Kategorie
co u mnie

pieśń o Rolandzie, czyli muzycy w matfizie i święta

Witajcie!

Troszkę mi się ostatnio zebrało, to wam poopowiadam, a co!

A zacznę od tego, że zaraz ten laptop wyląduje na zewnętrzu, bo już w tym momencie musiałam poprawiać pierwsze zdania, ponieważ mój komputer postanowił nie wpisywać spacji po polskich znakach na końcu wyrazu. Ile ja mam napisanych różnych wyrazów łącznie z "się", "cię", "zrobił", "dziś" i innymi takimi, to ludzkie pojęcie przechodzi. I tak dla wyjaśnienia, ja wiem, że w poprawnej polszczyźnie nie mówi się "na zewnętrzu", ale na TYM blogu się mówi! Tak mówiły tzw. boovy, kosmici z filmu "dom". Bajka z 2015 roku, piękna i mądra, kocham boovy!

Wracając do świata rzeczywistego, ostatni wpis ode mnie mieliście pierwszego grudnia, ten fascynujący serial skończył się więc mniej więcej na wysokości breloczka z Yodą i pierwszych prób poloneza. A propos, ostatnio kolega, który ze mną tego poloneza tańczy, zjawił się na próbie i przedstawiałam go pani Ewie. Pani Ewa zaś przedstawiła się sama: "ja jestem nauczycielem wspierającym Mai, razem się wygłupiamy na matematyce". Taaaaaak, nie mam pytań. Jeśli do tego bloga zagląda w tym momencie moja wychowawczyni, uspokajam, staramy się, aby te wygłupy ograniczały się do zrozumienia, co się wokół nas dzieje. Doszłyśmy do komentarzu w stylu "Ja wiem! To jest parabola, która lata!". Ja już nie pytam, co to za proszki, ja chcę tylko wiedzieć, ile one kosztują.

Mówiąc o cenie, dużo mnie ostatnio kosztowało skupienie na zajęciach i odrabianie lekcji, ponieważ bardzo usilnie zajmowałam się decyzją pt. kupić Rolanda, czy nie kupić? A jeśli tak, bo raczej tak, to skąd kupować? Zaczęłam docierać do końca internetu, miałam wrażenie, że znam wszystkie filmiki na youtubie, zaczęło mi się to śnić po nocach, to chyba nie dobrze… słowem, zaczęłam lekko świrować. W celu uniknięcia ześfirowania poważniejszego, niecały tydzień temu dokonałam zakupu. W poniedziałek dowiedziałam się o okazyjnej dosyć cenie, napisałam kilka pytań do pana, który zajmuje się sprzedażą Rolandów na nasz piękny kraj… Tak przy okazji chciałabym zdementować plotki i teorie obalić, że wszystkie takie supporty klijenta, to nieinteligentne roboty i automaty z rozwojem wstecznym, które odpowiadają na wszelkie pytania na odwal się i ogólnie w tonie "zajmiemy się tą sprawą, jak już nam trzecia kawa wystygnie". Napisałam, zapytałam i dostałam od miłego pana odpowiedź na wszelkie moje pytania, rozwiano moje wątpliwości i doradzono. Dzień później dokonałam zamówienia, w środę mój instrument został do mnie wysłany, a w czwartek był już na miejscu. Muszę przy tym podkreślić, że ja w czwartek mam lekcji sześć, niby mało, ale za to ciężkich, natomiast popołudniu mam angielski, przeżycie miłe i interesujące, niemniej jednak niekiedy dość wyczerpujące umysłowo, w skutek czego w czwartki kończę zajęcia o godzinie 19. Pocieszałam się, że jak już skończę i wrócę, to roland jużbędzie w domu. Nasz nauczyciel miał litość w sercu i zrobił lekcję na pół świąteczną, przypomnieliśmy sobie słownictwo związane z celebrowaniem tego wydarzenia, dostaliśmy słodycze… Ja nie wiem, czemu my na każdą zapowiedź pana "dziśbędę coś dla was miał!" reagujemy pytaniem: o, cośdo jedzenia? A może to tylko ja…? Yyyyyyyyyyyy…

Wracając do Rolanda, już tłumaczę. Mówię skrótowo o syntezatorze Roland fa06, zwanego również stacją roboczą. O, ostatnie 3 słowa właśnie napisały mi się razem, no nic. Wracając. Urządzenie ma nie tylko 2 tysiące całkiem fajnych brzmień rolanda na sam początek, ale także można ten pakiet rozszerzać o paczki ściągane z ich oficjalnej strony. Poza tym można za jego pomocą nagrywać to, co się gra, ma w sobie prosty system nagrywania ścieżkowego z 16 ścieżkami, co w praktyce oznacza, że można sobie w spokoju popracować nad każdym instrumentem osobno, ma sampler – 16 padów do uruchamiania dodatkowych dźwięków lub podkładów, ma możliwość podłączenia mikrofonu lub gitary i również dołączenie do nagrywanych kompozycji dźwięków z nich dochodzących, może obsługiwać programy do tworzenia muzyki na komputerze… W ogóle sporo może. Jak na moje możliwości, to nawet za dużo, jak na razie nie bardzo ogarniam to umysłem. Więc jak ktoś mnie w komentarzach zapyta, co już na nim zrobiłam, to ostrzegam, że głowę urwę, chyba, że ktoś to pytanie zada za 2 tygodnie, a nie 2 dni. Już teraz jednak darzę to urządzenie wielkim uczuciem i ogólnie, po powrocie do domu w piątek usiadłam od razu do przeglądania brzmień i 2 godziny mi znikły. Pod koniec przestałam słyszeć różnicę. Na porządku dziennym będą przypadki, kiedy zrobię coś niechcący, np. w piątek prawdopodobnie włączyłam jakiś efekt, a potem przez pół godziny próbowałam znów znaleźć to brzmienie, co mi się tak podobało. Prawdopodobnie to brzmienie, w takim kształcie, jak ja je pamiętam, po prostu nie istnieje, tylko ja uruchomiłam na tym brzmieniu jakiś efekt.

Mówiąc o instrumencie przypomniało mi się, co jeszcze zajmowało mój umysł w grudniu. Oczywiście były to próby do świątecznego koncertu w szkole. Kto czyta mojego bloga już od pewnego czasu doskonale wie, w jakiej atmosferze te próby przebiegają i z czym to się wiąże. W naszym zespole pracuje się fantastycznie, zwłaszcza dlatego, że praktycznie wszyscy instrumentaliści grają na więcej niż jednym instrumencie. Co prowadzi do dialogów typu:
– I co, zagrasz z nim na saksofonie? –
– Ale na dwa saksofony, czy saksofon i klarnet? –
– No nieeeee, klarnet w tym nie, przecież klarnet gra na fortepianie! –
I weź tu zrozum naszą rozmowę. Drugi fajny dialog udało się skonstruować koleżance, której z imienia nie wspomnę dla bezpieczeństwa, która na pytanie, czy posiadamy jakiś instrument odpowiedziała: "No jasne, jak coś, to przyniosę z muzycznej! Nie no, oczywiście, że nie będzie problemu, jakoś wyniosę, nie takie się rzeczy robiło! Yyyyyyy… albo zapytam, czy mogę wynieść.".
I całe napięcie poszło się… wałęsać.
Koncert sam w sobie poszedł bardzo fajnie, na pierwszym z trzech występów zrobiliśmy wszystko, czego się robić nie powinno, ja pomyliłam kolejność, koleżanka zaśpiewała inny tekst, a na końcu jeden mikrofon się zepsuł, a drugi wyczerpał. Z tej pokazji po koncercie zwróciłam się do wychowawczyni, która w tym roku opiekowała się zespołem: pani profesor, jak teraz poszło wszystko, co mogło, to potem jużtych problemów na pewno nie będzie! I nie było, wszystkie następne występy odbyły się bez przypadkó. Chociaż, ta akcja z mikrofonem powinna być pokazywana, jako przykład wspaniałej pracy zespołowej. Trzeba wam wiedzieć, że my "cichą noc" śpiewaliśmy w ośmiu językach. Co dwa wersy zmieniał się język i osoba śpiewająca, na końcu wracaliśmy do polskiego, co oznaczało, że w trakcie tej piosenki wokaliści zmieniali się 9 razy. I mieliśmy do tego jeden mikrofon. Jejjjjjjjjj! On raz, między dwoma wersami, przeszedł przez sześć osób! Jak to musiało fantastycznie wyglądać! Co do mojego zadania w tym całym pięknym evencie, to grałam na perkusji i na cajonie. Na cajonie tylko dwa razy i dobrze, bo po drugim kawałku myślałam, że mi paluszki łodpadną, bo dosyć szybko i dużo miałam do grania. Okazało się, że żadnych perkusjonaliów i przeszkadzajek nie trzeba wynosić z muzycznej, bo szkoła takimi dobrami materialnymi dysponowała we własnym zakresie.
Między drugim a trzecim koncertem mieliśmy wigilie klasowe, dostałam od Mikołaja dużą, włochatą poduchę. Moja wychowawczyni siedziała koło mnie i mojej poduchy, co bardzo jej się podobało, bo ona lubi takie miziaste rzeczy. Przy okazji, polecam bajkę o ciepłym i puchatym, w sam raz na święta.
http://psycholog-olejnik.pl/inspiracje/bajka-o-cieplym-i-puchatym/

