszę tu coś więcej o książkach, które czytam, bo są warte polecenia, tak uważam. Nie chcę tego jednak mieszać z innymi wpisami, polecam więc czytanie jako takie.

Podobnie jest z serialami, na razie nie zaczęłam nic nowego. Na pierwsze miejsce listy wskoczył u mnie teraz "dobry omen", bo obejrzeć muszę, a to najkrótszy z seriali, które planuję od dawna zobaczyć, więc od niego zacznę. Poza tym, mam w pokoju w internacie wielką fankę tego dzieła, więc zobaczyć trzeba. Zaraz po "the good omens" jest na mojej liście coś, czego wielką fankę również znam. Nie z pokoju, ale nie powiem skąd, bo się domyśli, o jaki serial chodzi, a wtedy nie będzie niespodzianki. I teraz pewnie i tak się domyśla. 🙂 No muszę, muszę. Czekasz, i czekasz… To obejrzę. Z resztą, ile można się z tym obijać?

Ogłoszenia muzyczne!
Tydzień temu Lauv wydał płytę "how I'm feeling". Pop popem, ale ten facet pisze o rzeczach, które w tych czasach przeżywa bardzo wiele osób, tak sądzę. Ktoś kiedyś powiedział, że "jeśli czujesz się samotny, znajdź sobie kogoś, kto jest równie samotny, jak ty". Myślę, że jeśli nie możecie aktualnie nikogo znaleźć, to zawsze możecie posłuchać Lauva.

Ogłoszenie numer dwa, premiera płyty Aleca przełożona. Niby smutność, ale z drugiej strony, coś chce tam jeszcze poprawiać. To możę będzie więcej utworów? Czekam z niecierpliwością, bardzo go cenię.

Dalej, śmiać się można, bardzo proszę, ale słuchałam sobie ostatnio płytki Nialla Horana, tej nowej. Z wczoraj. Albo wiesz co? Po cholerę się śmiać? Jak ktoś był w One Direction, to znaczy, że nie umie robić muzyki sam i że ogólnie jest wyłącznie produktem przemysłu? Nie wierzę. Nikt mi nie wmówi, że Styles nie umie śpiewać piosenek w innym stylu, albo, że właśnie Horan w ogóle nie potrafi pisać tekstów. No po prostu nie. :d Także z popu, to tyle.

Inny od popu jest na przykłąd hiphop, o to to jest nowa piosenka Łony i Vebbera. Zabawne.

Co do reggae, festiwal w Ostródzie ogłosił, że w tym roku ugości zespół Łąki Łan. E? Jak to? Przecież oni nie grają reggae? Oni grają elektronikę. Ale w sumie… czy tam są tylko zespoły reggae? Też nie. A poza tym, Paprodziad gra reggae w November Project, on się tam bardzo dobrze nadaje! Poza tym, to, że ja określam sobie Łąki Łan, jako elektronika, to jest po prostu skrót myślowy na to, że potrafią zagrać w sumie wszystko. :d Cieszę się, jak wszyscy. A jak zapytałam taty, jak to możliwe i w ogóle dlaczego, odpowiedział: "just po prostu". Z tym mądrym argumentem trudno dyskutować.
Normalnie, jak na montażu.
– Proszę pana, nie czyta mi, podejdzie pan tu? –
– Nie! – Może dlatego, że prosiłam o to podejście już któryś raz, za każdym razem z coraz dziwniejszym problemem. Też bym się zniechęciła w końcu. :d

I tym optymistycznym akcentem chyba skończę wpis i zapytam, jakie ty masz plany, czytelniku, na nieplanowany urlop. Pozdrawiam wszystkich, z którymi parę dni temu żegnaliśmy się w szkole, jakbyśmy szli na wojnę, podróż kosmiczną, maturę lub jakieś inne, niebezpieczne wydarzenie. "Na razie. Nie dajcie się. ZObaczymy się… jak się zobaczymy…" I takie różne inne. Jednak mi trochę brakuje tych naszych lekcji.
Ja wracam do autobiografii Ozzyego Osbournea, na początku której jest tylko nadpobudliwym, pyskatym błaznem bez grosza, z miasta mniejszego niż małe, a kończy… No wiadomo jak kończy w sumie. 🙂 To też pewna inspiracja. A ty, czytelniku, pisz komentarze.
Pozdrawiam ja – Majka

PS Jak w muminkach. Wrócimy, jak wrócimy!

Kategorie
co u mnie

Jak to dobrze, że po waszych zajęciach już jest weekend! Czyli muzyka, sny o przyszłości i montaż, jako stan umysłu.

Drogi czytelniku!

Już trzy tygodnie po feriach, a na blogu cisza, czas to zmienić!
Tydzień po zakończeniu ferii, w piątek, na montażu, nasz nauczyciel zamyślił się na chwilę, posłuchał, co wygadujemy i powiedział szczerze: "jak dobrze, że po waszych zajęciach już jest weekend!". Doceniam szczerość i rozumiem uczucie. Montaż, to nie lekcje, to stan umysłu, podczas którego zadania, które robisz, rzucają ci się na mózg w stopniu interesującym.
Zawsze opowiadam o realizacji dźwięku, jako o zawodzie pomiędzy technicznym a artystycznym. No bo ja rozumiem, kable, instalacje, komputery… Ale jednak inwencję twórczą trzeba mieć. Trzeba słyszeć. Trzeba się nauczyć, jak wykorzystywać możliwości, które dają nam częstotliwości, dynamika, zmiany fazowe…
– No targaj te meble, targaj! – Ta zachęta pochodziła od naszego nauczyciela montażu. Słowa zabrzmiały mało artystycznie. Właśnie robiliśmy reklamę firmy, produkującej meble, a słowo meble trzeba było w odpowiednim miejscu przesunąć.
– I gdzie w końcu są te meble? – Zapytał w pewnym momencie pewien uczeń. Ponieważ to pytanie było zadane po raz ósmy, Sylwia uświadomiła mu dobitnie, gdzie meble mogłyby się znajdować. W tym samym momencie koleżanka montowała skecz audio, w którym to skeczu nadmiernie często wspominana była pewna żaba, a Sylwia była jużprzy następnym zadaniu, czyli ścieżce dźwiękowej do przedstawienia.
Jednocześnie ja domagałam się uwagi, mówiąc, że jakby ktośmi pomógł to wszystko pozapinać, byłoby super. Żeby nie było, sformułowanie "zapiąć efekt" jest całkowicie normalne i powszechnie używane. Pomimo mebli, efektów i żab, mamy oczywiście też czas na omówienie anegdotek studenckich i egzaminowych, cen specjalistycznego sprzętu, a także rozważenie niecierpiącego zwłoki problemu: jakie napoje są dobre w automacie i czy automat w ogóle aktualnie działa. Najdroższa kawa na świecie, to bardzo ciekawy temat, poczytaj sobie, Czytelniku drogi, z czego jest zrobiona.
Montaż to jedno, druga sprawa to to, co się odbywa w studiu, gdy w drugiej klasie dochodzi do nagrywania. Byłam przy kilku takich lekcjach i natychmiast zapowiedziałam, że jak ja będę miała w tym studiu coś zaśpiewać, to bardzo proszę, żeby ktoś mi nagrał, jakie komentarze padały w reżyserce. A potem się zastanowiłam jeszcze raz, czy na prawdę chcę to wiedzieć i do tej pory nie jestem pewna. Dlatego właśnie mikrofon w reżyserce działa tylko wtedy, gdy naciśnie się guzik.
Naszczęście do naszych przygód nagranych jest jeszcze trochę czasu. Na razie uczymy się montażu, percepcji i audio cyfrowego i próbujemy niedopuścić do zatracenia artystycznych dusz. A będąc pod koniec reklamy mebli jest to dosyć trudne. Na pytanie: "kiedy się używa takiego pogłosu?" byłam wtedy w stanie odpowiedzieć: "jak tak jest w scenariuszu!". Scenariusz, to świętość, Czytelniku drogi, jak sobie klient życzy!
– łokieć, pięta i nie ma klienta. – Stwierdził wtedy z pewną melanholią nasz kolega, odrywając się na chwilę od tych przemeblowań.

A propos przemeblowań, przestawiono mi biurko. Tym razem nie w szkole, tylko w domu. Mam teraz taki własny kącik między moim biurkiem, ścianą a piętrowym łóżkiem, które jest za mną, jak siedzę. Powiesiłyśmy na łóżku koc, żeby mój laptop nie świecił Emili po oczach i można żyć. Będąc przy temacie Emili mogę jeszcze dodać, że pół ferii z niąsiedziałam, bo, będąc na lodowisku, złamała sobie rękę. A zrobiła to w tak idiotycznym miejscu, że gips miała nie na lub przy samym nadgarstku, ale aż ponad łokieć. Nie bardzo mogła coś tą rękąrobić, dobrze, że to była lewa ręka, to przynajmniej pisać i rysować mogła.
Trochę z tego względu,a trochę ze względu na to, że Emi uzbierała sobie trochę forsy, zakupiony został spory zestaw lego z Harrego Pottera. "Wielka sala". Wielka sala na prawdę jest wielka i przez ostatnie tygodnie dumnie dekorowała środek naszego pokoju, cobyśmy się nią mogły cieszyć i chwalić. Śmieją się ze mnie, że tylko dlatego namawiałam usilnie moją siostrę do lektury Pottera, żeby sobie bezkarnie móc kupować potterowe zabawki, których dla siebie już mi kupić głupio.

Jak już mówimy o kupowaniu, coś kupiłam. Bardzo to coś lubię, przyznać to muszę. Ale pochwalę się chyba dopiero wtedy, kiedy nagram ten, dawno już obiecywany, wpis głosowy o reszcie moich instrumentów. Muszę jednak powiedzieć, że moje nieśmiałe marzenie o produkowaniu muzyki delikatnie o sobie przypomina. Ostatnio miałam niewątpliwą przyjemność usiąść do takiej drobnej produkcji podczas jednego montażu, za co bardzo mojemu nauczycielowi dziękuję, bo to na prawdę fajna praca. Choć nie wiem, czy jak Pan usłyszy jeszcze raz coś, co choć w najmniejszym stopniu przypomni Panu prism, to jeszcze się Pan kiedyś do mnie odezwie.
Podziękowania należą się także naszemu drugiemu nauczycielowi zawodu, który nie tylko ostatnio nam tłumaczył, jak podłączyć i odłączyć scenę w sali gimnastycznej, ale też z dużą dozą cierpliwości odpowiadał na kilka naszych idiotycznych pytań, których, z litości dla samej siebie, tu nie przytoczę. Powiem jedynie, że jeśli się chce rozkładać i składać nagłośnienie, to wypadałoby nie tylko znać sprzęt, mikser i salę, ale też ogólnie topografię i nomenklaturę budynku. Schowków na sprzęt na prawdę może być więcej, niż jeden, a drzwi raz otwartych nie należy próbować jeszcze raz otwierać kluczem. To NIE zadziała!

