Kategorie
co u mnie

nowy użytkownik mojego domu – wpis głosowy

Kategorie
muzyka

nowy awatar – na zdrowie wam

Witam was ze zmianą awataru!
Nowość, chyba jeszcze go tu nie było. Mam na myśli pana, co się nazywa Jason Mraz i nagrywa jedne z najbardziej uspokajających piosenek na ziemi naszej, przynajmniej dla mnie. Poza tym, ma taki specyficzny akcent, nie mam pojęcia, skąd on się wziął. W każdym razie jest sobie nowa piosenka Jasona pt. "have it all" i, jak to ostatnio napisałam w pewnej wiadomości, przy tej nutce chowają się wszystkie gotowe życzenia na urodziny.
Miłego słuchania!

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

rozmyślania jeszcze przedmajówkowe

Witajcie!

Dawno mnie nie było, a miałam być już wcześniej. A że właśnie pokochałam cały świat, bo pojawił się audiodeskrybowany "the greatest showman", po polsku "król rozrywki", no to postanowiłam teżcoś dla świata uczynić, włączyłam płytkę zespołu 1973 i zaczęłam pisać. Do dzieła!

Kawał na początek wpisu, to nie do końca dowcip, tylko przeczytana anegdotka z wykładu. Podobno kiedyś wykładowca zwrócił się do wchodzących, spóźnionych i hałasujących studentów: "panowie, trochę szacunku! Już nie mówię, że dla mnie, mnie macie gdzieś, ale dla tych, co śpią w tylnych rzędach!".

Moje życie jest o tyle bliskie tej sytuacji, że ostatnio koleżanka, której z szacunku dla niej nie wspomnę z nazwiska, zasnęła nie w tylnym, a w przednim rzędzie, na matematyce. Samo to wybitnie świadczy o stanie naszych ciał i umysłów pod koniec nauki przed majówką. Ten wpis w ogóle chciałabym poświęcić temu, co się działo przed majówką, bo troszkę tego było, a majówka, to chyba osobny wpis będzie.
No więc, jak już powiedziałam, wszyscy mieli dość. Każdy był zmęczony i chodził, jak takie zombie, czego na logikę nie da się zrozumieć, no bo przecież niedawno były święta. Tylko, żę trzeba pamiętać o tym, że to jest: połowa semestru, koniec roku maturzystów, wiosna, więc ludziom się nie chce, przygotowania do koncertu, do odbioru świadectw, do matur, do sztandarów… Koncert wyszedł bardzo dobrze, tak przynajmniej twierdziła publiczność. Grałam na nim na wszystkim, na czym grać umiem, czyli na perkusji, na fortepianie, śpiewać mi się zdarzyło, a na próbach, to i pewnie na nerwach zagrałam, więc ogólnie byłam dumna. Rozśpiewka na słowie "despacito" zawsze spoko.
Nie można jednak zaprzeczyć, że wśród tych wszystkich przygotowań, symulacji, pocztów, prób i testów, szlag trafiał i uczniów, i nauczycieli.

O czym tu muszę wspomnieć, to o tym, że szlag najwidoczniej trafił również kolegęDawida, czyli autora portalu, w którym to umieszczam ten blog. Dawid bowiem, zmęczony przygotowaniami do matury, podiął decyzję, że przyjedzie sobie do Warszawy na jeden dzień. Mieszkając nad morzem, jadąc pociągiem, do nieznanego miasta i to jeszcze mając w perspektywie, że to ja będę go po tej Warszawie prowadzić. Drogo, daleko i trochę przerażająco. A wszystko dlatego, że musiał odpocząć od nauki przedmaturalnej, bo jak on jest w domu, to nie potrafi się nie uczyć. Poważnie, ja wiem, co mówię, on NIE UMIE odpoczywać! No więc przyjechał do Warszawy, a tam jużczekałam ja. Świetny wybór! Oto ostoja spokoju, obtymizmu i ostrożności, a już przede wszystkim zdrowego rozsądku.
Nie wiem, jak Dawid, ale ja jestem z tej wizyty zadowolona. Wybraliśmy się na przykład na plac Wilsona, żeby zjeść coś w Galerii Wypieków. Tutaj dygresja, wegetariańska pizza tam jest na prawdę bardzo dobra! To jest w ogóle taki lokal, w którym jest wszystko, możesz zamówić naleśniki, pizzę, jajecznicę, a nawet kupić ich produkcji pieczywo. Ten ostatni nie testowany, ale prawdopodobnie dobry, bo kolejki dłuuuuugie. Po tej pizzy natomiast pojechaliśmy sobie do Lasek. Tak w ogóle, to my pojechaliśmy na pętlę Młociny już wcześniej i tam spotkał nas niezwykły osobnik, który zapytał nas z 6 razy, czy my jedziemy do Lasek i czy z tego powodu udajemy się do 708. Ja tyleż razy mu odpowiedziałam, ze zmniejszającą się dozą cierpliwości, a co za tym idzie również uprzejmości, że ja nie wiem, że muszę zadzwonić do kogośi dopiero wtedy zdecydować. Najpierw skrutowo to powiedziałam, potem normalnie, potem powtórzyłam, następnie zaczęłam mówić dużymi literami: proszę pana… ja NIE wieeeem, jaaa się zdecyduuuuuuuuuję… W końcu widocznie coś do osobnika dotarło, ponieważ udał się w swoją stronę.
W ogóle do Lasek najpierw mieliśmy nie jechać, ale zmieniliśmy zdanie i dobrze się stało, ponieważ Dawid mógł doświadczyć wiosny w Laskach, zjawiska na prawdę bardzo przyjemnego w odbiorze. Na jego blogu zjawiło się nawet nagranie tego, jak pięknie śpiewały tam różne ptaszki. Potem natomiast przedstawiłam kolegę siostrze Agacie, jednej z wychowawczyń w internacie w Laskach, nawiasem mówiąc siostra również jest człowiek niezwykły i wybitnie zainteresowany ewenementami. No więc jej przywlokłam taki ewenement jeden i chwilę pogadaliśmy we trójkę. Dawid się wyspowiadał, z czego zdaje maturę i co chce z tym dalej zrobić, a siostra opowiedziała o Laskach niezwykle obiektywnie i jeszcze bardziej szczerze.
Podsumowując, fajnie, Dawidzie, że odpoczywasz poza domem, skoro nie umiesz w domu. Dobrze też, że zdążyliśmy na autobus powrotny, tu podziękowania dla pani Asi, która nas podwiozła samochodem. :d

