Kategorie
co u mnie

Wpis ze zwykłą codziennością, z tym, że trudniejszy do napisania

Hej hej!
Wracam, by coś napisać, z dwóch głównych powodów. Po pierwsze dlatego, że dawno nic nie pisałam. Drugi powód jest bardziej przyziemny, mam nową klawiaturę bluetooth, muszę poćwiczyć pisanie na niej. Jest przystosowana bardziej do maców, więc nie bardzo mogę np. normalnie wejść do menu, chyba, że wcisnę f10. Polskie znaki natomiast piszę, jak najbardziej, tylko, że klawisz do tego przeznaczony jest dalej, niż zwykle. Mało brakuje, żebym wciskała go małym palcem, zamiast kciukiem. Mimo tych niewielkich niedogodności klawiatura jest super, łączy się szybko, jakość wykonania też całkiem niezła, niedroga była również? same plusy. 🙂
Co poza tym? Nadal mamy koronawirus, wszyscy siedzą w domu, prócz tych, co nie siedzą? Tak przy sposobności, nie wiem, jak dużo z was teraz pracuje zdalnie, lecz chciałam tu wyrazić jedno moje zdanie. Wielu myślało, że takie biuro domowe, to sama wygoda jest, cały czas przecież jesteśmy wtedy we własnym mieszkaniu! Mało kto natomiast pamiętał, że jeśli cały czas jesteśmy w domu, to również, jak twierdzi przemienność niektórych matematycznych działań, cały czas jesteśmy w pracy. Mam nadzieję, że potem pracownicy nie będą mieli problemów z powrotami do biur, bo to naprawdę nie wpływa dobrze na psychikę. Przynajmniej ja mam takie wrażenie.
Co do tego, jak sama spędzam lockdownowy czas, to zauważyłam, że ciężko mi pracować dwa dni pod rząd. Jednego dnia robię zadania lub powtarzam do testu teoretycznego, następnego natomiast nic mi się nie chce, w skutek czego czytam lub włączam jakieś filmiki. Nadal lubię Huanga, nie przeszło mi. Jak mi smutno, to patrzę na jego kanał lub słucham "cabin pressure" z BBC, też dobrze działa. Biografię Chmielewskiej skończyłam już wcześniej. :p
Czas na segment pt. "co tam w Krakowie"? No cóż? Nawet tam na chwilę niedawno wpadłam, żeby zabrać pozostawione rzeczy. Kto przypuszczał, że już tam nie wrócimy przed wakacjami? Jednak ja nie chciałam mówić, jak przebyłam pół Polski, żeby zabrać dwa kubeczki, nóż, talerzyk, poduszkę, koc czy też dwie wyjściowe bluzki, tylko czego się nauczyłam. Dostałam więc zadanie, żeby powycinać drobne sample z nagrania zrobionego w naszym studiu, wycięte fragmenty zaś wykorzystać do tworzenia wymyślonego przeze mnie rytmu. Coś tam zrobiłam, całkiem to nawet fajnie wyszło, ja jestem zadowolona. Poza tym dostajemy tzw. zadania muzyczne, chroń mnie panie Boże, czyli mamy zrobić z dostarczonych fragmentów kawałek taki, jak we wzorcu. Pierwszy był w miarę prosty. Musiałam to kiedyś powiedzieć na głos, bo, jak widzę, zostało to potraktowane, jak wyzwanie. Wzorzec, który dostałam teraz, do tej pory daje mi dużo do myślenia. Trochę nie bardzo wiedziałam z początku, jak go liczyć, co dopiero zrobić. Żeby nie było wątpliwości, jest bardzo ładny! 😉
Tak poza tym, to zdałam potężny sprawdzian z teorii, po którym kwalifikacja w zawodzie chyba nie jest mi już tak straszna, na zajęciach z języka streszczałam filmiki Huanga, natomiast prace z BHP? muszę sprawdzić, czy zrobiłam. :d
Strasznie mnie ten wpis męczy, zaraz wyjaśnię dlaczego.
Najpierw jednak tradycyjne części mojego wpisu. Muzyka. Teraz słucham zespołu Voila, nic nowego raczej nie wnoszą, lecz brytyjska wymowa, poza tym dużo gitar, więc mnie starczy, jako tło do pracy zwłaszcza. Co ciekawe zespół ze Stanów. 😉 Poza tym, niedawno wyszła płyta Benjamina, ta z dawna czekana. Powiem wam, że wykonawcy serio mogli by wrócić do koncepcji płyt z przed paru lat, gdzie jednak piosenek na krążku było nieco więcej, niż singli. Singli się wydawało 3, na płycie piosenek było 13. Było na co czekać! Była jakaś tajemnica, jakiś suspens, cokolwiek! Teraz? Teraz singli jest z 6, piosenek 10. Nie mówię, że wszyscy porzucili koncepcję płyt jako całości, wcale nie wszyscy. Jednak z mody to wychodzi, co nie jest zbyt wesołą perspektywą. Czekam teraz na nową muzykę Jasona Mraza, Jason płyt całościowych nie porzucił, nowa wychodzi za tydzień.
Teraz książki, słuchowiska lub seriale. Wreszcie skończyłam tego "cheruba", powtarzanego dla rekreacji. Następną lekturę w tym pięknym języku trzeba teraz znaleźć dla rekreacji, może "zwiadowców"? Poza tym, jak mówiłam, "cabin pressure", słuchowisko BBC. Poza tym Chmielewska podczytywana kawałkami, z seriali natomiast zbieram się, zbieram, trzeba się będzie w końcu wziąć do "empire".
Dobra, słuchajcie, kończę ten wpis, bo, jak już mówiłam, męczy mnie potężnie. Dlaczego? Dlatego, że dostałam niedawno wyzwanie, żeby napisać wpis, w którym żadne słowo nie zacznie się samogłoską. Jeśli ktoś jakąś znajdzie, chętnie przyjmę kolejne wyzwanie blogowe szczęśliwego znalazcy. Tytuł serialu się nie liczy, bo na to nie mam wpływu. 😉
Pozdrawiam, dając słowo, (żeby nie napisać samogłoski), że następny wpis będzie ciekawszy!
ja ? Majka

Kategorie
co u mnie

Powrót po przerwie, blogowej i mojej, czyli parę nowych odkryć i parę nowych pytań

Moi drodzy!

Co mam powiedzieć, nowy blog, nowa ja! 😉 A raczej nowa jakość bloga, bo jak strona na wordpressie, to i widok będzie można nowy ustawić, i udostępniać w społecznościowych mediach, i newslettera dostać, mnóstwo rzeczy można! Mam nadzieję, że się opłaci. 🙂 Na razie mój blog zna się na pisaniu bloga dużo lepiej ode mnie, ale będę się uczyć i postaram się w najbliższych tygodniach doprowadzić tę stronę do porządku. Teraz więc możemy przejść do pierwszego wpisu, umieszczanego już w nowej formie blogów, po pewnej przerwie. 🙂

Wypadałoby zacząć od tego, że dziś jest jedenasty maja. I dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że ta data coś dla mnie oznacza. Dokładnie rok temu, dzień po pierwszym tygodniu matur, wybrałam się na dzień otwarty do mojej obecnej szkoły w Krakowie. I tak naprawdę to wtedy się dowiedziałam, gdzie pójdę od września. Potem wypisywałam sobie listy za i przeciw, zastanawiałam się i pytałam ludzi, ale pierwsze słowo jużzostało powiedziane i cośczułam, że już zbytnio nie ma wyboru. Bałam się niemożliwe, nie chciałam i ogólnie byłam w stanie protestu i zaprzeczenia. Pocieszające pytanie: czy żałuję tej decyzji? A w życiu! 🙂
Konkurs, moi drodzy. Poniżej cytat pasujący do mojego stanu umysłu przed wrześniem. Kto mi pierwszy napisze z czego on jest?
"Tego wieczoru jeden okres mojego życia dobiegał końca. Nowy miał się rozpocząć jutro – czyż podobna drzemać w przerwie? Musiałam czuwać gorączkowo, podczas gdy dokonywała się
zmiana."
Koniec cytatu.