Zastanawiałam się mocno, co bym jeszcze mogła w tym wpisie napisać. Ferie minęły mi szybko, pierwszy tydzień w domu z EMilą, z resztą sama też się pochorowałam, drugi na okazyjnych wyprawach do stolicy, raz w Laskach, raz w odwiedzinach. Ogólnie sobie istniałam. Przy okazji pragnęłabym coś sprostować. Często słyszę, że wpisy na moim, i nie tylko moim blogu, przekłamują rzeczywistość. I jest to w sumie święta racja, bo jednak w blogowych wpisach ukazuje się tylko te ułamki rzeczywistości, które się chce. Mówi się o rzeczach dobrych. Albo złych, zależy od formuły bloga. Jeśli jednak chodzi o ten wpis, na prawdę się zastanawiałam, co napisać. Co się u mnie działo? I na prawdę, ostatnio mojąrzeczywistość stanowi montaż, żarty z montażu, muzyka, niedosypianie w nocy, spanie w dzień… Swoją drogą to jeden z moich najgorszych pomysłów. Ale oprócz tych rzeczy, szczerze, nie mogę sobie przypomnieć nic charakterystycznego. Może to źle, ale serio… Ostatnimi czasy muszę przyznać, że bardziej żyję premierami płytowymi i klawiszami, niż spotkaniami, wyjściami czy eventami. Nie zaprzyjaźniłam się z nieznanymi obszarami Krakowa, natomiast, siedząc w ciepłym wnętrzu internatu, dbałam o moją przyjaźń z youtubem. Nie dzieje się też nic jakoś wybitnie stresującego. Dopiero teraz się dziaćzacznie, bo w sobotę piszę egzamin, a za tydzień mam dwa wydarzenia, o których tu jeszcze napiszę. A nie, przepraszam. Jedno wydarzenie miałam w zeszłą sobotę. Kamil urządza urodziny miesiąc po fakcie. To już taka tradycja. Tradycją jest też to, że uczczono jego narodzenie festiwalem pizzy, który sam w sobie też jest okazją godną uwagi. To się działo w Warszawie. W Żyrardowie natomiast odwiedziła mnie Becia i planowałyśmy przyszłą karierę muzyczną. W ogóle ja jestem ostatnio zafascynowana planowaniem przyszłych karier. Takie hobby mam. CO nie, Weronika? :d
A, no i jeszcze, przyszłą karierę krytyka kulinarnego wróżę mojej drogiej Zuzi Human, która od tego zdania nie ma prawa się na mnie obrazić, że znowu o niej nie wspomniałam w tym przydługim liście! Zuziu, już nie mogę się doczekać naszej wyprawy na azjatyckie pierożki. 🙂

I tak chyba ten mój list zakończę, bo na prawdę pomysły się kończą. Niedługo będzie więcej, to wtedy napiszę. Teraz wracam do muzyki. Jutro wychodzi płyta Lauva, w kwietniu wychodzi płyta Aleca Benjamina, a dziś wyszedł ostatni singiel, a Billie Eilish nagrała piosenkę do nowego Bonda. Żyć nie umierać.
Informacje na facebooku dotyczące festiwalu w Ostródzie przypominają mi również o reggae, więc pragnę z radością rozgłosić plotkę. Podobno nowa płyta Vavamuffin już w tym roku! Życzę im szczęścia, bo spodziewam się czegoś dobrego. 🙂

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do komentowania i przypomnienia, o czym zapomniałam.
Ja – Majka

PS: Nowa piosenka Aleca jest tutaj. Dedykuję ją tym moim znajomym, którzy doskonale wiedzą, że jak czegoś nie można powiedzieć lub zrobić, to najlepiej to opisać. Jak nie pomoże, to przynajmniej fajne opowiadanko zostanie.

Kategorie
co u mnie

Montaże, studniówki i walizki, czyli początek ferii

Drogi Czytelniku!
W piątek rano wypowiedziałam znane wszystkim zdanie: w tej torbie już się nic więcej nie zmieści! A potem musiałam zmienić zdanie i to ze cztery razy, za każdym razem bijąc własny rekord. Wszystko dlatego, że okazało się, że przed feriami trzeba albo wszystko zabrać do domu, albo przynajmniej spakować i wynieść do odpowiedniego pomieszczenia, bo w internacie będą goście. OK, rozumiem potrzebę, pakuję się. Okazało się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, choć teoretycznie walizka powinna zmieścić wszystkie rzeczy, które się w niej mieściły na początku września, no nie? No nie, okazuje się, że nie do końca. Pakowanie rozpoczęłam w czwartek, w nocy otworzyłam ciastka, bo uznałyśmy z Sylwią, że zasługujemy na nagrodę, o pewnej porze, której głośno nie wspomnę oznajmiłam, że mam dosyć, ja nie mam siły, że idę spać… I poszłam spać. Poranek składał się z kilku, powtarzających się i niezmiernie do siebie podobnych, dialogów.
– OK, już wszystko! –
– A ręczniki? –
– Nosz… – I tu padało kilka niecenzuralnych słów.
– Dobra, teraz, to już na bank wszystko! –
– Maja, a klapki? –
– Skończyłam, tu się nic więcej nie zmieści! –
– Yyyyyyyy, a w takim razie co zrobisz z tym kubeczkiem? –
Kiedy już opanowałam chęć zrobienia z tym kubeczkiem wielu różnych rzeczy, z których rzadna nie wiązała się z walizką, skończyłam pakowanie, ściągnęłam torbę do odpowiedniego pomieszczenia i pojechałam precz.

Mimo, że ostatnie tygodnie do najgorszych nie należały, wręcz przeciwnie, udało mi się zrobić kilka porzytecznych rzeczy, wszyscy się ucieszyli, że już mamy ferie. Wszystkie możliwe rady pedagogiczne, klasyfikacje, końce semestru, egzaminy i zmiany planu, wszystko to sprawiało, że wszyscy byliśmy dla siebie mili, ale jeszcze tydzień, a byśmy się pozabijali. Jak jednak wspominałam, tygodnie od nowego roku raczej wiązały się z sukcesami, skończyliśmy kilka projektów na montażu, ja sobie zdałam egzamin w muzycznej, następnie musiałam jeszcze zagrać na takim przesłuchaniu i na koncercie z okazji… nie wiem jakiej, chyba karnawału. Oczywiście koncert wyszedł najlepiej, bo był ostatni, w przeciwieństwie do pierwszego w kolejce egzaminu, o którym nie lubię wspominać. To był ciężki dzień. 😉
Na montażu kleimy krótkie słuchowiska, np. niedawno mieliśmy do roboty, czytany przez dość specyficznego lektora, wierszyk "na straganie". Powstał nowy przytyk: "pan gada, jak te warzywa na straganie!". Ciekawa też jestem, jak dla osoby postronnej musiałyby wyglądać nasze dialogi ze studia, zwykle odbywane podczas pracy.
– Sylwia, gdzie jesteś? –
– Eeeee, jeszcze tylko te warzywa poprzerzucam i będzie OK. –
– Maja, nie rób tego samego błędu, co ja, nie przesuwaj tych clipów osobno, bo ci się rozwali! –
– O nie, nie gadaj, te kroki? –
– No! –
– No nieeeee, a ja to już też tak pocięłam. Jak to zrobię na mono, to poziomy mi się rozwalą? –
– Rozwalą ci się, jasne, że rozwalą! –
– Proszę pana, no i gdzie są te pluginy? –
– Powinny tam być. O, nie ma? No nie wiem, ukradłaś, to teraz oddaj! – I takie inne różne.

Podczas percepcji dźwięku uczymy się o szumach, maskowaniu i kilku innych rzeczach, które nam wydawały się bardzo trudne, a okazały się dosyć Przyjemne. Dla postronnych nie wiem, ale często, jak komuś opowiadam o szkole, to słyszę cośo magii, także…

Na audio cyfrowym to my mówimy o magii, ja najczęściej wspominam o czarnej jej odmianie, gdy przychodzi do przetworników cyfrowoanalogowych. Chroń mnie, panie Boże, przed tymi przetwornikami! Z naszym audio jest jeszcze ten problem, że czasami są pewne trudności z salą.
– Proszę pana, a w sumie dlaczego my stoimy od kilku minut na tym korytarzu? –
– Nie wiem, skupisko mocy? Uznajmy, że tu sąramptopy. – Nawiązanie do "świata dysku" było ciekawym zabiegiem tym bardziej, że pierwszym zadaniem montażowym, jakim obdarował nas ten nauczyciel, był właśnie fragment od Pratchetta.

Jeśli chodzi o życie w internacie, zaistniał ciekawy efekt, mianowicie przez pewien czas wszystkie chodziłyśmy o dziesiątej… może nie spać, ale czytać, słuchać, coś robić w każdym razie, każda w swoim świecie odpoczywała, czasem nawet zdarzało się przysnąć. O godzinie dwunastej natomiast stopniowo wracałyśmy do siebie i wszystko zaczynało nas niesamowicie śmieszyć. I potem wpadają do nas ludzie o pierwszej: dziewczyny, wy gadacie do tej pory! Nie, my dopiero zaczęłyśmy, proszę pani… Nie wiem, skąd to się wzięło, ale widocznie potrzebowałyśmy chwili odpoczynku w samotności na koniec ciężkich dni, dwie godzinki nam w zupełności wystarczyły, a potem mogłyśmy wracać do normalnego stanu umysłu. No… normalnego, jak na nas.

Poza szkołą nauczyłam się tworzyć sesję i przeglądać instrumenty w logicu, który to program ma wiele chwalebnych cech, ale bycie logicznym na pewno do nich nie należy. Tak samo nielogiczna okazała się strona Avidu, czyli firmy obdarzającej świat protoolsem. Chciałam sobie zainstalować darmową wersję, to, jak ja się z tą stroną umęczyłam ludzkie pojęcie przechodzi. Chwaliłam się nawet tym trudnym doświadczeniem na montażu, podczas którego rozmawialiśmy również o poleceniach głosowych w komputerach applea. Nie wiem czemu, ale wyobraziłam sobie, jak mówię do mojego maca: komputer, zrób coś z tym, to jest strona avidu! A komputer na to: O Jeeeeeeeezu, znowu?
Oprócz tego wybrałam się na studniówkę moich znajomych z podstawówki, gdzie, jak większość rocznika, byłam uprzejma mocno się przeziębić. W ogóle studniówka ta była ciekawym wydarzeniem, bo na prawdę połowa występujących i tańczących poloneza zjawiła się na tej niezwykle ważnej imprezie z wysoką gorączką, druga połowa natomiast miała przynajmniej katar. Ja wtedy jeszcze byłam w miarę zdrowa, ale szłam z przekonaniem, że jak gdzieś się dorobię, to na pewno tam. Nie pomyliłam się, od trzech dni siedzę w domu, kaszlę i jest mi zimno. Mam za to czas, aby w spokoju poczytać, nadal męczę tego "cheruba" po angielsku, a także, żeby posłuchać muzyki. Czekam na parę płyt, więc dobrze jest. Przy okazji, muszę Ci powiedzieć, Czytelniku, że bardzo lubię obserwować, jak jakiś artysta, którego poznałam jako klubowy support kogośinnego i nawet nie zbyt dobrze pamiętałam jego imie, teraz wydaje debiutancki album. Dumna jestem, że zaczynam znać artystów od początku ich bytności na scenie muzycznej, miło na to patrzeć. Jak już jesteśmy przy debiutach, debiutancki album Aleca Benjamina zjawi się w kwietniu. Mam nadzieję, że do tej pory zjawi się też moja strona z recenzjami. A, no i jeszcze jeden muzyczny news, w Ostródzie będzie w tym roku Julian Marley!

Spadł śnieg. Muszę się wybrać kupić nową laskę. W przyszłym tygodniu pojadę na chwilę do Lasek. W piątek odwiedzam liceum. Nie no… serio, nie mam pojęcia, co ci tu jeszcze, Czytelniku, napisać. Myślałam, że mam więcej pomysłów na ten wpis, ale, jak na razie, początek ferii wygląda właśnie tak. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się tu jakiś bardziej dopracowany tekst. Na razie kończę i zapraszam do dialogu.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Nowe aplikacje, książki i przygody montażowe. Wesołych świąt!