Wracając do przebiegu wydarzeń, to nie opowiem wam nic chronologicznie i po kolei z tego prostego powodu, że nie pamiętam, co się działo i kiedy. Mogę wam ewentualnie wspomnieć jakieś ciekawe rozkminy z tych przedmajówkowych dni. Jedną z nich jest dyskusja zaistniała po jednej z lekcji religii. Ksiądz opowiadał nam o swojej pielgrzymce do Ziemi Świętej. Mieli przewodnika, Jordańczyk mówiący po polsku z powodu studiów w Łodzi, to samo w sobie jest ciekawe zjawisko. Ale rozmawialiśmy o różnicach kultur, że tam dużo teżkultury arabskiej, kobiety poubierane od góry do dołu itd. No i ksiądz w pewnym momencie powiedział nam o tym, że on z przewodnikiem o tym nie gadał, ale ten przewodnik… no wiecie, tę drugą żonę miał. Zrobiło to na nas ogromne wrażenie i doprowadziło do specyficznego stanu mózgu, bo tóż po lekcji Magda zadała mnie i Julce pytanie: słuchajcie, a kim jest dla mnie druga żona mojego męża? Yyyyyyy, no nie wiem, Madziu, chyba wrogiem! A jak ty myślisz? Choć z drugiej strony, patrz, wreszcie masz z kim o nim pogadać! Masz z mężem problem, to powiesz jej, ona pewnie też ma, no nie? Powiesz jej na przykład, wiesz co? A ten mój mąż, to non stop do jakiejś innej baby chodzi!
Magdę pomysł niezmiernie rozbawił, ale zaraz wyraziła przypuszczenie, że może do jakiejś trzeciej! Uznałyśmy, że w takim wypadku, to nawet lepiej, bo obie pójdziemy z tą trzecią w bój o terytorium. Potem natomiast przeszłyśmy do rozważań, czy lepiej jest, jak się jest żoną pierwszą, czy drugą. Ja powiedziałam, że drugą, no bo to znaczy, że już miał ten mąż jedną żonę, ale tak bardzo chciał być ze mną, że oświadczył się też mnie. Magda natomiast uznała, że raczej pierwszą, bo przecież to oznacza, że przez jakiś czas miało się tego męża samemu, tylko dla siebie. Hmmmmmm… kwestię pozostawiam do rozważenia przez czytelnika.

Inną rzeczą, nad którą wszyscy zastanawiali się bardzo usilnie, było: dlaczego my w poniedziałek idziemy do szkoły?! Ja nawet w piątek , czy tam w weekend, napisałam na facebooku post z zapytaniem, czy na prawdę wszyscy muszą wypisywać na wszystkichdostępnych portalach, że mają wolne, kiedy ja jeszcze nie mam! Natychmiast zjawiło się mnóstwo komentarzy od moich drogich znajomych i przyjaciół, mówiących, że mająwolne i jak to wykorzystają. Ja na prawdę lubiłam tych ludzi… serio.
Jedna koleżanka spytała mnie potem, czemu się z tego braku wolnego wyżalam na facebooku. Moja droga, gdybym ja zaczęła w internecie pisać o moich prawdziwych problemach, to byście dopiero mieli tutaj krzyż pański! To było na prawdę lekkie tylko i jednorazowe narzeknięcie na rzeczywistość. :d
Niemniej jednak wszyscy się zastanawiali, ile osób w ogóle zjawi się w szkole i okazało się, że nie bez powodu. U nas było 15 osób. Na 26. I tak dobrze, w klasie B było 9, o ile wiem. Zaletą tego jest, że wtedy na niektórych lekcjach plusuje się samą obecnością na nich. Do tej pory pamiętam lekcję w pierwszej klasie, gdzieś pod koniec roku, kiedy to na 7 godzinie zostało chyba z 7 czy 8 osób, a nauczyciel kazał podpisać listę i puścił nas do domu. Tutaj tak nie było, ale w poniedziałek trzydziestego jakośdotrwałam do końca lekcji, a potem przywitałam początek przerwy spotkaniem z Kamilem, Zuzią i Rokiem, z czego bardzo się cieszę. Nie ma to, jak inteligentna konwersacja przy grillu na początek weekendu. 🙂 A początek weekendu w poniedziałki to jest to, co tygryski lubią najbardziej!

