Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

wysyłki, guziczki i jabłka, czyli gdzie ja właściwie zamieszkałam?

Po godzinie dziesiątej w naszym internacie zaczyna się cisza nocna. Przygotowywane są ostatnie herbaty, słychać szum korytarzowych czajników i pokojowych pryszniców, trzaśnięcia drzwi łazienek i głosy wychowawców, pytających, dlaczego jeszcze nie pościeliło się łóżka, nie umyło, nie przygotowało rzeczy. Koło jedenastej nawet te odgłosy milkną i w nowym internacie zapada, albo powinien zapaść, względny spokój. Spokój ten powinien zapaść nawet w pokojach na trzecim piętrze, w których to pokojach zamieszkują między innymi uczennice szkoły policealnej. Jednostki dorosłe, dojrzałe, z prawem do głosowania w naszym pięknym kraju, osoby odpowiedzialne za swoje czyny i myślące o rzeczach poważnych...

– Słuchajcie, – zagadnęła nas Sylwia, – a kiełbasa podwawelska nie powinna być ze smoka? – Zapadła cisza, bo rzeczywiście, musiałyśmy przemyśleć tę niecierpiącą zwłoki kwestię.
– Yyyyyyyy, kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej. – Wypaliłam w końcu, nie mając lepszego pomysłu. Nie wiem, dlaczego taki temat nasunął nam się akurat podczas gry w państwa/miasta. Sama gra była zjawiskiem ciekawym, okazało się przy niej, że pora dnia jednak wpływa na umysł. Pierwszy przykład z brzegu. Pojawiła się litera K. Żeby uniknąć odruchowego ściągania od innych, najpierw informowałyśmy się, czy każda już wymyśliła słowo z kategorii.
– Miasto! –
– Mam. Mam! Mam!!! – Zapewniłyśmy się wszystkie trzy. Wera była pierwsza.
– Kalisz. –
– Aaaaaaa, to nie mam. – Stwierdziłyśmy zgodnie wraz z Sylwią. Wera zastanowiła się chwilę, a potem zwróciła uprzejmie do mnie:
– Maja, a gdzie mieszkasz? – Uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście, jakby nie patrzeć Kraków jest na literę K, grałyśmy dalej.
Wypadło P, już chyba drugi raz, przy państwie natomiast zacięła się Wera.
– Wera, a ty, gdzie mieszkasz? – Przypomniałam jej delikatnie, co zasłużyło sobie na kolejny już tego dnia wybuch śmiechu. Nie wspominam nawet o momentach, kiedy nasze dialogi między kategoriami przeciągały się tak bardzo, że człowiek zapominał, jaka litera jest na tapecie i – omawiając literę K – w kategorii "imię" bez wahania wykrzyknięto: Daniel! Do tej pory dziwię się, że podczas tej pamiętnej gry nie zaszła do nas żadna z wychowawczyń, bo mam wrażenie, że wybuchy śmiechu słychać było więcej, niż jedno piętro niżej. A nie, zaraz, jedna przyszła! Miałam ją z rozpędu zapytać, jakie zna zwierzęta na E, ale chyba w końcu zrezygnowałam z tego cudownego pomysłu.

Nasz pokój w ogóle zwykle tętni życiem. Wychodzę z założenia, że jeśli się z kimś mieszka przez większość szkolnego czasu, to o ile to możliwe, dogadać się jakoś trzeba. Mam to szczęście, że akurat nam dogadać się udało, choć dla postronnych może to wyglądać osobliwie.

* * *
– Wera… – Mruknęłam niewyraźnie, nie zdejmując słuchawek. Pomimo ich używania od kilku minut słyszałam, jak powracające ze sklepu obie Weroniki przestawiają naczynia, zamykają szafy, odsuwają krzesła i zamykają tapczany, słowem "tłuką się".
– Wera, jak to jest, że was jest dwie, a robicie hałasu za osiem? –
– Bo one robią hałasu za ciebie, za mnie, za jeszcze kilka osób… – Ten komentarz pochodził od Sylwii, również nie próbującej nawet ruszyć się z łóżka.
– Nie wiem o co wam chodzi. – Stwierdziła Wera niewinnie.
– Tłuczesz się, napierniczasz wszystkim we wszystko… – pośpieszyła z wyjaśnieniem Sylwia.
– Po prostu trochę hałasu robicie. – Wyjaśniłam jeszcze ciszej.
– To ty chyba hałasu nie słyszałaś. – Powoli zaczął mnie trafiać szlag, dlatego, niewiele głośniej, ale za to dużo szybciej rozpoczęłam wykład:
– Wera, do jasnej, słyszałam, uwierz mi, że słyszałam i jak ci mówię, że to jest hałas, to to dla mnie jest hałas! –
– Następnym razem ty się położysz, spróbujesz spać, – wtrąciła Sylwia, – a ja ci zacznę tak walić wszystkim… –
– Mnie by to nie przeszkadzało. – Stwierdziła Wera spokojnie. W tym momencie nasza czwarta koleżanka, Nika, wyszła z łazienki i zapytała, czyj jest płyn do naczyń.
– Mój. – Przyznała się Wera.
– A mogłam użyć? –
To przeprowadziło mnie przez ostateczną granicę histerii. Ryknęłam śmiechem raz, a porządnie i następne pięć minut nie byłam w stanie przestać. Ze łzami w oczach leżałam na łóżku i pomiędzy atakami śmiechu odtwarzałam dialogi w stylu: Wera, czyje było to ciasto czekoladowe, bo jeśli twoje, to czy mogłam zjeść? Kiedy skończyły mi się pomysły wreszcie wstałam, a otwierając okno w celu złapania tlenu oświadczyłam uroczyście, że my już musimy, ale to koniecznie musimy, pojechać do domu.
*
* *
I rzeczywiście, cała scena, zapewniam, że autentyczna, miała miejsce po spędzeniu przez nas w internacie 2 tygodni, przez które przydarzyło się nam bardzo wiele zwyczajnych rzeczy. Wypad do galerii, lekcje realizacji, wieczory spędzane w pokoju, to wszystko są zwyczajne wydarzenia, które jednak mogą nieźle zmęczyć, jak się je tak podsumuje.
* * *
– Ja więcej z wami do sklepu nie idę! – Stwierdziła Sylwia w sobotnie popołudnie, kiedy razem z nią po raz nie wiem już który przemierzałam Bonarkę. Galeria jest spora I – przynajmniej dla nowicjuszy – niezbyt logiczna.
– Ale dlaczego? Przecież ja ci od razu mówię, co chcę! To Werka ci ostatnio powiedziała pod koniec zakupów… –
– A co mi z tego, że mi mówisz, ja i tak muszę tego szukać! O, zobacz, breloczki! –
Problem z nami w sklepie jest taki, że całkiem niespodziewanie potrafimy się zachwycić zupełnie niespodziewanym szczegółem krajobrazu. Kiedy trafiłyśmy na trzypiętrowy Empik, teoretycznie w celu odbioru książek, to ja przez kwadrans utknęłam przy gadżetach na prezent, natomiast Sylwia kilka minut później zażądała opuszczenia lokalu, ponieważ poczuła się osobiście obrażona spadkiem poziomu literatury pewnego autora. Pomiędzy tym wszystkim było jeszcze chodzenie po przeróżnych działach, komentowanie tego, co, kiedy i dlaczego się sprzedaje, a także oglądanie najnowszych wydań Pottera.
Nie chcę nawet mówić, ile czasu spędziłyśmy na poszukiwaniach jednego sklepu komputerowego, w końcu go nie znajdując. Wymyśliłam sobie, że muszę znaleźć jeden kabelek. Kabelka nie znalazłam, za to przeszłyśmy Media Ekspert, Neonet i jeszcze coś w poszukiwaniach, przy okazji podziwiając głośniki, czytniki i mnóstwo innych rzeczy. Na końcu wybrałyśmy się po zakupy bardziej zwyczajne, coś do jedzenia, coś do mycia… Przynajmniej wydawało nam się, że będą to zakupy zwyczajne. Okazało się, że zajęło nam to kolejne pół godziny, jak nie więcej. Tam właśnie przydarzyły nam się breloczki, interaktywne zabawki…
– A to jest wóz strażacki. – Wyjaśniła mi Sylwia, gdy natrafiłam na zabawkę na jednej z półek. Mnie od razu udało się znaleźć możliwość włączania syreny i światełek.
– Jeeeeeezu, dać inżynierowi guziczki! – Załamała ręce Sylwia i, jak to trzeba robić z dzieckiem, postarała się odwrócić uwagę.
*
* *
– Skończę w przedszkolu, Boże, skończę w przedszkolu! – Takim wykrzyknikiem Sylwia posługiwała się ostatnio co raz częściej, komentując zachowanie wielu osób w jej otoczeniu. Przy okazji podkreślę, że to nie jest tak, że to tylko ja się muszę zmagać z hałasem Wery, Wera musi się też zmagać z moim. Czy to wtedy, gdy wracam z realizacji i przez 5 minut prowadzę z Sylwią dialog w obcym języku, przetykany żartami, których wyjaśnienia przez pewien czas odmawiam. Czy też wtedy, gdy ze śpiewem na ustach i w wyśmienitym nastroju wpadam do łazienki, aby umyć kubek po herbacie, zupełnie nie zwracając uwagi na uprzejme: yyyyyyyy, ale ja tu jestem. Jedna łazienka na nas cztery to czasami naprawdę zbyt mało. Nie można też zapomnieć o, ostatnio już zwyczajowym: Wera, chcesz jabłuszko? Ponieważ ostatnio jabłuszek ci u nas dostatek, żeby nie powiedzieć przesyt, ciekawa jestem, kiedy Wera przestanie mi odpowiadać uprzejmie na to kurtuazyjne zapytanie.

Co do tego, co dzieje się na naszych lekcjach, również na nudę nie można narzekać. Na zajęciach w środy nadal dzielnie walczymy z protoolsami...