Drogi czytelniku!
Obudziłam się dzisiaj i zauważyłam, że mój telefon jest poza futerałem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że to ja musiałam go wyciągnąć, a w ogóle tego nie pamiętam. Jak następnym razem napiszę komuś cośgłupiego, to powiem, że zrobiłam to przez sen. Zdjęcie futerału było bardziej skomplikowane, a jakoś dałam radę. 😉

Dawno się nie odzywałam, ale w sumie nie wiem, dlaczego konkretnie. Praktyki skończyły się dobrze, nikogo więcej nie wystraszyłam fleksatonem, siebie wliczając do tego grona, nauczyłam się, jak to jest chodzić do pracy, a przez dwa tygodnie praktyk miałam tylko jeden większy kryzys, kiedy to system odmówił posłuszeństwa i albo nie działało nagrywanie, albo odsłuch. Kiedyś, podczas wycieczki do polskiego radia, ktoś mi powiedział, że każdemu musi się przydarzyć coś takiego. Dopiero to weryfikuje, czy chcesz kontynuować pracę, bo to może być dość stresujące. Rzeczywiście, zdenerwowałam się mocno, ale nie przeszkodziło mi to w dalszej robocie. Doświadczyłam też na własnej skórze, jak trudne może być prawidłowe odżywianie, kiedy przychodzisz do studia na drugą. Przyznaję, że McDonald zarobił więcej, niż zwykle. 🙂

Po powrocie do szkoły nie tylko wstawiono mi ocenę za praktyki, ale także mnóstwo innych ocen, które pojawiały się, nie zawsze wiadomo skąd i po co. Nie narzekam, bo nauka nie szła mi źle, nawet udało mi się dostać piątkę z referatu o musicalach, niemniej jednak odczuliśmy, że zbliża się koniec semestru. Poza tym, wreszcie, nie żartuję i wiem to już na pewno, rozpoczął się prawdziwy, stały plan. Razem z tajemniczym przedmiotem, zwanym audio cyfrowe. Domyślam się, że nie było innej możliwości, ale posiadanie wszystkich godzin audio cyfrowego pod rząd nie było i nie jest dobrym pomysłem. Kiedy jakiś przedmiot jest kilka razy w tygodniu, po dwie lub trzy godziny, jesteśmy w stanie cały ten czas spędzić na nauce. Absolutnie nie jest to możliwe w przypadku, kiedy przedmiot teoretyczny, dotyczący fizyki, dość ciężki, zaczyna się o 13:30, a kończy za piętnaście szósta. Dlatego ostatnio poruszyliśmy dużo więcej tematów, niż tylko przetworniki analogowo-cyfrowe i odwrotnie.
Inna sprawa, to montaż, montaż akurat musi byćw takich długich blokach, bo inaczej nie zdążyłoby się zrobić zadanych projektów. Poza tym, na montażu normalnym jest, że jak ktośzrobił częśćzadania, robi sobie krótką przerwę niezależnie od tego, czy dzwonek był, czy nie. Już parę razy zdarzyło mi się przegapić dwie pięciominutówki, żeby potem w połowie lekcji zagadnąć prowadzącego, czy przypadkiem nie mogłabym skoczyć na chwilę do automatu.
Te automaty, to w ogóle jest osobna legenda, jak wiadomo, automat z kawą jest najważniejszym urządzeniem w okolicy studia. Zaraz po nim jest komputer. :p
Zaopatrzeni w kawę lub cośsłodkiego możemy sobie pracować i do ósmej wieczorem. Co oczywiście nie oznacza, że podczas montażu nie zdarzają nam się wycieczki do innych spraw i tematów. Np. ostatnio bardzo nas zainteresowały możliwości Tap tap See. Tap tap see, to jest taka aplikacja, która rozpoznaje, co widzi na zdjęciu. Sprawdzanie zdolności rozpoznawania zajęło nam sporą część środy. Zdarzało się, że ja zrobiłam zdjęcie i powiedziało "srebrne urządzenie elektryczne", a potem nasz prowadzący zrobił i powiedziało "czarno-srebrny mikser audio". Ha, bo ty nie umiesz robić zdjęć! No cóż, ja zrobiłam zdjęcie kosza na śmieci, powiedziało kosz na śmieci, kiedy prowadzący zrobił, powiedziało, że to rodzaj jakiegoś kasku ochronnego. No bo pan nie umie robić zdjęć! I tak dalej, i tak dalej… Moje ulubione zdjęcie, to zrobiona z bliskiej odległości fotografia gąbek tłumiących na ścianie studia, którą aplikacja opisała jako: biało-czarne paski w paski. Paski w paski nam się spodobały i zabawa trwała dalej.
Zabrałam kilka projektów do domu, może wreszcie coś zrobię. :p Nie to, żebyśmy cały montaż spędzili na obfotografowywaniu całego studia, co to, to nie! No ale… projekty nie są przeze mnie dokończone. Pozdrawiam obu naszych nauczycieli montażu! 🙂 BHP mówi, że nie można pracować non stop.
O właśnie! Mieliśmy wymienić zagrożenia zawodowe jako pracę domową z BHP. Zaczęłam sięlękać. 😉

Oprócz tego, zbliżają się święta, więc ruszyły wszystkie, towarzyszące temu, atrakcje, takie jak koncerty szkoły muzycznej, grupowe pieczenie pierniczków, drobne prezenty i korki po drodze na dworzec. Tutaj czas na anegdotę.

Świąteczne wolne mamy aż do 7 stycznia, dlatego uznałam za stosowne wziąć do domu trochę więcej rzeczy, niż zwykle, w tym moją poduszkę z głośnikiem w środku. Ponieważ wszystko nie zmieściło by się do plecaka, musiałam wziąć coś jeszcze. Obrazek dla twej wyobraźni, Czytelniku Drogi. Na dworcu głównym w Krakowie, w piątkowe popołudnie, zjawiłam się ja. Zacznijmy od mojego imponującego wzrostu i postury, (maleńkie to to, drobne, niewiele ponad metr 50), do tego ciepła, zimowa kurtka, czapka i szalik poupychane po kieszeniach, no bo przecież jest ciepło, a na plecach plecak wypchany tak, że wetknięcie laski w boczną kieszeń graniczyło z cudem. TO nie koniec, bo przy boku miałam swoją małą torebkę na rzeczy podręczne, serio niewielką, ale wypchaną, niczym plecak, a na brzuchu, założony, jak plecak, niemniej wypchany worek z napisem "Kraków". Czułam się, jak wielbłąd, wyglądałam, jak dwa żółwie, a w autobusie poraz pierwszy w życiu zajęłam całe dostępne miejsce.
– I kawałek korytarza. – dopowiedziała przyjaźnie Sylwia, siedząca w tym autobusie przede mną. Do pociągu miałyśmy jeszcze mnóstwo czasu, udało mi się coś zjeść i nie pogubić tych rzeczy po drodze, także mamy sukces.

Jak już mówiłam, do końca przerwy świątecznej mamy jeszcze mnóstwo czasu, a ja już mam troszkę planów. Pierwszym z nich jest testowanie aplikacji od Voice Dream, bo kupiłam dziś dwie, reader (do czytania książek) i skaner, nie muszę tłumaczyć, do czego. Jest bardzo szybki i skuteczny, o czym również dowiedziałam się na montażu. Ten montaż to jednak jest bardzo przydatny przedmiot…

Jak już jesteśmy przy książkach, wspomnę, co czytam. Wróciłam sobie ostatnio do "Cheruba", długiej i interesującej serii o nastoletnich tajnych agentach, z tym, że tym razem czytam to sobie w oryginalnej wersji językowej. Jestem zdumiona, jak wiele różnic jest między wersją polską a angielską. Czasami ładunek emocjonalny, wydźwięk, a co za tym idzie, przedstawienie charakteru postaci może być nieco inne. Znajomi tłumacze, wyjaśnicie, po co to się robi? Wyjaśnicie, dlaczego tam, gdzie w angielskim jest "said", w polskim jest "uciął"? Albo czemu czasem dodaje się przymiotniki, albo wręcz całe komentarze tam, gdzie ich w ogóle nie było? 🙂 Interesująca sprawa. Niemniej serię bardzo polecam, zarówno w oryginale, jak i nie, bo w gruncie rzeczy tłumaczenie jest dobre.
Drugą książką, którą podczytuję równolegle, jest druga część cyklu "tunele" Gordona i Williamsa. Nie wiem, czy to ja dorosłam, czy tłumaczenie jest kiebskie, ale styl pisania podoba mi się znacznie mniej, niż kiedyś.
Z tymi książkami, to jest cała historia, bo jak ja byłam młodsza, a książki istniały dla mnie tylko w formie audiobooków, pozaczynałam mnóstwo różnych serii. Potem, ponieważ "niezmiernie mądrzy" polscy wydawcy wydawali tylko pierwszą częśćw formie audio, reszty zaś świat nie widział, musiałam przestać czytać, no bo jeszcze nie bardzo czytałam na komputerze. A kiedy już wreszcie zaczęłam na komputerze, co z całego serca wszystkim radzę, jeśli nie mogą czytać normalnego druku, to okazało się, że połowy z tych serii nie pamiętam i musiałabym zaczynać od początku, żeby je do końca znać. Nie pamiętam, który cykl zmusił mnie wreszcie do sięgnięcia po wersje tekstowe, jednak autorowi jestem niezmiernie wdzięczna za tę przysługę. No i teraz, czasami zdarza się, że o jakiejś serii sobie przypomnę i zacznę ją wreszcie kończyć. Tak było z "Percym Jacksonem" Rjordana, (przeszedł próbę czasu), a teraz przyszedł czas na "tunele", w tym przypadku jeszcze nie wiem. Pomysł fajny, wszystko dobrze, ale dialogi? Raaaaaany… Mam nadzieję, że potem będzie lepiej. Dochodzą mnie słuchy, że owszem, będzie, no więc czytam.
Za to książką, którą mogę z czystym sumieniem polecić, jest autobiografia Timbalanda. Jak ktoś się interesuje muzyką popularną, hiphopem, produkcją muzyczną, lubi Timbalanda, albo widzi jakikolwiek inny powód, to radzę przeczytać. Nie wiem tylko, czy dorobiła się ta książka wersji polskiej. Nazywa się"the emperor of sound".

Z książkami to na razie tyle, czas na świat muzyczny.
Trzeciego grudnia byłam na koncercie zespołu AJR, a supportem byłbrytyjski zespół Flaws, którego wcześniej nie znałam, ale cieszę się, że ten stan rzeczy się zmienił. O koncercie chyba napiszę oddzielny wpis, bo AJR na to zasługuje.
Co do płyt, co mi się ostatnio spodobało…? Hmmmmm… Brat Billie Eilish wydał EPkę. Jest dobrym producentem i całkiem fajnie pisze, więc lubię te kawałki. Dalej… Wyszło "fine line" Stylesa. Uważam, że wokalistom One Direction bardzo posłużyły solowe kariery. Dużo fajniejsze rzeczy robią, będąc solowymi artystami. Może oprócz Liama, ale to już tylko moje zdanie.
Alec Benjamin wydał nowy singiel.
Odchodząc trochę od tego popu, FooFighters non stop wydaje EPki, w tytułach są numery. Ktoś wie, co oznaczają te numery?
Gramatik wydał płytę, warto sprawdzić.
Warto teżposłuchać zespołu Bombay Bicycle Club, który polecił mi tata,
oraz Postmodern Jukebox, który polecił mi jeden z moich nauczycieli.
Podczas Ostróda Reggae Festival w tym roku w Polsce wystąpi Max Romeo z córką, to raz, a po drugie zespół Jamaram. Jak takie rzeczy są już na początku, to umieram z ciekawości, co jeszcze będzie później. Ale w końcu to dwudziestolecie festiwalu, to nie ma się co dziwić. 🙂 Tak przy okazji, Jamaram teżwydaje płytę, polecam zespół, na prawdę dobry.