Na koniec śpieszę z wyjaśnieniem, że ten wpis nie będzie ostatnim w najbliższych dniach, bo zamierzam po 1. zmienić awatar, po 2. opisywać majówkę, albo dłuższym, albo kilkoma krótszymi wpisami. Więc piszcie coś w komentarzach, choć wiem, że ten wpis nie grzeszy składnością, a ja spróbuję się poprawić.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Płyta tamtych tygodni? Artur Andrus – Sokratesa 18

Kategorie
muzyka

nowy awatar – mam to tam, gdzie myślicie

Witajcie, drodzy parafianie!

W związku z tym, że ostatnio coraz bardziej męczą mnie różne wydażenia, nie wiem, czemu ludzie nie słuchają, co się do nich mówię, nie wiem, czemu ludzie uwielbiają robić tzw. gównoburze i nie wiem, jak mam do nich się zwracać, no a poza tym bardzo chce mi się spać… z tych wszystkich powodów postanowiłam zmienić awatar na ten. Bo jak ktoś jest już bardzo zmęczony ogarnianiem całego świata, to należy zacząć ogarniać swój! Wrócić sobie spokojnie do siebie i, mówiąc najprościej, trochę odpuścić, wyluzować. Świat nie oczekuje, że będziemy gotowi do współpracy cały czas, a nawet, jeśli oczekuje, no to cóż. Raz to on się zawiedzie.

I wiecie co? Taki odpoczynek, oderwanie się, zawsze pomaga i poprawia nastrój. Tak, jak mnie ta piosenka. Micromusic – niemiłość 2. A dlatego 2, że to jest bardziej bezpośrednia, a więc i bardziej adekwatna, wersja tej piosenki. Dzięki za tę nutkę, Beciu. 😉

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

powrót do zdrowia w wielkim stylu

No bo niby kto powiedział, że trzeba wracać do żywych powoli? Można. Ale można też po prostu, jednego dnia leżeć i się nie ruszać, drugiego pojechać gdzieś na pół dnia, a trzeciego już być w trybie normalnej pracy. Ale, może zacznijmy od początku.

Dni powrotu do żywych rozpoczęły się w czwartek. Ze względu na sprawdzian z matmy musiałam wreszcie wyjść z domu i, już na piątej lekcji, być w szkole. Na hisie film, to w sumie OK, potem ten sprawdzian, a potem próba do szesnastej. Odbyło się to wszystko dosyć spokojnie, dopiero potem się dowiedziałam, że na sprawdzianie z matematyki udało mi się na przykład pominąć cały mianownik w równaniu… no ale nic. Po próbie byłam tak zmęczona, pewnie jeszcze nie przyzwyczajona do pracy, że nie poszłam na angielski. Łapiecie? Ja. Na angielski!
W piątek byłam już w stanie funkcjonować dosyć normalnie, choć byłam trochę śpiąca. Ludzie, pierwsza noc bez tego antybiotyku, dawno mi się tak dobrze nie spało! Miałam 7 lekcji, na wszystkich byłam i nawet wiem, o czym tam rozmawialiśmy, więc piątek uznaję za osobisty sukces. A po południu odwiedziłam teamtalka, co by sprawdzić, co słychać w szerokim świecie i pograć w Survive The Wild.