Teraz przejdę do różnych spotkań, o których wspominam nie tylko dlatego, żę były przyjemne, ale także dlatego, że o nich zapomniałam, co mogło byćniezbyt miłę dla spotykających mnie osób. Po pierwsze, spotkałam Monikęzarczuk, nie ma różnicy, czy podam nick, czy imię i nazwisko, na to samo wyjdzie, na ICC weekend, o którym mówiłam w poprzednim wpisie. Dużo nie powiem, bo nie rozmawiałyśmy długo, ale dzięki za spotkanie, mam nadzieję, że nie długo odwiedzisz ojczyznę. 🙂 Po drugie nie pisałam tutaj… serio? Nie pisałam? O spotkaniu z djem Denisem, czyli moim serdecznym kumplem, którego jednym z ważnych zadań życiowych jest popychanie mnie do różnych dziwnych zadań muzycznych i dawanie mi do zrozumienia, że tak ogólnie, to przydałoby się wziąćdo roboty. Nic nie szkodzi, bo ja mu powtarzam to samo, więc jesteśmy kwita zwykle. Wraz z kolegą Mateuszem pokazywali mi, na czym polega to całe mixowanie muzyki. Super zabawa, na prawdę, aż bym sobie kiedyś cośtakiego sprawiła lub pożyczyła, taką kontrolkę do obsługi programów miksujących. Fajny antystres, to raz, dwa, że wygląda bardzo fajnie, a trzy, że, o ile zdążyłam się zorientować, jakoś mi to tam wychodziło. Denis, dzięki jeszcze raz, bo nie tylko pokazujesz mi nowe rzeczy, ale także jesteś po prostu zawsze bardzo miły, co jest cenne w tych czasach. :p Ja tak nie umiem, niech ci inni powiedzą.
Po trzecie, byłam zaproszona na spotkanie wigilijne do Dawida i Julity i bym się wcale nie zdziwiła, gdyby julita więcej mnie nie wpuściła za próg domu, bo jak dla mnie, to to wyglądało tak, że ja przyjechałam, najadłam się i pojechałam. :p A i tak mogłam tam jeszcze z wami posiedzieć, bo okazało się, że PKP jest zdolne do machinacji polegających na zamienianiu miejscami różnych pociągów. Przynajmniej ja mam taką teorię, ponieważ ten pociąg, co miał byćpóźniej, pojechał wcześniej, niż ten, co miał jechać wcześniej. A pojechał później… yyyyyyyyyy… w każdym razie miałam być w domu o 19:56, a w końcu wyjechałam z Warszawy o 20:14. I to jeszcze nie był TEN pociąg. :p Przy okazji, pytanie. Dlaczego nikt jeszcze nie wpadł na pomysł zrobienia kas dla ludzi, którzy kupują bilet na Dzisiaj. Nie jutro, nie za tydzień, nie za miesiąc, DZISIAJ! No weźcie sobie wyobraźcie. Macie pociąg za 10 minut, załużmy, że ostatni, chcecie kupićbilet, ale nie można, bo przed wami stoi facecik i: yyyyyyy, no bo, proszem paniom, bo jaaaa, to bym chciał bilet na poooooooniedziaaaaaałeeeeeek, no no, mooooooże byyyyyć na czternastą trzydzieści… Ale proszę pana, z tym, że w tym pociągu już nie ma gwarancji miejsc siedzących. To znaczy, że nie wiadomo, czy pan będzie miał gdzie usiąść… Kurde, ziomek! Nie dość, że NIE jedziesz dzisiaj! Tylko za dwa dni! To jeszcze i tak już nie ma biletów! Słuchajcie, ja nie mówię o stawianiu nowych kas, ja mówię o wydzieleniu dwóch takich, które sprzedają bilety tylko na ten dzień. Nie później.

Przed wizytą na Powiślu wpadłam na trochę do Lasek, aby obrzucić moich drogich znajomych owocami w czekoladzie. Rzecz jasna, w paczkach. Klaudia, niezmiernie zdumiona moim przybyciem, uczyniła mi nawet herbatki i ucieszyła się z prezentów, niepochlebnie wyrażając się o stanie mojego umysłu. W tym dniu udało mi sięjeszcze spóźnić na autobus całe pół minuty, więc ogólnie było interesująco.
A, no i jeszcze, tydzień wcześniej spotkałam się z Monią i Weroniką, również na Powiślu, i tu again: Moniu, ja nie jestem taka zawsze!

W ogóle, to tak patrzę na ten mój wpis i widzę, że wychodzi tak, jakby mnie w ogóle nie było w domu, bo ciągle gdzieś łażę. Co ciekawe, tak jest tylko przez pół weekendu, bo w niedzielę ściśle trzymałam się zasady wysypiania się za wszelką cenę, a w tygodniu, to w ogóle nic się nie udawało robić, Zuza, mój drogi human, świadkiem. Sorki Zuziu, wyjdziemy gdzieś niedługo. Z Becią natomiast najwięcej czasu na wymianę poglądów miałyśmy gdzieś koło naszych wspólnych lekcji i przy odrabianiu angielskiego. Naszą specjalnością jest połowę czasu przeznaczonego na odrabianie przegadać o nowym motywie, który wpadł nam do głowy, albo o książce, którą czytamy, zamiast się zająć rachunkiem prawdopodobieństwa.
Ostatnio rozmawiałyśmy też o próbnych maturach, bo przeprowadzane były pod koniec listopada, więc wyniki zjawiały się w grudniu. Dostawaliśmy nawet arkusze na pamiątkę, Becia wręczyła mi taki jeden z uprzejmym komentarzem: masz, możesz sobie tym napalić w piecu. Zapewne chodziło jej o to, że dla mnie każda kartka wygląda, jak czysta. Teraz sobie myślę, że w sumie mogłam porobić łódeczki.

Mam silne wrażenie, że oczymś miałam napisać i zapomniałam. Nie wiem o czym, więc nie napiszę i przejdę od razu do ostatniego punktu programu. Ponieważ ten wpis i tak zrobił mi się jakiś taki muzyczny, to powiem o moim ostatnim odkryciu w tej materii. Odkrycie nazywa się Alec Benjamin, pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, nawet jedna jego piosenka widniała na tym blogu niedawno. Ja mówię, ten chłopak będzie kiedyś porównywany do Sheerana i Passengera na raz. On jest czymś pomiędzy. Styl bardziej Sheeran, teksty bardziej Passenger. Wywiadów z nim słucham, człowiek przemiły, cichy z głosu, ale, jak jużspytają, to gadatliwy z charakteru, a poza tym bardzo pozytywnie pokręcony, a ja takich lubię. Większość czasu jednak poświęcam jego piosenkom, są niby proste, a jednak każdy tekst do mnie trafia. I nie powtarza się w tematach raczej, każdy z tych tekstów to jakaś historia, co bardzo szanuję.
Polecam ja – Majka

No i chyba koniec wpisu.
PS Dostałam już dziś kilka smsów więc ja też wam teraz napiszę. Wesołych świąt!

Kategorie
co u mnie

stan umysłu, melanż ostateczny i własny pogrzeb, czyli jak wpływa na mnie listopad

Kochani!

Dawno nie pisałam, a więc spróbuję, choć wszystko mi się miesza, o czym pisałam, o czym nie… straszliwość. Nie pisałam z półtora miesiąca, jak tak można? A ciężko jest ostatnio zebrać się do czegokolwiek, nie tylko do bloga. Bardzo, bardzo ciężko.

Zaczniemy sobie od różnych zapamiętanych przeze mnie faktów z życia.