I albo mi się wydaje, albo to będzie już koniec mojego wpisu. Teoretycznie chciałam tu więcej napisać o tym, co robię w szkole, ale coraz bardziej zdaję sobie sprawę, że opisywanie tego jest dość trudne. Konkretne rzeczy dzieją się podczas lekcji, są to krótkie, anegdotyczne przebłyski, a poza nimi istnieje albo precyzyjna i długotrwała praca przy komputerze, albo przebywanie w internacie. Przebywanie w internacie składa się dla mnie z jedzenia, spania i picia herbaty. Z tym spaniem, to w ogóle mamy dziwnie. Często śpimy przed południem, co by odespać. Podczas tego spania często śnią mi się jakieś niespokojne sny, wtym dwa razy, bardzo realistycznie, przyśniło mi się, że byłam w domu. Tak realistycznie, że aż się wystraszyłam świadomości, że nie pamiętam, jak do tego domu wróciłam. Chore. Za to w nocy dzieje się coś dziwnego. Około dziesiątej każda na chwilę wchodzi we własny świat, czyta, słucha muzyki, uczy się, czy co tam jeszcze, nawet czasem śpi. Natomiast koło północy wszystko zaczyna nas śmieszyć, wychodzą nam najgłębiej filozoficzne tematy i najbardziej skomplikowane dyskusje o książkach, muzyce, ludziach, pracy i życiu w ogóle. A potem się nagle okazuje, że my do późna gadamy! :d Taki to mamy internat.

A, no i na koniec ogłoszenie: Ja MUSZĘ! Kupić klawiaturę bezprzewodową. Jak mi się jeszcze raz nie zrobi odstęp, toten laptop wyleci za okno. No cóż, już powinien lecieć, bo w ostatnim zdaniu odstępy nie zrobiły się kilka razy. 🙁

Pozdrawiam i życzę wesołych świąt!
Ja – Majka

PS: W dokumentalnym filmie o Jonas Brothers, na samym końcu, podczas napisów, była jedna, nie wydana wcześniej, piosenka. Bardzo mnie wtedy wzruszyła i żałowałam, że nie jest wydana, tylko jest wyłącznie w filmie.
Doczekałam się po pół roku, już jest wydana. Polecam nawet, jak ktoś zwykle ich nie słucha, serio.

Kategorie
co u mnie

Między maturą a robotą, czyli praktyki, dygresje i egzaminy

Pod ostatnim wpisem przeczytałam mnóstwo komentarzy, które nakłaniały mnie do listu do "tajemniczego opiekuna", co mnie nieco zaskoczyło. Dlatego postanowiłam posłuchać.

Drogi czytelniku!
U mnie wszystko w porządku. Tak powinien zaczynać się każdy list, od informacji, czy wszystko w porządku i czy wszyscy zdrowi. Ja nie do końca zdrowa od paru tygodni, ale to takie sobie tam przeziębienie, więc leczyłam je wytrwale różnymi metodami, które w końcu zaczęły odnosić jakieś skutki.

Pierwszym sygnałem, że na świecie zrobiło się zimniej, było to, że zmieniłam odzierz. Z piwnicy przyszły do nas rozmaite cieplejsze kurtki, a poza tym przyszedł czas adidasów nieśmiertelnych. Buty te w pełni zasłużyły na swoje miano, ponieważ posiadam je od lat prawie dziesięciu, rosną, maleją, schną, przepuszczają powietrze, nie przemakają, ale też nie jest w nich zbyt gorąco… słowem, są uniwersalne. Poza tym, są, jak powiedziałam, nie do pokonania, i choć lata użytku po nich już widać, ani myślą się rozlecieć. Obiecałam sobie, że będę je nosić ażdo chwili, kiedy dokonają żywota, nawet nie tyle z sentymentu, ile z ciekawości, kiedy ten przykry fakt w końcu nastąpi i w jakich okolicznościach. Przyodziana lepiej i cieplej wybrałam się parę razy do Krakowa, a w Krakowie od 10 do 15 stopni. Jak nie urok, to spóźniony autobus, w Krakowie dość częsty.

W szkole nic nowego się nie stało, cały czas plan istnieje sobie w dziwnym zawieszeniu, a my staramy się uczyć tego, co się da. Podczas montażu uwagi do naszych wątpliwej jakości dzieł przemieszane są z piosenką kabaretową, filmikami na youtubie, a także informacjami w stylu, że jak się "wall-e" z filmu disneya kończył ładować, to wydawał odgłos, jaki komputer applea wydaje przy włączeniu. Tak mnie ten fakt rozbawił, że aż obejrzałam cały film o tym cudownym robocie. Film mi się spodobał, a na dowód dźwiękowy krótki fragment. Mały Wall-e budzi się rano z bardzo niskim poziomem baterii, zmęczony jest tak bardzo, że nie może nogami trafić w opony… no… ten… w gąsinice. W końcu trafia, jedzie ostatkiem sił na taras na dachu i rozkłada bateryjki słoneczne. Do naładowania.

Na percepcji szczerze mówiąc dawno mnie nie było, bo raz ja byłam chora, a raz naszego nauczyciela nie było, w skutek czego mam jeszcze do zdania sprawdzian ze zjawisk fizycznych. Tego testu jakoś się wybitnie nie obawiam, ponieważ to jest fizyka, a z fizyki miewałam jużgorsze rzeczy. Niedługo przed licealnym wystawianiem ocen, będąc przekonana, że z fizyki mam na sto procent trójkę nawet jeśli z ostatniego sprawdzianu bym miała jedynkę, zaczęłam liczyć średnią, nie podejrzewając nic złego. I dobrze, że zaczęłam liczyć, wychodziło dwa. Przy okazji nauczyciel powiedział mi, że fajnie by było, jakbym ja jednak ten sprawdzian zaliczyła. W skutek czego, trzy godziny przed faktem dokonanym, dowiedziałam się, że będę pisać test z rozkładu promieniotwórczego. Matura maturą, do matury mnóstwo czasu, a tu się nagle okazuje, że mam pisać test TERAZ! Mało tego, ja z tego testu muszę coś wiedzieć, bo jak nie, będę miećna koniec roku dwójkę. Nie wypowiadałam się o mojej wiedzy w superlatywach, no ale bez przesady, na trójkę umiałam spokojnie. Nauczyłam się tego, co mogłam, czyli jakichś definicji i wzorów na czas połowicznego rozpadu. Liczyłam, jak mogłam, napisałam coś, cudem boskim trafiły mi się głównie zadania z tym czasem, no i mam tę trójkę na wieki wieków.
Koniec dygresji. Dygresja służyła ukazaniu, że przydarzyły mi się w życiu rzeczy dużo gorsze, niż definicje rezonansu, echa i interferencji, także nauką zajmę się bliżej powrotu do szkoły.

A propos nauki. Ostatnio zdałam sobie sprawę, że jeśli chodzę do szkoły muzycznej, to jednak wypadałoby zagrać egzamin z instrumentu. Na początku roku dowiedziałam się, że z podstawy programowej realizacji dźwięku wypadł fortepian, nie spodobało mi się to i poszłam po ratunek do szkoły muzycznej. Główny instrument ma być inny, bo tamten jużzdawałam, dobrze więc, może być perkusja, to się nawet bardziej zgadza z rzeczywistością, fortepian jako dodatkowy, a teoria zdana, no bo przecież jużto miałam. Ha! Pamiętajmy jednak, że takie konsultacje z samego instrumentu możliwe nie są, egzamin trzeba zagrać. No OK, będziemy grać. Pan od fortepianu wykazał się przytomnością umysłu i miłosierdziem w sercu, zmieniliśmy program na szybszy… szybszy do nauczenia znaczy się, no i przystąpiliśmy do dzieła zniszczenia. Mam nadzieję, że nie będzie tak źle.

Mam również nadzieję, że sprawa nie będzie się miała podobnie z językiem angielskim. Język angielski znam dośćdobrze na poziomie średnim, matura nie stanowiła problemu, postanowiłam więc sobie zdać FCE. Nie musi być żadną tajemnicą i uznałam, że to napiszę, bo kogo to w sumie zdziwi, że miałam go zdawać w wakacje, a zdam w grudniu. W wakacje raz ja nie dopilnowałam terminu, a raz termin mnie, bo mnie nie było w Warszawie. W październiku natomiast nie było miejsc. Na zdawaniu w październiku mi zależało, więc pomyślałam kilka nienadających siędo druku słów, gdy się zorientowałam, że z tymi zapisami, to tak trochę przy późno. Zapisałam się na grudzień. Instytut językowy wykazał się dużo większą przytomnością umysłu, niż nie jedna polska uczelnia wyższa. Sami do mnie zadzwonili i zapytali, czego ja właściwie od nich chcę i jakich dostosowań potrzebuję. Odpowiedziałam uprzejmie, że wszystkich i postarałam się wyjaśnić miłej pani, na czym te dostosowania mają polegać i jak je opisać. Żadnych brailowskich skrótów, poza tym wszystko co można. Pani się zgodziła, przykazała załatwiać w pośpiechu, załatwiłam i mam. Gdy pomyślałam po raz pierwszy, że będę musiała zdawać egzamin z instrumentu, mój mózg zrobił takie "oj… ojej…". Mam nadzieję, że podobne wykrzykniki nie przypomną mi się, na przykład, dwa dni przed egzaminem w grudniu. No ale bez przesady, ćwiczenia mam, tematy prac mam, ustnie ktośmnie spyta…
Dygresja numer dwa. Byłam, drogi czytelniku, w Belgii, o czym jużtu pisałam. Nie wspomniałam tam jednak o pewnym drobnym szczególe. A raczej wspomniałam, ale nie dostatecznie wyraźnie i obszernie, jak na skalę zjawiska. Ja w tej Belgii kompletnie przestałam umieć angielski. Rozumieć, co się do mnie mówi, rozumiałam, a i owszem, czemu nie. W mówieniu natomiast prezentowałam sobą jakąś niedojdę flegmatyczną, która nie mogła z siebie wydusić trzech zdań poprawnie i na raz. Istniało to w dwóch wersjach, albo niepoprawnie a dużo, albo odwrotnie. Wróciłam do kraju z mocnym postanowieniem poprawy, poszłam na pierwszą lekcję angielskiego i… jak ręką odiął, po prostu zaczęłam mówić. Rozumiała mnie Nowozelandka, nauczycielka raczej nie poprawiała i tylko raz poprosiłam z żalem, aby mi pozwolono powiedzieć jedną rozbudowaną informację po polsku, bo tego akapitu nawet nie wiedziałam, jak zacząć. Z resztą natomiast nie miałam problemu, słownictwo po prostu było, gramatykę znałam, wszystko było OK.
Mam nadzieję, że na egzaminie w grudniu zaprezentuję tę drugą opcję, choć to nie jest takie pewne, zważywszy, że egzamin ustny będę mieć na końcu całego dnia, wypełnionego egzaminami pisemnymi. Każdy egzamin językowy, czy to matura, czy certyfikat, składa się z czytania, pisania, słuchania i używania, w sensie "use of English". TO ostatnie, to uzupełnianie zdań, słów itd., tak w dużym skrócie. Rozumienie zasad. Na wszystkie te rzeczy ma się na maturze, powiedzmy, około półtorej godziny. Wszystkie te części są umieszczone w jednym arkuszu. Podczas zdawania certyfikatu natomiast, półtorej godziny poświęca się na jedną taką część. Części jest cztery, a na końcu 15 minut ustnego. Ja nie wiem, co ja im tam powiem. Natrętnie pcha mi się do mózgu pamiętne zdanie z mojej matury ustnej. Na pytanie o to, jak wygląda mój dzień w szkole, po opisaniu poranka powiedziałam cośw stylu: mam sześć albo siedem lekcji… no i… yyyyyy… uczę się na nich…? Dziwiłam się potem, że pozwolono mi dalej mówić, bo inteligentniejszy opis planu zajęć w dniu wygłosiłabym w klasie piątej podstawówki. Oczywiście przy następnych pytaniach odzyskałam rozum, ale jak się zamiast obrazka dostaje pytanie o dzień szkolny, to niby co można powiedzieć? I tu sprawdziła się rada nauczyciela, który kilkoro maturzystów uczył na dodatkowych zajęciach. Profesor, który przez ostatnie trzy lata, ze spokojem irytującym i rozbawieniem mniej lub bardziej ukrywanym wykazywał nam różne, popełniane w wypowiedziach idiotyzmy, przed samą maturą poradził uczciwie: słuchajcie, wy po prostu mówcie! Pomylicie się, na pewno się pomylicie, trudno, jedźcie dalej! Żeby mi nikt nie przestał mówić! Nie przestałam, zaczęłam odpowiadać na dalsze pytania, a że wtedy języka używałam nieco więcej, wybrnęłam ładnie i nawet potem usłyszałam o sobie miłą opinię. Wolałabym, żeby egzamin certyfikatowy też wyglądał tak, a nie, jak moje belgijskie konwersacje, opierające się głównie na "yyyyyyyy, like, you know…".
Przy okazji, czy ktośkiedyś zauważył, jak rozbieżne potrafią być wyniki matur z ocenami na koniec? Mój znajomy na matematycznej maturze umiał na piątkę, z lekcji miał trójkę. Ja z kolei na lekcjach miałam trójkę, maturę rozszerzoną natomiast położyłam pięknie. Z angielskiego zaś odwrotnie, wynik miałam zezwalający na studia, a z lekcji miałam czwórkę wywalczoną z trudem. Nasza nauczycielka jest kobietą surową, ale dobrą, i pod koniec roku pozwalała poprawiać przeróżne kartkówki z całych kolumn słówek, z przerażająco dziwnych działów i tematów. Zdawałam to kilka razy w przekonaniu, że nie będę mieć nawet czwórki, co mi się średnio podobało. Ocenę wywalczyłam i wtedy dopiero pożałowałam, że zachciało mi się tak późno, bo akurat angielski był jedynym przedmiotem, który mogłabym sobie spokojnie na piątkę zdać. 😉