Prawdziwe przygody małego krecika rozpoczęły się w sobotę. Byłam umówiona z moją panią od orientacji na, pierwsze od długiego czasu, zajęcia. Jeśli Pani, Pani Aneto, to czyta, to… na prawdę, będzie lepiej!
Ruszyłyśmy przed jedenastą i już na przystanku autobusowym rozpoczęły się różne przygody. Po pierwsze okazało się, że bus, którego się spodziewałam, jeździ, owszem, ale w niedzielę. W sobotę przyjeżdża nieco później. OK, zmiana planów, pojedziemy późniejszym pociągiem. W autobusie próbowałam usilnie przekonać pewną starszą panią, że serio, ja mogę stać, na prawdę, nie trzeba ustępować akurat mnie. Nie, nie, nie, dobra, trzy razy się mnie wyprzesz, siadam. Na moje pytanie przy jakimś przystanku, czy to już PKP, odpowiedziała, że nie. I to by jeszcze nie było dziwne, ale na moje następne pytanie, to w takim razie ile jeszcze przystanków, otrzymałam niezwykle inteligentną odpowiedź: jeszcze nie tu. OK… W trakcie podróży dosiadały się do nas różne inne panie w podobnym wieku. Podjęłam więc następną próbę dobrego uczynku.
– Proszę pani, może sobie pani usiądzie… –
– Nie nie… –
– Nie no, ale ja mogę wstać… –
– Nie nieeee, siedź sobie, dziecko. – Palec wbijający mi się między rzebra świadczy o tym dobitnie. OK, usiadłam, mówiąc, że przecież ja nie mam tak daleko, będę wysiadać.
– Oj nie, pani wcale nie będzie zaraz wysiadać! – wtrąciła się do rozmowy poprzednia pani, ta, która o przystankach wie, że "to nie tu". Dobrze, poddaję się, już! I to by jeszcze nie było dziwne. OK, każdy to przeżył, że siedział, mimo, żę to on powinien ustąpić, jasne, mi to nawet nie przeszkadzało aż tak bardzo. Gdyby nie to, że te panie, nad moją głową, zaczęły sobie rozmawiać. O tym, że ciasno, żę gorąco, że miejsc nie ma, że może się zwolnią… No to ludzie! Chciałam wstać? TO nieeee. Przy każdym otworzeniu drzwi w autobusie poruszał się cały tłum ludzi na raz, bo inaczej nie dałoby się wysiąść. Tata z dzieckiem musiał się odsunąć na tył, no bo przecież tutaj nie ma miejsc, a być powinny, ktoś trzymał się nie tylko barierki, ale i mojej laski, a torba pani, która słowem i pchnięciem nakazała mi siedzieć, wylądowała na moich kolanach. Zaczęłam się zastanawiać, czy, jak dojedziemy do stacji PKP, będę w stanie wydostać się z tłumu, zanim drzwi się zamkną. Dotarłam nawet do etapu rozważania, co gorzej kobiecie wypomnieć: wygląd, czy wiek. Były dwie opcje: "Proszę pani, ja wstanę, bo jestem młodsza." lub "Proszę pani, ja wstanę, bo wtedy będzie mniej ciasno!". Zachowałam się bardzo ładnie i nie powiedziałam nic.
Wydostałam się z autobusu, dotarłam do stacji, zakupiłam bilety. Czekam sobie za jakimś panem w kolejce, ten pan jużkupuje, a tu komunikat zza szyby: tam jest dalej kasa wolna! Sądząc po tonie tej pani, powinnam natychmiast się udać do tamtej wolnej kasy, bo tu zaraz spotka mnie nagła i bolesna śmierć. OK, idę. Wcale wolna nie była, tam teżbyła jedna osoba licząca drobniaki, także trochę nie wiem, o co chodziło. Mój pociąg opóźniony godzinę, dooooobrze, ja mogę pojechać osobowym.

W pociągu wpadłyśmy z panią Anetą na doskonały pomysł powtórzenia sobie, co właściwie chcemy zrobić. To w którą stronę musimy się udać po opuszczeniu pociągu, żeby dojśćdo metra? Yyyyyyyyyy… no i to by było na tyle. Nasza rozmowa w sposób błyskawiczny z formy eleganckiej konwersacji, przeszła w formę: To gdzie tam jest północ? Jaka północ, gdzie tam jest drugi dworzec po prostu! ALe jak to gdzie? No… który bliżej? ALe bliżej czego? My jedziemy na wschód! No to właśnie, no i… moment, tu ma pani wejście na dworzec… nie, do metra, wychodzi pani z metra i…
Po kilku minutach takiej rozmowy, pokazywaniu planów w powietrzu i na dłoni, prawdopodobnie robiąc dziwne sztuki z liniążycia, po zadaniu po tysiąc razy tych samych, wybitnie inteligentnych pytań, doszłyśmy do wniosku, że w sumie, to od początku wszystko nam się zgadza. Poza tym, jak się może nie zgadzać komuś, kto drogę na śródmieście opisuje tak. Wychodzisz z metra centrum. Na górę. No i tam, jak jużwyjdziesz, to skręcasz w prawo. Idziesz tymi poprzerywanymi schodkami na górę, na plac. Idziesz prosto, potem przy tych, no… przy raperach w lewo. No i tam już masz wejście do śródmieścia!

Przestało mi się zgadzać w metrze, kiedy znowu mi się kierunki pomieszały. Miałam za zadanie dojechać do mojej babci, a trzeba wam wiedzieć, żę do mojej babci jedzie się wdośćinteresujący sposób. Trzeba dojechać na centralny lub śródmieście, przesiąść się w metro, przesiąść się w drugą linię, dojechać do końca, przesiąść się w autobus, po kilku przystankach wysiąść i jeszcze sobie dojść. Fajnie. Ta trasa jest spoko, dużo się ćwiczy przy okazji. Po rozważeniu za i przeciw zdecydowałyśmy się wejść do babci na krótki odpoczynek.
– Halo, babciu? Jesteś w domu? –
– No jestem, jestem w domu. A ty gdzie? –
– A ja na dole. – Fajnie. Skąd babcia wiedziała, żę przyjdę? Midichloriany pewnie miały w tym swój udział. No nieważne.