– Nagrrrrrrywaj, bo jak cię zaraz… – Zaczął pewnego dnia nasz mistrz, ale nie dowiedzieliśmy się, jakie będą tragiczne konsekwencje, ponieważ program wystraszył się i nagrał. Na tych samych lekcjach zajęliśmy się wysyłkami, czyli przesyłaniem sygnałów na konkretne ścieżki, czy też analogowo, do innych urządzeń. Naprawdę, to nie jest jakaś wielka filozofia, interface audio ma z przodu cztery wejścia, z tyłu natomiast, o ile pamiętam, trzy pary wyjść. Co w tym takiego trudnego?
– Nie rusz, to są moje wyjścia! Ty mi tam z tyłu nic nie dotykaj, nie wypinaj mi tego, tych kabli nie ruszaj! Ja sobie tu będę wychodzić, ty tylko wchodzisz! – Nasz nauczyciel stał za nami i śmiał się w głos, podczas gdy my prowadziliśmy tego typu dialogi, pochylając się nad plątaniną kabli.
– A wydawałoby się, że to takie proste, no nie? – Skomentował w końcu. Podniosłam się z ziemi, w oczach mając obietnicę rychłej wysyłki za drzwi, nie zdążyłam jednak uczynić nikomu doraźnej krzywdy, ponieważ właśnie ten moment wybrał sobie protools, żeby znowu czegoś nie pokazać albo pokazać niespodziewanie.
Bardzo lubimy te nasze lekcje. Przegadać siedem godzin tylko i wyłącznie o wysyłkach jest niezmiernie trudno, ostatnio więc omówiliśmy oprócz tego, co się działo na konferencji Apple’a, jakie nowe i stare funkcje pojawiają się w Apple Watchu i czy warto go kupować, a także kilka innych, interesujących spraw.
W czwartki natomiast następują, niemniej interesujące, lekcje z mistrzem Apple’a, realizacji i przeróżnych rzeczy pomiędzy, Steviem. Stivi zyskał ksywkę już w tamtym roku, nie sprzeciwiał się, a nawet sam sobie ją przypisał na messengerze, pozwolę sobie więc używać jej również tutaj. Kiedy myślę o naszych czwartkowych zajęciach, widzę kilka zafascynowanych osób, zgromadzonych w ciasnej przestrzeni reżyserki, między biurkiem z komputerem a szafą, z zainteresowaniem oglądających ogromną machinę, która normalnym ludziom może przypominać centrum sterowania wszechświatem. Mnóstwo suwaczków, guzików, gałek i pokręteł, nie mówiąc już o światełkach, wyświetlaczach i gniazdkach z tyłu. Makieta sterująca protoolsem. Potężne urządzenie, wysyłające protokołem HUI różne komunikaty, pozwalająca obsłużyć większość funkcji programu bez dotykania klawiatury, nie mówiąc już o myszce.
– Uuuuuu, kierujemy statkiem kosmicznym! – Ucieszyłam się natychmiast, kiedy pozwolono mi wciskać wszystkie możliwe guziczki. Chyba właśnie wtedy Marzena zaczęła się martwić o moje zdrowie psychiczne.
– Czekaj, pokażę ci jeszcze, co można do tego podłączyć. – Oznajmił Stevie podnosząc kontroler, a następnie obracając go tyłem do przodu, abyśmy mogli zobaczyć, ile wejść i wyjść znajduje się na tylnym panelu.
– Pomóc panu? To ciężkie, jak… –
– Jak Human User Interface. – Zgodził się ze mną Stevie, a następnie zaczął wymieniać, ile różnych rzeczy dawało się do urządzenia podłączyć.
Oprócz zwiedzania reżyserki zajmujemy się omawianiem charakterystyk mikrofonów, a także przesłuchiwaniem różnych rzeczy na naszych studyjnych monitorach. Ostatnio słuchaliśmy takich utworów, że wszystkim obecnym muzykom nagle skończyła się pamięć RAM w mózgu.
– Proszę pana! – Zawołałam z rozpaczą. – Ja jestem perkusista, ja odruchowo staram się zrozumieć, co tam się dzieje! –
– Wieeeeem. – Uśmiechnął się Stevie z zadowoleniem.
– Ale… Ale ja mam jeszcze dzisiaj lekcję instrumentu, ja muszę myśleć! –
– Właśnie, my teraz potrzebujemy resetu. – Zgodziła się ze mną Marzena.
– Właśnie, żeby znowu rozumieć, co się dzieje. Proszę pana, puści pan coś normalnego! –
– Coś normalnego? Ale serio? Naprawdę tego chcecie? Dobra, ale żeby nie było, to wasza wina! – Rzeczywiście, reset był potężny. Na tamtych zajęciach przejechaliśmy sobie od najlepszego wokalisty na świecie, poprzez skomplikowaną alternatywę, nieco mniej skomplikowany pop, aż do, zdumiewająco dobrze wyprodukowanego, disco polo. Tych utworów na studyjnych monitorach długo nie można zapomnieć.

Nie mogę też narzekać na nudę podczas zajęć muzycznych. Na perkusji wreszcie udało mi się znaleźć coś, co najprawdopodobniej uda mi się zagrać na marimbie w całości i w całości dobrze. Jest to utwór nie tylko ciekawy, ale i wyglądam przy nim, jakbym serio umiała grać, a to jednak dość ważne. Poza tym na bębnach nudzić się nie można, bo mój nauczyciel jest z Krakowa, ja natomiast, na potrzeby dyskusji, z Warszawy, rozmowy nasze stają się więc niekiedy nieco burzliwe. Nie zmienia to faktu, że odbyła się kiedyś lekcja, podczas której odruchowo zacytowaliśmy większość skeczu kabaretu moralnego niepokoju, więc dobry nastrój nie może nas opuścić. Kiedy człowiek zaczyna tłumaczenie od: grasz lewą ręką, no wiesz, tą, co jest po lewej, jest to znak, że trzeba czym prędzej zmienić instrument. Przesiadam się wtedy od zestawu do sztabek albo odwrotnie i trzeźwość umysłu, przynajmniej na jakiś czas, znów do mnie powraca.
Na fortepianie wcale nie jest gorzej. Utwór idzie mi nieźle, ustaliliśmy również strategię, która może zadziała na mnie przed egzaminem.

– Ja myślałem, – mówił mój zdumiony nauczyciel, – że jak ktoś umie utwór, no to go umie. Co to znaczy nerwy, umiem to gram, no nie? No ale, jak tak na ciebie patrzę, to może rzeczywiście… –
– Kiedy ja panu już wtedy mówiłam, ja muszę grać albo na początku, żeby się nie zdążyć wystraszyć, albo na końcu, żeby już mi było wszystko jedno. – Śmialiśmy się ze wspomnień z tamtego roku. Rzeczywiście, w tamtym roku publicznie zagrałam trzy razy, każdy raz lepiej od poprzedniego. Traf chciał, że niestety egzamin był tym pierwszym, najgorszym, wykonaniem. Po tym przykrym wydarzeniu uznaliśmy, że może rzeczywiście, przed następnym egzaminem muszę poćwiczyć nie tyle utwór, ile występy publiczne.
– Ja ci po prostu każę zagrać na audycjach, różnych… – Zaczął mój niezwykle cierpliwy mistrz.
– Z piętnaście razy. – Podsunęłam własny pomysł ku jego rozbawieniu. I rzeczywiście, może to i jest sposób na mnie, bo im więcej razy zagram, tym mniej skupiam się na tym, że o mój Boże kochany czy ja pamiętam wszystkie dźwięki.
* * *
I po tych wszystkich zajęciach wraca się do pokoju. Ze szkoły, ja z perkusji czy fortepianu, Sylwia z zajęć muzycznych, Wera z treningu, Nika z orientacji czy rehabilitacji wzroku… I dopiero wtedy zaczyna się życie internatowe. I żebyś sobie, czytelniku, nie myślał. Ja nie mówię, że to zawsze jest tak kolorowo i pięknie. Jasne, że czasem ja nie chcę się ruszyć z łóżka nie tylko po czajnik, ale i w ogóle po nic. Jasne, że Werka jest zmęczona po treningu, Nika poddenerwowana kartkówką, a Sylwia akurat ma dzień nieprzyjaźni ze światem i odmawia kontaktu z osobnikami rodzaju ludzkiego. Jasne, że czasem wieczorem jesteśmy zbyt głośno albo się nie wyszykujemy na czas. Oczywistym jest też, że dorośli też ludzie i czasem to oni mają zły dzień, a wtedy kwadrans po dziesiątej zamienia się w ich ustach na w pół do jedenastą, a w opowieściach opowiadanych nazajutrz dochodzi już do tego, że nie byłyśmy gotowe o samej jedenastej. Nie znaczy to jednak, że z naszą pokojową rodzinką żyje się źle.

A piszę ten wpis nie tylko dlatego, aby podzielić się paroma anegdotkami, ale również dlatego, że aktualnie za tym tęsknię. Od poniedziałku siedzę w domu, leczę przeziębienie i – choć to do mnie zwykle niepodobne - nie mogę się doczekać powrotu do szkoły. Gdzie razem z Marzeną oglądamy jej samogrającą klawiaturę sterującą, Wera proponuje różne wieczorne gry, Nika życzy powodzenia w szkole nawet w te najdłuższe i najcięższe dni, a my z Sylwią potrafimy nagle stwierdzić, że gdy w jej termosie pozostanie tylko troszkę wody, to po potrząśnięciu naczynie wydaje odgłos bardzo podobny do fleksatonu.
Kończę więc ten wpis i mam nadzieję, że wywołał uśmiech. Ja natomiast idę się leczyć, nie tylko po to, żeby w poniedziałek wrócić do Krakowa, ale też dlatego, że obiecałam ci, Zuziu, że z tobą w sobotę pojadę na te foodtrucki, a jak znam życie, stracę życie, jak nie pojadę. ;)

Pozdrawiam serdecznie ja – Majka

PS Przy okazji drobna muzyczna dedykacja dla mojej koleżanki z klasy, co w sobotę świętowała urodziny, a każdego szkolnego dnia świętuje ze mną kolejne zajęcia, jedne dziwniejsze od drugich. Pamiętaj, jak się nie ma, co się lubi… to się o tym dużo rozmawia.
https://www.youtube.com/watch?v=hpTH2lM3WVU

Kategorie
co u mnie

808 werbli siostry Marii, czyli o kablach, mikrofonach i początku roku szkolnego

Czytelniku Drogi!