Koniec tych dygresji maturalnych! Wyjaśniam Ci więc, Drogi Czytelniku, dlaczego nie piszę tych wynużeń z Krakowa. A no dlatego, że w dniu wczorajszym rozpoczęłam praktyki zawodowe. W wydawnictwie od razu udało mi się przyprawić koleżankę z kabiny obok o wybuch niepochamowanej wesołości, ponieważ znalazłam fleksaton. Fleksaton to jest takie przemyślne, metalowe urządzenie, które w kreskówkach często służyło za odgłos duchów, zaklęć i dziwów wszelkich tego rodzaju. Tu próbka.

No więc ja ten instrument magiczny wzięłam do ręki, a znalazłam go na biurku obok komputera. Doskonale wiedziałam, że należy on, fleksaton, nie komputer, do Tomka, mojego znajomego prywatnie i opiekuna praktyk służbowo, wiedziałam też, że nie będzie miał on nic przeciwko, abym sobie przetestowała urządzenie. Zapomniałam jednak, jak toto się potrafi drzeć. Fleksaton rzecz jasna drzeć, nie Tomek. Najpierw chciałam tylko szturchnąć jednąz kulek instrumentu, okazało się jednak, że bez wzięcia tego do ręki kulki nie bardzo chcą się ruszyć. Wzięłam poprawnie diabelskie urządzenie w dłoń i machnęłam na próbę. Instrument zawył przeraźliwie, Julka ryknęła śmiechem, a ja wyskoczyłam z rerzyserki, zapewniając, że to niechcący i że ja nie miałam pojęcia, że to tak walnie. Instrument pamiętałam jeszcze ze szkoły muzycznej, nie doceniłam jednak siły wyrazu.
Dziś poszło lepiej, nic nie rozkręciłam na pełen regulator, nic nie zepsułam, za to nauczyłam siępodstawowych czynności roboczych i jutro prawdopodobnie zasiadam za sterami. Trzymam kciuki, żeby pani lektorka miała do mnie cierpliwość. Ja do niej nie muszę mieć, ona sięprawie w ogóle nie myli. 🙂

Życz mi szczęścia, Czytelniku Drogi, a ja wracam do przerwanych lektur i filmików. TO moje twórcze zajęcie na dziś.

Pozdrawiam ja – Majka

PS: Macie, co chcieliście, czekam na listy zwrotne. 🙂

Kategorie
co u mnie

Autobusy, nieobecności, kosmici… co tam u mnie?

Pytanie "jaki to przystanek", to pytanie dość kluczowe, kiedy jest się niewidomym pasażerem autobusu. To pytanie jest jeszcze ważniejsze, jeśli ten autobus aktualnie nie dzieli się przydatną wiedzą o swojej lokalizacji przy użyciu umieszczonych gdzieś na górze głośników. Niestety, to niezmiernie ważne pytanie zadałam wczoraj w momencie, kiedy autobus ruszał właśnie… z tego właściwego przystanku w dalszą drogę. Wysiadłam sobie dwa przystanki dalej niż trzeba, mając niezbyt wysokie mniemanie o własnej inteligencji i zaczęłam szukać dobrych dusz. Dobra dusza się znalazła, w prostych słowach poinformowałam uprzejmego pana, że w sumie, to nie wiem gdzie jestem, więc jakby mógł mi wyjaśnić, gdzie jest przystanek w drugąstronę, byłoby super. Pan przeprowadził mnie na ten drugi przystanek, po drodze, o ile się zorientowałam, bardzo się starając, abym nie musiała iść po schodach. Jak wiadomo, schody są dla niewidomych półapką wręcz zabójczą.
Kilkanaście minut później niż zamierzałam wysiadłam z autobusu na przystanku Konopnickiej i, mrucząc pod nosem coś, co podejrzanie brzmiało jak: "dodupytakiewczasy", ruszyłam w drogę do szkoły.

To zdanie z powodzeniem mogłoby równieżpodsumować mój pierwszy tydzień listopada, w którym to tygodniu odmówiłam posłuszeństwa i nie pojechałam do szkoły, twierdząc, że jestem chora. Chora rzeczywiście byłam, bo gardło na zmianę z katarem leczyłam od dwóch tygodni, co dwa dni czułam się, jak przejechana czołgiem, a w prawym uchu co jakiś czas słyszałam dziwny, nie ciągły, nie głośny, ale nieco denerwujący odgłos. Na pocieszenie uznałam z mojąmamą, że to kosmici przekazują mi jakieś ważne informacje. No więc dni mijały, kosmici do mnie mówili, a ja siedziałam w domu i marnowałam czas, w celu wyleczenia się przed wyjazdem do Belgii.
Do Belgii wybierałam się na jeden z eventów związanych z ICC, drugi już ICC weekend. Taka niewielka wizytówka ICC, nieco mniej ściśle zorganizowana, niż wyjazd wakacyjny, mająca chyba bardziej służyć integracji. Choć oczywiście warsztatów też tam nie brakuje, w tym roku na przykład dostałam się na warsztat z HTML, który bardzo mi się podobał. Inna rzecz, która mnie tam ucieszyła, to okazja do zagrania w Dungeons and Dragons. Jeszcze nigdy nie grałam w grę RPG na żywo, teraz mam już pierwszą sesję za sobą.
Minusy? Minusem było na pewno, że było tam strasznie, masakrycznie, ekstremalnie wręcz zimno. Nie wiem czemu aż tak, tak trafiliśmy może, no ale zimno było non stop i bardzo. Dodatkowo nie wszyscy się zorientowali, że impreza, jaka będzie urządzana w sobotę wieczorem, odbędzie się w miejscu dosyć oddalonym od budynku, w którym spaliśmy. Fajnie by było jednak taką informację przekazać wszystkim, bo ja na przykład, nie wiedząc, że to nie jest po drugiej stronie ulicy, nie wzięłam nic na siebie. Okazało się, że idzie się tam koło dziesięciu minut, więc mój stan po powrocie można sobie wyobrazić. Cudem było, że się bardziej nie załatwiłam z chorobą. Mówiłam już, że zimno?
Drugim minusem było, choć to trochę dziwnie zabrzmi, że chyba tym razem było za dużo osób z jednego kraju. Nie to, żebym miała cośdo faktu, że w Belgii jest za dużo Belgów, ale… Nikogo nie winię, w sumie, gdybym miała przy sobie wielu Polaków, teżbym pewnie dużo mówiła po polsku… No ale na takim wyjeździe, jak się nagle okazuje, że jesteś w pokoju ty, a oprócz ciebie pięć osób z Belgii… I oni non stop mówią w swoim języku… no, prawie non stop… Można się zmęczyć. Wtrącić się do rozmowy w barze na dole też było dość ciężko, bo królował wszechobecny flamancki, ewentualnie francuski, czasem teżsłyszało się Włoski, bo jakieś osoby z włoch były. Tak dla porównania, z Polski osoby były cztery, z Anglii dwie, z Niemiec natomiast, tylko jedna osoba.
ICC weekend kończył się w niedzielę, natomiast ja zostawałam w mieście do poniedziałku, bo była tam też moja rodzina i chcieliśmy tam spędzić jeszcze trochę czasu. Moja siostra przechodzi właśnie, w końcu, etap Harrego Pottera. Na razie niestety tylko filmów, ale może uda mi się to zmienić. Ucieszyła się więc bardzo, kiedy się okazało, że lalki przedstawiające postaci z HP w jednym sklepie są tam dostępne za dużo niższą cenę, niż w Polsce. Zapłaciła tyle, ile za jedną taką lalkę, kupując sobie trzy. Wykazała się cierpliwością i nie otworzyła, dopuki ja nie dołączyłam do rodziny, cobym mogła dokonać tego uroczystego czynu wraz z nią. Przez ten zakup mamy już w domu Harrego, w stroju do quidditcha, oraz Rona, McGonagall i DUmbledorea, w strojach normalnych, szkolnych. Podejrzewam, że czeka nas jeszcze Ginny i Malfoy, no i będzie komplet.
Pozostały czas w Belgii spędziliśmy na spacerowaniu, oglądaniu miasta i jedzeniu, czyli na czynnościach, które sprawdzają się tam najlepiej. Zimno pozostawało nadal.

Do Polski wróciliśmy w poniedziałek, a w drodze powrotnej zatkały mi się uszy. Nie byłoby w tym absolutnie nic dziwnego gdyby nie to, że po pierwsze, kiedy leciałam do Belgii nie było aż tak źle i myślałam, że teraz też dam radę, a po drugie nigdy jeszcze nie było to dla mnie tak męczące. Może to z powodu choroby, ale uszy bolały mnie dość porządnie, źle słyszałam do następnego dnia, a kosmici w prawym uchu chyba urządzili imprezę urodzinową.

I tym sposobem wracamy do dnia wczorajszego, bo po powrocie z Belgii prawie od razu poszłam spać, a następnego ranka trzeba było udać się do szkoły. Z powodu zastępstw nie musiałam się obawiać spóźnienia na pierwsze dwie godziny. Same pociągi miały takie opóźnienia, że aż w nagrodę na dworcu zachodnim w Warszawie rozdawali darmowe żetony do automatów.