Razem z panią Anetą uczyniłyśmy za dośćjeszcze jednej tradycji, mianowicie, po powrocie na dworzec centralny udałyśmy się do wybitnie popularnej i niesamowicie wykwintnej restauracji, jaką jest restauracja McDonalds. Uznałam, że nadaję się do pracy przy tych zamówieniach. Bo ja, jak ktoś do mnie mówi, na prawdę, cztery rzeczy na krzyż chciałam, to ja to rozumiem, mało tego, przez krótki czas nawet zapamiętuję. Nie no, ale szacun dla tych ludzi. Oni pracują, w gorącu, w tłumie, te wszystkie alarmy im pikają nad głową, ja rozumiem, można trochę zwariować. Zjadłyśmy, ja zabrałam picie na drogę i ruszyłyśmy na śródmieście, bo z centralnego nie ma pociągów do Żyrardowa w soboty. Jużkolejna osoba tak twierdzi. ZNaczy są, tylko mało ich jest. W pociągu do domu spałam. A właściwie zrobiłam moją ulubionąsztuczkę w komunikacji, czyli przysypiałam z przerwami na nazwy stacji. Ja na prawdę nie wiem, jak mózg człowieka wchodzi w ten tryb, ale zauważyłam, że po kilku latach jeżdżenia do Lasek trasą autobusu 708, ja potrafiłam, będąc bardzo zmęczona i przysypiając na oknie, budzić się akurat wtedy, kiedy ten gadacz z pod sufitu mówił coś ważnego. W pociągu było to jeszcze łatwiejsze, ponieważ trafił mi się ten mój ulubiony pan, który oznajmia, że "Warszawa ochota!" albo "Warszawa zachodnia!", takim tonem, jakby go największe szczęście z tego powodu spotykało. Co oni biorą, ci ludzie?

Wracałam do domu już nieco mniej przeludnionym autobusem, a jedyną ciekawą rzeczą, jaka mniejeszcze spotkała podczas drogi, było to, że, kiedy wysiadłam, jadące ze mną, a jakże, starsze panie, zapragnęły mi pomóc.
– A pani teraz gdzie chce iść? –
– No… tam, znaczy… w tamtą stronę. – Pokazałam.
– Aha, aha… bo tam jest kaufland! –
– Wiem, proszę pani, właśnie tam chcę iść. – Wytłumaczyłam spokojnie i poszłam. Podobno, jak już poszłam, to jedna pani do drugiej zwróciła się z przeuroczym komunikatem: jakie to nieszczęście… Powiem wam, że to społeczeństwo w naszym mieście musi byćbardzo szczęśliwe, skoro największym nieszczęściem jest brak wzroku i to w dodatku mój. Pani Aneta uznała, że skoro takie nieszczęście, to aż mnie odprowadzi do samego domu. No i dobrze, a nóżbym sobie jaką krzywdę zrobiła po drodze. 😉

Kiedy wróciłam do domu, było jakoś przed piątą. Czy to już koniec dnia, a gdzie tam! Po godzinie przybyła do mnie Julka, aby podyktować mi te notatki z fizyki, których nie miałam szans zapisać z powodu nieobecności. Ponieważ był to nowy dział, zeszło nam się trochę na rozkminianie, o co tam właściwie chodzi.
– Suma energii oddanej przez pewnąsumę cząstek jest równa sumie energii odebranej przez pozostałe cząstki… –
– Jula, czekaj. Czyli to znaczy, że… że jak ja dam Julce jabłko, to Julka dostanie Jabłko? –
– Taaaak, dokładnie tak! –
– I ja mam się właśnie tego tak pilnie uczyć? –
– Dkładnie tak. –
– Ale… ale… dlaczego?! –
Na takich rozmowach zeszła nam większa część wieczoru, a większość dyktowanych definicji kończyła się komentarzami w stylu:
"Nooo, tak żę tak." Julka.
Lub też: "Yyyyyyyyy, OK.". Ja.
Julu, musiałaś mieć niezły ubaw patrząc na mnie w tamtej chwili, sądząc po audiodeskrybcji typu: No dobra, jak tak mówisz… OK… zgadzasz się ze mną? Widzę to po twoim wyrazie twarzy!
Ewentualnie, mój ulubiony komentarz: Julu, czekaj, ja to nietylko muszę słyszeć, ja to jeszcze pisać muszę!