Na początek przypomnę, że na początku listopada jest taka fantastyczna przerwa, bo wolne jest. No. Chyba, że się jedzie na ICC weekend. ICC weekend, to jest taki fajny event, jaki ICC zrobiło poraz pierwszy, mam nadzieję, że nie ostatni, dla ludzi w wieku odpowiednim na icc, ale nie tylko, bo i starsi mogą przyjechać. Określiłabym to jako takie ICC wersja demo. Są warsztaty, są aktywności na wolny czas, jest integracja, są nasze cudowne śniadanka… i to wszystko wepchnijcie sobie w trzy dni waszego czasu. :d

Z okazji tego pięknego wydarzenia poleciałam sobie z całąresztą polskiej grupki i moimi rodzicami do Belgii i spędziłam tam weekend. Ach, co to by był za świat bez śniadanek ICC! Kto był, ten wie. I wcale nie mówię o jedzeniu, nie nie… ja mówię o tym cudownym poczuciu wspulnoty, bo każdy, powtarzam, każdy, jest niewyspany! Inna ciekawostka, ja nie wiem, czy następnym razem miejsce, w którym byliśmy, nie wynajmie nam wszystkiego prócz windy. Tam winda chodziła w górę i dół tak często, że byłabym w stanie zaryzykować stwierdzenie, że ona się w ogóle nie zatrzymywała! Tak a propos winy, o naszym stanie umysłu świadczy chociażby ciekawa reakcja mojego mózgu jednego z wieczorów, chyba w sobotę. Jechałam windą i robiłam coś w telefonie, w jednym ręku miałam telefon, drugą naciskałam przycisk windy. Trudno mi to opowiedzieć, bo pomyłka nastąpiła tylko i wyłącznie w mojej głowie, ale ja nacisnęłam guzik windy i całkiem długo zastanawiałam się, czemu telefon się nie odblokował. Mój mózg jakimśsposobem zamienił te ręce miejscami i byłam pewna, że nacisnęłam coś w telefonie. A, no i jeszcze, co do stanu umysłu, pan od echolokacji uznał, że z Polakami coś nie tak, wszyscy byli dobrzy!

Cóż w moim życiu dalej? O! Wróciłam do Polski, pochodziłam do szkoły tydzień, a tu, już w piątek, impreza! Jeden nasz znajomy ze szkoły wymyślił, że jak są połowinki dla drugich klas, to czemu by nie zrobić czegoś takiego dla trzecich? Zorganizował to, nazwał melanż ostateczny, w ogóle dla samej nazwy bym się tam znalazła, no i jest akcja! Wybrałam się tam z moją przyjaciółką, również nie obdarzoną zbyt szczodrze w kwestii wzroku. Co ciekawe, ona chodzi po klubach dość często, jednakże zawsze z jakimś znajomym widzącym. Ja natomiast nie pojawiam się na tego typu imprezach dość często, natomiast to właśnie ja pierwszy raz jąwyciągnęłam na takie wydarzenie samą. Śmiałyśmy się z tego pół imprezy. A, tu taka uwaga. Jakby kiedyś wam przyszedł do głowy taki wspaniały pomysł, że: ej, to żeby nie stać w tej dłuuuuugiej kolejce tyle razy, kupmy sobie od razu cztery napoje zamiast dwóch! TO to NIE JEST! Dobry pomysł. Pamiętajcie, że w takich kolejkach wszyscy wam się, z resztą nie wiem, po jakiego grzyba, praktycznie kładą na plecach. Zapewne w nadzieji, że to magicznie przyspieszy czas. W każdym razie, biorąc pod uwagę te nasze ulubione, plastikowe kubeczki, to wy nawet połowy napoju NIE wyniesiecie z tej kolejki! :d I ja tu nie mówię do niewidomych, do tego trzeba mieć umiejętności wykraczające poza wzrok. :d
Co do muzyki, bo trochę osób o to pyta, a mnie samą też to zaciekawiło. Dj zaczął sobie od regulaminowych i przewidywalnych Rihann, Davidów Guett i tak dalej, więc na razie wszystko OK. Potańczyłyśmy, jednocześnie starając się zorientować, co jest gdzie w tym lokalu. Potem poszedł w krainę discopolo, tak teraz przez niektórych uwielbianą. Trochę do tego potańczyłyśmy, ale często też ulatniałyśmy się na dwór, w celu, powiedzmy, integracji. A następnie, nagle, poszły sobie Elektryczne Gitary. Mówię: OK, spoko, pewnie ktoś zamówił. Ale to nie był koniec! "mój jest ten kawałek podłogi" w remixie, "cykady na cykladach" i "dni, których nie znamy" w nowoczesnych wersjach, a także w oryginauach lady punk, albo Kayah i Bregovic, to były hity na następną część imprezy! I wiecie co? Najlepsze jest to, że wszyscy się najbardziej do tego darli! To było świetne! "móóóóóóóój, jest ten kawałek podłogi!". Serio, świetnie się bawiłyśmy, a dla mnie usłyszeć od przyjaciółki bywalczyni klubów, że bardzo dobrze bawiła się na melanżu, kurde, w osp Wiskitki, to jest super komplement! 😉

Jedziemy dalej po weekendach. Siedemnastego pojechałam sobie z Klaudią i Kacprem do kina na "fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć 2. Zbrodnie Grindelwalda". Pytanie, jak im się to mieściło na plakatach?! Nie będę recenzować filmu, żeby nie spoilerować, bo to jeszcze sobie chodzi w kinach, może ktośnie widział. Powiem tylko, że film, wedłóg mnie, jak jedynka: wart zobaczenia, smutny, w pewnych kwestiach bardzo zaskakujący. W sensie… tam są takie rzeczy, które kompletnie nie były obecne w HP i chyba tego, to nikt nie wymyślił. A to trudne w świecie HP, pokazać coś, czego nikt nie wymyślił. :d
A, no i ostrzeżenie. Wyjdziecie z tego kina z takim "wtf?! Co tu się właśnie stało?". Ja przez 15 minut po filmie nie bardzo łapałam, że to jużkoniec i, co ważniejsze, czemu świat jeszcze działa i żyje w takiej niewiedzy, jak tak można?! xd.

Następny weekend! Tu się zaczęło dziać, bo pojechałam do sklepu muzycznego. W raz z mężem koleżanki, czy ja cię mogę tu wspomnieć po imieniu? No dobra, nie wiem, w każdym razie z mężem koleżanki, a moim dobrym znajomym, oraz z moim tatą, wybraliśmy się do sklepu Pasja. Taka uwaga, konkurencja ogłasza, że jest największym sklepem w Europie, no może gdzie ińdziej, ale w Warszawie na pewno nie. Pasja, to sklep, który ma osobne lokale i wejścia dla gitar i keyboardów, perkusji, wzmacniaczy i mikserów i jeszcze czegoś… w każdym razie ja, to bym tam mogła na chwilę zamieszkać, jakby ktośmi pozwolił. A dlaczego tam pojechałam? A no widzicie, bo ja wam nie opowiadałam o moim ostatnio trwającym warjactwie.

Umyśliłam sobie więc ostatnio, znaczy może nie tak ostatnio, bo jakiś miesiąc temu, że w sumie, to kupiłabym sobie keyboard. I zaczęłam szukać. Co samo w sobie było raczej dużym problemem, bo, z powodu mojej jesiennej handry i lenistwa ogólnego, moje życie zaczęło się składać z chodzenia do szkoły i z filmików na youtubie. Bo przecież trzeba było wysłuchać wszystkich dostępnych prezentacji, dem i coverów. Zaczęłam pisać i dzwonić po ludziach znajomych i obcych, czytać i oglądać… ogólnie mam wrażenie, że dotarłam do końca internetu. :d
Ja już nie mówię o stanie umysłu, który się pojawił w momencie, gdy zawęziłam moje upodobania do dwóch czy trzech instrumentów, wtedy dopiero zaczął się dobry cyrk.

