Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

ekspert od grania i pogrywania, naczelny hejter, artysta

Halo halo, wpis okazyjny!

Cóż zrobić, jak czas nagli, a wierny krytyk czeka z niecierpliwością? Materialny prezent dostaniesz w lutym, jeszcze nie wymyśliłam. :p Dobra, zgodnie z tradycją, wpis rozpoczynam historyjką.

Bohatera historyjki poznałam straszliwie dawno temu, z siedem lat miałam. Troszkę mnie przeraża, że on to może pamiętać. A gdzie tam troszkę, bardzo! Chociaż, ja mam nagrania, jak on śpiewa piosenki na konkursach piosenki angielskiej… jestem bezpieczna.
Bohater tej opowieści był w klasie starszej o rok, więc widywaliśmy się na rytmice i przychodził się z nami bawić. Mało tego, legendy głoszą, że my nawet się tam jakoś bardziej lubiliśmy w klasie drugiej mojej, jego trzeciej. No proszę was, grał dla mnie na pianinie, to było piękne! Z drugiej strony mówił wtedy, że dziewczyny to są słabe, piszczą i bić się nie umieją, co mnie i moją przyjaciółkę, delikatnie mówiąc, irytowało. Nie użyłabym wtedy innego słowa. Ale mówię, grał dla mnie na fortepianie, kłucił sięze mną ogromnie, do tej pory nie wiem, o co, obiecywał, że kiedy zatnę się w wińdzie, to on mnie uratuje. Nie wiem, jak chciał dokonać tej sztuki, choć sama awaria windy była w tamtym budynku bardzo mocno możliwa.

Potem nasz cudowny, muzyczny związek znikł z horyzontu i, zamiast się razem bawić, mijaliśmy się czasem na lekcjach w szkole muzycznej. Byliśmy tym rodzajem kumpli, którzy dzielą wspólny los, to co się mają nie dogadywać.
– Ej, jak tam przed egzaminem? –
– Aaaa weeeeeź… –
– No, u mnie też. –

Lata mijały, ja zaczynałam chodzić na koncerty, popełniać różne dziwne błędy i zdobywać piękne doświadczenia… Bohater opowieści chyba też, na fortepianie grał dalej, śpiewał, jak tylko mu się chciało, wszędzie go było widać i kształcił się na organistę.

Dotarliśmy do mojej trzeciej gimnazjum, nie wiem w sumie, czemu zaczęliśmy znowu więcej rozmawiać. Pamiętasz może? Albo nie, nie pisz w sumie, nie wiem, co na piszesz. Okazało się nagle, że czytamy podobne rzeczy, lubimy filmy, poza tym był wtedy jedyną znajomą mi osobą, która do teatru chodziła z własnej, nieprzymuszonej woli. Zdziwiło mnie to nieco, zaintrygowało i rozmawialiśmy sobie dalej.

Przez okres trwania mojego i jego liceum stopniowo okazywało się, jacy oboje jesteśmy pokręceni, jakie mamy dziwne problemy i ile możemy razem i nie razem wytrzymać. Przy okazji też przydarzył się wyjazd do Londynu, nasze ulubione, kompletne warjactwo, które okazało się cudem prawdziwym, zwłaszcza dlatego, że w ogóle wyszło. Człowieku, gdy będziesz wątpił w mą lojalność, proszę, przypomnij sobie, że to z tobą pojechałam do opcego kraju z naszą cudowną przewodniczką, nie mówiącą po angielsku. Jak to nie jest dowód zaufania, to nie wiem, co.

Podziękowania:
Dzięki, że zawsze mogę do ciebie zadzwonić, aby ci powiedzieć, co przeczytałam, co obejrzałam, co zagrałam i w co zaczęłam pogrywać. Pamiętaj, że kto nie ma szczęścia w grach…
Dziękuję za to, że zaprowadziłeś mnie do Arkadii, i do teatru, i do KFC. Pamiętaj spytać, który guzik jest który. A, no i jesteś moim naczelnym hejterem, co mimo wszystko inspiruje do nauki orientacji przestrzennej.
Dzięki za to, że w Londynie zachwycałeś się ze mną ulicznymi grajkami, pomimo swojego, straszliwie wymagającego w owym czasie mniemania o muzykach w ogóle.
Dzięki, że, jakbym chciała robićmusical, to bym wiedziała, z kim.
Dzięki, że dajesz radę. Ty dajesz, to i my damy. I odwrotnie też to działa, pamiętaj.

Przechodzimy do życzeń. Kamilu, bohaterze, kończyś dziś lat tyle i tyle, więc życzę ci.
Abyś był więcej razy lepiej nastawiony do życia.
Abyś czytał więcej rzeczy, nie dotyczących ludzkich tragedii życiowych.
Abyś się rozwijał artystycznie.
Abyś poszedł na te studia, na które chcesz, a nie, na które chcą twoje pomysły na robienie biznesu.
Abyś pamiętał o tych, którzy pamiętają o tobie, a kłamców nielojalnych kopnął w to miejsce, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę.
Abyś sam był lojalny.
Abyś więcej pisał. Wszystkiego.

I, na koniec, taki obrazek. Pamiętaj zawsze o tym, że za trzydzieści lat rozejrzysz się po twoim domu, wypijesz z nami zdrowie na kolejnych urodzinach i pomyślisz: o kurde, przeżyłem to! Przeżyłem to wszystko!
Teraz będziesz pisał egzaminy i pomyślisz: o rany, przeżyłem to, przeżyję wszystko! Potem będą studia, znów będziesz tak myślał… I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej…

Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego.
Oficjalnie mianuję cię moim ekspertem od pogrywania i podgrywania. :p Pamiętaj, wielki wybuch był najpierw. Potem będzie już tylko lepiej.

pisałam ja – Majka

PS Pamiętaj, mieć pasję, znaczy w ogóle być. No to jedziemy, "to be", przez osoby.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

z szacunku

Dziś rano pisałam dla was normalny wpis, który może nawet później wrzucę, jeśli uda mi się go dokończyć. Teraz jednak chyba pójdę za kilkoma przykładami i powiem, co myślę.

Mogłabym powiedzieć o tym, że brzydzi mnie wykorzystywanie wydarzeń dobroczynnych do okazywania jakichkolwiek politycznych poglądów. Już nie mówię o zamachach, bo to mnie przeraża w każdym momencie. No ale ludzie… na wydarzeniu organizacji non profit?
Mogłabym wam powiedzieć, że słyszałam, jak prezydent Gdyni mówił w telewizji ważną rzecz. Że może to pokaże politykom, aby się nie zapędzać w walce między sobą, bo słowa mają moc sprawczą.
Mogłabym wam powiedzieć, że dzisiaj słyszałam, jak Owsiak rezygnuje z funkcji i, szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiałam, co się właśnie wydarzyło.

Ale powiem o czymś, co ma to wszystko w sobie. Przeraża mnie to, ile nienawiści jest w ludziach. Pisałam tu o hejterach. Pisałam, że nie rozumiem, dlaczego ludzi tak straszliwie innych poglądy obchodzą, czemu aż tak muszą udowadniać, że ich są lepsze. Czemu ich to bawi? Nie mam pojęcia. Ale hejt, to jest nic. Pamiętajcie o tym. Że hejt w internecie, to jest nic. To jest wielka słabość tych, którzy nie umieją powiedzieć niczego w twarz. Kiedyś usłyszałam bardzo mądre słowa na występie standupera – Abelarda Gizy. Ludzie, gdyby to chodziło tylko o hejt, byłoby super. Wolę hejt od wojen.

Pytanie tylko co uznamy za niewinny hejt, co za uczciwą i rozsądną krytykę, a co za grośby karalne. Słyszałam dziś, jak Owsiak mówił o swoich wyrokach za tzw. "mowę nienawiści", pod czas gdy dotąd groźby karalne pod jego i nie tylko adresem były traktowane, jak "zwykła krytyka".

Patrzę na ten telewizor i nie wiem, co mówić. Czy, że przykro, bo po prostu, zginął człowiek? Czy może wspomnieć o tym, do czego nas nienawiść doprowadza? Czy może o tym, że ta śmierć, to nie jest jedyna tragedia. Tragedią jest też to, jakie wojny będą się teraz wokół tego toczyć, rzecz jasna polityczne. Do jakich argumentów będzie to bezczelnie wykorzystywane. To się już dzieje. I nawet ci, którzy dzisiaj siedzieli przed telewizorami i kleli na złoczyńców. To są kulturalni, wykształceni ludzie! A sytuacja, którą widzimy na ekranach, zmusza ich… nie, nie zmusza, nakłania… nakłania ich do nienawiści. Czyli nie dość, że ludzie cierpią przez hejterów, to jeszcze w dodatku my, przez tamtych hejterów, sami zostajemy hejterami. Bo bronimy sprawy, bo jesteśmy bezsilni, bo jesteśmy wściekli na rzeczywistość, bo tak się dzieje, a nie inaczej.