Ruszyliśmy! Do ostatniego momentu się bałam, że coś jednak tę naszą szkołę zatrzyma. A to, że żółta strefa, to w sumie nie wiadomo, może dadzą czerwoną, a może ktośdostanie kaszlu i kataru, a może coś… W każdym razie nic się nie stało i szkoła się rozpoczęła. Wyszło mi, że muszę zabrać ze sobą jakąś ogromną ilość rzeczy, a nie mogę wziąć walizki. To, jak poruszałam się w pociągu z plecakiem zajmującym pół mnie i sporą torbą na ramię przeszło ludzkie pojęcie, ale w końcu dotarłam do internatu. Wzruszenie Krakowem już mi wtedy przeszło, zwłaszcza, że bardziej od zauważania piękna otaczającego mnie świata musiałam się zająć tym, aby nic nie zgubić po drodze. Się na przykład nie zgubić. To też ważne.

Odkąd wróciliśmy, witały nas nowe informacje. Po pierwsze, zmienił nam się opiekun roku. Nic o tym nie wiedzieliśmy, postanowiliśmy więc od razu podzielić się tym zdziwieniem z naszym nowym wychowawcą.
– O, jest, jest nasz mistrz! Proszę pana, proszę pana, czy pan się cieszy tak samo, jak my, z tej nowej, zaskakującej nas wszystkich współpracy? Nasza przygoda rozpoczyna się dziś, niech pan się ucieszy razem z nami! – Ku mojemu zdziwieniu nasz nauczyciel posłusznie wydał okrzyk radości, a następnie zaprosił nas na akustykę.
– Wiecie, to jest moje pierwsze wychowawstwo w mojej karierze. – Rozpoczął zajęcia. – Bardzo się cieszę, choć jeszcze nie do końca wiem, z czym to się wiąże. –
– Mhm, prawdopodobnie dlatego pan się cieszy. – Odpowiedziałam uczciwie, muszę jednak od razu tu, publicznie, podkreślić, że radzi sobie pan ŚWIETNIE.
Kolejnym wielkim zaskoczeniem było dla nas, że od początku roku mamy stabilny i niezmienny plan zajęć. W porównaniu do tego, co tu się z pewnych przyczyn działo w zeszłym roku, to ruszyliśmy kompletnie bez szfanku. W internacie natomiast zrobiło się lekkie zamieszanie, bo okazało się, że prawie wszystkie dziewczyny z naszego pokoju są przypisane do innych grup, a co za tym idzie do innych wychowawców. Żeby nie było uściślę, skutek jest taki, że mamy tych wychowawców z 8 osób, zamiast trzech, bo i tak przecież wszyscy przychodzą tutaj. 😉

Idąc po kolei, planem, wychodzi mi teraz WF, więc o nim wspomnę. Ponieważ jest ciepło, na WFie najczęściej wychodzimy na dwór, na spacerki. Najczęściej, choć niekoniecznie, z kijkami do nordicwalkingu. Podczas tych marszów jesiennych prowadzimy ożywione konwersacje na tematy przeróżne.
– Mati, i co, dodałeś cośdo tego beatu? –
– Wczoraj mi to wysłałaś, dopiero to oglądałem. Ale ten plik midi, to masz taki haotyczny… –
– Nie wiem, ja go nie używałam, on jest tylko dla ciebie, dodawaj tam sobie, co chcesz. –
– A nie chciałaś tam dać osiemset ósemki? –
– Nie, mam dość 808, wszędzie tylko 808 i 808, czy my nie mamy innych bębnów? Chciałam, żeby było oryginalnie, nie będzie 808! – Kolega Mateusz zastanowił się chwilę i oznajmił.
– Osiemset osiem werbli siostry Marii. – Ten tytuł niezmiernie przypadł nam z Marzeną do gustu i zaczęłyśmy się śmiać. Generalnie nie wiem, ile rozumieją z naszych rozmów osoby postronne, jak wejdziemy na tematy kabelków, kontrolerów i automatyki, ale lubię te nasze dialogi. Czasami robimy też krótkie przystanki, aby odpocząć i pograć w państwa / miasta. Kolega Mateusz podczas ostatniej rozgrywki, jak trafiał w dobrą literę, to cośmu się kategoria nie zgadzała. W końcu nasz nauczyciel stwierdził, że wymyśliliśmy nowy teleturniej, uczestnicy mają dokładnie tyle czasu na odpowiedź, ile Mateuszowi zajmie przejście do następnej kategorii.
Po WFie trzeba wrócić do szkoły, a trzeba Ci wiedzieć, że to teraz nie jest taka prosta sprawa. Przed wejściem znajduje sięnie tylko automacik z płynem do dezynfekcji, ale również automat do mierzenia temperatury. Stoję ja więc pewnego pięknego dnia i czekam, aż automat powie "temperatura w normie" i pozwoli przejść. Automat nie mówi nic. Ja wspinam sięna palce, przesuwam… nic nie pomaga. W końcu odsłoniłam zasłonę z twarzy, może to mu przeszkadza.
– Załóż maskę, bądź odpowiedzialny! – Zwrócił mi uwagę automat.
– Jestem odpowiedzialny, tylko ty mi, kretynie, nie chcesz zmierzyć gorączki! – Automat wyświetlił: nie znam cię. Nie ogarniam. Zajęło nam kilka minut, zanim mogłyśmy z Sylwią dostać siędo przybytku edukacji. Ale wiesz, temperatura w normie.
Zdejmowanie maseczki wzięło mi się stąd, że ostatnio usłyszeliśmy od jednego z nauczycieli, że w czapeczce go nie odczyta, musi ją zdjąć.
– I bardzo dobrze, proszę pana, pan z szacunkiem zdejmie nakrycie głowy! – Ucieszyłam się. – Niedługo będzie pan musiał się pokłonić! –

Co mi przypomina, że z planu wychodzi mi teraz realizacja nagrań. Nauczyciele, którzy w zeszłym roku mieli z nami montaż, teraz mają z nami realizację. Uczą nas o tym, jak, co i kiedy rozkładać. Statywy, kable, mikrofony, takie tam. I oczywiście, jak ich broń Boże NIE rozkładać i NIE ustawiać. Dowiedzieliśmy się, jakich błędów nie wolno nam popełnić, a także, od czego rozpoczynać proces nagrywania. Niektóre z tych informacji mogą byćczasem nieco zaskakujące.
Tak dla przypomnienia, nauczycieli od montażu / realizacji mamy dwóch. Jeden, to ten, który w tamtym roku przyniósł karabin, a także wie wszystko o applu, komputerach applea, innych urządzeniach applea, innych urządzeniach nie applea… generalnie dużo. Drugi, to ten, co tłumaczył nam, gdzie przesuwać meble, uczy nas muzyki słuchać, a nie tylko na nią patrzeć, ogarnia podstawę programową i zna wszystkich, a także szczerze przyznał, że dobrze, że po naszych zajęciach już weekend. Z tym ostatnim mamy najdłuższy, jak do tej pory, blok zajęciowy, 7 godzin realizacji, w środy, do wieczora. Propos przesuwania mebli, wczoraj dowiedziałam się, jak fajną szafę na sprzęt mamy w studiu. Ponieważ teraz zajmujemy się składaniem i rozkładaniem statywów, miałam niewątpliwą przyjemność zwiedzić tę szafę również od środka. Jest tak wielka, że myślę, że przejście do Narnii również się zmieści. Oprócz składania statywów uczymy się trudnej sztuki zwijania kabli. Kable można zwijać na wiele różnych sposobów. Wychodzą nam kółeczka, pętle, większe pętle, ósemki… Zaczynamy stojąc, z pięknie rozwiniętymi i w ogóle nie poplątanymi kablami w rękach, a kończymy z supełkami co 15 centymetrów, z jedną końcówką kabla w ręku, a drugą zagubioną w akcji, ja na podłodze, szukająca obu końców mojego kabla, a nasz nauczyciel pytający całkiem poważnie: ale ty w ogóle wiesz, jak wygląda ósemka? Proszę pana, wiem, ale nic mi to w tym momencie nie pomaga!
Wczoraj mieliśmy już drugą środę w tym roku. Mateusz znalazł zepsuty mikrofon, Marzenie protools nie chciał nagrywać, a ja się dziwiłam, czemu nic nie słyszę, do puki mi nie uświadomiono: dziecko, to jest przewodowy mikrofon, może wepniesz kabel? Na tej podstawie stwierdzam, że zajęcia o tej godzinie są przyjemne, aczkolwiek na umysł wpływają w nieprzewidywalny sposób.
– Nagrrrrrywaj, to rozkaz! – Zdenerwował się w końcu nasz mistrz na protoolsa Marzeny. Co ciekawe, protools chyba się serio wystraszył, bo zaczął działać.

Dziś czwartek, więc również będziemy straszyć protoolsy, tym razem z panem od appleów i karabinów. Również realizacja, ostatnio rozpoznawaliśmy różne mikrofony. Jedne takie, których nie widzieliśmy nigdy w życiu, inne to jedne z najpopularniejszych mikrofonów dynamicznych tak w ogóle. Ten ostatni wygląda, jak fragment czołgu, poważnie się zastanawiamy, czy przypadkiem nie można nim wbić gwoździ. Na naszej grupce klasowej już wylądował filmik pokazujący, co można zrobić z shurem sm58, a ten skubaniec przeżyje i będzie działać.
https://www.youtube.com/watch?v=SiRQVLqZokk
Tak przy okazji gwoździ, czołgów i rzeczy niezniszczalnych, nie działa terminal płatniczy przy automacie z kawą. Co to są monety? Nikt nie ma monet!

Jutro jest piątek, mamy przedmiot o interesującej nazwie "systemy midi". Uczy nas człowiek, który mnie tu przyprowadził. Do Krakowa mam na myśli, do szkoły. W zeszłym roku nas nie uczył, dlatego jeszcze nie opowiadałam o nim wiele, teraz jednak na pewno się to zmieni. Na razie niech zostanie tu wspomniany jako pierwszy nauczyciel w moim życiu, który na wstępie oznajmił: tylko mi się nie ważcie uczyć na pamięć, strasznie mnie to wkurza! 🙂
To ja idę się nie uczyć na pamięć, a Tobie, Czytelniku, pozostawiam komentarze do tego tekstu, rozpoczynającego nowe zmagania szkolne.
Pozdrawiam ja – Majka

PS I żeby jeszcze to wszystko było takie proste.