Dobra, koniec dygresji, wracamy do sklepu. No więc byłam w sklepie, oglądałam i zachwycałam się bez większych przeszkód. Następnie wzięłam udział w takich naukowych badaniach, w których brałam udział już w czerwcu, ale im jakichś testów zabrakło, nawet mi dali za to pieniądze. Tak w ogóle lubię te badania, bo nie tylko płacą, ale także udowodniły w czerwcu, że mam mózg, w co kilku moich znajomych i przyjaciół było uprzejmymi wątpić. :d

Wizyta w Warszawie w tych wszystkich ważnych sprawach miała miejsce w sobotę, w niedzielę natomiast pojechałam sobie do znajomego przez internet, a teraz i normalnie, realizatora dźwięku i jego rodzinki. Tomecki, Dorka, dzięki za gościnę. Przegadaliśmy wiele ciekawych tematów, obejrzałam kilka dziwnych instrumentów, a także widziałam centrum sterowania wszechświatem Tomeckiego. Niby tylko mikser i komputer, a wygląda super. 🙂 Maszyna z mnóstwem kabli, guziczków, przełączniczków… mikrofony na jakimś stojaczku, czy co to tam było, komputer, wydający z siebie jakieśdziwne odgłosy, obok jeszcze klawisze (znowu te keyboardy), wszystko to tworzyło bardzo interesujący obraz. Także serdecznie pozdrawiam i Tomeckiego z żoną, i ich córeczkę, która również dodała nieco do oprawy dźwiękowej tego spotkania.

No i dojechałam do dzisiejszego dnia, bo dziś zaczyna się weekend, a, jak widzicie, ostatnio żyję weekendami. Jutro, a nie, już dzisiaj, spotkam się z moim znajomym djem, który nie tylko sprzedał mi kiedyś komputer, ale i dotrzymuje mi ostatnio towarzystwa rozmową w różnych momentach. Dzięki, Denis.

Na koniec wszystkie inne ogłoszenia. I właśnie zdałam sobie sprawę, że przekłamałam. Popełniłam duży błąd merytoryczny, taki, że jakby to była matura, to by już nie sprawdzali dalej. Nie żyję tylko weekendami, coś bardzo ważnego stało się poza weekendem. Beciu, mogę mówić? Dorobiłam się zespołu! I trzymajcie kciuki, żeby wszystko wypaliło, bo ja bardzo, bardzo długo tęskniłam za graniem w zespole i mam szansę! A że z Becią, to i jeszcze lepiej, może się będziemy mogły widywać częściej, niż raz na dwa miesiące. xd. Oczywiście mówię poza szkołą. Już dwie próby były! Beciu, ucz się tego Stinga, jako i ja uczynię!

Cóż tu jeszcze można ogłosić… O, próbne matury pisałam! Pisałam w pokoju pani pedagog i tak się złożyło, że akurat wtedy sporo osób miało cośdo załatwienia. Drzwi się otwierały… "ale Maja tu pisze maturę! A, to przepraszam, przepraszam." I się wycofywali. I tak z 10 razy. To, że na maturze przypomina mi się "pan Tadeusz", to w sumie dobrze, ale trochę szkoda, że cytatem, który mi się przypominał był cytat następujący: "Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza.". Nie omieszkałam tego powiedzieć pani dyrektor.
A po napisaniu matury z matematyki, dłuuuugo mi to zajęło, bo nie miałam arkuszy ani tablic, tylko pani pedagog mi czytała, musiałam iść na co? Dwie matematyki! Mój mózg dawno nie był w takim stanie. Matfiz to stan umysłu, pamiętajcie o tym.

Ogłoszenia muzyczne: ostatnio bardzo lubię muzykę, o której już na blogu wspominałam. I nie mówiętu o piosenkach wrzucanych na youtube i wykonywanych na moim keyboardzie, ale o piosenkach napisanych i wykonanach przez Aleca Benjamina. Chłopak ma 23 lata, pisze od lat siedmiu, a, jak dla mnie, będzie kiedyś porównywany do bardzo dobrych songwriterów. To jest coś pomiędzy Edem Sheeranem a Passengerem, także zostanę sobie z jego muzyką na długo. Teksty poruszają czasem tak zaskakujące tematy, że aż sięzaczynam zastanawiać, czy kiedyś słyszałam coś podobnego. A jeśli poruszają zwyczajne, to w niezwyczajny sposób. Alec będzie w Polsce w lutym. Poważnie sięzastanawiam nad pójściem na ten koncert, bo jak mu dalej tak pójdzie, to za dwa lata będzie to dużo droższa impreza.

Ogłoszenia o mojej mamie. W pracy mojej mamy ostatnio omawiane są, z zaskakującym zamiłowaniem, szczegóły własnego pogrzebu. Może oni po prostu zaczęli zwracać uwagę na to, jakiej wysokości pensje wypłacają nauczycielom? Hmmmmm…

A, byłabym zapomniała, najważniejsza rzecz! Dostałam breloczek z Yodą! Nigdzie się bez niego nie ruszam! Mistrz będzie mi już zawsze towarzyszył na matematyce. 🙂

Pozdrawiam was serdecznie na koniec tego wpisu.
ja – Majka

PS Macie jakieś pytania? Nie ukrywam, że pomogłoby mi to niezmiernie w napisaniu dalszych wpisów.

Kategorie
muzyka

nowy awatar – jak to było z tym Adamem i Ewą

Hej hej!
I jeszcze zmiana awataru konieczna. Poznałam tę piosenkę 24 godziny temu i jestem nią bardzo mocno zauroczona. Śpiewa to Alec Benjamin, możecie mi wierzyć lub nie, ale on ma 24 lata. Ja bym powiedziała, że 16, no nie? 🙂
Piosenka nazywa się"Steve" i opowiada historię Biblijnego "zakazanego owocu" w bardzo interesujący sposób. Ja to na pewno przetłumacze na nasze, bo na polski już gdzieś pewnie tłumaczenie jest. Ja to napiszę wierszem i tu wrzucę chyba, bo serio, uwielbiam pomysł. 🙂 Poprawia mi nastrój. Morał z bajki jest taki: zastanawiajcie się, co macie i czy warto to tracić dla jakiejś pokusy jednej. A oto link.

Pozdrawiam i miłego słuchania
ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Papierowa kartka z życzeniami

Witajcie!
Powinnam napisać jakiś wpis tak w ogóle, dla ludzi, ale to już chyba nie dziś. Natomiast dzisiaj, proszę państwa, kolejna okazja. A tak dokładniej, to wczoraj, bo już po północy. Wczoraj urodziny miał jeden z moich przyjaciół, więc, jak z resztą taka tu moja blogowa tradycja nakazuje mi głośno i natarczywie, muszę mu złożyć życzenia, opowiadając przy okazji, skąd on mi się wziął.

Człowiek, o którym mowa chodził sobie do klasy ze wspominaną tu już wcześniej osobą, której nie wymieniłam z imienia, ale, że wpis jej się podobał, to nazwę ją Z. No więc chodził z Z do klasy i, jak to zwykle bywa, przez pierwsze lata podstawówki był dla niej, dla innych dziewczyn, a pośrednio i dla mnie, wkurzającym kolegą z klasy, który jest wkurzający, bo jest kolegą z klasy. Tak nakazuje logika tego wieku. I, jak Boga kocham, nie pamiętam, gdzie był moment przełomu. Dość powiedzieć, że z etapu "to jest wnerwiający nas kolega z klasy" dziewczyny przeszły do etapu, w którym to koledzy zaczęli przychodzić do mnie z nimi. 🙂 Kolegów było trzech, w tym bohater tego wpisu.

Bohater wpisu ma na imię Mateusz, zwany jest również Papierkiem i wszystkimi od tego papierka pochodnymi. Z resztą, zdradzę wam taką zakulisową tajemnicę. Na innym blogu na tym portalu pojawił się ostatnio wywiad, w którym pewien gracz showdowna wspomina o swoim najlepszym przyjacielu – Mateuszu. To właśnie ten Mateusz! Mateusz jest znany w tej samej dyscyplinie sportu, z resztą dzięki niemu i Krystianowi w ogóle ja zaczęłam w showdowna grać. Co od razu przenosi nas do sekcji wspólnych wspomnień.