Jak już jesteśmy przy zmianach, pogląd mojej siostry na moją szkołę został ostatnio zmieniony w sposób radykalny.
– Emila, nie mogę sobie kupić edukacyjnej wersji, to nie ma sensu! – Mówiłam do Emili i zaraz uściśliłam. – Musiałabym się trochę dłużej uczyć, musiałabym być na studiach! – Moja siostra, która do tej pory leżała w łóżku, bo był już późny wieczór, siadła nagle i spojrzała na mnie. Ja siedziałam na podłodze.
– Ale ty przecież chodzisz na studia. – Zdziwiła się.
– Ja? Nie no, Emila, ja? Ja nie chodzę! –
– Yyyyyyyy… Maja…? – Powiedziała moja siostra powoli, słusznie sądząc, że do wariatów powinno się podchodzić ze spokojem. – Ja jednak mam wrażenie, że chodzisz. –
Niedawno w jakimś serialu przewinął nam się motyw dziewczyny, która powiedziała matce, żę chodzi do szkoły, a zamiast tego jeździła z ciotką po świecie, zwiedzała i robiła zakupy, więc Emila od razu dodała. – Maja, jak ty nie chodzisz, to ja to muszę mamie powiedzieć! –
– Że jeżdżę po świecie? –
– Tak, po świecie! – Teraz już i Emila się śmiała. – Z ciociąBożenką! –
Nie mam pojęcia, czemu i gdzie miałabym jeździć z moją chrzestną, zwłaszcza pamiętając o tym, że ona jest nauczycielką. Jeśli ja rzucę szkołę, tragedii nie będzie, ale jeśli ona ją rzuci, zdziwienie mogłoby być znacznie większe. Z trudem udało mi się wyjaśnić Emili, czym się różni szkoła policealna od studiów, przy okazji też pojawił się trudny temat: Maja, a dlaczego, w takim razie, ty nie chodzisz na studia, skoro to jest wyższy poziom?
Ha! I co? I weź odpowiedz, człowieku, w jednym zdaniu. Generalnie, to mnie ostatnio coraz bardziej bawi podejście ludzi do studiowania. Jedni w jedną skrajną opinię, że musisz studiować, bo jak nie, to niedouczony. Inni w drugą stronę, że jak ktośjuż na studia poszedł, to z góry patrzył będzie i normalnie nie pogadasz. A już w ogóle najwięcej jest ludzi, którzy swoje podejście uzależniają, mam wrażenie, od sytuacji. Jak do kogoś mają dobre usposobienie i generalnie są po czyjejś stronie, to nieeee, studia nie ważne, bylebyś robił, to co lubisz. Ale jak się komuś, nie daj Boże, coś w życiu nie uda, to jest, żę: aaaa, na studia by poszedł, nauczył by się czegoś, cośby robił! Rany, to jest SZKOŁA, a tyle kontrowersji wzbudza. Zostawmy ją w świętym spokoju i wróćmy do rzeczywistości, bo zaniedbamy.

Co do mojej rzeczywistości, dokonałam ostatnio odkrycia. A raczej zostałam w pewnym względzie uświadomiona. Wiedzieli państwo, jakie możliwości ma mobilna aplikacja garageband? Ja wiedziałam, żę garageband jest programem umożliwiającym tworzenie muzyki. W pewnym zakresie. Może nawet czasami większym, niż nam się zdaje. Ale nie wiedziałam, że jest tak dostępnym programem na telefony! I jakie te Iphony jednak mikrofony mają! Ostatnio przeczytałam u jakiegoś mojego ulubionego songwritera na twitterze, że wrzucił na youtube demo, zrobione na telefonie. Moja pierwsza myśl? Mhm, no tak, jak się ma jakieś profesjonalne aplikacje / sprzęty… W życiu! Nic nie musiał mieć!
Jeden przemiły człowiek z jednej z muzycznych grup na facebooku uczynił mi jedną lekcję online, zaraz się umówiliśmy, że jeszcze mi parę zrobi, bo ja jakoś jestem pozbawiona intuicji, jeśli chodzi o mobilne aplikacje. Ale i tak już dużo więcej rozumiem. 🙂 Ja nie mówię, żeby na tym nagrywać płyty, ale naprawdę można się pobawić i coś robić! Poza tym, takie lekcje mają jeszcze jeden plus – poćwiczę trochę angielski. Na pewno będzie to przydatne, bo o ile słów mi zwykle nie brakuje, o tyle, jak słyszę moją gramatykę w mowie, samej mi się chce śmiać.

Cóż jeszcze się u mnie działo… Mnóstwo pomysłów mam. A to ten nowy wygląd bloga trzeba ogarnąć, a to zapisywanie wspomnień z pobytu w Laskach mi przyszło do głowy, a to jakaś nowa muzyka… Swoją drogą, już jestem coraz bliżej skończenia jakiegoś projektu. Do tego jeszcze dochodzi projekt jednej strony, która, mam nadzieję, ruszy niebawem, a także nagrywanie filmików w ramach szkoły muzycznej. Przy okazji, dwa pytania do czytelników. Po pierwsze, czy chcecie, abym nadal, tak, jak poprzednio, wrzucała tu to, co gram na bębnach i wysyłam? Nie umiem przewidzieć, co to będzie i czy będzie z tygodnia na tydzień, ale jeśli chcecie słuchać, niezważając na różnorodność stylu i poziomu, to mogę wrzucać. Drugie pytanie jest do ludzi, którzy jednak w jakimś stopniu posiadają to przydatne narzędzie, jakim jest wzrok. Co by trzeba ustawić w wyglądzie bloga, żeby był on bardziej przejżysty i wygodny w użytku? Czy może tak, jak jest teraz, jest już samo w sobie nieźle?
Mówiąc o "nieźle". Po ostatnim wpisie na tym blogu i po tym, co piszę tu teraz, można by przypuszczać, że od tamtego czasu, to już w ogóle było super, łatwo, mnóstwo pomysłów, tylko kreatywny i prosty czas. Nie chciałabym tu przekłamywać rzeczywistości, więc uściślijmy. Tamten, wcale wesoły, wpis był 26 kwietnia. Zgodnie z moim przewidywaniem, jeden dzień niezmiernie lekki i przyjemny wiosny nie czynił i przez następny tydzień dni były różne. Bywałam zmęczona, zniechęcona, ciągle śpiąca i w ogóle co tam jeszcze można sobie wymyślić. Ale dostałam parę dobrych rad, trochę odpoczęłam, dostałam książki, które mnie przeprowadziły przez wszystkie emocje po kolei i zaczęłam wracać do siebie. Od kilku dni rzeczywiście, mam więcej siły na myślenie o projektach, realizację tychże, a także ogólnie mogę powiedzieć, że jestem raczej szczęśliwa.

Czego i wam życzę
ja – Majka

PS Chyba zacznę pić kawę. Rzadko pije, a dopiero po jej wypiciu dzisiaj dałam radę się skoncentrować na pracy. A koncentracja jest niezbędna przy nauczaniu mojej siostry angielskiego, geografii i paru innych rzeczy. Nigdy nie będę nauczycielką. 😉

Kategorie
co u mnie

Są i lepsze dni, tak tylko przypominam

To jest jednak święta prawda, że człowiek docenia to, czego mu przez pewien czas zabraknie. Ja na przykład, dzisiaj w nocy, spałam. Spałam bez koszmarów, bez budzenia się co 40 minut, na 40 minut. I to jest dopiero sukces!
Przyznam się, że od tygodnia miałam ciężkie życie, a zwłaszcza właśnie wieczorami. Znacie to uczucie, kiedy wszystko napawa człowieka niesprecyzowanym niepokojem? Jakaś taka wielka odpowiedzialność za świat cały, mój Boże, cokolwiek ktoś powie głośniej, to na pewno na mnie krzyczy, wszystko moja wina, a jak nie moja, to nie do ogarnięcia, zmartwienie o siebie, o innych, o wszystko poza tym, i dlaczego do cholery nie mogę zasnąć?! Przy okazji postanowiłam się oduzależnić od… o rany, od czego by tu zacząć…? To powiedzmy ogólnie, od internetu, i sobie przyciszyłam powiadomienia na pewien czas. Jeszcze sobie do tego dołożymy, że fizycznie też się nie czułam najlepiej i mamy komplet. W takim stanie umysłu, to nawet zdenerwowanie bohaterów w książkach mi się udzielało. Łapiecie to? Niby co ja miałam czytać! :d
Na taki stan może pomóc kilka rzeczy. Sen… a nie, przepraszam, sen w tym przypadku ciężko. No to: pogadanie z kimś, najlepiej o pierdołach, zajęcie się czymś, wymagającym koncentracji, jakiś drobny sukces, wyjście z domu… a nie, to też jakoś nie bardzo… W każdym razie trzeba szukać rozwiązań. No i oczywiście czas. Czas w pewnym momencie pomaga.

Pomyślałam sobie, że, jak już mam taki sukces, że dziś nie dość, że sobie spokojnie spałam, spokojnie jadłam śniadanie, to jeszcze w dodatku nie jestem niczym zdenerwowana, to aż wam o tym napiszę! Główne powody są dwa. Pierwszy jest taki, że może, jak ktoś ma, w związku z obecną sytuacją, podobną handrę ostatnio, to być może pomoże mu wiedza, że to w pewnym momencie może przejść. Drugi powód jest nieco prostrzy, jak mnie jutro znowu walnie, to sama sobie będę mogła to poczytać. 😉

Oprócz siedzenia i nie robienia nic konstruktywnego, udało mi się też zrobić w zeszłym tygodniu coś więcej. Odrobiłam lekcje… Jezu, kiedy ja wreszcie zacznę robić coś poza tym?! Ale, odrobiłam lekcję, nawet dostałam dobrą ocenę… Sylwia, trzeba to uczcić! Nagrałam nagranie na fortepian i na perkusję. Swoją drogą, granie utworów na fortepian na jakiej tylko barwie się chce, zdawanie lekcji perkusji na podstawie drum coverów, a takżę osobiste konsultacje z montażu. Takie rzeczy tylko w nauczaniu online! :d Trzeba szukać plusów, no nie?

Jak już jesteśmy przy poszukiwaniach, poszukuję spokojnych książek. Ja wiem, ja zwykle fantastyka, scifi, kryminały się zdarzały… a teraz potrzebuję obyczajówek, biografii, nie wiem, co tam jeszcze wynajdziecie, w każdym razie coś takiego, coby mi się zdenerwowanie bohaterów NIE udzielało. 🙂 Co was uspokaja w tych dniach?