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

nie dziś, nie w tym życiu! Czyli o tym, że egzaminy już za mną i że robię się sentymentalna.

Drogi Czytelniku!
Jak to dziwnie pisać po takim czasie. Formę listów przyjęłam rok temu, w celu raportowania czego się nauczyłam i dlatego, że akurat miałam na tapecie "tajemniczego opiekuna". Kiedy jednak w marcu szkoła zamieniła się w trzy godziny w tygodniu, podczas których wiedziałam, co robić i kilka nieuporządkowanych godzin, w których przeprowadzałam messengerowe konwersacje na tematy wszystkie, trudno mi było raportować moje postępy. Teraz, kiedy na horyzoncie (wreszcie!) pojawiła się szansa powrotu, myślę, że mogę wrócić do tej tradycji.

A zaczęło się od zakończenia.
Do wpisu zebrałam się właściwie dlatego, że ostatnio miałam przyjemność zdawać egzaminy. Może trzymajmy się faktów, przystępowałam do nich. Czy zdałam dowiem się w październiku. I oto ja, z plecakiem spakowanym na tydzień wybieram się do Krakowa. Jest siedemnasty sierpnia, gorąco … Już podróż pociągiem przypomniała mi czasy szkolne, a co dopiero sam Kraków!
Zgodnie z tradycją po podróży wybrałam się zjeść coś niezdrowego. Nie wiem, czy mnie tam poznają, niemniej jednak mam wrażenie, że od pewnego czasu za każdym razem pomaga mi tam ta sama pani. Zjadłam, przy okazji obdzwaniając wszystkich, że tak, dojechałam, pociąg też, ja umiem trafić, wszystko jest w porządku… Z dworca pomógł mi się wydostać pan z Krakowa. Taki BARDZO. Wystarczy, że kilka słów powiedział, już wiedziałam, że tam mieszka od urodzenia. I ucieszyłam się, że miałam maskę, bo ludzie dziwnie patrzą na osoby, które się non stop uśmiechają. A ja się uśmiechałam cały czas. Kiedy wyszłam z McDonalda, potem idąc z tym krakowskim panem, (przy okazji podkreślam, śmiałam się do niego, nie z niego!), a także później, kiedy wyszłam z dworca i czekałam na autobus. O tych krakowskich autobusach, to ja kiedyś muszę cały wpis napisać. 😉 Kolejne etapy podróży niestrudzenie raportowałam Weronice, która nie mówiła nic, gdy pisałam, że się cieszę, że jest gorąco, że ludzi mniej niż zwykle, że głodna jestem… Ale kiedy napisałam, że wzruszam się spotykając rodowitych krakowiaków, a także wysłałam jej dźwiękową pocztówkę z autobusu, uznała słusznie, że źle ze mną. Sentymentalna się robię!
Nawet trasa z autobusu do szkoły, której zwykle szczerze niecierpię, była jakaś milsza i spokojniejsza. Trochę, jak taki znajomy z klasy, który normalnie wnerwia i śmieje się z tego, czego ja nie widzę, no ale jednak lekcje bez niego odbyć się nie mogą. Doszłam do internatu: Boże jak wy tu macie pięknie! Ja! W internacie!
– Co, za wszystkim można zatęsknić, no nie? – Stwierdziła nieco później wychowawczyni, będąca na dyżurze. W ogóle okazało się, że pani też po realizacji dźwięku, więc oplotkowałyśmy pół świata, ona mi sprzedała bezcenne informacje, ja jej też parę ciekawostek turystycznych uświadomiłam… Generalnie było super. Jednak nie ma nic zabawniejszego, niż przebywanie w internacie poza czasem działania internatu. Nie przeszkadzały nam nawet obostrzenia koronawirusowe, z koleżanką podziwiałyśmy zarówno znajome nam studio nagrań, jak i nieznajome automaciki z preparatem do dezynfekcji, poustawiane co kilkanaście metrów w strategicznych miejscach. Nieubłaganie zbliżał się jednak czas samych egzaminów. ZNajomi mówili, że na pewno zdam, moja mama miłosiernie podkreślała, że nawet, jak nie zdam, to przecież można poprawić, a nasi przewodnicy w zawodzie powtarzali, że: czym wy się stresujecie, potem będzie dużo gorzej! Uzbrojone w te pocieszające informacje ruszyłyśmy do zdawania.
O samych egzaminach mogę powiedzieć, że, przynajmniej dla mnie, były przyjemne. Teorię raczej umiałam, co ciekawe przed egzaminem rozmawiałam z koleżanką dokładnie o tym, co tam się pojawiło, więc jakby ktoś chciał się czepiać, wyglądało to dziwnie. Przysięgam, że pytań nie znałam, więc było to całkiem zabawne. Nie ma to, jak 10 minut przed czasem egzaminu:
– Marzena, powtórz mi te płyty dvd! –
– Te, co ci mówiłam pół godziny temu? –
– Tak, te same! –
To we wtorek, bo w piątek mieliśmy praktykę. Przeklęte tabelki w scenariuszu. Całe szczęście, że generalnie wiem, że program odczytu ekranu takich tabelek nie bardzo lubi, bo gdybym tego nie wiedziała, mogłabym zignorować połowę znaczników czasu. Spoiler, to NIE jest dobrze, jak ignorujemy informacje o czasie. W czasie 0.41.800 wchodzi efekt ten i ten. Wtedy ma wejść. Nie wtedy, kiedy dobrze nam brzmi, tylko WTEDY! Kiedy scenariusz każe. Posłuchałam, zrobiłam. Zadanie trudne nie było, bo przedstawiało sobą coś w rodzaju słuchowiska. Fragment opowiadania czy książki, do tego dokładamy muzykę, czasem jakieś efekty i zgrywamy pliki wynikowe. Obawiam się, że zniszczyłam jeden plik wynikowy, ale to również okaże się w październiku.
Po zakończeniu zmagań udaliśmy się na konferencję z naszymi nauczycielami.
– I co było na egzaminie? –
– Nie wiem, proszę pana, nie wiem! –
Rozmawialiśmy o roku szkolnym, o tym, że nasi mistrzowie niezawodni zmienili troszkę kolejność wykonywania działań z powodu koronawirusa, my natomiast, że się nie możemy doczekać, aż wrócimy…
– Tak wam się tylko wydaje. – Uśmiechnął się jeden z naszych nauczycieli. Nie wiem, co planują, ale dowiem się już niebawem. Trzymaj kciuki, Czytelniku, żebym się dowiedziała… I przeżyła jeszcze w dodatku.
Mówiąc o przeżyciu, muszę tu wspomnieć, kto musiał ze mną przeżywać, i przeżył, dni poprzedzające te trudne, egzaminacyjne zmagania. Ja od razu chcę podkreślić, wcale nie egzaminów się bałam. Bałam się wyjazdu. Bałam sięludzi, nagle wielu na raz. Bałam się utrzymywania koncentracji i podtrzymywania konwersacji, bałam się wyjścia, choć marzyłam o nim jednocześnie. Nie pytaj mnie, Czytelniku drogi, dlaczego, bo tego nie wiem. Wiem jednak, że jak się w domu siedzi długo, najczęściej z rodziną, rzadziej z kim innym, wyjazd gdziekolwiek nagle jest dziwnie daleko poza strefą komfortu. No więc dziękuję od początku:
Denisowi, który przyjechał do mnie w tygodniu przed egzaminami, uczył mnie bycia djem, oglądał ze mną różne filmiki i moje instrumenty i generalnie podwyższał mi samoocenę, jak zwykle z resztą.
Zuzi Human, która wyciągnęła mnie w niedzielę na foodtrucki, potowarzyszyła przy spożywaniu pysznych azjatyckich pierożków, a także pośmiała się ze mną ze wszystkiego na raz.
Kamilowi, który w poniedziałek przed egzaminami skutecznie odwracał moją uwagę od szkoły, rozmawiając o wszystkim poza egzaminami, bezpiecznie doprowadził mnie do autobusu i niósł mi ciężkie ciężary.
Siostrze Agacie, jednej z moich wychowawczyń z Lasek, która w poniedziałek po chrześcijańsku głodnych nakarmiła, spragnionych napoiła i pocieszyła strapionych.
Sylwii, za to, że chciała, przyjechała, zobaczyła i pomogła zwyciężyć.
Naszym paniom dyżurującym w internacie, za przeróżne ciekawe dialogi.
Marzenie, za jej messenger, porady i reakcje na różne zdjęcia, a także te płyty DVD!
Naszym mistrzom zawodu, za to, że wiele razy ratowali, ratują i będą ratować nasze uczniowskie… osoby.
No i wreszcie Piotrkowi, który przyjął mnie do siebie między egzaminami, kiedy nie mogłam pozostać w internacie. I to on musiał powtarzać: Maja, jedz, Maja, napij się czegoś, Maja, idź spać, Maja, uśmiechnij się, Maja, o co ci chodzi?
Nikomu nie życzę żyć ze mną w stresujących sytuacjach, a ci ludzie nie dość, że musieli, to wytrzymali. Oczywiście pomiędzy tym wszystkim musieli to również wytrzymywać moi rodzice, mama, rozmawiająca ze mną o jakichśnieludzkich porach nocnych, no i tata, który zawsze jest gotów po mnie przyjechać, choćbym była na drugim końcu Polski. Tym razem na szczęście, nie było to potrzebne.

Z dumą stwierdzam, że mój organizm regeneruje się szybciej, niż myślałam. Od piątku na nowo chce mi się jeść, pić, spać i funkcjonować. Mam nadzieję, że tej energii starczy mi na długo, bo, jeśli wszystko dobrze pójdzie, w poniedziałek wracam do roboty! Daj Boże na jak najdłużej. 🙂
Ten wpis na razie kończę, mając nadzieję na to, że niedługo nazbiera mi się trzy razy tyle materiału, ile przez ostatnie pół roku razem.

Pozdrawiam!
ja – Majka

Kategorie
co u mnie wspomnienia i dłuższe opisy

Oto blogowy jubileusz!

Witajcie!