Jakich zastępstw? Co za zastępstwa? Już miało nie być zastępstw! Dziwi się teraz mój wierny czytelnik. Bardzo to jest zabawne… niezmiernie wręcz… Już tłumaczę.
Otóż, wersja na dzień dzisiejszy głosi, że zastępstw nie będzie od grudnia. Tak na prawdę, to od przyszłego poniedziałku, ale wtedy szkoła policealna ma praktyki, więc efektów raczej od razu nie zobaczymy. Na praktyki wybieram się do wydawnictwa audiobooków Storybox, w którym będę się uczyć wielu przydatnych umiejętności zawodowych, a także raz czy dwa razy odwiedzę różne punkty gastronomiczne, znajdujące się w bezpośrednim pobliżu lokalizacji studia. Jednego i drugiego już się nie mogę doczekać. 😉

A propos nie mogę doczekać, w nadchodzącym miesiącu wybieram się na dwa koncerty. Pierwszy to koncert… uwaga, bo sięnie spodziewałam… Aleca Benjamina. Te bilety, co to ich nie było, jednak były, tylko w jakiśdziwny sposób nie bardzo chciały się pojawić na ticketmasterze. Bez problemu na tomiast zdąrzyłam kupić bilety na drugi koncert, zespołu AJR. Trochę trudno mi ocenić i szybko opisać ich muzykę, powiem więc, że to coś pomiędzy twenty one pilots a imagine dragons, z tekstami oryginalnymi, a podkładami wręcz przekombinowanymi produkcyjnie. Tym bardziej chcę zobaczyć, jak to wygląda na żywo. Do obróbki swojego materiału używają protoolsa, dogadamy się. 🙂

Co do tego dogadania, po wyjeździe do Belgii uznałam, że odzwyczaiłam się od angielskiego. Dziwne to dla mnie, bo niby wszystko rozumiem, ale słowa uciekały mi jeszcze bardziej, niż zwykle. Wróciłam do Polski, zasubskrybowałam storytell i zaczęłam czytać książki. Możę pomoże, muszę wrócić do języka, bo za miesiąc się okaże, co pamiętam. Co do samego serwisu, angielskich książek dużo, polskich mniej, ale też nie jest źle. Dużo biografii, które ostatnio lubię. 🙂

Na koniec wpisu rekomendacje.
Książka: Ed Sheeran. Napisał to Sean Smith, szczegółowa i ciekawa biografia, w której nie tylko jest sporo o Sheeranie, ale też o zespołach, których słuchał, które słuchały jego, które akurat były popularne na rynku… no w ogóle sporo tam jest. Nie wiem, czy jest dostępna po polsku, obawiam się, że na razie nie.

Płyta: Nadal Daft punk – random access memories. Jak ktoś szuka bardziej stylu songwriterowego, to the scribt – sunsets and fullmoons. Też się parę ładnych utworów znajdzie. Labrinth też wydał płytę, wreszcie, po 7 latach.

Film: "yesterday". Już dostępny z audiodeskrybcją po angielsku. Napisy można pewnie znaleźć. Przypomnijmy sobie Beatlesów, bo warto. 🙂

No i to chyba tyle, jak na ten wpis. Coś mało o szkole było, ale to może dlatego, że i szkoły jakoś mało. Mam prace z BHP, wypisać zagrożenia związane z zawodem. I drugą, z wiedzy o muzyce, o jakimśgatunku z XX wieku. I sprawdzian z percepcji do zaliczenia, bo mnie nie było. I to wszystko za dwa tygodnie. 🙂

Pozdrawiam ja – Majka.

Kategorie
co u mnie

Trzynaście powodów… żeby wsiąść w tramwaj, czyli przygód policealnych ciąg dalszy

Hej hej!

Czytelniku Drogi!
Dawno mnie tu nie było, a jak słusznie zauważono pod poprzednim wpisem, przynajmniej jeden list na miesiąc by się przydał. Włączyłam sobie więc "random access memories" i mogę zacząćpisać. Czemu nie pisałam dość długo? A no dlatego, że niezbyt prosto jest zebrać w jednym wpisie co się działo i nie działo przez ten czas. Z jednej strony dokładnie dzień po opublikowaniu poprzedniego postu zdarzyło się coś ciekawego, z drugiej natomiast faktem pozostaje, że dopiero w przyszłym tygodniu będę mieć plan taki, jak powinien być, ze wszystkimi zajęciami. Nauczyciele powrócą ze zwolnień i zaczniemy się uczyć na pełen etat, w co nadal jest nam trudno uwierzyć. Na razie zaś trwaliśmy sobie w dziwnym stanie zawieszenia pomiędzy nauką a łączeniami z innymi rocznikami, które najczęściej kończyły się z naszej strony grąw karty lub jakimś innym, równie związanym z kierunkiem, zajęciem. Nauczyciel prawa, który uczy na kierunku administracyjnym, wręcz się dziwi, gdy nie ma nas na jego lekcjach. 🙂
Nie oznacza to jednak wcale, że nasze dni są nudne i monotonne. Już dzień po opublikowaniu poprzedniego wpisu zjawił się w szkole absolwent, chcący nagrać pewne efekty w naszym studiu. Starał się o pracę przy dźwięku do gier komputerowych, potrzebne mu były odgłosy broni i wystrzały z czołgu. Można by w tym momencie zapytać, jak chcemy w studiu nagrać czołg, okazuje się jednak, że jest to prostrze, niż się myśli. Jeden z naszych nauczycieli montażu, zwany powyżej i poniżej Steveem Jobsem, użył do tego różnego rodzaju pojemników. Uwierzcie mi, jeśli rzucicie odpowiednio pudełkiem na drugie śniadanie, albo kopniecie karton, uzyskujecie odgłos bardzo podatny na zmiany. Niezbyt głośne i jeszcze mniej reprezentacyjne uderzenie w pudło, z dodanym pogłosem i obniżone, może brzmieć na prawdę efektownie. 🙂 Dlatego opłaca się zamawiać do studia pizzę. Pudełko po niej zawsze może się przydać. Odgłosy broni nie stanowiły natomiast żadnego problemu, Steve przyniósł własną. W sumie mogliśmy sobie te sample zostawić, odgłos odbezpieczanego karabinu byłby doskonałą motywacją podczas odpowiedzi ustnej. Rany, jak na pewnych lekcjach angielskiego… yyyyyyyyy…
A propos angielskiego, na angielskim towarzyszy nam wolontariuszka z Nowej Zelandii, co jest fajną okazją do porozmawiania z native speakerem. Poza tym, ostatnio podczas lekcji omawialiśmy fragment Harrego Pottera; to też fajne przeżycie.
Jak już jesteśmy przy Harrym potterze… Swoją drogą, widzisz, drogi czytelniku, jak płynnie zmieniam tematy? Zaraz wrócę do początku! Ale, jak już przy Harrym Potterze, ostatnio udałam się z kilkorgiem moich znajomych do krakowskiego Dziurawego Kotła. Miejsce to, inspirowane rzecz jasna, książkami pani Rowling, znajduje się w takim miejscu, że jak ktośjest mugolem, to rzeczywiście nie znajdzie. Moi rodzice siedzieli w maju pół godziny przed tą knajpką i nie zauważyli. 🙂 Tam powinna być jakaś magiczna, otwierająca się tylko w odpowiednich momentach bramka, albo specjalny tramwaj, który…
A propos tramwaju! Po drodze do Dziurawego Kotła, wraz z koleżanką Weroniką, którą serdecznie pozdrawiam, czekałyśmy na tramwaj. Trzynastkę konkretnie. Tutaj odkryłyśmy prawidłowość pierwszą, dotyczącą krakowskiej komunikacji miejskiej. Jeśli czekasz na coś, na pewno to coś odjechało minutę temu, względnie ma przyjechać za 15 minut, jeszcze bardziej względnie planowo ma odjechać za 3 minuty… I w takim wypadku można być pewnym, że odjedzie za 20. Czekałyśmy na tę trzynastkę… i czekałyśmy… i czekałyśmy nadal… Przyjechało wszystko, nawet ten tramwaj, co nie ma numeru. Trzynastka nie.

A propos trzynastki, gdzieś tam w październiku miałam urodziny. Nie trzynaste, rzecz jasna, ale jak skojarzenia, to skojarzenia. Trochę w ramach urodzin, a trochę w ramach pójścia do policealnej szkoły, gdzie jednak trochę o dźwięku się mówi, sprawiłam sobie słuchawki audiotechnica m50x. Jestem człowiekiem szczęśliwym. Wreszcie jakieś słuchawki na tyle odcinają mnie od tła, że jestem w stanie pracować wtedy, gdy ktoś koło mnie rozmawia. Ta magiczna umiejętność jeszcze tydzień temu nie była dla mnie osiągalna prawie nigdy. Magiczna umiejętność słyszenia w uszach własnego serca zostanie pominięta przeze mnie wymownym milczeniem.

Dobra. Skojarzenia, skojarzenia… własne serce! Mojemu własnemu sercu bliskie są automaty z kawą, które dwa dni temu zaczęły znowu działać. Dwuzłotówki kończą się w zawrotnym tempie, mój drogi czytelniku.
W zawrotnym tempie musimy równieżprzyswajać wiedzę podczas montażu. Zaczęła się już praca na kilku ścieżkach na raz, a także wykonywanie zadań ze scenariusza. W jedenastej sekundzie wchodzi efekt "ocean", w trzynastej sekundzie wchodzi efekt "mewy" i trwa do trzydziestej sekundy. W punkcie czasowym 0.14 wchodzi lektor. I tak dalej, i tak dalej… Jest fajnie. 🙂

Cóż… Reszta moich opisów wydarzeń musiała by podążać za konkretnymi dniami, bo trudno cośzapamiętać z tygodni niby tak podobnych, a jednak tak różnych. Musiałoby to wyglądać mniej więcej:
Dzień 1. Nauczyliśmy się przesuwać regiony!
Dzień 2. Zbudzili nas rano i wołali, że jest bałagan w pokoju. Nadal go szukamy.
Dzień 3. Znowu działają automaty!
Dzień 4. Zmienił się rozkład komunikacji.
Dzień 5. Trzeba kupić herbatę, cukier, mydło i papier toaletowy.

Nie wiem, czy kiedyś na prawdę nie zacznę robić notatek codziennie. Fajnie będzie potem spojrzeć z dystansem, czego było więcej. Ciekawostek czy łączeń? Sprzątania, spacerów czy zakupów spożywczych? 🙂

A propos zakupów spożywczych… (No serio, jestem zachwycona tą płynnością przejść z tematu w temat!) Podziękowania umieszczam dla kolegi Piotra, który nie tylko zasypuje mnie mnóstwem potrzebnych mniej lub bardziej ciekawostek o muzyce organowej, mikrofonach i sprzęcie w ogóle, ale także odwiedza nas czasami, przywożąc nie tylko dobry nastrój, ale także różne pyszne słodycze. Pyszne słodycze, do kompletu z gorącą herbatą i serialem stanowią niezbędnik przedpołudniowej Mai. 🙂

Cóż jeszcze mogę powiedzieć. Chyba na razie nic więcej nie przychodzi mi do głowy. Jeśli ktośchce coś wiedzieć, zawsze może o to zapytać w komentarzu.

Pozdrawiam Cię, Czytelniku, do następnego wpisu!
ja – Majka

PS Jean Michel Jarre na dobrych słuchawkach, to dopiero jest zjawisko!

PS 2. Weronika, dzięki za spotkanie. Tylko z tobą można, pomiędzy scenariuszem a czekoladką, omówić plusy grania na skrzypcach. 🙂 Dobrej zabawy.

Kategorie
co u mnie

dla tych, co się zastanawiają nad moimi postępami w nauce. PS: W sklepie nie ma już pluszowego żółwia!

Czytelniku drogi.

Jestem tak potwornie zmęczona, że nie chce mi się mówić, a to o czymś świadczy, prawda? Nie wiem nawet za bardzo czym, bo, jak się można zorientować z dalszej części tego listu, nie wiele robię rzeczy, które mogłyby mnie męczyć. W ogóle, zdanie się powinno kończyć na "niewiele robię".