Aby zacząć chronologicznie, to właśnie dzięki niemu zaczęłam korzystać ze skypa. Ile ja godzin przesiedziałam na skypie wtedy, rozmawiając między innymi właśnie z Mateuszem, tego jużteraz nie potrafię zliczyć. Dzięki skypowym kolegom zaczęłam również grać w tzw. mudy, czyli internetowe gry rpg, w których wcielamy się w postać i wykonujemy różne czynności, aby zdobywać punkty doświadczenia, co ciekawe jednak, do dyspozycji mamy tylko tekstowe komendy, a cała gra jest wyłącznie opisem. Dużo czasu spędziliśmy więc też na graniu w gry, wktórych sposobem na eksplorowanie świata były opisy typu :stoisz na głównym skrzyżowaniu. Po lewej ciemna, leśna droga, po prawej brama pałacu". Gdzie tam, po prawej, po lewej… kierunkami świata! I my po tych kierunkach świata się tam z Matim pałętaliśmy całkiem sporo godzin, zwłaszcza, że Mati grał dużo dłużej i musiał się za mną włuczyć z czarami leczniczymi. :d

Cóż tam było dalej? A no na imprezach się paru było, kojarzę kilka takich u samej Z, ale też moja osiemnastka, moja szesnastka chyba, twoje, Mateuszu, urodziny, szczerze mówiąc nie pamiętam które, chyba również osiemnaste… troszkę tego było. Pamiętaj o monte, a także, jak się smaruje pizzę sosem. I nie szukaj laptopa, jak w dobrym towarzystwie jesteś. :d

A propos dobrego towarzystwa, imprez, pizzy… przejdźmy do zawodów sportowych. :d Byliśmy na takich kilku razem i już nie mówię o samych meczach, podczas nie jednego byłeś mi trenerem, ale również o tym, co się działo później. Jednym z takich moich ulubionych wydarzeń było to, jak dekoracja sięskończyła o 22, a kolacja była przed osiemnastą. Kto to wymyślił w ogólę? No więc wpadłam ja do pokoju chłopaków tóż po rozdaniu tych medali i oznajmiłam, że: Mateusz, nie wiem, jak ty, ale ja jestem strasznie głodna. Jest po dwudziestej drugiej, to nic? Nic, głodna jestem! Mateusz dzwoni do pizzy otwartej 24 h, btw, jest taka w Bydgoszczy, sprawdzone info, dzwoni, a pizza twierdzi, że trzeba czekać półtorej godziny. Maja, trzeba czekać półtorej godziny! Mateusz, to nic, jestem głodna, zamawiamy! I tak oto narodziła się tradycja jedzenia pizzy po zakończeniu zawodów sportowych, obowiązkowo po 12 w nocy.

Cóż tu jeszcze takiego nas łączy? A no dźwięk nas łączy w sumie, bo jak sięMateuszek wczuł w szukanie dobrych mikrofonów binauralnych, to teraz wie o dźwięku więcej ode mnie, a i pożyczyć czasem się zgodzi, o ile wiem, te mikrofony. Przy okazji podziela moją pasję do wyszukiwania na youtubie różnych parodii, przeróbek i mixów uczynionych z gier, filmów, audiobooków i bajek, aby potem nie tylko się pośmiać, ale i pozachwycać mistrzostwem montarzu. Że tym ludziom się chce!

I tak oto, jednym z naszych ulubionych zdań zakończyłam ten radosny opis, aby przejść do życzeń. Papirku, jak już mówiłam, życzęci, abyś się zawsze uśmiechał, zawsze odnosił sukcesy, żebyś się dogadywał z kim potrzebujesz się dogadać i żebyś miał tak mało problemów, na ile wyglądasz. 🙂 A nawet i jeszcze mniej. Dzięki za cierpliwość, szczerość, letsplaye, mixy, treningi, pizze, obiady, śniadania i kolację, podróże po hotelu na ICC i wiele, wiele innych rzeczy.

Pozdrawiam serdecznie i do następnego wpisu!
ja – Majka

PS Uważaj. Jak się skończą żarty z ICC, zaczną się schody.

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

hejt na hejterów, czyli poważny wpis raz na ruski rok

A zaczęło się niewinnie. Byłam sobie ja na rekolekcjach, wyjazd ze szkoły, normalna rzecz. Nienormalny jest tylko termin, ale w naszej szkole jest taki zwyczaj, że na rekolekcje jeździ się w październiku, bo w kwietniu, to jużkażdy myśli o maturze i w sumie jest to dosyć logiczne.
Na tym wyjeździe właśnie stało się coś, co skłoniło mnie do zastanowienia, a w konsekwencji do napisania tego wpisu. Widziałam tam, jak jeden chłopak zwrócił się do drugiego z tekstem: ej, ty, tutaj nazwisko, a ty nie będziesz koło nas stał! I sobie poszedł. W mojej głowie natychmiast pojawiło się jedno pytanie. I to wcale nie o to, co ten chłopak im zrobił, że go tak nie lubią. Nie o to, czym ten chłopak różni się od grupy, że go wykluczają. Nawet nie o to, dlaczego w społeczeństwie jest tak, że jak ktośjest inny, to go się raczej odrzuca. Nie. W mojej głowie pojawiło się pytanie, po co tamten koleś się w ogóle odzywał? No bo powiedzcie mi, jesteśmy w liceum, w ostatniej klasie, na wybory idziemy, piszemy egzaminy, wybieramy studia. I teraz, naszym życiowym celem jest podbić do kogoś i powiedzieć: a wiesz co, tak właściwie, to uważam, że jesteś głupi. Pomoże nam to jakoś? Dowartościuje nas? Kurde, jak ja kogoś nie lubię, po prostu z nim nie gadam, nie podchodzę do niego, ewentualnie głosuję przeciwko niemu. Nie, oni sobie muszą podejść i się wyrazić.

Przechodząc do tematu wpisu, wkurzają mnie hejterzy. I to tak na prawdę ostro. Hejtuję hejterów. Ostatnio bardziej niżzwykle, choćw sumie nie wiem, dlaczego. No ale zobaczcie sami. Ile wokół nas tego jest? Wyobraźcie sobie, że mówicie, że… no nie wiem… a wiecie, Kowalscy pojechali do Grecji! I w tym momencie zawsze, ale to zawsze przy stole znajdzie się choć jedna taka osoba, która powie: noooooo, jak się ma kasę, to się jeździ! I, słuchajcie, oni to mówią takim tonem, jakby to był przekręt. Przekręt, że ktoś, no wiecie, chodzi do pracy, dużo i ma za to hajs. Im się włącza wtedy jakiśmagiczny system obronny, który zdaje mi się, że działa mniej więcej tak: o, mówi o nich, chciałby mieć tak jak oni, co on sobie myśli, że ja nie pracuję, przecież ja pracuję, pewnie ciężej niż oni, a oni sobie jeżdżą! No i wypala z tym swoim: ha, oni, to sobie jeżdżą, jak mają pieniądze. Kurcze, a ty, jakbyś miał, to byś nie jeździł? Sąsiad kupił nowy samochód? No kuuuuuuurde, bezczelny, co? Bo ty, jakbyś miał hajs to byś sobie nie kupił! A spróbujcie im tak wtedy powiedzieć! To albo się obrażą, albo zaczną udowadniać, że nie, oni by sobie lepszy kupili!

Ludzie ogólnie mają tendencję do robienia problemów z niczego. Bo mi już nie chodzi o to, czy ktośma rację, kiedy się do drugiego przywali, że ma bardzo dużo pieniędzy, że się spóźnił na obiad, że czyta nie takie książki… Nie chodzi o to, kto ma rację. Chodzi o to, czemu właściwie poświęcamy temu tyle uwagi? Czemu nas tak bardzo obchodzą ludzie, którzy mogąwyjechać do Egiptu, podczas gdy my akurat nie? Czy to nam dodaje pieniędzy? Czemu nas aż tak obchodzi, że ktoś trochę inaczej podchodzi do kwestii nauki i wykluczamy sobie, zależnie od charakteru, ludzi leniwych lub pracowitych? Czemu ludzi bawi napisanie w internecie, że cośogólnie jest do dupy? Jasne, ja sobie na dzień ponarzekam, ja sama mam, tak jak ostatnio na blogu, dni hejtu na wesoło, albo dni realizmu ala Żeromski, czyli tylko sobie iść w łeb strzelić… Mam nawet dni, kiedy miło jest posłuchać dissów, bo już nic innego nie pomoże. Ale po co to się tak czepiać szczegółów? Po co mówićkomuś, że go nie lubimy? No to sobie go nie lubmy w spokoju, co nam kto broni? Tylko czy to nam jakośpomoże, że będziemy to sobie maksymalnie okazywać przez pół dnia?