Oczywiście nie dałyśmy rady gadać ciągle o lekcjach, omówiłyśmy zachowanie moich papug, zachowanie naszych wspulnych znajomych, to, co jest albo nie jest zadane z angielskiego, to, czy to w ogóle jest do zrobienia, czy tylko do zerknięcia, a także zdążyłyśmy parę razy zacytować Abelarda Gizę, co jest jednym z naszych ulubionych zajęć w ogóle. A, no i umówiłyśmy się, że "in touch", bo w sumie, to warto by było zacząć gdzieś wychodzić. ZNaczy ja muszę zacząć, Julka już zaczęła. Ona zrozumie tę potrzebę, ona jest harcerka, przecież ci ludzie żyją w dziczy, to muszą z domu wychodzić. A propos dziczy, Julka uczy się mierzyć wysokość drzew. Za pomocą ciekawej modyfikacji twierdzenia talesa. ZNaczy, to my do tego doszłyśmy, że to jest twierdzenie talesa, bo ją nauczyli tego sposobu do połowy i w sumie nie wiadomo do końca było, o co chodzi. Julu, zmierzyłaś już szerokość rzeki?
Oooo taaaak, life of matfiz! Matfiz for life!

Pozdrawiam ja – Majka

PS Streszczenia lektur od Mietczynskiego może nie są zbyt konwencjonalne, ale wszystko się tam zgadza! :d

Kategorie
co u mnie

a oto nowy wpis, bo już było zbyt nudno

Dawno mnie tu nie było, co? Nie pisałam wam ani o tym, co Emila dostała na urodziny, ani o tym, że byłam w Warszawie na święta wielkiej nocy, ani o tym, że we wtorek, czyli w dzień, zwany przeze mnie i Klaudię trzecim dniem świąt, odwiedził mnie Kamil. A no, nie pisałam, bo nie pisałam o niczym w zasadzie.
No i prawda, EMila miała dziewiąte urodziny, co już zdążyłam ogłosić całemu światu poprzez tego bloga. Prawdą jest też to, że w niedzielę wielkanocną pojechaliśmy do wujka i cioci, była tam też babcia z dziadkiem, wszyscy z Warszawy, no i siedzieliśmy sobie tam większość dnia. To jest w ogóle ciekawe doświadczenie, być w domu wujka i cioci, bo tam jest Elwis. Ich pies. Ich pies Elwis jest bardzo młodym i bardzo dużym labladorem, który ludzi lubi bardzo, jeszcze bardziej lubi się z nimi bawić, co ludzi może wprawić i wprawia w niejaki popłoch. Nie ma się co dziwić, jak ci takie 35, czy ile tam, kilo, skacze na kolana. On na prawdę, jak poda łapkę… łapę, to masz ślad przez następne trzy dni, już nie mówiąc o tym, że jak się jest mojego wzrostu i niższym, trzeba dokonać niebywałych sztuk, aby się po prostu z nim razem nie wywalić. To, że Elwis, przepychając się obok mnie, przestawia mnie wraz z kszesłem, na którym siedzę, jest już całkowicie normalne i w pewnym stopniu zrozumiałe. Pierwsza zasada, nie zwracać uwagi! Ludzie, serio, on się położy, tylko nie okazujcie zainteresowania! :d

Dalej, o czym jeszcze nie mówiłam? A, tak, przyjechał Kamil. Kamil przyjechał we wtorek i było to o tyle dziwne, że dowiedziałam się o tym zamiarze w poniedziałek wieczorem. No bo jak oboje nic nie robimy, no nie…? No i już robiliśmy. Przegadaliśmy pięćset tematów, jak zwykle, wysłuchaliśmy jednego odcinka "cabin pressure", cudownego brytyjskiego słuchowiska, a także odwiedziliśmy ZUzię, aby z nią przerobić nie tylko ważne kwestie szkół, studiów i wspulnych znajomych, ale też: "dlaczego na jednym telefonie da się napisać braillem znak zapytania, a na innym nie". Kochani, przecież to są kwestie życia i śmierci! :d

Od środy teoretycznie zaczęła się szkoła. Mówię, teoretycznie, i nie cofnę, ponieważ ja do tej szkoły nachodziłam się wybitnie, zaharowałam się i umęczyłam… przez dwa dni. A dlaczego? Już wyjaśniam.

Tak gdzieś koło świąt wielkanocnych zaczęłam sobie kaszleć. Nie no, sorki, trochę wcześniej, sami słyszeliście mój cudowny głosik. Kto nie słyszał, odsyłam do wpisu z Emilką.
https://elten-net.eu/blogs.php?post=13003

No i potem, to już raczej się skończyło moje nagłe zainteresowanie blogiem. Powoli też zaczęło się kończyć zainteresowanie czymkolwiek, ponieważ zaczęłam się czuć nieco gorzej, niż tylko chrypka. Kiedy człowiek kaszle dzień, oznacza to, że zdarł sobie gardło. Jeśli kaszle trzy dni, oznacza, że się podziębił. Jeśli kaszle tydzień i ni cholery nie wie, dlaczego, oznacza, że… no właśnie, tego nie wiedziałam, więc w czwartek po świętach poszłam do lekarza. Pani doktor powiedziała, że prawdopodobnie dlatego, że mam zapalenie oskrzeli i odesłała mnie do domu z antybiotykiem. No i tak sobie przebywałam w jego cudownym towarzystwie do zeszłego czwartku, a po każdym wzięciu lekarstwa czułam się gorzej, niż przed. Mój nastrój wtedy jest, no… nie za dobry.
Trzy etapy czucia się źle:
Etap 1. O rany, jużby się mogło coś zadziać, nudno jakoś, chcę wyjść!
Etap 2. Mamo, cośjest chyba nie tak.
Etap 3., zwykle poantybiotykowy: Przejechał mnie czołg, a ja nie wiem, za co i dlaczego.