Piszę, bo mamy okazję. Mało tego, zaistniała tu przecudowna z naukowego punktu widzenia sytuacja, kiedy to piszę, bo mamy okazję, a mamy okazję, bo piszę. 🙂 Czyż to nie piękne? 😉
W czerwcu 2017 roku kilku moich znajomych wpadło na taki genialny pomysł, że: hej! A może byśzaczęła pisać bloga? Kiedyś już pisałaś… I w ogóle… No i zaczęłam pisać. I dziś! Dokładnie dziś! Wrzucam na tego bloga dwusetny wpis! 🙂
Przez te trzy lata zdążyłam umieścić tu kilka recenzji, trochę linków do ulubionych piosenek, z 5 drumcoverów, z których nie jestem do końca zadowolona, trochę mojej twórczości, (która, by być precyzyjnym, w moim przypadku zwykle łamie przynajmniej 2 prawa autorskie), a najwięcej umieściłam tu postów o wszystkim. Postów takich, jak ten, w których w swój własny sposób opisywałam to, co mnie spotyka i co sobie w danej chwili pomyślałam, w nadziei, że kogoś to interesuje. Co ciekawe, parę takich osób się znalazło. 😉
Jedni uważają, że poważny człowiek powinien zajmować się wieloma potrzebnymi rzeczami zamiast pisaniem bloga. Inni natomiast piszą mi, że poprawił im się nastrój, ponieważ wrzuciłam wpis.
Jedni mówią, że moje wpisy przekłamująrzeczywistość i wykrzywiają jej obraz, inni natomiast dają mi do zrozumienia, że: "moje oderwanie od rzeczywistości jest całkiem urocze". Co do pierwszego, pewnie racja, ale chyba taki urok wielu blogów, co do drugiego, długo się zastanawiałam, czy to komplement, ale zdecydowałam się na: <3

Z okazji tego dwusetnego wpisu wróciłam sobie do wpisu pierwszego, do którego ciekawych zapraszam.

powitanie


Postanowiłam sprawdzić, co się od tego czasu zmieniło, a co pozostało takie samo.
Zmieniło się miejsce i podejście do nauki; uczę się chętniej, ale dalej. Moje podejście do muzyki, dźwięku i grania na instrumentach pozostaje z kolei niezmienne. Można je podsumować sławnym zdaniem: i chciałabym, i boję się. 😉
Siedzę sobie i mam czas, więc postanowiłam sobie pomyśleć o tym, co się zmieniło i wydarzyło tak generalnie. I wiecie, straszliwie dużo!
Byłam w klasie matematycznofizycznej. I przeżyłam, by o tym opowiedzieć. Mało tego, maturę też już mam za sobą. Przez te lata nauczyłam się wielu rzeczy. Nauczyłam się, jak dostrzegać drobne szczegóły (to na lekcjach), oraz jak je ignorować (to na przerwach). Nauczyłam się, jak używać kilku skomplikowanych wzorów, z czego połowę zdążyłam już zapomnieć. Dość znacznie poprawiłam swój angielski, co parę miesięcy temu potwierdził Cambridge. … A potem poszłam do następnej szkoły i podczas ostatniego sprawdzianu z audio cyfrowego uznałam, że nie ma co się obawiać egzaminu zawodowego, prawdziwy problem mam TERAZ! 😉 No i oczywiście, dowiedziałam się, po co jest na świecie kawa.
Kolejną zmianą jest to, że poznałam kilka nowych osób. To ciekawe, że kiedy poznajemy kogoś lub coś nowego, to po kilku miesiącach już nie pamiętamy, jak to było ich nie znać. Jak świat mógł istnieć bez tych informacji? O czym ja myślałam przed? Nie mam pojęcia.
Oczywiście, nowe znajomości nie są pozbawione ciekawych zwrotów akcji, które najpewniej mają mnie czegoś nauczyć. Znaczy nie zrozumcie mnie źle, ja tych ludzi naprawdę bardzo kocham, to, że się wcześniej nie znaliśmy jest niedopatrzeniem w planach wszechświata, a życie jest perspektywą piękną, bo mam w perspektywie te osoby zobaczyć. Co oczywiście nie zmienia faktu, że nie zliczę, ile razy wypowiedziałam zdania:
"My to spotkanie planowałyśmy dwa tygodnie!"
Albo: "Czy mógłbyś mówić do mnie językiem ludzi normalnych?"
Czasami również: "Nie, nie chcę iść do sklepu!"
Lub też: "Na miłość boską, wyślij mi to, co miałaś mi wysłać 2 miesiące temu!"
No i oczywiście, nasze ulubione: "Zgubiłam się, można jaśniej?"
Ale słuchaaajcie, bez tego byłoby nudno! 😉

W poszukiwaniu inspiracji do dalszej części tego wpisu zaczęłam czytać własnego bloga. Nie polecam. Ale tak serio, naprawdę nie. Znaczy wam polecam czytać mojego, sobie nie polecam. Jak ja sobie zdam sprawę, ile błędów robiłam, o czym pisałam, kto i kiedy to czytał… I weź żyj, człowieku, z tą świadomością dalej! :d Nie słuchałam tego, co udostępniałam muzycznie, ale może to i lepiej… Postaram się wrzucić coś nowego na dniach. Na pewno szykuje się nowy audio wpis z moją siostrą, robiony na wakacjach. Możecie go dostać nawet dziś, bo w sumie skończyłam. Poza tym, planuję pograć na bębnach, więc i nagrać może się uda. Wymyślę co i nagram. Recenzje też się pewnie jakieś będą zdarzać, choć przyznam, że wolałabym się wreszcie wziąć za oddzielną stronę temu poświęconą. Nie chcę jednak nic obiecywać, bo kto mnie zna, albo nawet nie, kto czyta tego bloga też, wie doskonale, że ja jestem może i słowna w życiu, ale na blogu na pewno nie. Jeśli kiedykolwiek uda mi się cokolwiek osiągnąć w muzyce, będzie to pięknym dowodem na to, że ludzie leniwi jednak mają na to jakąś szansę. Niewielką, ale zawsze.

Chciałabym teraz przejśćdo końcówki wpisu i niewielkiej prośby. Nie wszyscy komentują wpisy. Ja to doskonale rozumiem, bo ja też nie komentuję często. Wiem, że nie wszystkie wpisy się do komentowania nadają, no bo co tu mówić? Napisałaś, fajnie, no i tyle. Ale dziś chciałabym zobaczyć, kto to czyta. Ja mogę zobaczyć, kto ten blog śledzi na eltenie, mogę otrzymać like na facebooku, oczywiście mogę też zostać pokonana w dyskusji własnymi słowami pochodzącymi z własnego bloga, kiedy się nawet nie spodziewam, że ktośto czyta… Mogę. Ale, cytując "killera", dzisiaj zrobimy co? WYJĄTEK! Jeśli ktoś może i chce, to napiszcie mi, że czytacie. W komentarzach lub gdziekolwiek ińdziej. Dajcie znać, że blog OK, że czasami jest co poczytać i że jesteśmy wszyscy gotowi na kolejne niezmiernie ciekawe 200 wpisów. 😉

Czekając na wenę twórczą i wasze cudowne odpowiedzi pisałam
ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

kilka słów o koncertach

Witajcie!

Moi drodzy, nie wiem, czy ja tu już to podkreślałam, ale wiecie, muzyka jest dla mnie ważna. Nawet bardzo. Generalnie dla mnie muzyka ma charakter, swoje właściwości, przemawia do mnie… albo nie… Poznaję autorów tekstów przez ich słowa, a kiedy słucham muzyki jakiegoś producenta, zdaje mi się, że jego również mogę w pewnym stopniu poznać. 😉
Kolejne zjawisko nadprzyrodzone, to jest muzyka live. Każda muzyka na żywo dla mnie brzmi jeszcze lepiej, nawet, jak czegoś nie słucham, na żywo zobaczę chętniej, a kiedy czegoś słucham, to już tym bardziej iść muszę koniecznie. I to niezależnie, czy to 9 osobowa grupa, czy zespół niewielki, z czterech osób złożony, czy one-man-band Ed Sheeran, a kończąc na samych producentach. Po koncertach poluję na autografy audio, przed koncertami lubię słuchać prób dźwięku, co pozostawia sam koncert jako ostatni, acz niezbędny, element tej układanki. W ten sposób nie ma momentów nieciekawych, wszystkie są potrzebne i warte zapamiętania.

A o czym tak naprawdę jest ten wpis? Trochę o tym, że branża stoi w miejscu i że wielu muzyków, a jeszcze więcej nagłośnieniowców w sumie nie ma skąd brać pieniędzy, już o satysfakcji nie wspomnę. Dlatego jeszcze bardziej cieszą takie wydarzenia, jak w sobotę, w ostródzkim amfiteatrze.

Oczywiście Ostróda Reggae Festival nie odbył się w tym roku. Od dziewięciu lat jest on nieodłącznym elementem moich wakacji, a w tym roku miało się to zmienić. Do naszych domków w Kątnie przyjechaliśmy mimo to, bo brak koncertów wcale nie odbiera uroku domkom po środku niczego i świętemu spokojowi na Mazurach. Okazało się jednak, że wcale nie będziemy w tym roku całkowicie pozbawieni koncertów. Odbyło się odreggaowanie, czyli, w ramach odreagowania pandemii i całej tej stresującej sytuacji, kilka koncertów pod patronatem miasta, oczywiście z zachowaniem wszystkich zalecanych środków ostrożności.
Powiem od razu, że po uczestnictwie w takim wydarzeniu każdy obecny na widowni przyszły realizator dźwięku powinien iść do spowiedzi jeszcze przed egzaminem zawodowym. I to broń Boże nie dlatego, żeby to było źle zrealizowane! Powód jest prostrzy, to serio NIE JEST zdrowe dla słuchu. A jeszcze w, pełnym odbić, amfiteatrze… W każdym razie to był jeden z niewielu koncertów, podczas których to ja powiedziałam, że muszę się cofnąć, bo za głośno. ZNaleźliśmy sobie świetne miejsce, koło stołu realizatora. I serio, zgadzało się, tam było najlepiej. 😉

Uffffff, naładowałam baterię. Niskie częstotliwości są wyczuwalne pod butami i biją zamiast serca, za to resztę obserwujemy już normalnie, uszami. Mam nadzieję, że jednak nie obserwowałam ze zbyt bliskiej odległości. 🙂 Jeśli chodzi o zespoły, które znam, Vavamuffin wyda płytę, być może nawet jeszcze w tym roku, a Tabu, to nadal tak dobry poziom, jak zapamiętałam. 🙂 Rzadko widzę tak dobrze przygotowany, wyliczony w czasie set, w którym tak dużo piosenek przechodzi z jednej w drugą, wszystko się zgadza… Wrócę sobie do nich, to na pewno. Choć cytatem wieczoru pozostanie tekst jednego z wokalistów pierwszego występującego tam zespołu, który powiedział piękne słowa: słuchajcie, mamy przygotowany jeden bis, ale ze względu na czas zagramy go BEZ schodzenia, dobra? :d Także tak… fajnie było. Zimno, ale fajnie.