Na pewno zastanawiasz się, czemu nie robię. W końcu miałam się pilnie uczyć przez całe ranki, gadałam o tym ostatnie sześć lat mojego życia, to jednak może by wypadało… Możliwe. Sprawa jednak wygląda tak, że nauka nauką, a los losem, a pewne losowe wydarzenia uniemożliwiły nam normalną pracę. Nauczycieli od naszego kształcenia zawodowego jest pięciu. Klas, zainteresowanych tym kształceniem jest nieco więcej, bo i technikum i szkoła policealna, wszystkie na raz. Jeden ztych nauczycieli jest nieobecny praktycznie do listopada. W cztery osoby jest to jeszcze, jakoś tam, do ogarnięcia. Nie idealnie, ale jakoś jest. Śmiesznie zaczyna się robić, kiedy ktoś, po prostu, takie rzeczy się jednak zdarzają, zachoruje. Albo ma inną robotę. Wtedy się okazuje, że mogę wrócić do domu w czwartek, ostatnio nawet w środę, bo jedynym, co robiłabym w tej, bądź co bądź, szkole uczącej zawodu, byłby WF. A WF, jak już z resztą chyba wcześniej wspominałam, jest tu zaliczany codziennie, podczas zwykłego chodzenia po budynku w tę i z powrotem.

Trzeba Ci wiedzieć, czytelniku drogi, że budynek nasz wygląda trochę tak, jakby ktoś zbudował dwa internaty, szkołę zwykłą i szkołę muzyczną, wszystkie osobno, następnie zaś posklejał razem jakkolwiek bądź. Gdyby budynek był nowszy, nie zawahałabym się uznać, że ktoś pomylił plany architektoniczne ze swoim ostatnim zapisem gry w minecrafta. Dwa lub trzy piętra w górę i jedno w dół, kilka klatek schodowych w różnych miejscach budynku, jak i kilka różnych, niezależnych zejść do podziemi, nie połączonych ze sobąw rzaden sposób, to jeszcze sprawy normalne. Schody się zaczynają dopiero wtedy, kiedy… no cóż… zaczną sięschody. Na przykład trzy. Po środku korytarza. Bez oznaczeń. Bo tak. 🙂 Czuję się trochę, jak w Hogwarcie, dużo korytarzy, dużo pomieszczeń, a schody dzielą się na schody zwykłe i schody pułapki. Dzisiaj nawet znalazłyśmy wejście do komnaty tajemnic, ale to już inna sprawa. :d
A to, że ktoś wchodzi nagle do naszej sali w środku lekcji, zastanawia się chwile i z okrzykiem "aaaa, to nie tu!" wycofuje się z powrotem na korytarz, to już coraz bardziej norma.

Postępy w nauce nastąpiły całkiem niedawno, dlatego może teraz do nich przejdę. Pierwszym i drugim w kolejności ważności postępem w mojej wiedzy jest to, że otrzymałam dwie książki. Jedna mi pomoże w nauce pewnego programu, druga natomiast sprawi, że z przedmiotem zwanym "audio cyfrowe" jesteśmy w plecy dwa tygodnie, nie dwa miesiące. Pierwszym w kolejności ważności postępem w nauce jest to, żę wczoraj na montażu udało nam się zrobić COŚ. Była to prosta edycja lektora. ZNaczy… materiał nie był prosty absolutnie, on się dla nas w ogóle nie nadawał. Ale to, co my robiliśmy, na razie było proste. Po prostu wycinanie fragmentów pliku w różny sposób. TO, że nasz nauczyciel, którego na potrzeby wpisu i życia nazwę tu Stevem Jobsem, pokazał nam z 10 innych rzeczy, to też prawda. Ale my na razie umiemy wycinać. 🙂 I chodzić po pliku. To dużo, zważywszy, że do wczoraj programu, zwanego protoolsem, w działaniu nie widziałam na oczy.
Także audio cyfrowe i montaż załatwiony. Co mamy jeszcze? Mamy percepcję i ocenę dźwięku. Przedmiot ciekawy, trochę teoria, trochę praktyka, takie kształcenie słuchu / audycje muzyczne, tylko, że dla realizatorów. Nasz nauczyciel, z anielską wręcz cierpliwością, stara się wyłożyć nam budowę narządów mowy i słuchu, przy okazji dodając parę innych rzeczy i z zadziwiającym spokojem ignorując to, że ciągle ktoś próbuje go zagadać. Proszę Pana, my będziemy lepsi, na prawdę! 😉 Udowodnić to można już w poniedziałek, nadchodzi pierwszy sprawdzian!
Na angielskim mamy możliwość rozmawiania z wolontariuszką z Nowej Zelandii. Wiedziałeś, drogi czytelniku, że w tym pięknym kraju jednym z urzędowych języków jest język migowy? Ja nie wiedziałam, ale uważam to za bardzo dobry i, nie umiem tego określić inaczej, bardzo uprzejmy pomysł. Mam więc nadzieję, tak wracając do postępów, że kontakt z native speakerem poprawi nasz poziom, przynajmniej rozmowy. Mi się to przyda, może mi te śmieszne błędy zejdą z wypowiedzi.
Cóż my tam jeszcze… a, no tak. Wiedza o muzyce. Tutaj postępów wielkich nie zgłaszam, nie martw się jednak o moją przyszłość. Braki wyraźnych postępów nie są spowodowane tym, że nie słucham, ani też tym, że ostatnio na lekcjach muzyki było mnóstwo spraw do załatwienia, bo jednak co godzina z wychowawczynią, to godzina z wychowawczynią. Przyczyną jest po prostu to, że większość rzeczy, jakie musimy tam umieć, ja już kiedyś miałam wbite do głowy, podczas zajęćteoretycznych w szkole muzycznej. Notatki tak na prawdę mogłabym mieć te same. Jest to więc dość przyjemne zajęcie, bo i przypomnieć sobie można, i stresować się nie trzeba.
O BHP i WFie nie będę się tu rozpisywać, bo każdy wie, jak te przedmioty wyglądają.

Życie nie składa się jednak tylko z samej nauki… na marginesie: z czego? Życie skłąda sięrównież z różnych ciekawych sytuacji i anegdotek, które próbuję sobie teraz usilnie przypomnieć, zważywszy jednak na stan mojego umysłu, jest to dosyć trudne.
Cytat z montażu, który mógłby w sumie zostać naszym mottem na tych zajęciach:
– Proszę pana, czy to z tym da sięspiąć? –
– Nie. –
– Eeeee, to szkoda. –
– Tak. –

Drugą mądrością życiową, wypowiedzianą z kolei przez Sylwię, było: Maju, pająki się depcze, nie na nie krzyczy. Fakt był jednak taki, że mój okrzyk, rozlegający sięz łazienki, wcale nie był spowodowany obecnością tego przemiłego stworzonka tam. Okrzyk mój wyrażał niezadowolenie z tego, że coś mi spadnie, a ja jużwiem, że tego nie zdążę złapać, jak natomiast wiemy, hałasowanie po dwudziestej drugiej nie jest mądrym pomysłem, a już zwłaszcza hałasowanie w łazience.
W ogóle hałasowanie chyba nam najlepiej idzie, prawie każdej nocy mamy niespodziewanych gości w postaci sił wyższych, proszących nas o zaprzestanie rozmów. Mój organizm niedługo też poprosi o zaprzestanie rozmów, bo padam na twarz. A pamiętajmy, dzwonek o szóstej trzydzieści!

Żegnam sięjuż z tobą, drogi czytelniku. Jak przypomnęsobie więcej zabawnych sytuacji, ciekawych rozmów i spotkań, a także cokolwiek innego, wartego opisania, napiszę do ciebie kolejny, blogowy list.

A na razie pozdrawiam ja – Majka

PS: Roksana, pani Lucynka cię pozdrawia! Bardzo!
PS 2. Czy ja już wspominałam o żółwiu? A tak chciałam go kupić!

Kategorie
co u mnie

Kobiety na komputery, mnóstwo schodów i kwestia dzwonów. Czyli mój pierwszy list z Krakowa

Wpis z dedykacją dla Julitki z okazji "tajemniczego opiekuna", oraz dla pewnej Pani z TYnieckiej, która już teraz czyta mojego bloga. Z okazji niespodziewanego wsparcia.

Witajcie witajcie!

Jak obiecałam, tak zrobię. Oto pierwsza część moich wpisów policealnych, wzorowanych nieco na powieści Jean Webster "Tajemniczy opiekun". Jak ktoś chce, zapraszam najpierw do przeczytania książki, albo chociażby pierwszego, w niej zawartego, listu. Prawa do tekstu Jean Webster, posiada, o, jakie to zaskakujące, Jean Webster. Resztę ja. Wszystko tu napisane będzie się zgadzać z moją rzeczywistością. Niektóre zdania są przeedytowane tak, aby pasowały do mojej szkoły i nauki, niektóre sąpo prostu mojego autorstwa, a jeszcze inne pozostały kompletnie bez zmian i są słowo w słowo wzięte z książki. Także Proszę Pani… Tak, do tej Pani mówię, co mojego bloga o Krakowie czytała, zanim ja tu przyszłam. Tę straż ogniowąto nie ja wymyśliłam. 😉 Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do lektury!

Listy panny Mai do Tajemniczego Czytelnika

Kraków, 09.09.2019
Drogi, dobry czytelniku, obserwujący moje postępy w college'u!
Jestem na miejscu! Jechałam dzisiaj dwie i pół godziny koleją. Zabawne uczucie, prawda? W końcu podróż pendolino nie zdarza się tak często, a teraz będzie się zdarzać co tydzień.
Szkoła nasza jest przeogromnym, oszałamiająco olbrzymim miejscem — gubię się, gdy tylko wychodzę z mojego pokoju. Opiszę ci wszystko później, jak mi się trochę uporządkuje w głowie; opowiem też o moich studiach. Lekcje miały się rozpocząć w poniedziałek, a teraz jest następny poniedziałek wieczorem, dlatego mogę już zweryfikować tę informacje. Ponieważ przez pierwsze dwa dni nie mieliśmy konkretnego grafiku zajęć, nasze lekcje rozpoczęły się dopiero od środy. Jak we wszystkich szkołach i uczelniach w kraju, pierwsze zajęcia, to zajęcia organizacyjne, nie mogę więc donieść ci, drogi czytelniku, o moich natychmiastowych postępach i wzroście wiedzy. Chciałam jednak najpierw napisać do Ciebie, ażebyśmy się mogli trochę zapoznać.
Dziwnym się wydaje pisać listy do kogoś, kogo się nie zna. Dziwnym mi się wydaje w ogóle, że piszę listy — pisałam ich całego kramu trzy czy cztery w moim życiu; proszę więc nie mieć mi za złe, jeżeli nie będą one wzorem stylu.
Przed moim odjazdem miałam bardzo poważną rozmowę z mamą. Mówiła mi, jak mam się zachowywać przez całą resztę mojego życia, a zwłaszcza, co mam ze sobą zabrać i czego na pewno zapomnieć mi nie wolno. Było to trochę dziwne zważywszy, że przecież pierwszy raz przyjechałam do Krakowa wraz z rodzicami, coby przywieźć większość rzeczy i nauczyć się chociażby drogi na przystanek. Potem jednak rodzice wrócili do domu, a ja pozostałam w internacie, nie mając kompletnie rzadnego pojęcia o tym, ile osób jest na moim kierunku, a także, czy grafik pojawi się nazajutrz, czy też za pięć dni.
Teraz jednak już to wszystko wiem, więc śpieszę z informacjami do Ciebie, czytelniku, bo pewnie jesteś niezmiernie ciekaw. W klasie jest nas pięć osób, o dziwo, trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Dziwi nas to dlatego, że często to chłopcy chcą się wybierać na realizację dźwięku i, jak to określiła pewna pani, siedzieć przy tych kabelkach. Okazało się, że w tym roku, na "te kabelki" poszły jednak dziewczyny. To dopiero znak czasów, co, Czytelniku?