Interesujące i w sumie uspokajające było to, że przez ten cały wolny tydzień starałam się, gdy tylko nie leżałam pod tym czołgiem, zająć się czymś fajnym. Wiedząc, że będę siedzieć w domu na pewno i że ogólnie nie chce mi się ruszać, równocześnie umawiałam się z (na eltenie) ELanor, że się z nią spotkam w środę. I, co do mnie niepodobne, mimo samopoczucia we wtorek, które nic dobrego nie wróżyło, ani mi się śniło spotkanie odwoływać. Poza tym wybrałam się na ten, sławny już, zespół nauczycielski w szkole, no bo jak mówią o mnie, to niech chociaż mówią do mnie.
Oprócz tego zajmowałam się tak inteligentnymi zajęciami, jak granie w gry, za co podziękowania należą się Denisowi, który zachęca mnie do tego dość skutecznie. Poprzez niego również spotkałam na teamtalku kilku przemiłych realizatorów, którzy zgodzili się, biedni ludzie, pokazać mi trochę funkcji garagebanda. A, jak wiadomo, na macu melodie same się tworzą!
Poza tym stworzyliśmy z Mikim koncepcję naszej "listy książek koniecznie przeczytanych", która wyląduje na dropboxie i będzie sobie tam wisieć i przypominać sumieniu, że jeszcze tyle lektur nieruszonych. Na razie moją książką "must read" jest "Pan Tadeusz". Wiem, Pani profesor, pamiętam!

Cóż ja tam jeszcze robiłam? No co, przejechałam się do tych Lasek w zeszłą środę, aby zobaczyć, czy Elanor jest tą, za którą się podaje. I wiecie co? Nawet była. :d Okazało się, że jeszcze nie zapomniałam nie tylko, jak prowadzić niewidomego, ale też, gdzie w "domu przyjaciół" są schody~!
Wyjaśnienie: Dom Przyjaciół Niewidomych, to pełna nazwa tego przybytku. O tym, prawdę mówiąc, nie pamiętałam. No i jest to taki ważny w ośrodku w Laskach budynek, gdzie odbywają się różne konferencje i spotkania, biuro szkolne tam jest, gabinety dyrektorstwa i, jak się okazało, pokoje gościnne! Najważniejsza rzecz, czajnik. Przybywam z zapewnieniem, czajnik też mają! Przegadałyśmy z Weroniką wszystko, co nam się przypomniało, od szkoły i pracy, poprzez wspulnych znajomych i wspomnienia z nimi, ażdo przeżyć z naszymi papugami. Łącznie z cudownymi filmikami, na których jedna papuga surowo zwraca drugiej uwagę: nie wolno gryźć!
W ogóle filmiki z papugami, to jest jakaś magia, serio. Wrzucę kilka linków, to sobie zobaczycie.

Ponieważ rzeczą, której nie porzucam nigdy, nawet w razie choroby, jest muzyka, pragnę donieść, że Timbaland robi fajne beaty. Ja wiem, że komercja, ja wiem, że niektóre są takie, że ja mam wrażenie, że oni grają kapciem na pustym pudle, ale… no mają to coś. Niektóre przynajmniej. I teraz uwaga dla kogoś, kto ma pojęcie o graniu na perkusji, albo przynajmniej, na czym takie granie może polegać. Pierwsza piosenka z płyty "shock value". Jakie tam są trudne akcenty na hihacie! Nie brzmią na takie, ale weź to, człowieku, zagraj!

A propos zagraj, mam kilka propozycji, czego cover bym chciała zrobić, jestem w trakcie zbierania się do tego.

Aaaa, no i najważniejsze, to tak na podsumowanie wpisu! Zapomniałam kompletnie, a miało być na początku! Ostatnio jeden z moich przyjaciół po raz kolejny powtórzył, że przeżyć złych nie powinno się układać w kolejności ważności, wartościować czy w ogóle próbować określać, kto tak na prawdę ma gorzej. I może i nie zgodzę się z tym zawsze, ale słowom tym słuszności odmówić nie można. No bo proszę was, czy my możemy zawsze z ręką na sercu powiedzieć, że umiemy określić kto ma gorzej? A może ten z lepszą sytuacją jest bardziej wrażliwy? I co wtedy?
Z tego powodu chciałam wszystkim tym, którym ostatnio ciężko i źle, mało tego, już ich to trochę wkurza, przybliżyć pewną piosenkę. Wielu moich czytelników pewnie nie słucha akurat tego gatunku, ale jak mi się ten tekst czasami pomaga wyładować! 🙂
Mi jest już lepiej, a było bardzo ciężko. Wcale nie przez chorobę. Życzę, żeby wam teżbyło i przesyłam tę dedykację.
Cała góra Barwinków, piosenka pt. szmerc. Linku nie ma, bo to nowa rzecz, ale kto ma inne źródło niż youtube, zapraszam do zerknięcia.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Już niebawem następny wpis!