I tu przechodzę do morału. Uczucie do festiwali muzycznych jest uczuciem dziwnym, niezrozumiałym i raczej takim z tych pięknych, co się o nich książki pisze, na dobre i złe. Poszliśmy na koncerty, które były zorganizowane w amfiteatrze, zamiast festiwalu. Maski, odległości, ograniczenia, no ale jednak koncerty. I po koncertach festiwalowych człowieka bolą nogi, plecy, jest człowiek głodny, uszy mu piszczą i jest cholernie zimno o tej porze. I co? No i musieli zorganizować zastępcze koncerty, bo by raz festiwalu nie było. 🙂 Jest kilka miejsc na świecie, w których przynajmniej raz w roku muszę się pojawić, a ten festiwal, już nie wspominając o jakimkolwiek koncercie, jest jednym z nich. 🙂

Pozdrawiam was ja – Majka

PS Powiedzcie, czym dla was jest muzyka, bo ja o tym większą serię wpisów zrobię.

Kategorie
co u mnie muzyka

taki test, czy z wpisami audio wszystko OK, czyli moje 10 minut gadania tak o

Kategorie
co u mnie

Wpis ze zwykłą codziennością, z tym, że trudniejszy do napisania

Hej hej!
Wracam, by coś napisać, z dwóch głównych powodów. Po pierwsze dlatego, że dawno nic nie pisałam. Drugi powód jest bardziej przyziemny, mam nową klawiaturę bluetooth, muszę poćwiczyć pisanie na niej. Jest przystosowana bardziej do maców, więc nie bardzo mogę np. normalnie wejść do menu, chyba, że wcisnę f10. Polskie znaki natomiast piszę, jak najbardziej, tylko, że klawisz do tego przeznaczony jest dalej, niż zwykle. Mało brakuje, żebym wciskała go małym palcem, zamiast kciukiem. Mimo tych niewielkich niedogodności klawiatura jest super, łączy się szybko, jakość wykonania też całkiem niezła, niedroga była również? same plusy. 🙂
Co poza tym? Nadal mamy koronawirus, wszyscy siedzą w domu, prócz tych, co nie siedzą? Tak przy sposobności, nie wiem, jak dużo z was teraz pracuje zdalnie, lecz chciałam tu wyrazić jedno moje zdanie. Wielu myślało, że takie biuro domowe, to sama wygoda jest, cały czas przecież jesteśmy wtedy we własnym mieszkaniu! Mało kto natomiast pamiętał, że jeśli cały czas jesteśmy w domu, to również, jak twierdzi przemienność niektórych matematycznych działań, cały czas jesteśmy w pracy. Mam nadzieję, że potem pracownicy nie będą mieli problemów z powrotami do biur, bo to naprawdę nie wpływa dobrze na psychikę. Przynajmniej ja mam takie wrażenie.
Co do tego, jak sama spędzam lockdownowy czas, to zauważyłam, że ciężko mi pracować dwa dni pod rząd. Jednego dnia robię zadania lub powtarzam do testu teoretycznego, następnego natomiast nic mi się nie chce, w skutek czego czytam lub włączam jakieś filmiki. Nadal lubię Huanga, nie przeszło mi. Jak mi smutno, to patrzę na jego kanał lub słucham "cabin pressure" z BBC, też dobrze działa. Biografię Chmielewskiej skończyłam już wcześniej. :p
Czas na segment pt. "co tam w Krakowie"? No cóż? Nawet tam na chwilę niedawno wpadłam, żeby zabrać pozostawione rzeczy. Kto przypuszczał, że już tam nie wrócimy przed wakacjami? Jednak ja nie chciałam mówić, jak przebyłam pół Polski, żeby zabrać dwa kubeczki, nóż, talerzyk, poduszkę, koc czy też dwie wyjściowe bluzki, tylko czego się nauczyłam. Dostałam więc zadanie, żeby powycinać drobne sample z nagrania zrobionego w naszym studiu, wycięte fragmenty zaś wykorzystać do tworzenia wymyślonego przeze mnie rytmu. Coś tam zrobiłam, całkiem to nawet fajnie wyszło, ja jestem zadowolona. Poza tym dostajemy tzw. zadania muzyczne, chroń mnie panie Boże, czyli mamy zrobić z dostarczonych fragmentów kawałek taki, jak we wzorcu. Pierwszy był w miarę prosty. Musiałam to kiedyś powiedzieć na głos, bo, jak widzę, zostało to potraktowane, jak wyzwanie. Wzorzec, który dostałam teraz, do tej pory daje mi dużo do myślenia. Trochę nie bardzo wiedziałam z początku, jak go liczyć, co dopiero zrobić. Żeby nie było wątpliwości, jest bardzo ładny! 😉
Tak poza tym, to zdałam potężny sprawdzian z teorii, po którym kwalifikacja w zawodzie chyba nie jest mi już tak straszna, na zajęciach z języka streszczałam filmiki Huanga, natomiast prace z BHP? muszę sprawdzić, czy zrobiłam. :d
Strasznie mnie ten wpis męczy, zaraz wyjaśnię dlaczego.
Najpierw jednak tradycyjne części mojego wpisu. Muzyka. Teraz słucham zespołu Voila, nic nowego raczej nie wnoszą, lecz brytyjska wymowa, poza tym dużo gitar, więc mnie starczy, jako tło do pracy zwłaszcza. Co ciekawe zespół ze Stanów. 😉 Poza tym, niedawno wyszła płyta Benjamina, ta z dawna czekana. Powiem wam, że wykonawcy serio mogli by wrócić do koncepcji płyt z przed paru lat, gdzie jednak piosenek na krążku było nieco więcej, niż singli. Singli się wydawało 3, na płycie piosenek było 13. Było na co czekać! Była jakaś tajemnica, jakiś suspens, cokolwiek! Teraz? Teraz singli jest z 6, piosenek 10. Nie mówię, że wszyscy porzucili koncepcję płyt jako całości, wcale nie wszyscy. Jednak z mody to wychodzi, co nie jest zbyt wesołą perspektywą. Czekam teraz na nową muzykę Jasona Mraza, Jason płyt całościowych nie porzucił, nowa wychodzi za tydzień.
Teraz książki, słuchowiska lub seriale. Wreszcie skończyłam tego "cheruba", powtarzanego dla rekreacji. Następną lekturę w tym pięknym języku trzeba teraz znaleźć dla rekreacji, może "zwiadowców"? Poza tym, jak mówiłam, "cabin pressure", słuchowisko BBC. Poza tym Chmielewska podczytywana kawałkami, z seriali natomiast zbieram się, zbieram, trzeba się będzie w końcu wziąć do "empire".
Dobra, słuchajcie, kończę ten wpis, bo, jak już mówiłam, męczy mnie potężnie. Dlaczego? Dlatego, że dostałam niedawno wyzwanie, żeby napisać wpis, w którym żadne słowo nie zacznie się samogłoską. Jeśli ktoś jakąś znajdzie, chętnie przyjmę kolejne wyzwanie blogowe szczęśliwego znalazcy. Tytuł serialu się nie liczy, bo na to nie mam wpływu. 😉
Pozdrawiam, dając słowo, (żeby nie napisać samogłoski), że następny wpis będzie ciekawszy!
ja ? Majka

Kategorie
co u mnie

Powrót po przerwie, blogowej i mojej, czyli parę nowych odkryć i parę nowych pytań

Moi drodzy!

Co mam powiedzieć, nowy blog, nowa ja! 😉 A raczej nowa jakość bloga, bo jak strona na wordpressie, to i widok będzie można nowy ustawić, i udostępniać w społecznościowych mediach, i newslettera dostać, mnóstwo rzeczy można! Mam nadzieję, że się opłaci. 🙂 Na razie mój blog zna się na pisaniu bloga dużo lepiej ode mnie, ale będę się uczyć i postaram się w najbliższych tygodniach doprowadzić tę stronę do porządku. Teraz więc możemy przejść do pierwszego wpisu, umieszczanego już w nowej formie blogów, po pewnej przerwie. 🙂

Wypadałoby zacząć od tego, że dziś jest jedenasty maja. I dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że ta data coś dla mnie oznacza. Dokładnie rok temu, dzień po pierwszym tygodniu matur, wybrałam się na dzień otwarty do mojej obecnej szkoły w Krakowie. I tak naprawdę to wtedy się dowiedziałam, gdzie pójdę od września. Potem wypisywałam sobie listy za i przeciw, zastanawiałam się i pytałam ludzi, ale pierwsze słowo jużzostało powiedziane i cośczułam, że już zbytnio nie ma wyboru. Bałam się niemożliwe, nie chciałam i ogólnie byłam w stanie protestu i zaprzeczenia. Pocieszające pytanie: czy żałuję tej decyzji? A w życiu! 🙂
Konkurs, moi drodzy. Poniżej cytat pasujący do mojego stanu umysłu przed wrześniem. Kto mi pierwszy napisze z czego on jest?
"Tego wieczoru jeden okres mojego życia dobiegał końca. Nowy miał się rozpocząć jutro – czyż podobna drzemać w przerwie? Musiałam czuwać gorączkowo, podczas gdy dokonywała się
zmiana."
Koniec cytatu.