Muzyka też jest nie zła, ciekawe jest to, że teraz jest sporo tych wszystkich livestreamów, każdy nadaje koncerty z salonu i te różne inne, aż miło czasem zerknąć na tych naszych artystów w naturalnym środowisku. Także ja idę oglądać jakiś live, a wam życzę spokoju i zdrowia. Przy okazji dziękuję tym wszystkim osobom, które mnie zawsze wysłuchują, jak mam problem i cierpliwie tłumaczą, żę się nie ma czym martwić. Albo tak długo próbują mnie rozśmieszyć, że zapominam, o czym myślałam wcześniej, to też czasem działa. 😉

Pisałam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Co zostało z planów? Czyli ja w czasach nauczania online i innych ciekawostek.

Grać to niby potrafię, ale co z tym pisaniem? Maja, pisz częściej! OK, spróbujmy.

Hej hej, witajcie!
Wyjdę z konwencji tych listów, bo listy wysyłałam ze szkoły. A kiedy ja ostatnio byłam w szkole? Ludzie! Oficjalnie ogłaszam, że dożyliśmy czasów, w którym mnie, mnie powtarzam! Chce się wrócić do szkoły. Wręcz chciałabym. Tęsknię za wychodzeniem z domu, tęsknię za transportem publicznym, za dworcem i gorącą herbatą po przyjeździe pociągu, automatem do kawy, wyprawami po zakupy… Ja! Za zakupami tęsknię! Co się dzieje? Tęsknię za zajęciami. Za znajomymi i wyprawami do Warszawy tęsknię. Tęsknię za szkołą muzyczną. Gdyby mi ktoś powiedział 5 lat temu, żę będę tęsknić za szkołą muzyczną, w życiu bym nie uwierzyła! Za tym, że zawsze mogłam zejść i pograć. Za tym, żę praktycznie zawsze mogłam wyjść i coś załatwić. Za możliwością posłuchania czegoś na studyjnych głośnikach. Za tym, że jak chciałam coś wiedzieć, wystarczyło się oderwać od roboty. Za…

Zmierzam do tego, że kontakt z ludźmi jest jeszcze ważniejszy, niż myślałam, może wreszcie za nim zatęsknię. Choć, jeśli chodzi o duże grupy, myślę, że zadziała to w przeciwnym kierunku, już teraz widzę, że jak wokół mnie jest więcej, niż3 osoby, mam takie dziwne wrażenie, że jednak jest za głośno. No i właśnie, jak już przy tym jesteśmy, można by powiedzieć, że ja nigdy nie byłam z tych nadmiernie wychodzących. Nie lubiłam chodzić po sklepach, nie lubiłam niczego zwiedzać, nawet na spacery wychodziłam dość rzadko. Teoretycznie więc nie powinno mi to tak bardzo robić różnicy, no nie? Problem jest w tym, że ja z kolei lubię czasami byćsama. Jak jestem sama, mogę na przykład coś ponagrywać, poćwiczyć na instrumentach i tak dalej. Czyli jedyne, na czym się jakoś tam znam. A tu co? Nie da rady, bo nie tylko ja nie mogę wyjść. Inni też nie mogą. 🙂
Podsumowując, stanowczo jestem za tym, aby wszystko wróciło do normy. Wszystkim tego życzę. Początek wpisu taki, ale miejmy to z głowy.

OK, teraz mogę się zająć streszczeniem tego, co się ostatnio u mnie działo, jak jużwiadomo, co bym chciała i czego mi brak.

Po pierwsze, wcale nie nadrobiłam zaległości lekturowych. Serio, nic nie czytam. Znaczy dobra, kłamię, czytam tego "cheruba" po angielsku, już kończę. Ale nowego nic. Jak skończę, to może się wreszcie za coś wezmę, ile można powtarzać to, co się już zna?

Inaczej jest z muzyką, tu trochę do przodu poszłam. Po raz pierwszy w życiu mogę z ręką na sercu powiedzieć, tak, próbuję coś tworzyć. I to nie, że sobie coś w głowie wymyślam, tylko autentycznie, nagrywam to, edytuję midi, klnę na edycję midi, nagrywam jeszcze raz… W każdym razie naprawdę coś się dzieje. Może jeszcze nie do pokazywania, ale… Przynajmniej mam kogo pytać o rady, jak coś nie wychodzi. W końcu nie na darmo chodzę do szkoły, w której muzyką zajmuje się dość sporo osób. 🙂 No i mam motywację. Koleżanka nie umie na niczym grać, a ja nie bardzo lubię pisać opowiadania. Ona wymyśla motywy muzyczne, a ja podobno umiem coś z nimi zrobić, natomiast ja wymyślam historyjki, a ona musi sobie z nimi radzić. Wymiana handlowa to mądry sposób na pozyskiwanie dóbr. A, no i teksty też mi się zdarza zapisywać. I znów, jak cośdokończę…
Andrew Huang, ten mój ulubiony youtuber… no dobra, jeden z ulubionych, zrobił kiedyśfilmik o tym, jak robić piosenki, a nie tylko pętle. Ja jestem na razie na etapie pętli, czy też, w przypadku tekstów, np. samych refrenów. Ale uczę się. 🙂

Oprócz interesowania się tworzeniem muzyki ,ja jej jeszcze słucham, co, swoją drogą, mi dużo lepiej wychodzi. W ramach ciekawostki, Alec Benjamin napisał piosenkę inspirowaną całym tym zamknięciem w domu. Nazywa się "six feet apart", co na nasze można by przełożyć mniej więcej jako "dwa metry od siebie". Ma swój urok ta piosenka, zwłaszcza, że wedłóg mnie jest bardzo uniwersalna. Niby jest o kwarantannie, ale czy nikt z nas nie tęsknił za kimś najbardziej wtedy, kiedy miał do niego najbliżej, a nic nie mógł z tym zrobić?

Cała płyta wyjdzie 29 maja.
W czerwcu wychodzi nowa płyta Jasona Mraza! To świetnie, bo bardzo go lubię, muzycznie, tekstowo, w ogóle.
Gorzej za to z lipcem. W lipcu miał być nasz festiwal reggae w Ostródzie. I co? No i nie wiadomo, ale nie oszukujmy się, będzie ciężko. Żałujemy wszyscy, bo przez 7 lat można się już nieźle przyzwyczaić do tego stałego elementu lata. Poza tym, gdzie ja ińdziej tych wszystkich ludzi zobaczę? Cztery bardzo ważne dni w roku trzeba przełożyć na kiedy ińdziej, to nie jest takie proste. W ogóle z wyjazdami ciężko. Nawet w sierpniu nie wiadomo, gdzie i czy pojedziemy.

Tak przy okazji, ostatnio opowiadałam komuś, jak było miło w zeszłym roku, nad morzem, w Świnoujściu. Mimo, że niby turystyczne miasto, że dużo ludzi, a na słońcu spaliłam się tak, że mnie cały człowiek bolał. I ciekawa jestem, kiedy znowu pojedziemy. Koniec dygresji, wracamy do wpisu.

Muzyka była, książki były, to może teraz angielski? Dziś przyszły wyniki z FCE! Trzema punktami załapałam się na najwyższą ocenę. To w sumie dośćnieźle podsumowuje moje życie, uczę się mniej, niż powinnam, ale, jak się postaram, to się prześlizgnę. Cieszę się, nie tylko z tej oceny, ale także z tego, że wreszcie nie muszę się nad tym zastanawiać.
Drugą stronę medalu stanowią dwie rzeczy. Brytyjskie przedstawienie teatralne, jakie pokazał mi Kamil, i pewna bajka, którą pokazała mi Weronika. Niby dwie zupełnie inne rzeczy, a jednak coś je łączy. Mianowicie… nie rozumiałam nic! No dobra, może nie "nic", ale naprawdę niewiele. Przy bajce musiałam się wspomagać dubbingiem, żeby wiedzieć, o co chodzi, a nie dlatego, że byłam ciekawa, jak sobie dał radę tłumacz. I jeśli chodzi o filmy dla młodszych, to dawno nie miałam takiej sytuacji. Mniej mnie dziwi ten brytyjski teatr, bo tam to już naprawdę się postarali, żeby był bardzo angielski angielski. Rozumiałam tylko jednego aktora. Bo go znałam wcześniej i słyszałam dużo razy. 😉 Także, jest co ćwiczyć, gdzie to rozumienie brytyjczyków?
No dobra, przepraszam, rozumiem ich w serialu, który oglądam. Ale tam też nie zawsze! Jak to łatwo się odzwyczaić, jak się wcześniej oglądało dwie, dość długie, produkcje amerykańskie.

OK, podstawowe elementy omówione, to teraz czas na odkrycia.
Odkrycie 1. Chyba potrafiłabym się nauczyć rozróżniać niektóre ptaki po ich śpiewie. Mam dwójkę znajomych, którzy umieją to bardzo dobrze, wiedzą o tych ptakach chyba wszystko. Do niedawna myślałam, że po prostu mają świra. Nic nie zwykłego wśród moich znajomych. Ale ostatnio, jak zaczęłam na to zwracać uwagę i o to pytać, to nagle się okazało, że: a, to jest to! O, a tam jest jeszcze co innego! I złapałam się na tym, że poznaję, pytam, ciekawię się…
Odkrycie nr 2.
Messenger nagrywa serce! A raczej nie tyle messenger, ile mój Iphone z takimi ustawieniami, jak wymaga na nim wiadomość audio na messengerze. Zaciekawienie tym nagrywaniem serca zostało mi zaproponowane już trochę temu, ale nie myślałam, że uda mi się to złapać telefonem. 🙂 Swoją drogą ciekawe doświadczenie, tak posłuchać serca. Spróbujcie sobie kiedyś.
A może by tak użyć takiego dźwięku w jakiejś muzyce? To by oznaczało, że się naprawde wkłada serce w swoje produkcje, no nie? 😉 <3

Jak ja na własnym blogu piszę, żeby słuchać serca i wkładać serce w swe dzieło, znaczy to, że należy kończyć wpis.
Plany na najbliższe dni:
1. Zrobić zadania do szkoły!
2. Zacząć czytać książki!
3. Wyspać się!
Ja w ogóle ostatnio nie śpię, wiecie? I niby się próbuje kłaść, ale co z tego, jak mi potem się nie udaje zasnąć? To chyba przez uzależnienie. Trzeba zacząć wyłączać telefon. 😉
A jakie wy macie plany?