Nie dajcie się zrobić hejterami. Nigdy. Przez żadną politykę. Nie mówię tutaj o nieświadomości politycznej, absolutnie nie. Ja mówię tylko, żebyście się skupili na własnych poglądach i nie wpatrywali ślepo w żadną ze stron. Brak nienawiści powinien nas nie tylko uchronić przed tym, żeby nie zdarzały się jakieś chore sytuacje, ale też przed paradoksem, w którym ktoś musi zaprzestać działalności publicznej dla własnego i innych bezpieczeństwa. A przecieżsama działalność dobroczynna…

Nie wiem, jak wam to skończyć. Chyba powiedziałam co chciałam. Tyle. Trzeci na tym blogu wpis "z szacunku" napisałam.
ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Podsumowanie 2018 i prośba o pomoc w pisaniu bloga

Witajcie!

Wszyscy robią te podsumowania roku, to pomyślałam, że też zrobię. Jednak, jak ktośnie lubi podsumowań, to mimo wszystko zapraszam do przeczytania, dlatego, że na końcu będzie niespodzianka. 🙂 Będę bowiem prosić o pomoc w pewnej sprawie.

Sama nie lubię przydługich podsumowań, dlatego napiszę o czymś, co w tym roku było charakterystyczne w formie bardziej listy, niż opisu. Przy okazji może to być zachętą do przeczytania postów na temat tych wydarzeń. TO lecimy od początku.

Zima.
W naszym domu zjawiła się druga papuga. Ma na imię Kuba i aktualnie jest na tyle oswojony, że siada nam na ramieniu, choć dotknąć się nadal nie pozwala. Syczy na nas i dziobie, co mu się będziemy na jego teren ładować.
Kolejna nowość, obejrzałam "gwiezdne wojny"! Zwlekałam długo, ale już znam. I może kiedyś postaram się również przeczytać. A propos przeczytania, jakie wyzwanie na przyszły rok? Jaką klasykę mam ruszyć? Bo coś się tak obawiam, że będę się musiała szarpnąć na… no nie… nie powiem… boję się.
Trzecia nowość w zimie, odwiedziłam Dawida, co oznacza, że widziałam prawdziwą rakietę w kawałkach. To można zaliczyć do osiągnięć. 😉

Wiosna.
Kupiłam sobie cajon! Drewniany instrument, pudło takie… Po więcej informacji zapraszam do innych wpisów.
Śpiewałam przed ludźmi i to NIE był koncert świąteczny w szkole! To był koncert dla maturzystów… ale przynajmniej w Centrum Kultury! :d
Zaczęłam pisać wpisy dedykowane / okazyjne, na urodziny różnych otaczających mnie dobrych ludzi.

Lato
W czerwcu poleciałam wraz z grupą ludzi z mojej szkoły do Irlandii. Spędziłam tam tydzień i bardzo mi się tam podobało. Na tym blogu pojawiły się aż trzy wpisy na ten temat, serdecznie zapraszam.
W lipcu byłam na, kolejnym już, festiwalu muzyki reggae w Ostródzie. No i tu następna ciekawostka, wraz z rodziną wylądowaliśmy w telewizji. Organizatorzy festiwalu są zadowoleni z filmu promocyjnego, zapraszam więc do jego obejrzenia. "Ostróda reggae festiwal – coś więcej niż muzyka".
Przy okazji warto wspomnieć, że udało mi się usłyszeć na żywo utwory, które lubiłam, jak miałam z osiem czy dziewięć lat, niezapomniane przeżycie. Pozdrawiam Sidneya Polaka. 🙂

Dalej. Pojechałam na ICC, międzynarodowe wydarzenie dla osób niewidomych. Uczyłam się tam między innymi echolokacji, o czym, jak i o całym wyjeździe można sobie na tym blogu poczytać.
W sierpniu spełniłam kolejne marzenie, ponieważ udało mi się, totalnym fartem, wybrać na koncert Eda Sheerana. Na ten temat dwa wpisy na blogu. O muzyce, to na tej stronie trochę jeszcze będzie. 🙂

Jesień
Rozpoczęłam klasę maturalną. Luuuuudzie… spać! Ale nie, w sumie, to będę wierna moim zasadom i powtórzę coś, co powtarzam ciągle. Nie dajcie sobie wmówić, że matura, to koniec świata! Nie dajcie mitologizować matury! Nie dajcie sobie wmówić, że jak ktośnie bierze udziału w jakimś wydarzeniu, które ma miejsce w październiku, to dlatego, że się uczy do matury! NIE wierzę! Że się uczy, a przynajmniej nie non stop. Ja rozumiem, powtarzać sobie zadania, ale to nie jest każdy dzień o każdej godzinie!
Poza tym, zaczęłam się troszkę bardziej intensywnie uczyć gry na gitarze i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.
W listopadzie poszłam sobie na imprezę dla trzecich klas z moją przyjaciółką, również niewidomą. Pierwszy raz w życiu poszłam, a raczej poszłyśmy, bo ona teżpierwszy raz, na taką imprezę same. Oczywiście, tam było mnóstwo ludzi, ale nie było nikogo konkretnego, kto by miał na nas oko, nikt widzący nie był tam cały czas z nami. Także było śmiesznie. O tym też pisałam na tym blogu.
Poza tym pół jesieni spędziłam na poszukiwaniu keyboardu.

Grudzień – przełom jesieni i zimy
Kupiłam keyboard! Roland, ma na imięCarlos. Moja siostra w jakimś filmiku zrozumiała Carlos, kiedy mówili o Tyrosie, no i tak już zostało, pomimo, że to z firmy Roland, nie Yamahy, która robi Tyrosy. :d

Edit: rany, zapomniałam! Dorobiłam się zespołu! Bardzo dziękuję za zaproszenie!

No i, na samym końcu, wróciłam sobie do tłumaczeń tekstów piosenek. Piszę na końcu wcale nie dlatego, że to mało ważne, tylko dlatego, że przewijało mi się przez cały rok i nie umiem sobie tego umiejscowić w czasie.

Fajnie. Cały rok opowiedziany w skrócie. A cóż o ludziach można powiedzieć? W tym roku moje kontakty międzyludzkie prezentowały się różnie i wiele tu o tym pisać nie będę. Wspomnieć należy, że w tym roku dwie ważne osoby pożegnały się z tym światem, aby przejść na, jak słyszymy, lepszy. Nie będę o tym pisać, bo ani mi nie wolno, ani nie mam co mówić więcej. Jedna z ważnych dla mnie osób zerwała ze mną wszelki kontakt z własnej nieprzymuszonej woli, a inna osoba, również bardzo ważna, z kolei postanowiła go wznowić. Wszyscy ci ludzie wiedzą, że to o nich chodzi, więc więcej pisać nie muszę.

O wydarzeniach było, o ludziach było, o osiągnięciach nie ma co pisać, bo, jeśli były, to były zawarte w wydarzeniach, przechodzimy więc do czego? Do niespodzianki!

Niespodzianka jest następująca. Prowadzę tego bloga już z półtora roku. Kiedy zaczynałam go pisać nie miałam pojęcia ani o tym, że po półtora roku będzie mi się nadal chciało, ani o tym, że tak wielu osobom się spodoba, co ja tu od czasu do czasu naskrobię. Zwracam się więc teraz do wszystkich tych osób, które to czytają z dwiema prośbami.
1. Jeśli to czytasz, pod tym wpisem napisz jakiś komentarz. Jeśli jesteś z zewnątrz, co oznacza, że przed wpisaniem komentarza musisz wpisać swojego maila… no cóż, ciebie również proszę o danie znaku. Nawet, jeśli zwykle nie komentujesz, daj mi te dwie minutki. Statystyki na tej stronie mi się nie wyświetlają, a nic bardziej nie motywuje do pisania, jak znak, że ktośto czyta i chce to czytać dalej.
2. Druga prośba jest nieco przyjemniejsza dla was i mniej bezpieczna dla mnie. Jeśli coś ode mnie chcecie, chcecie się czegoś dowiedzieć, daćmi jakieś blogowe wyzwanie, jesteście ciekawi kto, co, gdzie, jak, kiedy, dlaczego i z czyją pomocą… O wszystkich swoich pomysłach tego typu piszcie w komentarzach. Q and A, blogowy challenge, zamówienie na cover, dopytanie o treść któregoś z wpisów… wszystko, co wam przyjdzie do głowy piszcie w komentarzach. Kiedy pytań pojawi się już nieco więcej, niż jedno lub dwa, postaram się napisać wpis, gdzie odpowiem na nie w miarę składnie i po kolei. Co do wyzwań, wiadomo, to zajmie troszkę więcej czasu, ale również będę się starać. TO co, pomożecie mi trochę w pisaniu bloga? 🙂 Podrzucajcie motywacje i tematy!

Pozdrawiam was i zapraszam do zabawy!
ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Papierowa kartka z życzeniami

Witajcie!
Powinnam napisać jakiś wpis tak w ogóle, dla ludzi, ale to już chyba nie dziś. Natomiast dzisiaj, proszę państwa, kolejna okazja. A tak dokładniej, to wczoraj, bo już po północy. Wczoraj urodziny miał jeden z moich przyjaciół, więc, jak z resztą taka tu moja blogowa tradycja nakazuje mi głośno i natarczywie, muszę mu złożyć życzenia, opowiadając przy okazji, skąd on mi się wziął.