I teraz wiele osób się zastanawia, po co ja to w ogóle piszę? Przecież to są banały! Może i są. Mnie niepokoi zupełnie coś innego. Niektórzy hejterzy wcale nie mają wyjątkowo wymyślnego powodu, żeby hejtować, oni tak po prostu lubią. Albo im się wydaje, że ich punkt widzenia jest najważniejszy. Albo sami mają kompleksy i się wyładowują na ludziach. Albo się odgrywają za dawne krzywdy. Cokolwiek by to nie było, załużmy, że taki hejter powie komuś, że jest beznadziejny. Ten ktoś. Wiecie co mnie wpienia bardziej od hejterów? Że te biedne ktosie w to wierzą!
Znam mnóstwo ludzi, którym tak długo ktoś coś wmawiał, że teraz wierzą w to ślepo, nie ma dla nich absolutnie żadnego innego wyjścia i światopoglądu, choćbyś ich błagał, płakał przed nimi, dawał im naukowe dowody, nic nie pomoże, oni nobla dostaną i jeszcze za to przeproszą. Już hejt hejtem, spoko, piszcie dissy, jak was bawi, jasne, lepsze to, niż wojna, ale czemu ludzie dają się wpędzać w kompleksy? To jest moje jedyne marzenie w niektórych momentach życia, żeby ci ludzie, wszyscy, zobaczyli, jacy są na prawdę. Przestraszeni, przekonani o swojej małej wartości, poblokowani, udający, że są realistami, a tak na prawdę nie mający ani grama zaufania do świata… żeby oni wreszcie dostrzegli to, czego dostrzec nie umieją, najczęściej są to ich dobre strony. Co ciekawe właśnie na tych rekolekcjach mówili o akceptacji w grupie, że dużo ludzi robi jakieś rzeczy tylko po to, żeby być akceptowanym… mówili o tym, żebyśmy myśleli o swojej drodze życia. Żebyśmy pamiętali o własnych zasadach. Żebyśmy nie dali się wpędzać w kompleksy z powodu tego, co myślimy. To nie znaczy, że teraz ważne ma być dla nas tylko nasze widzimisię. Nie. To, przynajmniej dla mnie, oznacza, że… ludzie! No nie wolno! Nie wolno dać sobie wmówić, że coś co robisz nie ma sensu, bo jednej osobie to nie pasuje! Nie wolno sobie wmówić, że jak już jeden jest lepszy ode mnie, to ja tego nie będę robić, bo już nie będę najlepszy. Że jak mi jedna osoba powiedziała, że jestem debilem, to na pewno jestem. Poszukajcie. Może jednak nie jesteście. Posłuchajcie tych, zwykle mnóstwa, innych osób, które próbują wam przekazać, że wcale tak nie jest. Widziałam już kompleksy na tle wzroku (człowieku, przestań przepraszać, żę żyjesz), kompleksy na tle zainteresowań (człeniu, poszukaj ty dobrze), kompleksy na tle "a bo mi ludzie powiedzieli" (oni teżsą ludźmi, mylić się mogą!). Znam dziewczynę, która ma przynajmniej ze dwa talenty, cudownego towarzysza życia i kilka fajnych pomysłów, a nadal się zastanawia, co jest z nią nie tak. ZNam chłopaka, który obwinia się za wszystko tylko dlatego, że ktoś mu kiedyś powiedział, że sam gdzieś nie trafi. ZNam dziewczynę, która uważa, że przynosi wstyd znajomym, zanim pomyślą tak znajomi. ZNam chłopaka, któremu tak długo wmawiali, że się zawsze myli i ogólnie jest dziwny, że on w to, cholera, uwierzył.

A ja tak tylko siedzę i się zastanawiam, jak ich przekonać, żeby nie słuchali hejterów i żeby sami nimi nie byli. Bo co najlepsze, te wszystkie głupoty o nich samych najczęściej wmawiają im… oni sami.

Ty, który jesteś mniejszym kosmitą, niżci się zdaje. TY, który wcale nie popełniasz tak wielu błędów. TY, która jesteś trzy razy inteligentniejsza od tych, którym podobno przynosisz wstyd. TY, która piszesz lepiej, niżbyś chciała przyznać, a mówisz, że zmiany są nieodwracalne i już nic nie pomoże. Ty, któremu się wydaje, że jak jeden się tobą znudził, to znudzi się cały świat. Ty, która uważasz, żę lepiej siedziećcicho dla świętego spokoju…

Zróbcie mi przyjemność i napiszcie w komentarzach jedną rzecz, którą ostatnio zrobiliście, wy. I bardzo się wam ona podoba.

Kończę ten, dziwny jak na mnie i cholernie poważny wpis i pozdrawiam was.
Ja – Majka

PS Moniu, mówiłaś, że lider powinien mieć coś żółtego? Jak dla mnie hejter, za to, co potrafi wmówić swoim znajomym, dzieciom, rodzeństwu, pracownikom… powinien mieć na czole napisane burak. Jeśli nie gorzej, ale nie chcę się wyrażać. Albo wiesz co, nawet nie. Nawet na poważniejszy pocisk nie zasługuje, dobry diss to też jest sztuka!

Kategorie
co u mnie

Zima idzie, zima!

Witajcie!

Późno już. A ja sobie napiszę, bo w sumie chyba już powinnam, tak bez okazji znaczy się.

Zimno, proszę państwa, zimno. Nie lubię, jak jest tak zimno, nic się zrobić nie da. Poza tym w szkole ostatnio jakoś mnie wszystko przytłoczyło na raz, nie wyrabiam się i z lekturami, i z matfizowymi przedmiotami… Kto umie elektrostatykę? Kto pomoże z elektrostatyką?

Tak patrzę na ten wpis, patrzę i już widzę, że mi się nie spodoba. Umówmy się, że to jest taki jeden słabszy, a potem już będzie lepiej, dobra? Proszę was, niedługo listopad, wtedy, to się dopiero zacznie! Z rzeczy pozaszkolnych wzięłam udział, już drugi raz, w konkursie twórczości irlandzkiej, mówiłam wam już o tym. Podkładu nie miałam ażdo dnia przesłuchań, ostateczny mix dotarł do mnie 10 minut przed, faaaaajnie było. A jak ci człowiek z Irlandii mówi, że się czuje, jak u siebie, to chyba jest komplement. Więc z przesłuchań byłam bardzo zadowolona. Troszkę gorzej z samego finału, w którym nie udało nam się niestety zająć miejsca, ani mnie, ani koleżance. W sensie, w finale byłyśmy, ale już konkretnego miejsca się nie udało dośpiewać. Ale obu nam poszło nieźle i poziom ogólnie był wysoki, także dzień absolutnie nie stracony.

Ciekawa rzecz. Na tym konkursie był jeden chłopak, który nic nie wygrał, wokół mnie raczej go nie faworyzowano, a, kiedy podczas próby zaśpiewał jedną linijkę tekstu, dla mnie wygrał od razu. Nie wiem czemu, ale zakochałam się w piosence, którą śpiewał bez reszty i od pierwszego usłyszenia. A całą sytuację jeszcze poprawiło, że grał na gitarze, śpiewał… i tyle. Taki Sheeran, a kto czyta tego bloga, ten wie, jaki jest mój stosunek do tego wokalisty. :p

Przy okazji, nie pisałam tu o tym, polecam serdecznie film pt. "songwriter", dokument pokazujący proces tworzenia albumu właśnie przez Sheerana. I to już nie chodzi o samego Eda, ale o to, jak tworzy się muzykę i pisze piosenki w atmosferze, której od razu zazdrościłam. Ten film bardzo mnie inspiruje, nie tylko do nauki gry na gitarze, ale także do tworzenia tak w ogóle. Pierwszy raz obejrzałam to przez apple music, a przy okazji znalazłam tam kilka innych nagrań tego typu i teraz włączam je sobie, jak już na prawdę nie wiem, co ze sobą zrobić i jak mi się przypadkiem odechce.

Dzisiaj w naszym mieście był festiwal foodtrucków. Jeen kolega jużbył łaskaw sięz tego pośmiać, także bardzo proszę, można. Były różne autka z jedzeniem, różnym. Jadłam truskawki w czekoladzie, luuuuuuuuudzie! Jestem w raju! Ale nie, nie będę pisać o jedzeniu, bo jest późno i będę głodna.

Osiągnięcia ostatnich dni.
1. Umiem nagrać loop na garagebandzie. Teraz czas na naukę nagrań z mikrofonu.
2. Umiem zmieniać kilka akordów na gitarze.
3. Umiem złapać akord f na gitarze, co absolutnie nie oznacza, że umiem na niego przejść z innych akordów. Pamiętajcie, w przypadku tego akordu wszystkie palce biorą udziałw konkursie!
4. Kupiłam miotełki. Dla wyjaśnienia, to taki rodzaj pałek do perkusji.
5. … A nie, to by chyba było na tyle.