Dowiedziałam się też, że jesteśmy pierwszym rocznikiem, który ma wprowadzoną nową podstawę programową. W nowej podstawie mamy takie przedmioty jak:
1. Montaż;
2. Percepcję i ocenę dźwięku;
3. Audio cyfrowe;
4. Wiedzę o muzyce;
5. Angielski zawodowy;
6. BHP;
I, rzecz jasna…
7. WF!

O Wszystkich tych przedmiotach napiszę Ci, Czytelniku, znacznie więcej, jak już wszystkie się rozpoczną i zaczniemy na nich robić to, do czego zostały stworzone. Na razie wszystko musi się zorganizować i ułożyć, nauczyciele przedstawić, a grafik przestać zmieniać.
A propos grafiku, w plan wejdą mi jeszcze zajęcia muzyczne. Tak, Czytelniku dobry, zaczęłam się znowu uczyć instrumentu! I to nie tylko perkusji, choć to mój główny instrument, ale także fortepianu! Odkąd się dowiedziałam, że gra na fortepianie wypadła z podstawy programowej, uznałam, że mimo wszystko warto byłoby się jej przyjrzeć. Coś w końcu trzeba sobie przypomnieć.

Teraz może opowiem cośo internacie. W internacie mam pokój czteroosobowy. Śpię w nim ja, moja koleżanka z tzw. pierwszej R (pierwsza klasa szkoły policealnej na kierunku realizacja nagrań), a także dwie koleżanki z drugiego roku, uczące się na kierunku administracyjnym. Bardzo interesującym dla mnie zjawiskiem jest to, jak szybko ludzie zżywają się z sobą w internacie. Już drugiego dnia, kiedy szłyśmy z Sylwią, moją koleżanką z pokoju i z roku, do sklepu, jedna z naszych wychowawczyń zauważyła, że: wy to się chyba dobrze dogadałyście. No fajnie, znamy się od dwóch dni.
Razem z koleżankami z pokoju znamy też wzajemnie swoje charakterystyczne zwyczaje. Wera z drugiego roku na przykład, sama sobie przygotowuje śniadanie, zamiast schodzić na dół na ogólne posiłki. Sylwia, gdy wychowawcy usiłują nas rano usilnie obudzić, wpada w nastrój, delikatnie mówiąc, niezbyt wesoły. Ja natomiast jestem zwykle pierwszą, która przypomni reszcie o wieczornej herbacie. Jednym z pierwszych moich tutejszych zakupów było odpowiednio duże na nią naczynie.

W moim liście nie wspominam nawet o całym mnóstwie anegdotek, które powstały już w pierwszym tygodniu szkoły. Jak na przykład ta, kiedy my wszystkie, będąc w sklepie, pomimo naszego, podobno, dojrzałego wieku, przez 15 minut zachwycałyśmy się maskotkami, a zwłaszcza pluszowym żółwiem. Albo to, jak jedna z uczennic, nowa, jak ja, ale imieniem nie wspomnę, pomyliła pokoje i wybrała się do pokoju o podobnym numerze, ale piętro niżej. Gdyby tego natomiast było mało, od razu po wejściu wyraziła swoje zdanie na temat panującego tam bałaganu, logicznie dedukując, że skoro to jej pokój, to ktoś musiał grzebać w jej rzeczach i je porozrzucać.
Kolejna sprawa, to tzw. "kwestia dzwonów". W skrócie mówiąc, gdy Sylwia próbowała użyć internetu, aby wejść na stronę i przeczytać nasz plan, nie udało jej się to, dopóki dzwony za oknem nie przestały dzwonić. Internet odmówił posługi. Kiedy zapadła cisza, SYlwia odświeżyła stronę i oświadczyła ze spokojem: no, jużjest; mówiłam, to była kwestia dzwonów.

A, no i nie zapominajmy o zaglądaniu do dyrektorki szkoły muzycznej z przeróżnymi pytaniami praktycznie co przerwę. Przy ostatnim razie przywitałam się już słowami: to znowu ja. 🙂

Jak już mówimy o zwyczajach, niedługo będę musiała iść spać, ponieważ jutro, półgodziny po szóstej, zadzwoni dzwonek na pobódkę. Dzwonki dzielą nasz dzień na poszczególne części. Jemy i śpimy, i uczymy się podług dzwonka. To bardzo pobudzające. Czuję się wciąż jak koń straży ogniowej. Muszę jednak przyznać, drogi Czytelniku, że jak ktoś musi przebiec się po schodach kilka razy dziennie, w sumie cztery piętra w tę i z powrotem, a do tego dochodzą jeszcze różne, poplątane korytarze, człowiek przestaje się przejmować jakimś tam porannym budzeniem.

Aha! Masz ci go! Dwudziesta trzecia. Gasić światła! Dobranoc!
Proszę zwrócić uwagę, jak skrupulatnie przestrzegam przepisów —
Twoja z najgłębszym szacunkiem
ja – Majka

PS Żartowałam z tymi przepisami…

Zapraszam do komentowania. 🙂

Kategorie
co u mnie

Wyjazd jest bliski. O blogu, książkach i Krakowie.

Witajcie!

Wypadałoby się chyba przyznać do paru rzeczy, bo mi niektórzy ostatnio zwrócili uwagę, że na blogu co innego, w życiu co innego i w sumie nie wiadomo, co ja robię i gdzie jestem. Nie chodzi o to, że kłamię, nie musi też to oznaczać, że ja na blogu muszę pisać o wszystkich najmniejszych zmianach w życiu.
Są sprawy, o których piszę z największą radością i jak najszybciej można, czyli np. koncerty (cudze lub własne), jakieś fajne wspomnienia czy recenzje. Są też takie rzeczy, o których się nawet tu nie zająknę, między innymi dlatego, że nie ma takiej potrzeby, to raz, a po drugie, to nie ma co zanudzać ludzi rzeczami, które w sumie nic u nich nie zmienią.
Czyli, najprościej rzecz ujmując, jak pójdę na randkę, nie szepnę słowa, ale jak będę brać ślub, to już wam raczej powiem. 😉

Podobnie jest ze szkołą. O moich rozterkach w maju / czerwcu nic wam nie mówiłam, tak samo o moich przygotowaniach w lipcu / sierpniu z tej okazji nie wspominałam. Jednak o tym, że nie będę studiować w Warszawie wypadało tu coś wspomnieć.
Problem, gdzie iść, czy do szkoły masowej, czy specjalistycznej, czy daleko od domu czy blisko, to jest odwieczny dylemat i temat rzeka, nie będę więc tych wszystkich powodów tu wykładać. W skrócie mówiąc uznałam, że jak mam się nauczyć używać jakiegoś programu, to wolę dostępnego. O reszcie powodów można sobie ze mną pogadać prywatnie, jednocześnie trzymając kciuki, żebym, po dwóch latach studium, była gotowa na wybranie się na rozszerzenie edukacji nieco bliżej domu.

Póki jednak nie zdam tych zawodowych egzaminów, a tak konkretnie przez najbliższe dwa szkolne lata, będę się pilnie uczyć o dźwięku i co z nim zrobić, w szkole w Krakowie.

Także, ogłaszam moją tam obecność, wołam o porady i podpowiedzi, gdzie iść, co robić, a czego nie, a także obiecuję pisać z mniej więcej taką częstotliwością, jak do tej pory.

Uwaga, teraz będzie o książkach!

Ostatnio czytałam, już poraz kolejny, "tajemniczego opiekuna". Podsunęło mi to pomysł, może i na formę bloga…? Co myślicie? Chcecie, żebym pisała listy? :d
Dla tych, co nie czytali, książka opisuje los dziewczyny, która, będąc w domu dziecka, nie mając zbytnio perspektyw wykształcenia przed sobą, dostaje informacje, że jeden ze sponsorów postanawia sfinansować jej studia. W zamian oczekuje, że będzie mu co miesiąc pisać listy, donosząc o swoich postępach w nauce i ogólnym swoim rozwoju. Pomyślałam, że jak sobie nie narzucę jakichś terminów pisania, to wszystko pozapominam, więc spodziewajcie się sprawozdań. Jak się dowiem czegoś ciekawego, to wam od razu opowiem. 🙂

Jak już jesteśmy przy "tajemniczym opiekunie", też macie takie książki, do których możecie sobie wracać nieważne, ile razy? Ja mam kilka, w tym właśnie tę. Uspokaja mnie. I uważam, że uczy cieszenia się z małych rzeczy, ta dziewczyna niesamowicie docenia to, co jej się w życiu przydarza. Tak jakośradośnie o tym pisze, że może ja też się tak nauczę…?

Ostatnio przy końcu wpisu było o odkryciach, to może ja napiszę o moim. Dopiero niedawno, przy jakiejś tam okazji, zerknęłam sobie na "małego księcia" w interpretacji Piotra Fronczewskiego. Oczywiście, "małego księcia" kojarzyłam, ale nie w tej wersji, a poza tym jakoś mnie nigdy nie ciągnęło, żeby sobie przypomnieć. Teraz to się zmieniło.
Po pierwsze, zauważyłam, że pan Fronczewski idealnie się nadaje do czytania rzeczy surrealistycznych, dziwnych, symbolicznych i ogólnie takich, co jednocześnie muszą być rozumiane niedosłownie i dosłownie. Z "ferdydurke" było dokładnie tak samo. Nic nie rozumiałam, a potem posłuchałam audiobooka i klik, wszystko jasne. On to czyta tak, jakby czytał zwyczajną książkę, a to przecieżw sumie o to chodzi. Te książki trzeba poczuć, albo nam się spodobają, albo nie, ale na pewno nie można tego rozkładać na drobne kawałki i się zastanawiać, bo nic mądrego nam z tego nie wyjdzie, przynajmniej mi się tak wydaje.
"Ferdydurke" jest pełne symboli i jasne, trzeba je sobie omawiać i ich szukać, ale jak ktośod samego początku nie załapie, jak na tę książkę patrzeć, to nie przebrnie. I się nie dziwię. Jakbym to brała dosłownie, to nic by mi z tego logicznego nie przyszło. I tak samo z tym "małym księciem". Jak ktoś to czyta dosłownie, to książka wyjdzie dość banalna, dziwna i ogólnie bez sensu. A jak ktoś się wczuje w metaforę, zacznie o tym myśleć, jak o rzeczywistości ze snu, gdzie wszystko przyjmuje się na emocjach, nie na rozumie, wtedy dopiero coś się z tego wyłania. I tu już pozostawia się czytelnikowi, czy on tę metaforę lubi, czy nie. Mi się podoba bardziej, niż myślałam. Ja też uważam, że to, czy ktoś jest "dorosły" nie zależy od wieku, tylko od myślenia. I że "dorośli" są zakochani w liczbach, z tym też się zgadzam całym sercem. To w ogóle jest mój ulubiony fragment, o tych liczbach. 🙂

Także… tak. Oto moje literackie przemyślenie na dziś. 🙂 Jak lubicie jakieś proste książki, proste piosenki, proste filmy, to nie obawiajcie się, że są banalne, czy co tam jeszcze. Wracajcie do nich, serdecznie polecam! TO bardzo uspokaja. 🙂
Ponawiam pytanie, macie jakieśtakie uspokajacze do wracania do nich? 🙂

Kończę ten wpis nieco haotyczny, bo w sumie miałam wam tylko ogłosić ten mój wyjazd, a zrobiła się z tego rozprawka filozoficzna.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że ja będę nadal pisać, a wy nadal czytać.
Wyjeżdżam jutro, więc przez pewien czas mogę być nieco zajęta. Zaklimatyzuję się, ogarnę i wszystko opowiem. Pamiętajcie o poradach na przyszłość. 🙂

ja – Majka

PS Macie może maskę przeciwgazową? 😉

EltenLink