Człowiek, o którym mowa chodził sobie do klasy ze wspominaną tu już wcześniej osobą, której nie wymieniłam z imienia, ale, że wpis jej się podobał, to nazwę ją Z. No więc chodził z Z do klasy i, jak to zwykle bywa, przez pierwsze lata podstawówki był dla niej, dla innych dziewczyn, a pośrednio i dla mnie, wkurzającym kolegą z klasy, który jest wkurzający, bo jest kolegą z klasy. Tak nakazuje logika tego wieku. I, jak Boga kocham, nie pamiętam, gdzie był moment przełomu. Dość powiedzieć, że z etapu "to jest wnerwiający nas kolega z klasy" dziewczyny przeszły do etapu, w którym to koledzy zaczęli przychodzić do mnie z nimi. 🙂 Kolegów było trzech, w tym bohater tego wpisu.

Bohater wpisu ma na imię Mateusz, zwany jest również Papierkiem i wszystkimi od tego papierka pochodnymi. Z resztą, zdradzę wam taką zakulisową tajemnicę. Na innym blogu na tym portalu pojawił się ostatnio wywiad, w którym pewien gracz showdowna wspomina o swoim najlepszym przyjacielu – Mateuszu. To właśnie ten Mateusz! Mateusz jest znany w tej samej dyscyplinie sportu, z resztą dzięki niemu i Krystianowi w ogóle ja zaczęłam w showdowna grać. Co od razu przenosi nas do sekcji wspólnych wspomnień.

Aby zacząć chronologicznie, to właśnie dzięki niemu zaczęłam korzystać ze skypa. Ile ja godzin przesiedziałam na skypie wtedy, rozmawiając między innymi właśnie z Mateuszem, tego jużteraz nie potrafię zliczyć. Dzięki skypowym kolegom zaczęłam również grać w tzw. mudy, czyli internetowe gry rpg, w których wcielamy się w postać i wykonujemy różne czynności, aby zdobywać punkty doświadczenia, co ciekawe jednak, do dyspozycji mamy tylko tekstowe komendy, a cała gra jest wyłącznie opisem. Dużo czasu spędziliśmy więc też na graniu w gry, wktórych sposobem na eksplorowanie świata były opisy typu :stoisz na głównym skrzyżowaniu. Po lewej ciemna, leśna droga, po prawej brama pałacu". Gdzie tam, po prawej, po lewej… kierunkami świata! I my po tych kierunkach świata się tam z Matim pałętaliśmy całkiem sporo godzin, zwłaszcza, że Mati grał dużo dłużej i musiał się za mną włuczyć z czarami leczniczymi. :d

Cóż tam było dalej? A no na imprezach się paru było, kojarzę kilka takich u samej Z, ale też moja osiemnastka, moja szesnastka chyba, twoje, Mateuszu, urodziny, szczerze mówiąc nie pamiętam które, chyba również osiemnaste… troszkę tego było. Pamiętaj o monte, a także, jak się smaruje pizzę sosem. I nie szukaj laptopa, jak w dobrym towarzystwie jesteś. :d

A propos dobrego towarzystwa, imprez, pizzy… przejdźmy do zawodów sportowych. :d Byliśmy na takich kilku razem i już nie mówię o samych meczach, podczas nie jednego byłeś mi trenerem, ale również o tym, co się działo później. Jednym z takich moich ulubionych wydarzeń było to, jak dekoracja sięskończyła o 22, a kolacja była przed osiemnastą. Kto to wymyślił w ogólę? No więc wpadłam ja do pokoju chłopaków tóż po rozdaniu tych medali i oznajmiłam, że: Mateusz, nie wiem, jak ty, ale ja jestem strasznie głodna. Jest po dwudziestej drugiej, to nic? Nic, głodna jestem! Mateusz dzwoni do pizzy otwartej 24 h, btw, jest taka w Bydgoszczy, sprawdzone info, dzwoni, a pizza twierdzi, że trzeba czekać półtorej godziny. Maja, trzeba czekać półtorej godziny! Mateusz, to nic, jestem głodna, zamawiamy! I tak oto narodziła się tradycja jedzenia pizzy po zakończeniu zawodów sportowych, obowiązkowo po 12 w nocy.

Cóż tu jeszcze takiego nas łączy? A no dźwięk nas łączy w sumie, bo jak sięMateuszek wczuł w szukanie dobrych mikrofonów binauralnych, to teraz wie o dźwięku więcej ode mnie, a i pożyczyć czasem się zgodzi, o ile wiem, te mikrofony. Przy okazji podziela moją pasję do wyszukiwania na youtubie różnych parodii, przeróbek i mixów uczynionych z gier, filmów, audiobooków i bajek, aby potem nie tylko się pośmiać, ale i pozachwycać mistrzostwem montarzu. Że tym ludziom się chce!

I tak oto, jednym z naszych ulubionych zdań zakończyłam ten radosny opis, aby przejść do życzeń. Papirku, jak już mówiłam, życzęci, abyś się zawsze uśmiechał, zawsze odnosił sukcesy, żebyś się dogadywał z kim potrzebujesz się dogadać i żebyś miał tak mało problemów, na ile wyglądasz. 🙂 A nawet i jeszcze mniej. Dzięki za cierpliwość, szczerość, letsplaye, mixy, treningi, pizze, obiady, śniadania i kolację, podróże po hotelu na ICC i wiele, wiele innych rzeczy.

Pozdrawiam serdecznie i do następnego wpisu!
ja – Majka

PS Uważaj. Jak się skończą żarty z ICC, zaczną się schody.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

hejt na hejterów, czyli poważny wpis raz na ruski rok

A zaczęło się niewinnie. Byłam sobie ja na rekolekcjach, wyjazd ze szkoły, normalna rzecz. Nienormalny jest tylko termin, ale w naszej szkole jest taki zwyczaj, że na rekolekcje jeździ się w październiku, bo w kwietniu, to jużkażdy myśli o maturze i w sumie jest to dosyć logiczne.
Na tym wyjeździe właśnie stało się coś, co skłoniło mnie do zastanowienia, a w konsekwencji do napisania tego wpisu. Widziałam tam, jak jeden chłopak zwrócił się do drugiego z tekstem: ej, ty, tutaj nazwisko, a ty nie będziesz koło nas stał! I sobie poszedł. W mojej głowie natychmiast pojawiło się jedno pytanie. I to wcale nie o to, co ten chłopak im zrobił, że go tak nie lubią. Nie o to, czym ten chłopak różni się od grupy, że go wykluczają. Nawet nie o to, dlaczego w społeczeństwie jest tak, że jak ktośjest inny, to go się raczej odrzuca. Nie. W mojej głowie pojawiło się pytanie, po co tamten koleś się w ogóle odzywał? No bo powiedzcie mi, jesteśmy w liceum, w ostatniej klasie, na wybory idziemy, piszemy egzaminy, wybieramy studia. I teraz, naszym życiowym celem jest podbić do kogoś i powiedzieć: a wiesz co, tak właściwie, to uważam, że jesteś głupi. Pomoże nam to jakoś? Dowartościuje nas? Kurde, jak ja kogoś nie lubię, po prostu z nim nie gadam, nie podchodzę do niego, ewentualnie głosuję przeciwko niemu. Nie, oni sobie muszą podejść i się wyrazić.

Przechodząc do tematu wpisu, wkurzają mnie hejterzy. I to tak na prawdę ostro. Hejtuję hejterów. Ostatnio bardziej niżzwykle, choćw sumie nie wiem, dlaczego. No ale zobaczcie sami. Ile wokół nas tego jest? Wyobraźcie sobie, że mówicie, że… no nie wiem… a wiecie, Kowalscy pojechali do Grecji! I w tym momencie zawsze, ale to zawsze przy stole znajdzie się choć jedna taka osoba, która powie: noooooo, jak się ma kasę, to się jeździ! I, słuchajcie, oni to mówią takim tonem, jakby to był przekręt. Przekręt, że ktoś, no wiecie, chodzi do pracy, dużo i ma za to hajs. Im się włącza wtedy jakiśmagiczny system obronny, który zdaje mi się, że działa mniej więcej tak: o, mówi o nich, chciałby mieć tak jak oni, co on sobie myśli, że ja nie pracuję, przecież ja pracuję, pewnie ciężej niż oni, a oni sobie jeżdżą! No i wypala z tym swoim: ha, oni, to sobie jeżdżą, jak mają pieniądze. Kurcze, a ty, jakbyś miał, to byś nie jeździł? Sąsiad kupił nowy samochód? No kuuuuuuurde, bezczelny, co? Bo ty, jakbyś miał hajs to byś sobie nie kupił! A spróbujcie im tak wtedy powiedzieć! To albo się obrażą, albo zaczną udowadniać, że nie, oni by sobie lepszy kupili!