Chyba skończę te ogłoszenia, bo serio, aż mi wstyd, jak na to patrzę, zero polotu, zero humoru, zero klimatu, w ogóle bez sensu… :d O, wiem! Wrzucę wam tu link do tego utworu, który tak kocham. Polecam też akustycznie lub covery. Wszystko polecam!

Pozdrawiam was ja – Majka

PS Miejcie litość nade mną, o czym ja mam tu pisać? Wszystkie wyzwania blogowe mile widziane w komentarzach.

Kategorie
muzyka

nowy awatar – zgubny wpływ liceum

Hej hej!

Skończmy z tym hejtem na awatarze, kto nie wie odsyłam do poprzedniego opisu… W każdym razie, zmieniamy awatar! Tym razem mam mało do powiedzenia, bo ta piosenka po prostu mi się podoba, bawi mnie i poprawia mi nastrój, ale ani z wykonawcą, ani z samą piosenką nie mam wybitnie wiele skojarzeń. Może tylko to, że rzeczywiście, ostatnio ledwo się wyrabiam z pracą domową. I can't do my homework anymore. xddd.
Wykonuje Robben Ford, a piosenka się nazywa "homework". Z płyty "keep on running". A ci co wiedzą, to wiedzą. 🙂

Link tutaj:
https://youtube.com/watch?v=Rg3CCJQekAU

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

czego myśmy nie robiły? Czyli kolejny wpis z dedykacją

Witajcie!
No i mamy kolejne święto! Lubię z paroma osobami radośnie twierdzić, że w październiku rodzą się najlepsi, może dlatego, że sama mam urodziny w tym miesiącu i, jak tak mówimy, to jakoś mi tak lepiej. Dzisiaj świętuję na moim blogu kolejne urodziny kolejnej ważnej osoby w moim życiu.

Dziewczyny, o której jest ten wpis, nie ma na portalu, na którym piszę, mało tego, ostatnio z nią rozmawiałam o tym, że nie bardzo lubi życzenia w internecie. Zaryzykuję, bo to mój prezent, mój sposób wyrażania uczuć itd. 😉 Pod wiadomościami na messengerze jest taki przycisk, który, przynajmniej przez program odczytu ekranu jest nazywany: otwórz selektor środków wyrazu. No więc otwieram selektor i zaczynam wyrażać.

Najpierw przymiotniki i różne dookreślające informacje. Uśmiechnięta, spontaniczna, uparta, wie, czego chce, lubi muzykę, umie tańczyć, choć twierdzi, że nie do końca, umie grać na fortepianie, czyta i pisze, nie pozwala się nudzić, bo nastroje ma różne, od filozoficznych do imprezowych.
Jubilatkę dzisiejszą znam całkiem długo, bo już będzie jakieś 12 lat. Co ciekawe, przez pierwsze prawie cztery lata znajomości, ona mnie nie lubiła. Czemu? Ło Jezu, długa historia, jakoś tak się złożyło. Zwłaszcza, że jest ode mnie trzy lata starsza, a w tamtym wieku mogło to robić różnicę. Na jej trzynaste urodziny jednak już byłam zaproszona. Łapiesz to, moja droga? Byłam na twoich! Trzynastych urodzinach. Oprócz mnie było tam też kilka innych dziewczyn, również starszych ode mnie, więc tam, to ja byłam tą, która załapywała ostatnia. :d Byłam tą, która siedziała przy samych drzwiach samochodu i z lekkim przerażeniem czekała na moment, kiedy Metallica huknie w głośnikach poraz kolejny. Nie mówię, że to nie było fajne.
Pamiętam nasz pierwszy sylwester spędzony razem, ja w ogóle pierwszy raz byłam wtedy u znajomych w sylwestra. Zaczynał się 2011 rok, a ja poraz pierwszy zarwałam noc. Wtedy też, no, mniej więcej wtedy zostałam wprowadzona w rap, pojawił się Pezet, Ostry, Eldo, nawet Słoń. Dzięki bohaterce tego wpisu również zaczęłam słuchać reggae, co teraz jest dla mnie tak odległym momentem, że aż nie pamiętam, od czego się zaczęło. Chyba od tego, co rap, czyli dziewczyny słuchały tego w magnetofonie, a ja słuchałam z nimi i nie rozumiałam, o czym jest tekst. 🙂 Te czasy, kiedy śpiewało się "miasto stoi w ogniu" na kształceniu słuchu. A właśnie, jeszcze Paktofonika, ale to potem. Zaczęłam słuchać reggae, wtedy zwłaszcza Vavamuffin i coś tam Eastwest rockers. Wraz z moją przyjaciółką, której życzeń w internecie nie składam, poszłam na mój pierwszy zapamiętany i dobrowolny koncert, właśnie Vavamuffin. No i przepadłam kompletnie, następne kilka lat składało się dla mnie głównie z płyt i koncertów.
Wracając jednak do wspomnień. Nasza relacja jest dosyć ciekawa, ponieważ my jesteśmy kompletnie różne, a przynajmniej byłyśmy na początku. Ona spontaniczna i pełna energii, ja analizująca i z tym zbyt dużym poczuciem obowiązku wobec każdej, nawet wyimaginowanej, zasady. Z tego powodu ona mnie popychała do przodu i uczyła, że pewne rzeczy wcale nie są zakazane, tylko po prostu nie są zbytnio reklamowane. Możliwe, że z kolei ja zdołałam ją przekonać, aby czasem spróbowała coś najpierw wyjaśnić jeszcze raz, a potem się buntować. O tym jednak nie chcę mówić, bo nie przysięgnę, powiem więc o tym, co ja zyskałam. Bez niej nigdy bym nie wpadła na pomysł tego pierwszego koncertu, bez niej nie podjęłabym szybko pewnych ważnych decyzji, bez niej nie łaziłabym po balkonach i bramach… yyyyyyyy, no tak… bo trzeba mi było pokazać, że po bramie da się wejśćna balkon. No bo czemu nie? Ten sam szczytny cel pt. "no bo czemu nie?" przyświecał nam, gdy podczas wyjazdu do Niemiec wychodziłyśmy przez okno. No sorry, mieszkałyśmy na parterze, nie można było tego zmarnować!

Nasze długie nocne rozmowy, tak do siódmej rano, nasze wspólne imprezy, nasze wychodzenie na chóśtawki o czwartej rano i wstawanie o dwunastej, nasze oglądanie seriali z youtuba po nocach, również po nocach słuchanie audiobooków z książek Kinga… rany, czy my się widujemy tylko w nocy? No nie… Nasze szukanie się 20 minut na stacji z dwoma peronami na krzyż, nasze wyprawy do starego internatu w Laskach, nasze granie na wszystkich dostępnych pianinach i fortepianach, nasze spacery i wyprawy do sklepów po kilka razy, nasze ustalenia, którą piosenkę mamy usłyszeć jako pierwszą w nadchodzącym roku, no bo przecież takie to ważne… Kiedy piłyśmy szampana w sylwestra, na dachu, oraz wino, bez okazji, w moim pokoju. Kiedy piłyśmy kawę o drugiej w nocy u ciebie i herbatę o siódmej rano w internacie.
Za to wszystko dziękuję tym wpisem, mam nadzieję, że nie urazisz się, że jednak w internecie. :d

Dedykacji muzycznej ci tu nie wkleję, bo ci się link nie odtworzy, ale pamiętaj o "amarant time". 🙂
PS Your call will be continued in a moment.

Pozdrawiam ja – majka

Kategorie
muzyka

nowy awatar – Amy, czyli tak być nie będzie

Hej hej!

Ostatnio w moim życiu dzieje się mnóstwo dziwnych rzeczy, nie ogarniałam niczego i wszystko sięwaliło na raz. Dokładnie wczoraj przekroczyłam tę magiczną granicę i wszystko, zamiast mnie przerażać, zaczęło bawić. Taki przykład, w poniedziałek biorę udział w konkursie twórczości irlandzkiej, takim, jak w zeszłym roku, pisałam tu o nim kiedyś. No, i właśnie do tego konkursu mam wybraną piosenkę i ustawiłam się pięknie, bo podkład do tego utworu nieistnieje. Dobrze czytacie, nie ja go nie mam, jego po prostu nie ma. Nutka folkowa, nie dziwię się, nie mniej jednak jestem bez podkładu. Całą fizykę się z tego śmiałam, nie pytajcie. I właśnie po tym widać, że ostatnio nie wiedziałam, czy śmiaćsię, czy płakać, a że płakałam w środę, od czwartku zaczęłam się śmiać. Co kończy dowód.