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
muzyka

niektórzy lubią, więc tu próbka gry na cajonie

Kategorie
muzyka

alec benjamin – boy in a bubble – nieplanowany drumcover

Kategorie
co u mnie

Nieplanowane wolne, czyli inspiracje na najbliższe dni

Nie planowałam tego, Drogi Czytelniku.
W sobotę tydzień temu napisałam egzamin z angielskiego, o którym zaraz opowiem coś więcej, a w poniedziałek wróciłam do szkoły z mocnym postanowieniem, że jeszcze tydzień wytrzymam. Kwestia była taka, że tydzień następny, czyli ten, co się zaraz zacznie, miał byćdużo ciekawszy niż zwykle. Szesnastego, w poniedziałek, w Warszawie mieli wystąpić Pentatonix. W szufladzie obok mnie nadal leży, zdobyty fartem, bilet. W środę natomiast mieliśmy iść do teatru, na ten musical Eltona Johna. Dylemat polegał tylko na tym, czy wracać potem do szkoły na dwa dni, czy odpuścić sobie cały tydzień. Po tym wszystkim miałam jeszcze w perspektywie weekend, w który miałam się spotkać z kilkoma osobami. Koncert nie bardzo do mnie docierał, teatru byłam ciekawa, a z weekendu cieszyłam się tak, jakbym miała wtedy ujrzeć moich serdecznych przyjaciół poraz pierwszy od kilku miesięcy. Możliwe, że dlatego, że tak właśnie było.
No więc… tak się zdania nie zaczyna… W poniedziałek przyjechałam do Krakowa. We wtorek na montażu robiliśmy wszystko, o czym zaraz też coś powiem, a potem przełożyliśmy szybkie poduczenie nagłośnień na przyszły tydzień. Teraz się zorientowałam, że bez sprzeciwu zgodziłam się na przesunięcie tego, zupełnie zapominając, że mnie wtedy nie będzie w szkole. W środę rano okazało się, że to ja mam dziś iść na orientację. Wściekła niemożliwie, bo tego również nie planowałam, udałam się na zajęcia i obeszłam rynek główny dookoła. Było całkiem fajnie, widziałam deszcz na Brackiej. Pozdrawiam moją panią od orientacji, którą chyba bardziej od mojej orientacji w terenie ucieszyło wtedy, że sama wyskoczyłam z tym nawiązaniem kulturalnym. 🙂 Miało być ciepło, zamiast tego, kiedy wracałyśmy na przystanek, padało coraz mocniej. I wtedy właśnie gruchnęła wieść. Że plany na przyszły tydzień, referat z formatów audio, a także czwartkową lekcję fortepianu, trzeba na razie odłożyć.

Chciałoby się teraz użyć mojej ulubionej wymówki: akurat zaczynało mi się coś chcieć! Myślał by kto. Wrócę do domu, wreszcie się wyśpię i zacznę regularnie jeść, no tragedia! Oczywiście, że nie, pamiętam nawet, że w tę deszczową środę mówiłam, że wolne dobrze mi zrobi. Od razu zrobiłam listę, co powinnam w to wolne zrobić. Przyszło mi mnóstwo pomysłów na piosenki, pan od fortepianu przewidująco wyjaśnił mi, co mam ćwiczyć, a w nocy ze środy na czwartek ustalałyśmy z Sylwią, jakie seriale ja, a jakie ona, obejrzymy.
Wychodzę z założenia, że zdrowym podejściem do życia jest zajmowanie się głównie tymi rzeczami, na jakie mamy wpływ. Nie zawsze tak się da, to jasne, ale puki możemy, jest to dosyć fajny sposób, aby nie zwariować. Czytałam nawet parę takich wpisów w internecie, które też o tym mówiły. Martwisz się tym, co się dzieje? To zastanów się, na co ten czas wykorzystasz. Poświęć czas na jakieś zaległości. Zawsze nie miałeś na coś czasu? Bardzo proszę, teraz, niestety, masz go w nadmiarze, więc korzystaj! Ja się postaram tak właśnie zrobić, ponieważ charakterologicznie, to ja jestem panikara i nadwrażliwiec, więc albo to, albo nic. Co powiecie na więcej wpisów audio? Aktualnie jestem zainspirowana. Po tym przydługim wstępie powiem wam dużo optymistycznych rzeczy, bo muszę wyjaśnić, czym jestem zainspirowana.

Zacznę może od tego egzaminu, bo to najłatwiej. W sobotę wreszcie udało mi się ogarnąć FCE. Miałam ten egzamin pisać już w grudniu, ale przysłano mi zły arkusz i nie byłam w stanie go odczytać. Tym razem przysłali taki ładny, dobry, bez brailowskich skrótów. Dali taki wielki, drukowanymi literami podpis: "uncontracted". Żebyśmy już na pewno wiedzieli, że wszystko jest w porządku i mogępisać. Na początku czytanie i "use of English", najdłuższa część i chyba najwięcej roboty z mojej strony. Nie lubię dużo czytać braillem, wtedy tego pożałowałam, bo zajęło mi to trochę więcej czasu, niż przewidywałam. Potem było pisanie, którego się obawiałam chyba najbardziej. Nie dlatego, że nie umiem napisać dłuższego tekstu, tylko dlatego, że trochę trudno przewidzieć, na jaki temat się trafi. Można trafić na list na temat prawie dowolny, na artykuł czy raport o wydarzeniu, które w połowie trzeba wymyślać, albo na jakąś dziwną rozprawkę o tym, czy warto sadzić drzewa i co to da środowisku. Pierwsza część, to rozprawka i tu czekamy na ludzki temat. I ja się doczekałam, mieliśmy o tym, jak najlepiej dojeżdżać do szkoły lub pracy, rowerem, samochodem czy transportem publicznym. A potem jest druga część, gdzie są różne teksty do wyboru. Artykuł, raport czy list? No jasne, że list! List, to chyba jedyna forma, w której można używać skrótów nieformalnych! Bo to list, uwaga uwaga, nieformalny! Kolega pisze, że nie chce iść jeszcze na studia, nie gotowy jest, chciałby cośinnego porobić! Jak on ma to rodzicom powiedzieć? Udzieliłam mu kilku dobrych rad i zakończyłam pisemną część z radością. Potem jest część słuchowa, która może nie jest tak długa, jak czytanie, ale na pewno bardziej męcząca, jak dla mnie, bo tam się za bardzo nie można zatrzymać. Płyta ruszyła? To koniec, jedziesz do końca egzaminu, za odpoczynek mając tylko pauzy na płycie, w których masz wpisywać i sprawdzać swoje odpowiedzi. Proste, ale stresujące. Potem, na samym końcu, ustny. Na ustnym mówiłam 2 razy szybciej niż zwykle, jakby mi się coś wreszcie odblokowało w głowie. Chyba było mi już wszystko jedno, byleby to skończyć. Siedzę tutaj od 5 godzin. Jasne, żę z przerwami, ale co z tego, ja chcę do domu! No więc porozmawiałam sobie z komisją, oni zadawali pytania mnie, co ciekawe ja im też… I już. Wyniki w połowie kwietnia, no, może trochę później. Egzamin niby taki, jak matura z angielskiego, więc stresować się nie powinnam, ale przyznaję, żę ulżyło mi niezmiernie, jak, wracając do domu, wiedziałam, żę zeszło mi to z głowy.