Ludzie ogólnie mają tendencję do robienia problemów z niczego. Bo mi już nie chodzi o to, czy ktośma rację, kiedy się do drugiego przywali, że ma bardzo dużo pieniędzy, że się spóźnił na obiad, że czyta nie takie książki… Nie chodzi o to, kto ma rację. Chodzi o to, czemu właściwie poświęcamy temu tyle uwagi? Czemu nas tak bardzo obchodzą ludzie, którzy mogąwyjechać do Egiptu, podczas gdy my akurat nie? Czy to nam dodaje pieniędzy? Czemu nas aż tak obchodzi, że ktoś trochę inaczej podchodzi do kwestii nauki i wykluczamy sobie, zależnie od charakteru, ludzi leniwych lub pracowitych? Czemu ludzi bawi napisanie w internecie, że cośogólnie jest do dupy? Jasne, ja sobie na dzień ponarzekam, ja sama mam, tak jak ostatnio na blogu, dni hejtu na wesoło, albo dni realizmu ala Żeromski, czyli tylko sobie iść w łeb strzelić… Mam nawet dni, kiedy miło jest posłuchać dissów, bo już nic innego nie pomoże. Ale po co to się tak czepiać szczegółów? Po co mówićkomuś, że go nie lubimy? No to sobie go nie lubmy w spokoju, co nam kto broni? Tylko czy to nam jakośpomoże, że będziemy to sobie maksymalnie okazywać przez pół dnia?

I teraz wiele osób się zastanawia, po co ja to w ogóle piszę? Przecież to są banały! Może i są. Mnie niepokoi zupełnie coś innego. Niektórzy hejterzy wcale nie mają wyjątkowo wymyślnego powodu, żeby hejtować, oni tak po prostu lubią. Albo im się wydaje, że ich punkt widzenia jest najważniejszy. Albo sami mają kompleksy i się wyładowują na ludziach. Albo się odgrywają za dawne krzywdy. Cokolwiek by to nie było, załużmy, że taki hejter powie komuś, że jest beznadziejny. Ten ktoś. Wiecie co mnie wpienia bardziej od hejterów? Że te biedne ktosie w to wierzą!
Znam mnóstwo ludzi, którym tak długo ktoś coś wmawiał, że teraz wierzą w to ślepo, nie ma dla nich absolutnie żadnego innego wyjścia i światopoglądu, choćbyś ich błagał, płakał przed nimi, dawał im naukowe dowody, nic nie pomoże, oni nobla dostaną i jeszcze za to przeproszą. Już hejt hejtem, spoko, piszcie dissy, jak was bawi, jasne, lepsze to, niż wojna, ale czemu ludzie dają się wpędzać w kompleksy? To jest moje jedyne marzenie w niektórych momentach życia, żeby ci ludzie, wszyscy, zobaczyli, jacy są na prawdę. Przestraszeni, przekonani o swojej małej wartości, poblokowani, udający, że są realistami, a tak na prawdę nie mający ani grama zaufania do świata… żeby oni wreszcie dostrzegli to, czego dostrzec nie umieją, najczęściej są to ich dobre strony. Co ciekawe właśnie na tych rekolekcjach mówili o akceptacji w grupie, że dużo ludzi robi jakieś rzeczy tylko po to, żeby być akceptowanym… mówili o tym, żebyśmy myśleli o swojej drodze życia. Żebyśmy pamiętali o własnych zasadach. Żebyśmy nie dali się wpędzać w kompleksy z powodu tego, co myślimy. To nie znaczy, że teraz ważne ma być dla nas tylko nasze widzimisię. Nie. To, przynajmniej dla mnie, oznacza, że… ludzie! No nie wolno! Nie wolno dać sobie wmówić, że coś co robisz nie ma sensu, bo jednej osobie to nie pasuje! Nie wolno sobie wmówić, że jak już jeden jest lepszy ode mnie, to ja tego nie będę robić, bo już nie będę najlepszy. Że jak mi jedna osoba powiedziała, że jestem debilem, to na pewno jestem. Poszukajcie. Może jednak nie jesteście. Posłuchajcie tych, zwykle mnóstwa, innych osób, które próbują wam przekazać, że wcale tak nie jest. Widziałam już kompleksy na tle wzroku (człowieku, przestań przepraszać, żę żyjesz), kompleksy na tle zainteresowań (człeniu, poszukaj ty dobrze), kompleksy na tle "a bo mi ludzie powiedzieli" (oni teżsą ludźmi, mylić się mogą!). Znam dziewczynę, która ma przynajmniej ze dwa talenty, cudownego towarzysza życia i kilka fajnych pomysłów, a nadal się zastanawia, co jest z nią nie tak. ZNam chłopaka, który obwinia się za wszystko tylko dlatego, że ktoś mu kiedyś powiedział, że sam gdzieś nie trafi. ZNam dziewczynę, która uważa, że przynosi wstyd znajomym, zanim pomyślą tak znajomi. ZNam chłopaka, któremu tak długo wmawiali, że się zawsze myli i ogólnie jest dziwny, że on w to, cholera, uwierzył.

A ja tak tylko siedzę i się zastanawiam, jak ich przekonać, żeby nie słuchali hejterów i żeby sami nimi nie byli. Bo co najlepsze, te wszystkie głupoty o nich samych najczęściej wmawiają im… oni sami.

Ty, który jesteś mniejszym kosmitą, niżci się zdaje. TY, który wcale nie popełniasz tak wielu błędów. TY, która jesteś trzy razy inteligentniejsza od tych, którym podobno przynosisz wstyd. TY, która piszesz lepiej, niżbyś chciała przyznać, a mówisz, że zmiany są nieodwracalne i już nic nie pomoże. Ty, któremu się wydaje, że jak jeden się tobą znudził, to znudzi się cały świat. Ty, która uważasz, żę lepiej siedziećcicho dla świętego spokoju…

Zróbcie mi przyjemność i napiszcie w komentarzach jedną rzecz, którą ostatnio zrobiliście, wy. I bardzo się wam ona podoba.

Kończę ten, dziwny jak na mnie i cholernie poważny wpis i pozdrawiam was.
Ja – Majka

PS Moniu, mówiłaś, że lider powinien mieć coś żółtego? Jak dla mnie hejter, za to, co potrafi wmówić swoim znajomym, dzieciom, rodzeństwu, pracownikom… powinien mieć na czole napisane burak. Jeśli nie gorzej, ale nie chcę się wyrażać. Albo wiesz co, nawet nie. Nawet na poważniejszy pocisk nie zasługuje, dobry diss to też jest sztuka!

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

czego myśmy nie robiły? Czyli kolejny wpis z dedykacją

Witajcie!
No i mamy kolejne święto! Lubię z paroma osobami radośnie twierdzić, że w październiku rodzą się najlepsi, może dlatego, że sama mam urodziny w tym miesiącu i, jak tak mówimy, to jakoś mi tak lepiej. Dzisiaj świętuję na moim blogu kolejne urodziny kolejnej ważnej osoby w moim życiu.

Dziewczyny, o której jest ten wpis, nie ma na portalu, na którym piszę, mało tego, ostatnio z nią rozmawiałam o tym, że nie bardzo lubi życzenia w internecie. Zaryzykuję, bo to mój prezent, mój sposób wyrażania uczuć itd. 😉 Pod wiadomościami na messengerze jest taki przycisk, który, przynajmniej przez program odczytu ekranu jest nazywany: otwórz selektor środków wyrazu. No więc otwieram selektor i zaczynam wyrażać.

Najpierw przymiotniki i różne dookreślające informacje. Uśmiechnięta, spontaniczna, uparta, wie, czego chce, lubi muzykę, umie tańczyć, choć twierdzi, że nie do końca, umie grać na fortepianie, czyta i pisze, nie pozwala się nudzić, bo nastroje ma różne, od filozoficznych do imprezowych.
Jubilatkę dzisiejszą znam całkiem długo, bo już będzie jakieś 12 lat. Co ciekawe, przez pierwsze prawie cztery lata znajomości, ona mnie nie lubiła. Czemu? Ło Jezu, długa historia, jakoś tak się złożyło. Zwłaszcza, że jest ode mnie trzy lata starsza, a w tamtym wieku mogło to robić różnicę. Na jej trzynaste urodziny jednak już byłam zaproszona. Łapiesz to, moja droga? Byłam na twoich! Trzynastych urodzinach. Oprócz mnie było tam też kilka innych dziewczyn, również starszych ode mnie, więc tam, to ja byłam tą, która załapywała ostatnia. :d Byłam tą, która siedziała przy samych drzwiach samochodu i z lekkim przerażeniem czekała na moment, kiedy Metallica huknie w głośnikach poraz kolejny. Nie mówię, że to nie było fajne.
Pamiętam nasz pierwszy sylwester spędzony razem, ja w ogóle pierwszy raz byłam wtedy u znajomych w sylwestra. Zaczynał się 2011 rok, a ja poraz pierwszy zarwałam noc. Wtedy też, no, mniej więcej wtedy zostałam wprowadzona w rap, pojawił się Pezet, Ostry, Eldo, nawet Słoń. Dzięki bohaterce tego wpisu również zaczęłam słuchać reggae, co teraz jest dla mnie tak odległym momentem, że aż nie pamiętam, od czego się zaczęło. Chyba od tego, co rap, czyli dziewczyny słuchały tego w magnetofonie, a ja słuchałam z nimi i nie rozumiałam, o czym jest tekst. 🙂 Te czasy, kiedy śpiewało się "miasto stoi w ogniu" na kształceniu słuchu. A właśnie, jeszcze Paktofonika, ale to potem. Zaczęłam słuchać reggae, wtedy zwłaszcza Vavamuffin i coś tam Eastwest rockers. Wraz z moją przyjaciółką, której życzeń w internecie nie składam, poszłam na mój pierwszy zapamiętany i dobrowolny koncert, właśnie Vavamuffin. No i przepadłam kompletnie, następne kilka lat składało się dla mnie głównie z płyt i koncertów.
Wracając jednak do wspomnień. Nasza relacja jest dosyć ciekawa, ponieważ my jesteśmy kompletnie różne, a przynajmniej byłyśmy na początku. Ona spontaniczna i pełna energii, ja analizująca i z tym zbyt dużym poczuciem obowiązku wobec każdej, nawet wyimaginowanej, zasady. Z tego powodu ona mnie popychała do przodu i uczyła, że pewne rzeczy wcale nie są zakazane, tylko po prostu nie są zbytnio reklamowane. Możliwe, że z kolei ja zdołałam ją przekonać, aby czasem spróbowała coś najpierw wyjaśnić jeszcze raz, a potem się buntować. O tym jednak nie chcę mówić, bo nie przysięgnę, powiem więc o tym, co ja zyskałam. Bez niej nigdy bym nie wpadła na pomysł tego pierwszego koncertu, bez niej nie podjęłabym szybko pewnych ważnych decyzji, bez niej nie łaziłabym po balkonach i bramach… yyyyyyyy, no tak… bo trzeba mi było pokazać, że po bramie da się wejśćna balkon. No bo czemu nie? Ten sam szczytny cel pt. "no bo czemu nie?" przyświecał nam, gdy podczas wyjazdu do Niemiec wychodziłyśmy przez okno. No sorry, mieszkałyśmy na parterze, nie można było tego zmarnować!