Jak już jesteśmy przy zmianach, pogląd mojej siostry na moją szkołę został ostatnio zmieniony w sposób radykalny.
– Emila, nie mogę sobie kupić edukacyjnej wersji, to nie ma sensu! – Mówiłam do Emili i zaraz uściśliłam. – Musiałabym się trochę dłużej uczyć, musiałabym być na studiach! – Moja siostra, która do tej pory leżała w łóżku, bo był już późny wieczór, siadła nagle i spojrzała na mnie. Ja siedziałam na podłodze.
– Ale ty przecież chodzisz na studia. – Zdziwiła się.
– Ja? Nie no, Emila, ja? Ja nie chodzę! –
– Yyyyyyyy… Maja…? – Powiedziała moja siostra powoli, słusznie sądząc, że do wariatów powinno się podchodzić ze spokojem. – Ja jednak mam wrażenie, że chodzisz. –
Niedawno w jakimś serialu przewinął nam się motyw dziewczyny, która powiedziała matce, żę chodzi do szkoły, a zamiast tego jeździła z ciotką po świecie, zwiedzała i robiła zakupy, więc Emila od razu dodała. – Maja, jak ty nie chodzisz, to ja to muszę mamie powiedzieć! –
– Że jeżdżę po świecie? –
– Tak, po świecie! – Teraz już i Emila się śmiała. – Z ciociąBożenką! –
Nie mam pojęcia, czemu i gdzie miałabym jeździć z moją chrzestną, zwłaszcza pamiętając o tym, że ona jest nauczycielką. Jeśli ja rzucę szkołę, tragedii nie będzie, ale jeśli ona ją rzuci, zdziwienie mogłoby być znacznie większe. Z trudem udało mi się wyjaśnić Emili, czym się różni szkoła policealna od studiów, przy okazji też pojawił się trudny temat: Maja, a dlaczego, w takim razie, ty nie chodzisz na studia, skoro to jest wyższy poziom?
Ha! I co? I weź odpowiedz, człowieku, w jednym zdaniu. Generalnie, to mnie ostatnio coraz bardziej bawi podejście ludzi do studiowania. Jedni w jedną skrajną opinię, że musisz studiować, bo jak nie, to niedouczony. Inni w drugą stronę, że jak ktośjuż na studia poszedł, to z góry patrzył będzie i normalnie nie pogadasz. A już w ogóle najwięcej jest ludzi, którzy swoje podejście uzależniają, mam wrażenie, od sytuacji. Jak do kogoś mają dobre usposobienie i generalnie są po czyjejś stronie, to nieeee, studia nie ważne, bylebyś robił, to co lubisz. Ale jak się komuś, nie daj Boże, coś w życiu nie uda, to jest, żę: aaaa, na studia by poszedł, nauczył by się czegoś, cośby robił! Rany, to jest SZKOŁA, a tyle kontrowersji wzbudza. Zostawmy ją w świętym spokoju i wróćmy do rzeczywistości, bo zaniedbamy.

Co do mojej rzeczywistości, dokonałam ostatnio odkrycia. A raczej zostałam w pewnym względzie uświadomiona. Wiedzieli państwo, jakie możliwości ma mobilna aplikacja garageband? Ja wiedziałam, żę garageband jest programem umożliwiającym tworzenie muzyki. W pewnym zakresie. Może nawet czasami większym, niż nam się zdaje. Ale nie wiedziałam, że jest tak dostępnym programem na telefony! I jakie te Iphony jednak mikrofony mają! Ostatnio przeczytałam u jakiegoś mojego ulubionego songwritera na twitterze, że wrzucił na youtube demo, zrobione na telefonie. Moja pierwsza myśl? Mhm, no tak, jak się ma jakieś profesjonalne aplikacje / sprzęty… W życiu! Nic nie musiał mieć!
Jeden przemiły człowiek z jednej z muzycznych grup na facebooku uczynił mi jedną lekcję online, zaraz się umówiliśmy, że jeszcze mi parę zrobi, bo ja jakoś jestem pozbawiona intuicji, jeśli chodzi o mobilne aplikacje. Ale i tak już dużo więcej rozumiem. 🙂 Ja nie mówię, żeby na tym nagrywać płyty, ale naprawdę można się pobawić i coś robić! Poza tym, takie lekcje mają jeszcze jeden plus – poćwiczę trochę angielski. Na pewno będzie to przydatne, bo o ile słów mi zwykle nie brakuje, o tyle, jak słyszę moją gramatykę w mowie, samej mi się chce śmiać.

Cóż jeszcze się u mnie działo… Mnóstwo pomysłów mam. A to ten nowy wygląd bloga trzeba ogarnąć, a to zapisywanie wspomnień z pobytu w Laskach mi przyszło do głowy, a to jakaś nowa muzyka… Swoją drogą, już jestem coraz bliżej skończenia jakiegoś projektu. Do tego jeszcze dochodzi projekt jednej strony, która, mam nadzieję, ruszy niebawem, a także nagrywanie filmików w ramach szkoły muzycznej. Przy okazji, dwa pytania do czytelników. Po pierwsze, czy chcecie, abym nadal, tak, jak poprzednio, wrzucała tu to, co gram na bębnach i wysyłam? Nie umiem przewidzieć, co to będzie i czy będzie z tygodnia na tydzień, ale jeśli chcecie słuchać, niezważając na różnorodność stylu i poziomu, to mogę wrzucać. Drugie pytanie jest do ludzi, którzy jednak w jakimś stopniu posiadają to przydatne narzędzie, jakim jest wzrok. Co by trzeba ustawić w wyglądzie bloga, żeby był on bardziej przejżysty i wygodny w użytku? Czy może tak, jak jest teraz, jest już samo w sobie nieźle?
Mówiąc o "nieźle". Po ostatnim wpisie na tym blogu i po tym, co piszę tu teraz, można by przypuszczać, że od tamtego czasu, to już w ogóle było super, łatwo, mnóstwo pomysłów, tylko kreatywny i prosty czas. Nie chciałabym tu przekłamywać rzeczywistości, więc uściślijmy. Tamten, wcale wesoły, wpis był 26 kwietnia. Zgodnie z moim przewidywaniem, jeden dzień niezmiernie lekki i przyjemny wiosny nie czynił i przez następny tydzień dni były różne. Bywałam zmęczona, zniechęcona, ciągle śpiąca i w ogóle co tam jeszcze można sobie wymyślić. Ale dostałam parę dobrych rad, trochę odpoczęłam, dostałam książki, które mnie przeprowadziły przez wszystkie emocje po kolei i zaczęłam wracać do siebie. Od kilku dni rzeczywiście, mam więcej siły na myślenie o projektach, realizację tychże, a także ogólnie mogę powiedzieć, że jestem raczej szczęśliwa.

Czego i wam życzę
ja – Majka

PS Chyba zacznę pić kawę. Rzadko pije, a dopiero po jej wypiciu dzisiaj dałam radę się skoncentrować na pracy. A koncentracja jest niezbędna przy nauczaniu mojej siostry angielskiego, geografii i paru innych rzeczy. Nigdy nie będę nauczycielką. 😉

Kategorie
co u mnie

Są i lepsze dni, tak tylko przypominam

To jest jednak święta prawda, że człowiek docenia to, czego mu przez pewien czas zabraknie. Ja na przykład, dzisiaj w nocy, spałam. Spałam bez koszmarów, bez budzenia się co 40 minut, na 40 minut. I to jest dopiero sukces!
Przyznam się, że od tygodnia miałam ciężkie życie, a zwłaszcza właśnie wieczorami. Znacie to uczucie, kiedy wszystko napawa człowieka niesprecyzowanym niepokojem? Jakaś taka wielka odpowiedzialność za świat cały, mój Boże, cokolwiek ktoś powie głośniej, to na pewno na mnie krzyczy, wszystko moja wina, a jak nie moja, to nie do ogarnięcia, zmartwienie o siebie, o innych, o wszystko poza tym, i dlaczego do cholery nie mogę zasnąć?! Przy okazji postanowiłam się oduzależnić od… o rany, od czego by tu zacząć…? To powiedzmy ogólnie, od internetu, i sobie przyciszyłam powiadomienia na pewien czas. Jeszcze sobie do tego dołożymy, że fizycznie też się nie czułam najlepiej i mamy komplet. W takim stanie umysłu, to nawet zdenerwowanie bohaterów w książkach mi się udzielało. Łapiecie to? Niby co ja miałam czytać! :d
Na taki stan może pomóc kilka rzeczy. Sen… a nie, przepraszam, sen w tym przypadku ciężko. No to: pogadanie z kimś, najlepiej o pierdołach, zajęcie się czymś, wymagającym koncentracji, jakiś drobny sukces, wyjście z domu… a nie, to też jakoś nie bardzo… W każdym razie trzeba szukać rozwiązań. No i oczywiście czas. Czas w pewnym momencie pomaga.

Pomyślałam sobie, że, jak już mam taki sukces, że dziś nie dość, że sobie spokojnie spałam, spokojnie jadłam śniadanie, to jeszcze w dodatku nie jestem niczym zdenerwowana, to aż wam o tym napiszę! Główne powody są dwa. Pierwszy jest taki, że może, jak ktoś ma, w związku z obecną sytuacją, podobną handrę ostatnio, to być może pomoże mu wiedza, że to w pewnym momencie może przejść. Drugi powód jest nieco prostrzy, jak mnie jutro znowu walnie, to sama sobie będę mogła to poczytać. 😉

Oprócz siedzenia i nie robienia nic konstruktywnego, udało mi się też zrobić w zeszłym tygodniu coś więcej. Odrobiłam lekcje… Jezu, kiedy ja wreszcie zacznę robić coś poza tym?! Ale, odrobiłam lekcję, nawet dostałam dobrą ocenę… Sylwia, trzeba to uczcić! Nagrałam nagranie na fortepian i na perkusję. Swoją drogą, granie utworów na fortepian na jakiej tylko barwie się chce, zdawanie lekcji perkusji na podstawie drum coverów, a takżę osobiste konsultacje z montażu. Takie rzeczy tylko w nauczaniu online! :d Trzeba szukać plusów, no nie?

Jak już jesteśmy przy poszukiwaniach, poszukuję spokojnych książek. Ja wiem, ja zwykle fantastyka, scifi, kryminały się zdarzały… a teraz potrzebuję obyczajówek, biografii, nie wiem, co tam jeszcze wynajdziecie, w każdym razie coś takiego, coby mi się zdenerwowanie bohaterów NIE udzielało. 🙂 Co was uspokaja w tych dniach?