Następna rzecz, o której chciałam mówić, to jest wtorkowe odkrycie z montażu. Nie pamiętam jużczemu zebrało nam się na produkcję muzyczną, sample, syntezatory i ogólnie takie rzeczy. Nasze dyskusje montażowe potrafią być dość mocno burzliwe, dlatego czasami, dla rozluźnienia atmosfery, należy zrobić coś niezaprzeczalnie przyjemnego, np. obejrzeć cośna youtubie. Stevie włączył filmik, w którym czworo producentów dostaje jeden, ten sam, sampel i musząz tym coś zrobić. Każdy myśli inaczej, lubi co innego, inną muzykę zwykle produkuje, a więc wychodzą z tego cztery różne utwory. Seria się nazywa "4 producers flip the same sample" i jest umieszczana na kanale gościa, który się nazywa Andrew Huang.
– Zaraz, ja znam Andrew. – Ucieszyłam się. – On kiedyś pokazywał cośnatych filmikach od Native Instruments, on używa Komplete Kontrol. –
– No, tak tak. – Potwierdził Stevie i wrócił do filmiku. Okazało się, że podczas tego klipu Andrew również dość fajnie tłumaczył, co zrobiłz samplem, postanowiłam więc zajrzeć na jego kanał.
I przepadłam. Całkowicie i bez reszty. Zaczęłam we wtorek i przez dwa dni nie oglądałam na youtube nic poza jego kanałem. Facet robi wszystko! Tłumaczy syntezę i teorię muzyki, gra chyba na wszystkim, co znajdzie, śpiewa, nagrywa własną muzykę, a potem rozbiera ją na kawałki na swoim kanale, żeby pokazać, jak ją zrobił. I, co najważniejsze, lubi byćkreatywny. Mam wrażenie, że jego życiowym powołaniem jest pokazać ludziom, że nie ma przedmiotu, na którym nie da się zagrać lub go zsamplować. Grał na balonach, cukierkach, częściach ubrania, żarówkach czy butelkach. Nagrał i przerobił na muzykę dźwięki, które wydają nie tylko delfiny, psy czy kruki, ale także siedzenie samolotu, wentylatory, czołgi, narty na śniegu, jabłka czy marchewki, a także, ciekawostka, maszyny brailowskie. Nic tak nie pokazuje magii syntezy, jak beat stworzony z pojedynczego pociągnięcia nosem. Link poniżej.

I oto jest moja inspiracja numer jeden. Chcę z tym człowiekiem porozmawiać, chcę mu powiedzieć o wszystkich jego filmikach osobno, chcę mu podziękować za rady, dotyczące dziwnych sekwencji rytmicznych na bębnach, chcę, żeby mnie uczył, w ogóle wszystko chcę!

Następną inspiracją, również muzyczną, jest coś, co polecono na pewnej whatsappowej grupie.
– Patrz, no patrz! Patrz co to jest! – Z takim wykrzyknikiem wpadłam wczoraj do salonu. W brew temu, co możę się niektórym wydawać, ja rzadko okazuję emocje w ten sposób. Muszę do tego być albo bardzo zmęczona, jak w szkole na przykład, albo musi mi coś przypominać jakieś dobre czasy, muszę mieć jakieś skojarzenie. W tym przypadku właśnie tak było. Korg IKaossilator.
Myślę, że najpierw wyjaśnienia wymaga, co to w ogóle jest Kaossilator od Korga. Otóż, drogi Czytelniku, Kaossilator jest to… Tak na marginesie, moja pani od geografii z gimnazjum zawsze umieszczała frazę "cośtam cośtam jest to" w zdaniu, którego musieliśmy się koniecznie nauczyć. No więc Kaossilator jest to:
1. Dynamiczny syntezator / looper. Tak mówi Korg.
2. Taka zabawka do robienia loopów. Tak mówi mój znajomy.
3. Yyyyyyyyy… Taki sampler? Tak mówię ja.
Praktycznie, to jest elektroniczny instrument, który ma w sobie brzmienia, całkiem niezłe z resztą niektóre te brzmienia, możę robić pętle i w ciekawy sposób modulować dźwięk i, co w nim chyba najbardziej charakterystyczne, jest dotykowy. Ma dotykowy pad. Poprzeczne ruchy regulują wysokość dźwięku, więc gramy normalnie, jak na malutkich klawiszach, natomiast pionowe ruchy palca sterują modulacją dźwięku i różnymi jego parametrami. Kiedy mamy załączony tam jakiś rytm perkusyjny, po dotykowym ekranie rozłożone sąróżne jego wersje, żeby się można między nimi szybko przełączać. Jeśli uruchomimy brzmienie syntezatora, podczas gry możemy sobie regulować jego atak, przebieg fali i inne takie różne, które się reguluje w syntezatorach, a ja na razie nie jestem uprawniona, by o tym mówić, bo popełnie merytoryczne błędy. Przy instrumentach akustycznych, najczęściej sterujemy ilością efektu pogłosu, czy czegoś takiego. Zawsze mi się wydawało, że to bardzo wygodne, takie fizyczne sterowanie dźwiękiem. Miałam muzykę pod palcami i zakochałam się w tym uczuciu od razu, gdy zobaczyłam to urządzenie w sklepie kilka lat temu. Niestety, Kaossilator w moim przypadku okazał się niewypałem, z prostego powodu. On świeci. Dużo świeci. Świeci np. gdy chce podać tempo utworu, albo pokazać, gdzie się właśnie coś nagrywa. Powiem więcej, on tylko świeci. Czyli, w praktyce mówiąc, dla niewidomych, a przynajmniej dla mnie w tamtym czasie, nie do ruszenia. W tamtym czasie również nie wiedziałam, że jest ta mobilna aplikacja, choć, jak się dowiedziałam teraz, jestem mocno opuźniona w tym względzie. APlikacja nie tylko istnieje od dawna, ale i jest dostępna.
Teraz jednak, firma Korg udostępniła ją… Za darmo! Nie wiem, możę po to, żeby ludzie mieli co robić w długie, #stayathome wieczory? To miłę z ich strony. Nieważne dlaczego, ważne, że ja to dopiero teraz zobaczyłam. I po raz pierwszy, i prawdopodobnie jednak ostatni, w życiu pożałowałam, że nie mam większego ekranu. Teraz wszędzie, gdzie mam ze sobą telefon… czyli praktycznie wszędzie, mogę się pobawić brzmieniami od Korga. Grać sobie na nich, nagrywać je i eksportować do wav. I może to tylko taka zabawka, ale jak cieszy! To tak, jakby ktoś mi zwrócił moją ulubioną zabawkę, którą mi w dzieciństwie zabrał. Ja zawsze chciałam móc tego używać. Potem o tym zapomniałam. A teraz proszę, prezencik!

Trzecia rzecz, książki. Moi znajomi urządzili sobie chyba w tym roku rok literatury, tylko ja się niecnie wyłamuję i nie wrzucam recenzji książek. Prostą tego przyczyną jest to, że dawno nie czytałam niczego nowego. Przypominam sobie za to rzeczy, które czytałam kiedyś, np. wytrwale brnę przez serię "Cherub" Roberta Muchamore'a, tym razem w orginale. Na pewno napiszę tu coś więcej o książkach, które czytam, bo są warte polecenia, tak uważam. Nie chcę tego jednak mieszać z innymi wpisami, polecam więc czytanie jako takie.

Podobnie jest z serialami, na razie nie zaczęłam nic nowego. Na pierwsze miejsce listy wskoczył u mnie teraz "dobry omen", bo obejrzeć muszę, a to najkrótszy z seriali, które planuję od dawna zobaczyć, więc od niego zacznę. Poza tym, mam w pokoju w internacie wielką fankę tego dzieła, więc zobaczyć trzeba. Zaraz po "the good omens" jest na mojej liście coś, czego wielką fankę również znam. Nie z pokoju, ale nie powiem skąd, bo się domyśli, o jaki serial chodzi, a wtedy nie będzie niespodzianki. I teraz pewnie i tak się domyśla. 🙂 No muszę, muszę. Czekasz, i czekasz… To obejrzę. Z resztą, ile można się z tym obijać?

Ogłoszenia muzyczne!
Tydzień temu Lauv wydał płytę "how I'm feeling". Pop popem, ale ten facet pisze o rzeczach, które w tych czasach przeżywa bardzo wiele osób, tak sądzę. Ktoś kiedyś powiedział, że "jeśli czujesz się samotny, znajdź sobie kogoś, kto jest równie samotny, jak ty". Myślę, że jeśli nie możecie aktualnie nikogo znaleźć, to zawsze możecie posłuchać Lauva.

Ogłoszenie numer dwa, premiera płyty Aleca przełożona. Niby smutność, ale z drugiej strony, coś chce tam jeszcze poprawiać. To możę będzie więcej utworów? Czekam z niecierpliwością, bardzo go cenię.

Dalej, śmiać się można, bardzo proszę, ale słuchałam sobie ostatnio płytki Nialla Horana, tej nowej. Z wczoraj. Albo wiesz co? Po cholerę się śmiać? Jak ktoś był w One Direction, to znaczy, że nie umie robić muzyki sam i że ogólnie jest wyłącznie produktem przemysłu? Nie wierzę. Nikt mi nie wmówi, że Styles nie umie śpiewać piosenek w innym stylu, albo, że właśnie Horan w ogóle nie potrafi pisać tekstów. No po prostu nie. :d Także z popu, to tyle.

Inny od popu jest na przykłąd hiphop, o to to jest nowa piosenka Łony i Vebbera. Zabawne.

Co do reggae, festiwal w Ostródzie ogłosił, że w tym roku ugości zespół Łąki Łan. E? Jak to? Przecież oni nie grają reggae? Oni grają elektronikę. Ale w sumie… czy tam są tylko zespoły reggae? Też nie. A poza tym, Paprodziad gra reggae w November Project, on się tam bardzo dobrze nadaje! Poza tym, to, że ja określam sobie Łąki Łan, jako elektronika, to jest po prostu skrót myślowy na to, że potrafią zagrać w sumie wszystko. :d Cieszę się, jak wszyscy. A jak zapytałam taty, jak to możliwe i w ogóle dlaczego, odpowiedział: "just po prostu". Z tym mądrym argumentem trudno dyskutować.
Normalnie, jak na montażu.
– Proszę pana, nie czyta mi, podejdzie pan tu? –
– Nie! – Może dlatego, że prosiłam o to podejście już któryś raz, za każdym razem z coraz dziwniejszym problemem. Też bym się zniechęciła w końcu. :d

I tym optymistycznym akcentem chyba skończę wpis i zapytam, jakie ty masz plany, czytelniku, na nieplanowany urlop. Pozdrawiam wszystkich, z którymi parę dni temu żegnaliśmy się w szkole, jakbyśmy szli na wojnę, podróż kosmiczną, maturę lub jakieś inne, niebezpieczne wydarzenie. "Na razie. Nie dajcie się. ZObaczymy się… jak się zobaczymy…" I takie różne inne. Jednak mi trochę brakuje tych naszych lekcji.
Ja wracam do autobiografii Ozzyego Osbournea, na początku której jest tylko nadpobudliwym, pyskatym błaznem bez grosza, z miasta mniejszego niż małe, a kończy… No wiadomo jak kończy w sumie. 🙂 To też pewna inspiracja. A ty, czytelniku, pisz komentarze.
Pozdrawiam ja – Majka

PS Jak w muminkach. Wrócimy, jak wrócimy!