Nasze długie nocne rozmowy, tak do siódmej rano, nasze wspólne imprezy, nasze wychodzenie na chóśtawki o czwartej rano i wstawanie o dwunastej, nasze oglądanie seriali z youtuba po nocach, również po nocach słuchanie audiobooków z książek Kinga… rany, czy my się widujemy tylko w nocy? No nie… Nasze szukanie się 20 minut na stacji z dwoma peronami na krzyż, nasze wyprawy do starego internatu w Laskach, nasze granie na wszystkich dostępnych pianinach i fortepianach, nasze spacery i wyprawy do sklepów po kilka razy, nasze ustalenia, którą piosenkę mamy usłyszeć jako pierwszą w nadchodzącym roku, no bo przecież takie to ważne… Kiedy piłyśmy szampana w sylwestra, na dachu, oraz wino, bez okazji, w moim pokoju. Kiedy piłyśmy kawę o drugiej w nocy u ciebie i herbatę o siódmej rano w internacie.
Za to wszystko dziękuję tym wpisem, mam nadzieję, że nie urazisz się, że jednak w internecie. :d

Dedykacji muzycznej ci tu nie wkleję, bo ci się link nie odtworzy, ale pamiętaj o "amarant time". 🙂
PS Your call will be continued in a moment.

Pozdrawiam ja – majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

krótka opowieść o kosmicie

Hej hej!
Jak tradycja, to tradycja, choć wpis nieco spóźniony.
Przez ostatni tydzień, wraz z kilkoma moimi znajomymi mieliśmy non stop święto, każde spotkanie było tłumaczone: aaaaaaa, przecież urodziny. Nie tylko te moje, przy okazji dziękuję wam wszystkim za życzenia, ale też kogoś, kto wśród moich znajomych już uchodzi za celebrytę.

Poznałam kolegę jakieś dwa lata temu służbowo i półtora roku temu prywatnie. Już tłumaczę, o co chodzi.
Bohater wpisu jest, wedłóg świata, kimś w rodzaju geniusza. Ja i moi ludzie uważamy, że on po prostu jest cyborgiem, bo to niemożliwe, żeby umieć wszystko i nawet tego nie zauważać. Ale zacznijmy od początku.

Z Dawidem najpierw pisałam dlatego, że chciałam się dowiedzieć czegoś na temat efektów jego pracy, czyli gier i programów, które pisał. Kiedy czytałam jego wpisy na forach zdawało mi się, że już wiem, jaki Dawid jest. Jedno z dwóch, albo jest maniakiem komputerowym, który owszem, w tej dziedzinie umie dużo, ale życie jako takie jest dla niego tajemnicą, albo też jest biznesmenem, człowiekiem maksymalnie poważnym, zapracowanym i, z całym szacunkiem, Dawidzie, nudnym.

Parę miesięcy później zalogowałam się na portalu elten. Jest to platforma społecznościowa dla niewidomych, dzięki której z resztą w ogóle istnieje ten blog. Dawid, jako autor programu, oficjalny straszliwie, powitał mnie w skromnych progach. Podziękowałam za przywitanie, zamieniłam kilka zdań. W tamtym czasie nie bardzo zajmowałam się rozwojem jakichś tam aplikacji, bardziej mmnie obchodziło, że niebawem lecę do Londynu. Ta sprawa musiała się jakoś w naszej rozmowie pojawić. Dawidowi wymknęło się wtedy, że posiada rodzinę w Anglii i że często tam jeździ. Uczepiłam się natychmiast, siedź, człowieku, i gadaj wszystko, jak tam patrzą na turystów, na niewidomych, za co płacimy, za co nie… wszystko mi powiedz! Nie wiem, jak nam z tego zeszło na fanart z "Harrego Pottera", ale jakoś zeszło. Ponieważ nie znam nikogo innego, kto tak lubi twórczość fanowską z HP, jak ja, od razu spodobał mi się temat i zaczęłam się wymieniać linkami do filmów na youtube. TUtaj pierwsza wskazówka, poważny i nudny biznesmen nie słucha piosenek o Harrym Potterze!

Przez następne dni i tygodnie wymienialiśmy się informacjami na tematy różne, nie tylko o Anglii, muzyce, książkach itd., ale też np. o fizyce. Okazało się, że Dawid buduje rakiety. Oczywiście ja o tym słyszałam wcześniej, ale, szczerze przyznaję, nie bardzo wiedziałam, czy dobrze go rozumiem. Może on się źle wyraził, no bo jak to tak – rakiety? Słowem, niedowierzałam. Może modele? COś? Nie, okazało się, że takie prawdziwe, duże, bum. No spoko, też można, każdy ma swoje takie jakieś… Podpowiedź nr. dwa, maniak komputerowy, który nie wie nic o życiu, raczej nie bawi się w prace, które grożą poparzeniem, porażeniem, eksplozją… Dziwne są ludzkie umysły.
Poza tym człowiek, za którego brałam Dawida, na pewno nie grał by na fortepianie i nie łaził po jakichś lasach w poszukiwaniu ciszy i spokoju, a Dawid to robi. WYnika więc z tego, że oceniłam kosmitę troszkę nie tak, jak trzeba. A jeszcze, jak się okazało, że Dawid ma, uwaga, poczucie humoru!

Najlepsze jest to, że ten kosmita nadal ze mnąrozmawia, wiedząc już, żę jestem leniwa, a on pracoholik i perfekcjonista, że wiedza moja na różne tematy jest okazyjna, zmienna i niespodziewana, a on, wiadomo, geniusz, a także, że wstaję po godzinie ósmej, co dla niego jużjest środkiem dnia. A, no i nie czytałam Tolkiena. I jak to Dawidzie jest?

Poza wysłuchiwaniem o moich problemach z fizyką, Dawid opowiada wiele bajek z morałem, z jednej takiej dowiedziałam się na przykład, jak interesujące błędy mogą znaleźć się w kodzie programu. Napisanie w kodzie, aby spadochron otwierał się poniżej dwustu metrów, zapominając, że jednak start się odbywa na tej niezmiernie małej wysokości, a także umieszczenie notatki "nie zapomnij usunąć tej linijki" w innym kodzie, a potem, rzecz jasna, zapominanie o jej usunięciu, to tylko niektóre osiągnięcia kosmity. Dawid również przyprowadził mnie do "odległej galaktyki", więc niech moc będzie z nim.

Kiedy Dawid nie pracuje nad różnymi przedmiotami, które prędzej czy później mają wylecieć w powietrze, jego głuwnym hobby jest robienie herbaty, przynajmniej ostatnio odnoszę takie wrażenie. Najczęściej chce jąrobić po to, żeby sprawdzić, czy umiem zalać coś wrzątkiem bez czujnika cieczy. Mam nadzieję, że jeden z robotów, które zbudujecie na politechnice, będzie mógł robić to za mnie. Przy okazji dobrze by było, żeby nie zachowywał się tak, jak pierwszy program sztucznej inteligencji, pisany przez Dawida, obrażający każdego, kto się do niego odezwie, program, nie Dawid.

Składać życzeń ci nie będę w tym wpisie, bo już ci składałam jedenastego, ale i tutaj te twoje ulubione, oficjalne podziękowania dam. Dzięki, że ci się nadal chce, że mam w moim otoczeniu kogoś, kto się zawsze uśmiechnie i kto umie poprosić, przeprosić i podziękować, jak trzeba. Zawsze mogę do ciebie przyjść, jak chcę coś wiedzieć, jak chcę, no nie wiem, zdać maturę z fizyki, jak mam problem jakiś, a także, jak musiałabym np. wymienić klawiaturę, bo po naszych przeżyciach sama się nie odważę. Rozwijaj się fizycznie, matematycznie, informatycznie, ale ostrożnie, bo twój program kiedyś wygra ze mną w teście na iloraz inteligencji, muzycznie i literacko również, bo ty jesteś tym wymarzonym ideałem Steva Jobsa, tym ścisłym i humanistycznym umysłem na raz. Przy okazji jednak, rozwijając się, nie zapomnij sobie nieco odpuścić czasem. Pamiętaj, najczęściej ludzie na ciebie krzyczą, bo im się zdaje, że są zdenerwowani. Tak na prawdę natomiast nie mogą sobie poradzić z tym, że nie umieją być tacy, jak ty.