Muzyka też jest nie zła, ciekawe jest to, że teraz jest sporo tych wszystkich livestreamów, każdy nadaje koncerty z salonu i te różne inne, aż miło czasem zerknąć na tych naszych artystów w naturalnym środowisku. Także ja idę oglądać jakiś live, a wam życzę spokoju i zdrowia. Przy okazji dziękuję tym wszystkim osobom, które mnie zawsze wysłuchują, jak mam problem i cierpliwie tłumaczą, żę się nie ma czym martwić. Albo tak długo próbują mnie rozśmieszyć, że zapominam, o czym myślałam wcześniej, to też czasem działa. 😉

Pisałam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

Co zostało z planów? Czyli ja w czasach nauczania online i innych ciekawostek.

Grać to niby potrafię, ale co z tym pisaniem? Maja, pisz częściej! OK, spróbujmy.

Hej hej, witajcie!
Wyjdę z konwencji tych listów, bo listy wysyłałam ze szkoły. A kiedy ja ostatnio byłam w szkole? Ludzie! Oficjalnie ogłaszam, że dożyliśmy czasów, w którym mnie, mnie powtarzam! Chce się wrócić do szkoły. Wręcz chciałabym. Tęsknię za wychodzeniem z domu, tęsknię za transportem publicznym, za dworcem i gorącą herbatą po przyjeździe pociągu, automatem do kawy, wyprawami po zakupy… Ja! Za zakupami tęsknię! Co się dzieje? Tęsknię za zajęciami. Za znajomymi i wyprawami do Warszawy tęsknię. Tęsknię za szkołą muzyczną. Gdyby mi ktoś powiedział 5 lat temu, żę będę tęsknić za szkołą muzyczną, w życiu bym nie uwierzyła! Za tym, że zawsze mogłam zejść i pograć. Za tym, żę praktycznie zawsze mogłam wyjść i coś załatwić. Za możliwością posłuchania czegoś na studyjnych głośnikach. Za tym, że jak chciałam coś wiedzieć, wystarczyło się oderwać od roboty. Za…

Zmierzam do tego, że kontakt z ludźmi jest jeszcze ważniejszy, niż myślałam, może wreszcie za nim zatęsknię. Choć, jeśli chodzi o duże grupy, myślę, że zadziała to w przeciwnym kierunku, już teraz widzę, że jak wokół mnie jest więcej, niż3 osoby, mam takie dziwne wrażenie, że jednak jest za głośno. No i właśnie, jak już przy tym jesteśmy, można by powiedzieć, że ja nigdy nie byłam z tych nadmiernie wychodzących. Nie lubiłam chodzić po sklepach, nie lubiłam niczego zwiedzać, nawet na spacery wychodziłam dość rzadko. Teoretycznie więc nie powinno mi to tak bardzo robić różnicy, no nie? Problem jest w tym, że ja z kolei lubię czasami byćsama. Jak jestem sama, mogę na przykład coś ponagrywać, poćwiczyć na instrumentach i tak dalej. Czyli jedyne, na czym się jakoś tam znam. A tu co? Nie da rady, bo nie tylko ja nie mogę wyjść. Inni też nie mogą. 🙂
Podsumowując, stanowczo jestem za tym, aby wszystko wróciło do normy. Wszystkim tego życzę. Początek wpisu taki, ale miejmy to z głowy.

OK, teraz mogę się zająć streszczeniem tego, co się ostatnio u mnie działo, jak jużwiadomo, co bym chciała i czego mi brak.

Po pierwsze, wcale nie nadrobiłam zaległości lekturowych. Serio, nic nie czytam. Znaczy dobra, kłamię, czytam tego "cheruba" po angielsku, już kończę. Ale nowego nic. Jak skończę, to może się wreszcie za coś wezmę, ile można powtarzać to, co się już zna?

Inaczej jest z muzyką, tu trochę do przodu poszłam. Po raz pierwszy w życiu mogę z ręką na sercu powiedzieć, tak, próbuję coś tworzyć. I to nie, że sobie coś w głowie wymyślam, tylko autentycznie, nagrywam to, edytuję midi, klnę na edycję midi, nagrywam jeszcze raz… W każdym razie naprawdę coś się dzieje. Może jeszcze nie do pokazywania, ale… Przynajmniej mam kogo pytać o rady, jak coś nie wychodzi. W końcu nie na darmo chodzę do szkoły, w której muzyką zajmuje się dość sporo osób. 🙂 No i mam motywację. Koleżanka nie umie na niczym grać, a ja nie bardzo lubię pisać opowiadania. Ona wymyśla motywy muzyczne, a ja podobno umiem coś z nimi zrobić, natomiast ja wymyślam historyjki, a ona musi sobie z nimi radzić. Wymiana handlowa to mądry sposób na pozyskiwanie dóbr. A, no i teksty też mi się zdarza zapisywać. I znów, jak cośdokończę…
Andrew Huang, ten mój ulubiony youtuber… no dobra, jeden z ulubionych, zrobił kiedyśfilmik o tym, jak robić piosenki, a nie tylko pętle. Ja jestem na razie na etapie pętli, czy też, w przypadku tekstów, np. samych refrenów. Ale uczę się. 🙂

Oprócz interesowania się tworzeniem muzyki ,ja jej jeszcze słucham, co, swoją drogą, mi dużo lepiej wychodzi. W ramach ciekawostki, Alec Benjamin napisał piosenkę inspirowaną całym tym zamknięciem w domu. Nazywa się "six feet apart", co na nasze można by przełożyć mniej więcej jako "dwa metry od siebie". Ma swój urok ta piosenka, zwłaszcza, że wedłóg mnie jest bardzo uniwersalna. Niby jest o kwarantannie, ale czy nikt z nas nie tęsknił za kimś najbardziej wtedy, kiedy miał do niego najbliżej, a nic nie mógł z tym zrobić?

Cała płyta wyjdzie 29 maja.
W czerwcu wychodzi nowa płyta Jasona Mraza! To świetnie, bo bardzo go lubię, muzycznie, tekstowo, w ogóle.
Gorzej za to z lipcem. W lipcu miał być nasz festiwal reggae w Ostródzie. I co? No i nie wiadomo, ale nie oszukujmy się, będzie ciężko. Żałujemy wszyscy, bo przez 7 lat można się już nieźle przyzwyczaić do tego stałego elementu lata. Poza tym, gdzie ja ińdziej tych wszystkich ludzi zobaczę? Cztery bardzo ważne dni w roku trzeba przełożyć na kiedy ińdziej, to nie jest takie proste. W ogóle z wyjazdami ciężko. Nawet w sierpniu nie wiadomo, gdzie i czy pojedziemy.

Tak przy okazji, ostatnio opowiadałam komuś, jak było miło w zeszłym roku, nad morzem, w Świnoujściu. Mimo, że niby turystyczne miasto, że dużo ludzi, a na słońcu spaliłam się tak, że mnie cały człowiek bolał. I ciekawa jestem, kiedy znowu pojedziemy. Koniec dygresji, wracamy do wpisu.

Muzyka była, książki były, to może teraz angielski? Dziś przyszły wyniki z FCE! Trzema punktami załapałam się na najwyższą ocenę. To w sumie dośćnieźle podsumowuje moje życie, uczę się mniej, niż powinnam, ale, jak się postaram, to się prześlizgnę. Cieszę się, nie tylko z tej oceny, ale także z tego, że wreszcie nie muszę się nad tym zastanawiać.
Drugą stronę medalu stanowią dwie rzeczy. Brytyjskie przedstawienie teatralne, jakie pokazał mi Kamil, i pewna bajka, którą pokazała mi Weronika. Niby dwie zupełnie inne rzeczy, a jednak coś je łączy. Mianowicie… nie rozumiałam nic! No dobra, może nie "nic", ale naprawdę niewiele. Przy bajce musiałam się wspomagać dubbingiem, żeby wiedzieć, o co chodzi, a nie dlatego, że byłam ciekawa, jak sobie dał radę tłumacz. I jeśli chodzi o filmy dla młodszych, to dawno nie miałam takiej sytuacji. Mniej mnie dziwi ten brytyjski teatr, bo tam to już naprawdę się postarali, żeby był bardzo angielski angielski. Rozumiałam tylko jednego aktora. Bo go znałam wcześniej i słyszałam dużo razy. 😉 Także, jest co ćwiczyć, gdzie to rozumienie brytyjczyków?
No dobra, przepraszam, rozumiem ich w serialu, który oglądam. Ale tam też nie zawsze! Jak to łatwo się odzwyczaić, jak się wcześniej oglądało dwie, dość długie, produkcje amerykańskie.

OK, podstawowe elementy omówione, to teraz czas na odkrycia.
Odkrycie 1. Chyba potrafiłabym się nauczyć rozróżniać niektóre ptaki po ich śpiewie. Mam dwójkę znajomych, którzy umieją to bardzo dobrze, wiedzą o tych ptakach chyba wszystko. Do niedawna myślałam, że po prostu mają świra. Nic nie zwykłego wśród moich znajomych. Ale ostatnio, jak zaczęłam na to zwracać uwagę i o to pytać, to nagle się okazało, że: a, to jest to! O, a tam jest jeszcze co innego! I złapałam się na tym, że poznaję, pytam, ciekawię się…
Odkrycie nr 2.
Messenger nagrywa serce! A raczej nie tyle messenger, ile mój Iphone z takimi ustawieniami, jak wymaga na nim wiadomość audio na messengerze. Zaciekawienie tym nagrywaniem serca zostało mi zaproponowane już trochę temu, ale nie myślałam, że uda mi się to złapać telefonem. 🙂 Swoją drogą ciekawe doświadczenie, tak posłuchać serca. Spróbujcie sobie kiedyś.
A może by tak użyć takiego dźwięku w jakiejś muzyce? To by oznaczało, że się naprawde wkłada serce w swoje produkcje, no nie? 😉 <3

Jak ja na własnym blogu piszę, żeby słuchać serca i wkładać serce w swe dzieło, znaczy to, że należy kończyć wpis.
Plany na najbliższe dni:
1. Zrobić zadania do szkoły!
2. Zacząć czytać książki!
3. Wyspać się!
Ja w ogóle ostatnio nie śpię, wiecie? I niby się próbuje kłaść, ale co z tego, jak mi potem się nie udaje zasnąć? To chyba przez uzależnienie. Trzeba zacząć wyłączać telefon. 😉
A jakie wy macie plany?

Pozdrawiam ja – Majka

EltenLink