Kategorie
co u mnie

Jak to dobrze, że po waszych zajęciach już jest weekend! Czyli muzyka, sny o przyszłości i montaż, jako stan umysłu.

Drogi czytelniku!

Już trzy tygodnie po feriach, a na blogu cisza, czas to zmienić!
Tydzień po zakończeniu ferii, w piątek, na montażu, nasz nauczyciel zamyślił się na chwilę, posłuchał, co wygadujemy i powiedział szczerze: "jak dobrze, że po waszych zajęciach już jest weekend!". Doceniam szczerość i rozumiem uczucie. Montaż, to nie lekcje, to stan umysłu, podczas którego zadania, które robisz, rzucają ci się na mózg w stopniu interesującym.
Zawsze opowiadam o realizacji dźwięku, jako o zawodzie pomiędzy technicznym a artystycznym. No bo ja rozumiem, kable, instalacje, komputery… Ale jednak inwencję twórczą trzeba mieć. Trzeba słyszeć. Trzeba się nauczyć, jak wykorzystywać możliwości, które dają nam częstotliwości, dynamika, zmiany fazowe…
– No targaj te meble, targaj! – Ta zachęta pochodziła od naszego nauczyciela montażu. Słowa zabrzmiały mało artystycznie. Właśnie robiliśmy reklamę firmy, produkującej meble, a słowo meble trzeba było w odpowiednim miejscu przesunąć.
– I gdzie w końcu są te meble? – Zapytał w pewnym momencie pewien uczeń. Ponieważ to pytanie było zadane po raz ósmy, Sylwia uświadomiła mu dobitnie, gdzie meble mogłyby się znajdować. W tym samym momencie koleżanka montowała skecz audio, w którym to skeczu nadmiernie często wspominana była pewna żaba, a Sylwia była jużprzy następnym zadaniu, czyli ścieżce dźwiękowej do przedstawienia.
Jednocześnie ja domagałam się uwagi, mówiąc, że jakby ktośmi pomógł to wszystko pozapinać, byłoby super. Żeby nie było, sformułowanie "zapiąć efekt" jest całkowicie normalne i powszechnie używane. Pomimo mebli, efektów i żab, mamy oczywiście też czas na omówienie anegdotek studenckich i egzaminowych, cen specjalistycznego sprzętu, a także rozważenie niecierpiącego zwłoki problemu: jakie napoje są dobre w automacie i czy automat w ogóle aktualnie działa. Najdroższa kawa na świecie, to bardzo ciekawy temat, poczytaj sobie, Czytelniku drogi, z czego jest zrobiona.
Montaż to jedno, druga sprawa to to, co się odbywa w studiu, gdy w drugiej klasie dochodzi do nagrywania. Byłam przy kilku takich lekcjach i natychmiast zapowiedziałam, że jak ja będę miała w tym studiu coś zaśpiewać, to bardzo proszę, żeby ktoś mi nagrał, jakie komentarze padały w reżyserce. A potem się zastanowiłam jeszcze raz, czy na prawdę chcę to wiedzieć i do tej pory nie jestem pewna. Dlatego właśnie mikrofon w reżyserce działa tylko wtedy, gdy naciśnie się guzik.
Naszczęście do naszych przygód nagranych jest jeszcze trochę czasu. Na razie uczymy się montażu, percepcji i audio cyfrowego i próbujemy niedopuścić do zatracenia artystycznych dusz. A będąc pod koniec reklamy mebli jest to dosyć trudne. Na pytanie: "kiedy się używa takiego pogłosu?" byłam wtedy w stanie odpowiedzieć: "jak tak jest w scenariuszu!". Scenariusz, to świętość, Czytelniku drogi, jak sobie klient życzy!
– łokieć, pięta i nie ma klienta. – Stwierdził wtedy z pewną melanholią nasz kolega, odrywając się na chwilę od tych przemeblowań.

A propos przemeblowań, przestawiono mi biurko. Tym razem nie w szkole, tylko w domu. Mam teraz taki własny kącik między moim biurkiem, ścianą a piętrowym łóżkiem, które jest za mną, jak siedzę. Powiesiłyśmy na łóżku koc, żeby mój laptop nie świecił Emili po oczach i można żyć. Będąc przy temacie Emili mogę jeszcze dodać, że pół ferii z niąsiedziałam, bo, będąc na lodowisku, złamała sobie rękę. A zrobiła to w tak idiotycznym miejscu, że gips miała nie na lub przy samym nadgarstku, ale aż ponad łokieć. Nie bardzo mogła coś tą rękąrobić, dobrze, że to była lewa ręka, to przynajmniej pisać i rysować mogła.
Trochę z tego względu,a trochę ze względu na to, że Emi uzbierała sobie trochę forsy, zakupiony został spory zestaw lego z Harrego Pottera. "Wielka sala". Wielka sala na prawdę jest wielka i przez ostatnie tygodnie dumnie dekorowała środek naszego pokoju, cobyśmy się nią mogły cieszyć i chwalić. Śmieją się ze mnie, że tylko dlatego namawiałam usilnie moją siostrę do lektury Pottera, żeby sobie bezkarnie móc kupować potterowe zabawki, których dla siebie już mi kupić głupio.

Jak już mówimy o kupowaniu, coś kupiłam. Bardzo to coś lubię, przyznać to muszę. Ale pochwalę się chyba dopiero wtedy, kiedy nagram ten, dawno już obiecywany, wpis głosowy o reszcie moich instrumentów. Muszę jednak powiedzieć, że moje nieśmiałe marzenie o produkowaniu muzyki delikatnie o sobie przypomina. Ostatnio miałam niewątpliwą przyjemność usiąść do takiej drobnej produkcji podczas jednego montażu, za co bardzo mojemu nauczycielowi dziękuję, bo to na prawdę fajna praca. Choć nie wiem, czy jak Pan usłyszy jeszcze raz coś, co choć w najmniejszym stopniu przypomni Panu prism, to jeszcze się Pan kiedyś do mnie odezwie.
Podziękowania należą się także naszemu drugiemu nauczycielowi zawodu, który nie tylko ostatnio nam tłumaczył, jak podłączyć i odłączyć scenę w sali gimnastycznej, ale też z dużą dozą cierpliwości odpowiadał na kilka naszych idiotycznych pytań, których, z litości dla samej siebie, tu nie przytoczę. Powiem jedynie, że jeśli się chce rozkładać i składać nagłośnienie, to wypadałoby nie tylko znać sprzęt, mikser i salę, ale też ogólnie topografię i nomenklaturę budynku. Schowków na sprzęt na prawdę może być więcej, niż jeden, a drzwi raz otwartych nie należy próbować jeszcze raz otwierać kluczem. To NIE zadziała!

Zastanawiałam się mocno, co bym jeszcze mogła w tym wpisie napisać. Ferie minęły mi szybko, pierwszy tydzień w domu z EMilą, z resztą sama też się pochorowałam, drugi na okazyjnych wyprawach do stolicy, raz w Laskach, raz w odwiedzinach. Ogólnie sobie istniałam. Przy okazji pragnęłabym coś sprostować. Często słyszę, że wpisy na moim, i nie tylko moim blogu, przekłamują rzeczywistość. I jest to w sumie święta racja, bo jednak w blogowych wpisach ukazuje się tylko te ułamki rzeczywistości, które się chce. Mówi się o rzeczach dobrych. Albo złych, zależy od formuły bloga. Jeśli jednak chodzi o ten wpis, na prawdę się zastanawiałam, co napisać. Co się u mnie działo? I na prawdę, ostatnio mojąrzeczywistość stanowi montaż, żarty z montażu, muzyka, niedosypianie w nocy, spanie w dzień… Swoją drogą to jeden z moich najgorszych pomysłów. Ale oprócz tych rzeczy, szczerze, nie mogę sobie przypomnieć nic charakterystycznego. Może to źle, ale serio… Ostatnimi czasy muszę przyznać, że bardziej żyję premierami płytowymi i klawiszami, niż spotkaniami, wyjściami czy eventami. Nie zaprzyjaźniłam się z nieznanymi obszarami Krakowa, natomiast, siedząc w ciepłym wnętrzu internatu, dbałam o moją przyjaźń z youtubem. Nie dzieje się też nic jakoś wybitnie stresującego. Dopiero teraz się dziaćzacznie, bo w sobotę piszę egzamin, a za tydzień mam dwa wydarzenia, o których tu jeszcze napiszę. A nie, przepraszam. Jedno wydarzenie miałam w zeszłą sobotę. Kamil urządza urodziny miesiąc po fakcie. To już taka tradycja. Tradycją jest też to, że uczczono jego narodzenie festiwalem pizzy, który sam w sobie też jest okazją godną uwagi. To się działo w Warszawie. W Żyrardowie natomiast odwiedziła mnie Becia i planowałyśmy przyszłą karierę muzyczną. W ogóle ja jestem ostatnio zafascynowana planowaniem przyszłych karier. Takie hobby mam. CO nie, Weronika? :d
A, no i jeszcze, przyszłą karierę krytyka kulinarnego wróżę mojej drogiej Zuzi Human, która od tego zdania nie ma prawa się na mnie obrazić, że znowu o niej nie wspomniałam w tym przydługim liście! Zuziu, już nie mogę się doczekać naszej wyprawy na azjatyckie pierożki. 🙂