Pozdrawiam serdecznie nie tylko jubilata, ale również innych moich użytkowników.
ja – Majka

PS Ponieważ wpis jest haosem ogólnym, masz Dawidzie pozwoleństwo na jeden darmowy, blogowy challenge.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Humany, łączcie się! Kolejne życzenia

Witajcie!

Dziś mam dla was pewną opowiastkę. Czasami wieczorem odzywa się mój telefon. O, nowa wiadomość na messengerze. W wiadomości jest jakaś dziwna odmiana mojego imienia. Za każdym razem inna. Odpisuję więc: co? Co robisz, Maja? A co ja mogę robić wieczorem? Siedzę i czytam. No więc piszę, żę nic. A bo mi się nudzi, to w sumie byś przyszła.
Wśród moich znajomych popularna była metoda pt. zadzwoń i powiedz: Maja, zrób coś. Tutaj, jak widać, ten sposób również jest stosowany.

Ostatnio Zuza, zwana moim Humanem, zapowiedziała mi, że nie przeczyta moich wpisów na blogu, bo nie ma tam nic o niej. Bardzo proszę, Zuziu, a piszę to nie tylko dlatego, że jednak chciałabym, żebyś przeczytała te wpisy, ale też dlatego, że masz dziś urodziny. Mój Human kończy dzisiaj lat osiemnaście, dlatego ja Ci w tym dniu, Zuziu, życzę, żeby Ci się marzenia spełniły, żebyś była wesoła, żebyś się nie przejmowała idiotami, żebyś urosła duża, a jak nie duża, to przynajmniej… no wiesz… troszkę większa, no i żebyś była miła, oczywiście, również Ci życzę. 🙂

Musicie wiedzieć, że właśnie Zuzia wyciąga mnie czasem z domu bez wyraźnego powodu, ciąga mnie po sklepach, zabiera do księgarni i zamiast czytać tytuły, namawia do kupowania jakichś dziwnych treści, mówi po Rosyjsku i nie pozwala mi mówić po angielsku… słowem, nudzić się nie można. I w sumie mam jej za co dziękować, Zuziu, wyprawy do ogrodów uniwersyteckich, w celu obserwowania myszy… zawsze spoko.

Zuziu, kosmito, wszystkiego najlepszego!

Pozdrawiam was, drodzy czytelnicy, i zachęcam do wychodzenia na zewnątrz. Jak nie, znajdzie was human.

O komentarz proszę ja – Majka

PS ZUziu, a na koniec piosenka.
https://youtube.com/watch?v=5u1osgsUZzQ

Kategorie
muzyka wspomnienia i dłuższe opisy

Ostróda Reggae Festival – coś więcej niż muzyka

Hej hej!
Moi drodzy, umieszczam to również na fb, ale myślę, że i tu nie zaszkodzi. W tym roku na festiwalu reggae w Osródzie był realizowany film dokumentalny, pokazujący ten festiwal w bardzo fajny sposób, nie tylko za pomocą wywiadów i koncertów, ale też rozmów z uczestnikami. Razem z moją rodziną mieliśmy to szczęście, że prezes całej tej imprezy, z którym znamy się już od kilku lat, poprosił nas o udział w tym materiale, jako rodzinę, która od kilku lat przyjeżdża na festiwal i dobrze się na nim bawi. Jeśli ktoś chce zobaczyć, jak wygląda największy festiwal reggae w Polsce, a być może jest też ciekawy, jak nam poszło przed kamerą, zapraszam do obejrzenia.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Trwa 10 dni, a 20 się to odsypia. Czyli nieoczywista reklama ICC

Witajcie.

ZOstały mi dwa tygodnie wakacji, a nie całe te wakacje są jeszcze opisane. Już nawet nie mówię o festiwalu, o którym myślałam, że uda mi się napisać szerzej, ale chociażby ICC. Nadrobię to więc, bo w sumie nie jest to trudny wpis.
Dla tych, co nie wiedzą. International Camp on Communication and Computers, w skrócie ICC, to jest międzynarodowy wyjazd dla osób niewidomych. Odbywają się tam różne warsztaty, czas wolny też raczej zorganizowany, a poza tym okazja do integracji z innymi państwami, poćwiczenia angielskiego itd. To taki skrócony opis. A teraz przejdę do opisu od mojej strony.

Niewiele widział ten, kto nie był na ICC. Ten, co był, prawdopodobnie widział jeszcze mniej, inaczej by nie pojechał na obóz, co nie? :p Dobra, powaga. Wyobraźcie sobie, że jesteście ciekawi świata, chcecie się nauczyć czegośnowego na warsztatach, chcecie się zintegrować i pogadać z wieloma osobami… OK, macie to, w takim razie wyruszamy.
Tu od razu trzeba sobie wyraźnie powiedzieć, nie jest kolorowo. Nie jest tak, że od pierwszego dnia doskonale wiecie, co macie gdzie robić, dowiadujecie się mnóstwa odkrywczych rzeczy, a wszyscy chcą z wami rozmawiać, bo przecież jesteście z Polski. Ani pierwszego, ani drugiego… w ogóle przez pierwsze dni wcale nie musi tak być. Ile się nauczycie zależy bardzo od tego, na jakie warsztaty będziecie chcieli iść, na jakie się dostaniecie i, oczywiście, kto będzie je prowadził. Nie zrozumcie mnie źle, tam ludzie, którzy prowadzą warsztaty na prawdę mają bardzo dobre chęci, organizatorzy wydarzenia zrobili coś niesamowicie fajnego dla całej społeczności niewidomych. Nie chciałabym tylko podtrzymywać legendy, że jadąc na ICC niewidomy musi być super ogarniętym super bohaterem, znającym angielski bardzo dobrze i wiedzącym wszystko o komputerach. Przeciwnie, miałam wrażenie, że niektórzy jadą tam właśnie po to, żeby się tego choć trochę nauczyć. I tak, mam na myśli również sam język. A jeśli chcecie integracji, bardzo proszę, szukajcie, a na pewno znajdziecie. ZNajdziecie inteligentnych i chętnych do rozmowy ludzi, którzy będą w stanie nie tylko się skomunikować, ale też powiedzieć wiele ciekawych rzeczy. Nie wyobrażajcie sobie tylko, że są to dokładnie wszyscy obozowicze, bo, jak to zwykle w społecznościach bywa, nie są. Żeby być kompletnie szczerą, muszę powiedzieć, że trochę zajęło mi przyzwyczajenie się do rytmu dnia, jeszcze dłużej natomiast odnalezienie towarzystwa i formy spędzania typowo wolnego czasu, która mi odpowiadała. W ostatecznym rozrachunku jednak nastał ten moment, kiedy, siedząc na ławce przed hostelem, o jakiejś pierwszej w nocy, rozmawiając o językach słowiańskich i śpiewając polskie piosenki, poczułam, że tak, ja chcę tu wrócić. Bo odnalazłam legendarną atmosferę ICc, choć nastąpiło to trochę później, niż myślałam.

Zanim rozpocznę moją opowieść o ICC, od razu wyjaśnię, żeby nie było niedomówień. Nikt nikogo do niczego nie zmusza. Drodzy ewentualni uczestnicy, jak jesteście zmęczeni, bardzo proszę, można iść spać! Jeśli macie jakieś pytanie podczas warsztatów lub organizowanego czasu wolnego, jak najbardziej możecie je zadać. Drodzy, już niedługo przerażeni, rodzice potencjalnych uczestników, to samo! Nikt nie zrobi tu nam żadnej krzywdy, do niczego nie zmusi, jesteśmy pod dobrą opieką! Nikt się nie zgubił, nikt nie błąkał się po nocy po Zadarze. Przynajmniej poza terenem należącym do campusu. 😉

Łatwiej mi będzie opowiadać wam o ICC, kiedy zrozumiecie, jak wygląda dzień na tymże obozie. Wstaje się o godzinie… w sumie, to wstawajcie, jak chcecie, byle by o siódmej trzydzieści zebrać się przed pokojami. Rozumiecie. Siódma trzydzieści, cudowna godzina! Wszyscy przytomni! No i potem, grupa nasza, składająca się z sześciu całkowicie niewidomych idzie z dwoma przewodnikami, po trzy osoby na przewodnika, na śniadanie. Te podróże, to jest osobna legenda, bo właśnie tam formowały się nasze nierozerwalne więzi uczuć. Te wykrzykiwane komendy "uwagaaaa, stop!", te rozkminy na temat, czy te światła jużsą zielone, te brzydkie słowa, wymruczane przy trzydziestym krawężniku, te zdjęte sobie nawzajem klapki… ahhhhhhh… tooooooo byyyyyyłyyyyyyyyy pięęękne dniiiiiiiiiii…
Po 15 minutach byliśmy w restauracji, gdzie jedliśmy śniadanie. Śniadania… kolejna długa historia… ten wżątek w plastykowych kubeczkach, te reagowanie z 10 sekundowym opóźnieniem, to poszukiwanie serwetek przez 5 minut, żeby na końcu stwierdzić, że leżą tóż przed nami… po prostu pięęękne dniiiiiii…