Wracając do tematu wpisu, jedną z rzeczy, która mi się ostatnio wydarzyła to… i tu problem, bo wszystkiego wam powiedzieć nie mogę. COś się w moim życiu chyba skończyło, podobno tak ma być lepiej. nikt tego nie kupuje, no nie? Ja też nie. Bardzo nie lubię czegoś kończyć, bo tak będzie lepiej, zwykle nie jest. Ale, może… ja nie muszę wszystkiego rozumieć. Ja nie muszę niczego rozumieć. Z tej okazji właśnie pojawia się nowy awatar. Wykonuje to Jess Godwin, przy okazji, ostatnio nowa płytka wyszła. Tytuł tej piosenki to "good bye Amy". Kto wie, ten wie.

A, no i prywata. Zwykle prywata szła do ciebie, teraz też pójdzie. Pamiętaj, że ze mną nic nigdy się nie kończy na dobre, do mnie zawsze można się odzywać jeszcze raz. 🙂 Przebacz awatar, ale może i tobie się spodoba.

A tutaj link dla wszystkich.
https://youtube.com/watch?v=W7A_-Cyc9q4

Pozdrawiam ja – Majka

PS Też lubicie hejt na wesoło? 😉

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

krótka opowieść o kosmicie

Hej hej!
Jak tradycja, to tradycja, choć wpis nieco spóźniony.
Przez ostatni tydzień, wraz z kilkoma moimi znajomymi mieliśmy non stop święto, każde spotkanie było tłumaczone: aaaaaaa, przecież urodziny. Nie tylko te moje, przy okazji dziękuję wam wszystkim za życzenia, ale też kogoś, kto wśród moich znajomych już uchodzi za celebrytę.

Poznałam kolegę jakieś dwa lata temu służbowo i półtora roku temu prywatnie. Już tłumaczę, o co chodzi.
Bohater wpisu jest, wedłóg świata, kimś w rodzaju geniusza. Ja i moi ludzie uważamy, że on po prostu jest cyborgiem, bo to niemożliwe, żeby umieć wszystko i nawet tego nie zauważać. Ale zacznijmy od początku.

Z Dawidem najpierw pisałam dlatego, że chciałam się dowiedzieć czegoś na temat efektów jego pracy, czyli gier i programów, które pisał. Kiedy czytałam jego wpisy na forach zdawało mi się, że już wiem, jaki Dawid jest. Jedno z dwóch, albo jest maniakiem komputerowym, który owszem, w tej dziedzinie umie dużo, ale życie jako takie jest dla niego tajemnicą, albo też jest biznesmenem, człowiekiem maksymalnie poważnym, zapracowanym i, z całym szacunkiem, Dawidzie, nudnym.

Parę miesięcy później zalogowałam się na portalu elten. Jest to platforma społecznościowa dla niewidomych, dzięki której z resztą w ogóle istnieje ten blog. Dawid, jako autor programu, oficjalny straszliwie, powitał mnie w skromnych progach. Podziękowałam za przywitanie, zamieniłam kilka zdań. W tamtym czasie nie bardzo zajmowałam się rozwojem jakichś tam aplikacji, bardziej mmnie obchodziło, że niebawem lecę do Londynu. Ta sprawa musiała się jakoś w naszej rozmowie pojawić. Dawidowi wymknęło się wtedy, że posiada rodzinę w Anglii i że często tam jeździ. Uczepiłam się natychmiast, siedź, człowieku, i gadaj wszystko, jak tam patrzą na turystów, na niewidomych, za co płacimy, za co nie… wszystko mi powiedz! Nie wiem, jak nam z tego zeszło na fanart z "Harrego Pottera", ale jakoś zeszło. Ponieważ nie znam nikogo innego, kto tak lubi twórczość fanowską z HP, jak ja, od razu spodobał mi się temat i zaczęłam się wymieniać linkami do filmów na youtube. TUtaj pierwsza wskazówka, poważny i nudny biznesmen nie słucha piosenek o Harrym Potterze!

Przez następne dni i tygodnie wymienialiśmy się informacjami na tematy różne, nie tylko o Anglii, muzyce, książkach itd., ale też np. o fizyce. Okazało się, że Dawid buduje rakiety. Oczywiście ja o tym słyszałam wcześniej, ale, szczerze przyznaję, nie bardzo wiedziałam, czy dobrze go rozumiem. Może on się źle wyraził, no bo jak to tak – rakiety? Słowem, niedowierzałam. Może modele? COś? Nie, okazało się, że takie prawdziwe, duże, bum. No spoko, też można, każdy ma swoje takie jakieś… Podpowiedź nr. dwa, maniak komputerowy, który nie wie nic o życiu, raczej nie bawi się w prace, które grożą poparzeniem, porażeniem, eksplozją… Dziwne są ludzkie umysły.
Poza tym człowiek, za którego brałam Dawida, na pewno nie grał by na fortepianie i nie łaził po jakichś lasach w poszukiwaniu ciszy i spokoju, a Dawid to robi. WYnika więc z tego, że oceniłam kosmitę troszkę nie tak, jak trzeba. A jeszcze, jak się okazało, że Dawid ma, uwaga, poczucie humoru!

Najlepsze jest to, że ten kosmita nadal ze mnąrozmawia, wiedząc już, żę jestem leniwa, a on pracoholik i perfekcjonista, że wiedza moja na różne tematy jest okazyjna, zmienna i niespodziewana, a on, wiadomo, geniusz, a także, że wstaję po godzinie ósmej, co dla niego jużjest środkiem dnia. A, no i nie czytałam Tolkiena. I jak to Dawidzie jest?

Poza wysłuchiwaniem o moich problemach z fizyką, Dawid opowiada wiele bajek z morałem, z jednej takiej dowiedziałam się na przykład, jak interesujące błędy mogą znaleźć się w kodzie programu. Napisanie w kodzie, aby spadochron otwierał się poniżej dwustu metrów, zapominając, że jednak start się odbywa na tej niezmiernie małej wysokości, a także umieszczenie notatki "nie zapomnij usunąć tej linijki" w innym kodzie, a potem, rzecz jasna, zapominanie o jej usunięciu, to tylko niektóre osiągnięcia kosmity. Dawid również przyprowadził mnie do "odległej galaktyki", więc niech moc będzie z nim.

Kiedy Dawid nie pracuje nad różnymi przedmiotami, które prędzej czy później mają wylecieć w powietrze, jego głuwnym hobby jest robienie herbaty, przynajmniej ostatnio odnoszę takie wrażenie. Najczęściej chce jąrobić po to, żeby sprawdzić, czy umiem zalać coś wrzątkiem bez czujnika cieczy. Mam nadzieję, że jeden z robotów, które zbudujecie na politechnice, będzie mógł robić to za mnie. Przy okazji dobrze by było, żeby nie zachowywał się tak, jak pierwszy program sztucznej inteligencji, pisany przez Dawida, obrażający każdego, kto się do niego odezwie, program, nie Dawid.

Składać życzeń ci nie będę w tym wpisie, bo już ci składałam jedenastego, ale i tutaj te twoje ulubione, oficjalne podziękowania dam. Dzięki, że ci się nadal chce, że mam w moim otoczeniu kogoś, kto się zawsze uśmiechnie i kto umie poprosić, przeprosić i podziękować, jak trzeba. Zawsze mogę do ciebie przyjść, jak chcę coś wiedzieć, jak chcę, no nie wiem, zdać maturę z fizyki, jak mam problem jakiś, a także, jak musiałabym np. wymienić klawiaturę, bo po naszych przeżyciach sama się nie odważę. Rozwijaj się fizycznie, matematycznie, informatycznie, ale ostrożnie, bo twój program kiedyś wygra ze mną w teście na iloraz inteligencji, muzycznie i literacko również, bo ty jesteś tym wymarzonym ideałem Steva Jobsa, tym ścisłym i humanistycznym umysłem na raz. Przy okazji jednak, rozwijając się, nie zapomnij sobie nieco odpuścić czasem. Pamiętaj, najczęściej ludzie na ciebie krzyczą, bo im się zdaje, że są zdenerwowani. Tak na prawdę natomiast nie mogą sobie poradzić z tym, że nie umieją być tacy, jak ty.

Pozdrawiam serdecznie nie tylko jubilata, ale również innych moich użytkowników.
ja – Majka

PS Ponieważ wpis jest haosem ogólnym, masz Dawidzie pozwoleństwo na jeden darmowy, blogowy challenge.

EltenLink