I tak chyba ten mój list zakończę, bo na prawdę pomysły się kończą. Niedługo będzie więcej, to wtedy napiszę. Teraz wracam do muzyki. Jutro wychodzi płyta Lauva, w kwietniu wychodzi płyta Aleca Benjamina, a dziś wyszedł ostatni singiel, a Billie Eilish nagrała piosenkę do nowego Bonda. Żyć nie umierać.
Informacje na facebooku dotyczące festiwalu w Ostródzie przypominają mi również o reggae, więc pragnę z radością rozgłosić plotkę. Podobno nowa płyta Vavamuffin już w tym roku! Życzę im szczęścia, bo spodziewam się czegoś dobrego. 🙂

Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do komentowania i przypomnienia, o czym zapomniałam.
Ja – Majka

PS: Nowa piosenka Aleca jest tutaj. Dedykuję ją tym moim znajomym, którzy doskonale wiedzą, że jak czegoś nie można powiedzieć lub zrobić, to najlepiej to opisać. Jak nie pomoże, to przynajmniej fajne opowiadanko zostanie.

Kategorie
co u mnie

Montaże, studniówki i walizki, czyli początek ferii

Drogi Czytelniku!
W piątek rano wypowiedziałam znane wszystkim zdanie: w tej torbie już się nic więcej nie zmieści! A potem musiałam zmienić zdanie i to ze cztery razy, za każdym razem bijąc własny rekord. Wszystko dlatego, że okazało się, że przed feriami trzeba albo wszystko zabrać do domu, albo przynajmniej spakować i wynieść do odpowiedniego pomieszczenia, bo w internacie będą goście. OK, rozumiem potrzebę, pakuję się. Okazało się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić, choć teoretycznie walizka powinna zmieścić wszystkie rzeczy, które się w niej mieściły na początku września, no nie? No nie, okazuje się, że nie do końca. Pakowanie rozpoczęłam w czwartek, w nocy otworzyłam ciastka, bo uznałyśmy z Sylwią, że zasługujemy na nagrodę, o pewnej porze, której głośno nie wspomnę oznajmiłam, że mam dosyć, ja nie mam siły, że idę spać… I poszłam spać. Poranek składał się z kilku, powtarzających się i niezmiernie do siebie podobnych, dialogów.
– OK, już wszystko! –
– A ręczniki? –
– Nosz… – I tu padało kilka niecenzuralnych słów.
– Dobra, teraz, to już na bank wszystko! –
– Maja, a klapki? –
– Skończyłam, tu się nic więcej nie zmieści! –
– Yyyyyyyy, a w takim razie co zrobisz z tym kubeczkiem? –
Kiedy już opanowałam chęć zrobienia z tym kubeczkiem wielu różnych rzeczy, z których rzadna nie wiązała się z walizką, skończyłam pakowanie, ściągnęłam torbę do odpowiedniego pomieszczenia i pojechałam precz.

Mimo, że ostatnie tygodnie do najgorszych nie należały, wręcz przeciwnie, udało mi się zrobić kilka porzytecznych rzeczy, wszyscy się ucieszyli, że już mamy ferie. Wszystkie możliwe rady pedagogiczne, klasyfikacje, końce semestru, egzaminy i zmiany planu, wszystko to sprawiało, że wszyscy byliśmy dla siebie mili, ale jeszcze tydzień, a byśmy się pozabijali. Jak jednak wspominałam, tygodnie od nowego roku raczej wiązały się z sukcesami, skończyliśmy kilka projektów na montażu, ja sobie zdałam egzamin w muzycznej, następnie musiałam jeszcze zagrać na takim przesłuchaniu i na koncercie z okazji… nie wiem jakiej, chyba karnawału. Oczywiście koncert wyszedł najlepiej, bo był ostatni, w przeciwieństwie do pierwszego w kolejce egzaminu, o którym nie lubię wspominać. To był ciężki dzień. 😉
Na montażu kleimy krótkie słuchowiska, np. niedawno mieliśmy do roboty, czytany przez dość specyficznego lektora, wierszyk "na straganie". Powstał nowy przytyk: "pan gada, jak te warzywa na straganie!". Ciekawa też jestem, jak dla osoby postronnej musiałyby wyglądać nasze dialogi ze studia, zwykle odbywane podczas pracy.
– Sylwia, gdzie jesteś? –
– Eeeee, jeszcze tylko te warzywa poprzerzucam i będzie OK. –
– Maja, nie rób tego samego błędu, co ja, nie przesuwaj tych clipów osobno, bo ci się rozwali! –
– O nie, nie gadaj, te kroki? –
– No! –
– No nieeeee, a ja to już też tak pocięłam. Jak to zrobię na mono, to poziomy mi się rozwalą? –
– Rozwalą ci się, jasne, że rozwalą! –
– Proszę pana, no i gdzie są te pluginy? –
– Powinny tam być. O, nie ma? No nie wiem, ukradłaś, to teraz oddaj! – I takie inne różne.

Podczas percepcji dźwięku uczymy się o szumach, maskowaniu i kilku innych rzeczach, które nam wydawały się bardzo trudne, a okazały się dosyć Przyjemne. Dla postronnych nie wiem, ale często, jak komuś opowiadam o szkole, to słyszę cośo magii, także…

Na audio cyfrowym to my mówimy o magii, ja najczęściej wspominam o czarnej jej odmianie, gdy przychodzi do przetworników cyfrowoanalogowych. Chroń mnie, panie Boże, przed tymi przetwornikami! Z naszym audio jest jeszcze ten problem, że czasami są pewne trudności z salą.
– Proszę pana, a w sumie dlaczego my stoimy od kilku minut na tym korytarzu? –
– Nie wiem, skupisko mocy? Uznajmy, że tu sąramptopy. – Nawiązanie do "świata dysku" było ciekawym zabiegiem tym bardziej, że pierwszym zadaniem montażowym, jakim obdarował nas ten nauczyciel, był właśnie fragment od Pratchetta.

Jeśli chodzi o życie w internacie, zaistniał ciekawy efekt, mianowicie przez pewien czas wszystkie chodziłyśmy o dziesiątej… może nie spać, ale czytać, słuchać, coś robić w każdym razie, każda w swoim świecie odpoczywała, czasem nawet zdarzało się przysnąć. O godzinie dwunastej natomiast stopniowo wracałyśmy do siebie i wszystko zaczynało nas niesamowicie śmieszyć. I potem wpadają do nas ludzie o pierwszej: dziewczyny, wy gadacie do tej pory! Nie, my dopiero zaczęłyśmy, proszę pani… Nie wiem, skąd to się wzięło, ale widocznie potrzebowałyśmy chwili odpoczynku w samotności na koniec ciężkich dni, dwie godzinki nam w zupełności wystarczyły, a potem mogłyśmy wracać do normalnego stanu umysłu. No… normalnego, jak na nas.

Poza szkołą nauczyłam się tworzyć sesję i przeglądać instrumenty w logicu, który to program ma wiele chwalebnych cech, ale bycie logicznym na pewno do nich nie należy. Tak samo nielogiczna okazała się strona Avidu, czyli firmy obdarzającej świat protoolsem. Chciałam sobie zainstalować darmową wersję, to, jak ja się z tą stroną umęczyłam ludzkie pojęcie przechodzi. Chwaliłam się nawet tym trudnym doświadczeniem na montażu, podczas którego rozmawialiśmy również o poleceniach głosowych w komputerach applea. Nie wiem czemu, ale wyobraziłam sobie, jak mówię do mojego maca: komputer, zrób coś z tym, to jest strona avidu! A komputer na to: O Jeeeeeeeezu, znowu?
Oprócz tego wybrałam się na studniówkę moich znajomych z podstawówki, gdzie, jak większość rocznika, byłam uprzejma mocno się przeziębić. W ogóle studniówka ta była ciekawym wydarzeniem, bo na prawdę połowa występujących i tańczących poloneza zjawiła się na tej niezwykle ważnej imprezie z wysoką gorączką, druga połowa natomiast miała przynajmniej katar. Ja wtedy jeszcze byłam w miarę zdrowa, ale szłam z przekonaniem, że jak gdzieś się dorobię, to na pewno tam. Nie pomyliłam się, od trzech dni siedzę w domu, kaszlę i jest mi zimno. Mam za to czas, aby w spokoju poczytać, nadal męczę tego "cheruba" po angielsku, a także, żeby posłuchać muzyki. Czekam na parę płyt, więc dobrze jest. Przy okazji, muszę Ci powiedzieć, Czytelniku, że bardzo lubię obserwować, jak jakiś artysta, którego poznałam jako klubowy support kogośinnego i nawet nie zbyt dobrze pamiętałam jego imie, teraz wydaje debiutancki album. Dumna jestem, że zaczynam znać artystów od początku ich bytności na scenie muzycznej, miło na to patrzeć. Jak już jesteśmy przy debiutach, debiutancki album Aleca Benjamina zjawi się w kwietniu. Mam nadzieję, że do tej pory zjawi się też moja strona z recenzjami. A, no i jeszcze jeden muzyczny news, w Ostródzie będzie w tym roku Julian Marley!