O Godzinie dziewiątej wszyscy zbierali się w tzw. assembly hall. Oznacza to dosłownie to, co oznacza. :d Była to duża sala, w której wszyscy się zbierali i czekali na swoją kolejkę, ponieważ właśnie tam rozpoczynał się dzień, a wszyscy byli wywoływani na odpowiednie warsztaty. Warsztaty trwały od 9 do 12, a i to całkiem teoretycznie, ponieważ zebranie w "assembly" często się trochę przedłużało. Poza tym w środku tych trzech godzin mieliśmy 15 minut przerwy, żeby się czegoś napić lub zjeść ciastko. Tak samo wyglądał plan na popołudnie, warsztaty z przerwą od 14 do 17. Pomiędzy tymi blokami zajęć natomiast odbywał się lunch, który zaczynali wydawać o 12:30. Tutaj ciekawostka, na ICC je się dwa obiady. Wiem, jak to brzmi, ale dla nas właśnie tak to wyglądało. Nie bardzo rozumiem, czy to cały świat jest dziwny, czy obiad w południe jest naszym, polskim wynalazkiem. Kogo byśmy nie zapytali, jedzą obiad wieczorem. To, że największy posiłek je się wieczorem w UK, nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. We Włoszech to samo, byłam, widziałam. Ale… wszędzie ińdziej? Nie rozumiem. 😉 Na ICC natomiast mądrzy ludzie wymyślili, że dogodzić należy każdemu. Zorganizowano to w sposób osobliwy, mianowicie i na lunch, i na obiad koło 17:30, dostawaliśmy dania obiadowe. Kolejna scenka rodzajowa mogłaby przedstawiać naszego koordynatora – Tomka, który skrzętnie zapisywał, co kto chce na obiad. Dania wybieraliśmy z menu dostępnego na stronie. Spokojnie, prawie nigdy na obiad nie podano tego, co było zapisane w menu, także zapisywanie zamówień było, jak widać, tylko jeszcze jedną, cudowną wręcz, rozrywką dla uczestników. Po obiedzie, tym drugim, tym z nazwy, był czas wolny. Spokojnie! W tym czasie również nie brakowało nam zajęć! :p Od 19 do 21, też oczywiście czysto teoretyczne te ramki, były organizowane różne zajęcia. Jazda na tandemach lub na koniach, zwiedzanie miasta, jam session… takie to różne mieliśmy rzeczy do porabiania. A o dwudziestej pierwszej koniec dnia.

Haha, żartowałam! No cooooo wy? Serio myśleliście, że grzecznie szliśmy spać? Pamiętajcie, że dopiero po dwudziestej pierwszej był wreszcie czas na tę legendarną, cudowną, samodzielną i niczym nie zakłucaną, INTEGRACJĘ. Integracja rozpoczynała się w tzw. ICC caffee. Jest to wynalazek kilku ostatnich lat, przynajmniej tak słyszałam od znajomych, którzy wyjeżdżali wcześniej. Polegało to na tym, że na takim patio, które było nam udostępnione, stały sobie stoliki, było można kupić różne rzeczy do picia, czasem ktoś puścił muzykę, innym razem wynieśli cymbergaja… Ogólnie takie miejsce do spędzania czasu. Więc człowiek tam sobie schodził, coś się jadło, coś się piło, to na pewno, i gadało z różnymi ludźmi o różnych rzeczach. Mam jednak wrażenie, że taka prawdziwa, najprawdziwsza integracja, zaczynała się dopiero po jedenastej, kiedy to uprzejmie, acz stanowczo, pokazywano nam drogę wyjścia z patio, a cała impreza przenosiła się przed hostel. Tam były ławki, mnóstwo miejsca wszędzie… i tak na prawdę dopiero tam można było się porozchodzić i poszukać w tłumie. Kiedy byliśmy na patio, trochę trudno było znaleźć miejsce do siedzenia, a jak już się znalazło, raczej wypadało go pilnować. Zwykle też, kiedy schodziło się tam z grupką przyjaciół, już się z nią zostawało, bo krążenie między stolikami mogło być utrudnione, a odnalezienie się potem w tłumie, to już tym bardziej ciężka sprawa. Wiemy, próbowaliśmy, zwłaszcza, jak ktoś wybierał się w ciężką i wymagającą podróż do baru, aby kupić coś do picia. Kiedy natomiast wychodziliśmy przed hostel, tłumu nie było prawie nigdzie, jeśli był, zawsze się mógł nieco przesunąć, wpaść w sumie nie było na co, a i kolejek do baru zbrakło, bo baru też już nie było. Natomiast były ławki, na których zawsze można było przysiąść, niewielkie grupki, rozmawiające w różnych miejscach i przy różnych źródłach muzyki, jeśli ktoś chciał… I właśnie podczas jednej z takich integracji tak serio, na prawdę poczułam, że tak, jest tu fajnie, chcę tu wrócić.

Chciałabym teraz szepnąć wam kilka słów o warsztatach. Zawsze, jak ktoś mi opowiadał o ICC, mówił, że odbywają się tam różne warsztaty. I zawsze, ale to zawsze nurtowało mnie pytanie, jakie?! Jakie są różne warsztaty?! Na czym one polegają?! Konkretu, błagam, konkretu! Proszę więc, ja wam tu wrzucam listę warsztatów, na których zdarzyło mi się być wraz z informacją, czy warsztat był obowiązkowy, a także krutkim, subiektywnym opisem.

Networking, wszyscy to mieli, 6 godzin, po 3 każdego z dwóch dni. Tu należy pamiętać o tym, że networking używany jest nie tylko w znaczeniu surfowania po sieci, ale także jako nawiązywanie kontaktów, tworzenie swojej… po polsku to raczej siatka. Siatka szpiegowska, siatka kontaktów… Dyskusja raczej do przeprowadzenia również poza warsztatem, ale generalnie chodziło o to, jak ważna jest wymiana informacji między ludźmi i ich wzajemne oddziaływania na siebie. Np. ja mam jedną sieć, którą są moi przyjaciele. OK, to są moje bliskie osoby, one mi dają poczucie bezpieczeństwa itd. Ale to nie jest wymiana informacji. Mam jednak też ludzi z branży realizacji dźwięku, których ja pytam o radę. I nawet nie muszę ich znać osobiście, po prostu łączy nas to, na czym się znamy lub, jak to jest w moim przypadku, dopiero chcemy się znać. Na tym to polega. Że ja nie tylko mam znajomego, który coś umie. Ale mam też świadomość, że np. chcąc uzyskać wiedzę na temat programu logic, ja zadzwonię do znajomego, który ma znajomego, który coś wie. Wiem gdzie zadzwonić i kogo spytać, żeby coś uzyskać. Przy okazji podczas warsztatu można też nabrać kilku umiejętności przydatnych przy poszukiwaniu pracy, bo musieliśmy znaleźć coś takiego w sobie, co czyni nas ważnym elementem grupy. Co możemy dać innym z tego, co sami mamy lub wiemy. Sorki, to wyszedł długi opis. Obiecuję poprawę.

The easiest Choco Cheesecake – najprostrzy sernik czekoladowy. Przyznaję, że to było zdecydowanie bardziej choco niż cheese, to cake, a poza tym, rzeczywiście najprostrze. Takie mini zajęcia kulinarne. Pobrudzicie łapki, ale nie stanie się wam oprócz tego żadna krzywda. Dawidzie, spokojnie, nie ma żadnych talerzy do tłuczenia ani noży do… no wiesz, używania. :p

Advanced Document Creation – zaawansowane tworzenie dokumentów. Chyba obowiązkowe. Za radą naszego instruktora wykreślamy słowo "zaawansowane". Nie będę wam lać wody, to po prostu była nauka worda i jego nieco bardziej zaawansowanych funkcji. My akurat mieliśmy problemy techniczne, więc zrobiliśmy nieco mniej, niżtrzeba było, ale chodzi o takie rzeczy, jak wstawianie nagłówków, spisów treści, przypisów, obrazków w tekście, odnośników różnych, list, zmianę czcionek i tworzenie własnych stylów… takie rzeczy.

Selfdefense – samoobrona. Co tu tłumaczyć, dokładnie to, co w tytule. Podstawy samoobrony, bardzo początkujący byliśmy. 😉 ALe uczestnicy warsztatu wiedzą już, jak się oswobodzić, gdy jakiś złoczyńca będzie próbował ich zatrzymać w miejscu, zdecydowanie wbrew ich woli. Warsztat mi się podobał, o pewnych mechanizmach obronnych nie wiedziałam, a poza tym bardzo fajnie jest zaskoczyć obecnego wśród moich czytelników Papierka, wyrywając mu się nieco szybciej, niż by się spodziewał. :p Pozdro, Mati.

Mobile App Exchange – wymiana mobilnych aplikacji. To też nie do tłumaczenia i ten warsztat również mi się podobał. Mam z tego notatki, jak ktoś chce, będę się dzielić. Aplikacjie podzielone na kilka kategorii: do komunikacji, do nawigacji, do odczytywania tekstu, do wiadomości, specjalnie dla niewidomych… no różne. Podczas tego warsztatu dowiedziałam się o Seeing AI. To jest taki interesujący program, który odczytuje mi głosem krótkie teksty, jak je widzi, rozpoznaje kody kreskowe, kolory, czasem osoby, niektóre waluty, zaczyna rozpoznawać pismo ręczne, ale nie testowałam, mówi, co jest na zdjęciu, a także ma detektor światła. Detektor światła, to jest, proszę państwa, takie magiczne urządzenie, które natężenie światła sygnalizuje wysokością dźwięku. Im wyższy dźwięk, tym więcej światła. No i to mnie pochłonęło bez reszty na całą resztę wyjazdu. Baterie żre, jak opętane, ale jakie to fajne! 🙂

Effective Web Browsing and Information Retrieval. Nie no, nie każcie mi… akurat ten warsztat był obowiązkowy, i akurat ten, jako chyba jedyny do tego stopnia, nie podobał mi się. Warsztat, który miał nas nauczyć, jak efektywnie przeszukiwać sieć. Ja wam to streszczę tak. Musicie się wystrzegać nie sprawdzonych informacji, bo mogą być fałszywe. Niektórzy takie tzw. fake newsy wrzucają do internetu dla zabawy lub dla zmylenia ludzi, bo… nie wiem, bo nudzi im się, albo im to do czegoś potrzebne. Trzeba więc, czytając rzeczy w internecie, sprawdzać czy autor artykułu jest wiarygodny, czy może znać się na rzeczy mam na myśli, a także upewnić się, co do wiarygodności informacji w jeszcze innych źródłach / na innych stronach. Tadam! Minęło dwie godziny. :p Zasady, które ten warsztat miał nam przybliżyć, warto sobie jednak zobaczyć, bo to chodzi o to, że można czasem podpowiedzieć wyszukiwarce google, czego się właściwie szuka, wpisując w odpowiednie miejsca plusy, minusy, znaki cudzysłowu i takie tam. Powodzenia, sama się kiedyś nauczę, wtedy byłam na prawdę bardzo, ale to bardzo zmęczona i nie dałam rady.

Chess for All – szachy dla wszystkich. Tak to się nazywało, nie to, że każdy musiał tam iść. I oto jest chyba mój drugi ulubiony warsztat, o pierwszym będzie zaraz. Warsztat prowadził pan, który w szachy gra w sumie non stop, z ludźmi tudzież z własną komurką. W skutek czego najpierw z nim przegrałam, potem przegrałam, potem, tak dla odmiany, przegrałam, a potem, po wyczerpującej walce, w końcu… znów przegrałam, ale trochę inaczej. :p Z naszym prowadzącym gra w szachy wygląda ciekawie, mianowicie robi się kilka ruchów, potem się przegrywa, a następne dwie minuty człowiek spędza siedząc nad szachownicą, patrząc na nią z niezbyt mądrym wyrazem twarzy i pytając: sorki, ale… jak to się właściwie stało? A jak już zadacie to pytanie, to wasza ciekawość, jak już wcześniej wspominałam, natychmiast zostanie zaspokojona! Prowadzący bowiem wyjaśni wam, czemu przegraliście, na podstawie waszego drugiego… no, może trzeciego ruchu w grze. Powodzenia. Tu miała też miejsce dosyć zabawna sytuacja, bo ja w pewnym momencie zapomniałam, że trzeba mówić po angielsku. Przestawiając kolejny pionek, maksymalnie skupiona na tym, co robię, zapytałam odruchowo: oj, a mogę tak? Na co pan odpowiedział uprzejmie: możesz, możesz! Tu należy przypomnieć czytelnikom, że Chorwacki język również jest językiem słowiańskim i mamy więcej słów podobnych lub wręcz wspólnych, niż nam się wydaje. To samo język serbski, jeszcze bardziej podobny do naszego.

Echo Location – echo lokacja. No i wreszcie, mój ulubiony, sześciogodzinny, rozłożony na dwa dni, nieobowiązkowy warsztat. Echo lokacja, jeśli ktoś nie wie, to jest metoda wykrywania obiektów, za pomocą, jak sama nazwa wskazuje, odbijającego się od nich dźwięku. Prościej mówiąc, nietoperze tak robią. :p Tyle, że nietoperze mają o tyle fajniej, że one ten dźwięk bazowy mogą sobie wydawać w sumie non stop. Latają, latają, no i tak sobie piszczą. Spoko, my raczej piszczeć nie możemy, trzeba wymyślić coś innego. Wymyślono więc, że możemy… no i teraz, jak to określić? Kląskać? Klikać? Jak to się u was mówi, jak się językiem o podniebienie tak robi… Weźcie… udajcie konia, jak robi koń? Ten odgłos kopyt tak się naśladowało, takim kląskaniem. No właśnie, no to prawidłowy klik do echo lokacji… wcale tak nie brzmi, ale robi się go podobnie. Kiedyś może spróbuję wam to pokazać, jak już sama to dobrze opanuję. Julitka, zadanie dla ciebie, audio wpis na blogu by się przydał. :d Ale wracając do warsztatu. Nie macie nawet pojęcia, jak ważny on dla mnie był, z kilku niezależnych powodów.

Ja tę echo lokację zauważałam od dziecka, ja wiedziałam, że ona jest. Wiedziałam, kiedy mijam otwarte, a kiedy zamknięte drzwi, kiedy dochodzę do ścian, kiedy otwiera się gdzieś przy mnie pusta przestrzeń i kiedy przy drodze są zaparkowane samochody. To wiedziałam, myślałam, że wszyscy tak mają. Okazało się jednak, że nie do końca. Dopiero na tym warsztacie dowiedziałam się, że po 1. echo lokacja jest rzeczą maksymalnie osobistą i każdy ją inaczej odbiera. 2. Ja jestem w tej echo lokacji nawet dobra, a to zawsze humor poprawia, jak człowiek usłyszy, że powinien coś trenować, bo warto. 3. Echo lokacja może służyć do odnalezienia w przestrzeni przedmiotów dużo mniejszych, niż samochód. Na warsztatach nie tylko pojawiały się zadania typu: dojdź do ściany, zakręć i znajdź drzwi. Były też takie, jak: znajdź stojący na stole garnek lub kieliszek, a nawet plastykową matę na stół, przejdź pomiędzy dwoma, ustawionymi przed tobą osobami, a także, to już był na prawdę koniec warsztatów, przejdź pomiędzy kilkoma ustawionymi w przejściu osobami i powiedz mi, która z nich trzyma garnek. I o ile doskonale wiedziałam, że mogę echo lokacją wykryć ludzi i przeszkody typu ściana, nigdy bym nie wpadła na to, że mogę szukać przedmiotów stojących na stole! Na prawdę, ten warsztat otworzył mi oczy na pewne rzeczy i to, tak w sumie, prawie dosłownie.

Moja lista odwiedzonych warsztatów na tym się kończy, jeśli ktoś z moich znajomych z polskiej grupy zechce się podzielić swoimi w komentarzach pod tym postem, to zapraszam. Nie będę tłumaczyć, na czym polegały zajęcia w czasie wolnym, bo dużo do powiedzenia nie zostało, powiem tylko, już kończąc, co mi dało to, pierwsze w moim przypadku, ICC. Na pewno kilka nowych znajomości zagranicznych, a to zawsze jest miłe. Na pewno okazję do posługiwania się językiem angielskim podczas wszystkich warsztatów i w rozmowach wieczornych. Możliwość docenienia języków słowiańskich… serio, mówcie co chcecie, ale ja do tej pory jakoś nie potrafiłam się tą naszą ojczystą kulturą zachwycić, na prawdę, nie wiem dlaczego. Ale jak spędzicie półgodziny na rozmowie z Serbem, używając dziwacznego, angielsko-polsko-serbskiego języka, to zrozumiecie, o co mi chodzi. Albo, jak siedzący koło was Czech nagle zwróci wam uwagę: ej, powtórz, ja nie rozumiem, powiedz jeszcze raz! :d Już nie mówiąc o możliwości spędzenia dziesięciu dni w Chorwacji, a gorąco było, jak w piekle. 🙂 No i oczywiście, nic nie równa się przyjemności własnego doświadczenia, jak to jest na tym legendarnym wyjeździe, który trwa dziesięć dni, a dwadzieścia następnych się go odsypia.

Kończąc ten, znów dość długi, wpis, pragnę z całego serca zachęcić wszystkich, którzy mogą pojechać, a jeszcze nie byli. Pojedźcie! Zobaczcie to, bo warto. I choćby na początku nie było wam tak łatwo, choć byście na początku musieli pokonać chwilową blokadę językową, choćby nie spodobałby wam się pierwszy, ale dopiero trzeci warsztat, choć byście się nie wyspali…. Warto. Bo to się opłaci, nawet bardziej, niż sądzicie. Uwierzcie mi, nawet poza warsztatami pobyt tam daje wieeeeele do myślenia. A uczyć się zawsze warto, choćby i o drugiej w nocy.

Pozdrawiam was ja – Majka.

EltenLink