Spadł śnieg. Muszę się wybrać kupić nową laskę. W przyszłym tygodniu pojadę na chwilę do Lasek. W piątek odwiedzam liceum. Nie no… serio, nie mam pojęcia, co ci tu jeszcze, Czytelniku, napisać. Myślałam, że mam więcej pomysłów na ten wpis, ale, jak na razie, początek ferii wygląda właśnie tak. Mam nadzieję, że niedługo pojawi się tu jakiś bardziej dopracowany tekst. Na razie kończę i zapraszam do dialogu.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Kariera zaczyna się o czwartej rano. – WPis okazyjny.

Są na świecie ludzie, których nie tylko kocham całym sercem i przyjaźnię się z nimi całym umysłem, ale także mają obiecane, że jak dostanę kiedykolwiek życiową szansę na rozwój pasji w pracę, zabiorę ich ze sobą, albo nie pójdę w ogóle. Oto wpis okazyjny.

Niektórzy mówią, że w internecie nie można znaleźć prawdziwych znajomych. W pewnych przypadkach życie mi udowodniło, że to wierutne łgarstwo, choć rzeczywiście, zwykle wolę zaczynać od świata rzeczywistego. Nie zawsze jednak jest to możliwe, możliwe jest za to wpaść na siebie w odmentach wszelakich portali internetowych. I całe szczęście.

Bohaterka mojego dzisiejszego wpisu ma jedną charakterystyczną cechę, o której wie większość osób, które o niej słyszały. Pisze. Umie pisać, znaczy się. I umie pisać dobrze, co by sama nie opowiadała niegdyś na prawo i lewo. To rzuca się w oczy najpierw, rzuciło się i mi. Wszyscy znają moje zamiłowanie do Harrego Pottera, większość osób też wie, że odkąd zdałam sobie sprawę, żę istnieją fanficki, zaczęłam je czytać równie chętnie. Na serię takich fanficków natknęłam się też na pewnym blogu. Przeczytałam, spodobały mi się, przy okazji wiedziałam, że autorka bloga nie jest pozbawiona rozsądku, bo widziałam gdzieś jej wypowiedzi. Na razie było to tylko takie sobie przemyślenie. Potem weszłam na ff.net, (jedną z najbardziej popularnych stron z fanfickami), odnalazłam autorkę i zaczęłam czytać wszystko, łącznie z opisem użytkownika. Okazało się, że autorka jest po realizacji dźwięku! O! I Potter, i dźwięk, i w ogóle cośdo powiedzenia o świecie, pełen pakiet! No więc odważyłam się napisać… Swoją drogą, wiesz, jak śmiesznie mi się teraz patrzy na te nasze pierwsze wiadomości? Zaistniała tu ciekawa sytuacja, bo podczas gdy obie zwykle podchodzimy do nowych znajomości internetowych, jak pies do jeża, od razu udało nam się zamienić parę interesujących zdań o HP i kilku innych seriach. Zgodziłyśmy się co do pewnych wątków, postaci i sposobu pisania ficków, OK, wystarczy, wiemy tyle.

Cięcie. Nastąpił rok, w którym wiedziałyśmy o sobie mniej więcej tyle, co na blogu, ewentualnie to, co udało się powiedzieć na zebraniach, bo obie zaangażowałyśmy się w moderację portalu, na którym ten blog czytacie. I niby nic się nie działo, ale non stop były jakieś rzeczy, które nam się ogólnie zgadzały. A to jakiś komentarz do literatury czy filmu, a to pomysł, jakby można rozwiązać jakiś dźwiękowy problem… Ja oczywiście od razu zaczęłam o ten dźwięk pytać. COś mnie musiało tknąć, bo kiedy bohaterka wpisu autorka zjawiła się na krótką chwilę pod Warszawą, w celu załatwienia jakichś spraw powiedzmy służbowych, to ja wybrałam się ją poznać, pomimo, że od tygodnia leżałam w domu w towarzystwie antybiotyku. Wtedy okazało się, że kolejnym wspólnym tematem są papugi. I zwierzęta w ogóle. Natemat inteligentnych zwierząt, w tym niektórych ludzi, zaczęłyśmy sobie rozmawiać częściej.

Jakoś tak około roku po tym antybiotyku poszłam na dzień otwarty do szkoły w Krakowie, do której aktualnie chodzę. Tam dowiedziałam się kilku rzeczy, które wiedzieć powinnam, aczkolwiek w tamtym momencie bardzo wiedzieć nie chciałam. Wtedy schwyciłam się pazurami i zębami wszystkich, którzy o tej Tynieckiej mieli jakiekolwiek pojęcie. Najbliżej miałam dwie osoby, te dwie osoby zostały wtedy moimi najczęstrzymi korespondentami, miałam więcej pytań, niż mogę zapamiętać i w sumie szkoła została tematem numer jeden. Wróciłam sobie do tych wiadomości, wiesz? I zainteresowała mnie jedna rzecz, o której trochę zapomniałam. My rozmawiałyśmy wtedy o wszystkich innych ludziach, jednocześnie mówiąc sobie mnóstwo prywatnych rzeczy o sobie nawzajem. I jakoś nikt nie zwracał na to uwagi. Świat wiedział, my jeszcze nie. 😉 Pod koniec wakacji padł na mnie blady strach i, jakby to napisał Makuszyński, serce moje było pełne przerażeń. No więc pytania się nie kończyły, wręcz przeciwnie, każda wątpliwość, od tego, czy trzeba mieć własne prześcieradła, ażdo reakcji na poszczególnych nauczycieli i wychowawców, wszystko musiało być prędzej czy później skonsultowane.

Nie wyjaśnię ani sobie, ani czytelnikom, jak to się stało, ale z tych rozmów o szkole, a trzeba pamiętać, że już będąc w szkole też non stop pisałam lub dzwoniłam z jakąś informacją, zrobiły się nam rozmowy o wszystkim. Przy okazji okazało się, że myślenie na temat pisania lub tworzenia zgadza nam się praktycznie w każdym momencie, że podejście do ludzi mamy dość podobne, albo przynajmniej warte konsultacji ze sobą, że samąszkołe też trzeba czasami przegadać, że to, czego ona o sobie nie wie ja jej mogę uświadomić i, rzecz jasna, odwrotnie….. Że nasze podobieństwa zaczynająnas już przerażać… I tu czas na podsumowanie wpisu.

Dzięki za tyle wypisanych słów, że same mogłybyśmy wydać siedmioksiąg, za wycieczkę do Dziurawego Kotła, za rady i opinie, za świadomość, że mam kogoś, kto się zapyta co robię nawet wtedy, gdy sam dzień ma beznadziejny, za rozmowy o sympatiach nieprofesjonalnych, dziwnych połączeniach i grze na skrzypcach, za to, że coraz częściej dajesz sobie pewne rzeczy przetłumaczyć i umiesz przetłumaczyć je mnie… Słowem, dzięki w ogóle, że mam z kim się życiem dzielić i karierę robić. A propos kariery, obiecuję, że będziemy dobrze współpracować:
Pięknie! Jak Finneas z Billie Eilish.
Z sukcesami! Jak Timberlake z Timbalandem, Macklemore z Ryanem Lewisem czy teżtych dwóch z Daft Punk.
Niezważając na to, jak dziwne rzeczy mogą wyjść! Przyszedł mi do głowy DIplo i Skrillex, no sorry.
Na wielu różnych scenach! Jak Kamil Bednarek ze Staffem.
Nieustająco! Jak Rahim z Fokusem.
Jak ja napiszę, to ty narysujesz i odwrotnie! Jak Rodrick Gordon i Bryan Williams.
Z pełnym zaufaniem! Jak McGonagall z Dumbledoreem.
Możesz dopisać własne, więcej tego miałam, ale wiesz, jak to jest, jak się czegoś nie zapisze od razu. :p

Życzę Ci, abyś była zdrowa. Abyśbyła szczęśliwa. Żebyś czasem odczuła też inne rzeczy, bo odczuwanie jest czasami najważniejsze, też po to, aby potem znów docenić szczęście. Żebyś uwierzyła w siebie, bo przysięgam, jak kiedyśspotkam tego kogoś, kto Ciebie tego oduczył, to zrobię mu coś takiego, że mu się wiele odechce. Żebyśmy za pięć lat miały coś, jak nie jedno, to drugie. Żebyś nadal budziła się o czwartej, ale tylko w celu przemyśleń. A, no i na koniec, oczywiście tego nie mogło zabraknąć, naszej światowej kariery! Ja bez Ciebie do żadnej wytwórni nie idę, ale ty też, jak będziesz pisać podziękowania na końcu powieści, to wiesz… 😉

Niech moc będzie z Tobą!
Ja – Majka

PS "Who am I to tell me who I am?" Mądre słowa. Naszczęście, jak ja nie wiem, to ty mi powiesz i nawzajem.

EltenLink