Kategorie
muzyka

nowy awatar – jak ty mało wiesz

Witajcie!
Musiałam zmienićawatar na to dzisiaj, no po prostu musiałam. :d Może dlatego, że tak długo tego szukałam, może dlatego, że mi jakośpodpasowało do myśli, a może dlatego, żę na angielskim było dzisiaj o inwersji.
Reszta jest historią… I może ze względu na ten tytuł nie napiszę nic więcej.

Utwór "little do you know". W oryginale Alex and Sierra, a tutaj Annie LeBlanc i Hayden Summerall.
Link

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

Nagranie z moją siostrą – wpis głosowy

Kategorie
muzyka

nowy awatar – when you love someone

Hej hej.
Kilka wpisów temu obiecałam, że zrobię nowy awatar i będzie to piosenka człowieka, co się nazywa James TW i robi płyty widma. Obietnicę spełniam po czasie, no ale jest.

Jest to piosenka, którą i tak bym kiedyś musiała pokazać, bo to przez nią zwróciłam na tego wokalistę moją uwagę; apple music mi ją pokazał i dobrze zrobił. Utwór nazywa się "when you love someone" i ma bardzo ciekawą historię.

James aktualnie ma 21 lat, nagrywać swoje różne rzeczy zaczął, o ile wiem, cztery lata temu, a dwa lata temu wydał epkę pt. "first impressions". Tam właśnie znalazł się utwór, który James napisał dla swojego dawnego ucznia. Zdarzyło się kiedyś, że James, aby sobie troszkę dorobić, uczył młodszych grać na gitarze. No i dowiedział się, że rodzice jednego chłopca, którego uczył, rozwodzą się. Wiedział to wcześniej, niż ten chłopiec i zastanawiał się, jak sprawić, żeby mu było trochę lżej. Kiedy zaczął nagrywać, pierwszą piosenką, jakąwydał, była piosenka napisana z punktu widzenia taty tego chłopca. Polecam spojrzeć sobie na tłumaczenie, jeśli ktoś nie zna angielskiego, bo na prawdę warto. James mówił, że właśnie to było w tej piosence ciekawe i dość trudne, aby o zdarzeniu raczej przykrym starać się mówić tak, żeby tego chłopaka pocieszyć. Że czasami to jest dla jego dobra i że oni go kochają, nie ważne, co się stanie.

Powiecie, że oklepany temat? Może, ale w piosenkach na pewno nie. Nigdy takiego utworu nie słyszałam i muszę powiedzieć, że wzrusza mnie za każdym razem. Prosty, a jednak przekazujący wszystko.

Zapraszam do wysłuchania, poniżej wrzucam link dla tych, co nie mają dostępu do awatarów.

Pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
wspomnienia i dłuższe opisy

tu jest coś twojego, zabierz to!

Witajcie!

Ten wpis ma specjalną dedykację, a raczej jest pierwszym z serii takich wpisów.
Jestem prawie pewna, że osoba, której ten wpis będzie poświęcony udusi mnie za to gołymi rękami, Ale, czego się nie robi dla przyjaciół?

Otóż, moi drodzy, mam ja przyjaciółkę. Poznałyśmy się wiosną roku pańskiego 2007. Ponieważ obie wtedy uczyłyśmy się pilniej niżteraz i ogólnie byłyśmy milsze, ona pilnie uczyła się różnych rzeczy, a ja pokazałam jej szkołę. Nie pamiętam, czy było to w klasie wstępnej, czy już po wakacjach, w pierwszej, ale kiedyś postanowiłyśmy się zaprzyjaźnić. Dobrze czytacie, w tym wieku dosyć normalne jest poczynienie w tym kierunku pewnych ustaleń. No więc jedna zapytała drugą: a wiesz co, może byłybyśmy przyjaciółkami? Druga zaś się zgodziła. I tak nam dotąd zostało.

Dziewczyna, o której mówię jest osobą bardzo inteligentną. To można o niej powiedzieć od razu, wcale nie trzeba znać jej długo. Następna rzecz, jaką się o niej słyszy, to to, że potrafi być kreatywna, wymyślić dobre rozwiązanie problemu, a kto ją zna lepiej wie, że potrafi mieć też różne ciekawe i nie do końca normalne pomysły na spędzanie czasu wolnego. O ile oczywiście będzie chciała go jakoś spędzać, bo, trzeba również uczciwie przyznać, że czasem trudno jąwyciągnąć z łóżka. Jednak mi się udało, nie zabijaj! Cóż jeszcze można o niej powiedzieć… Na pewno to, że jest osobą bardzo oczytaną i choć wiedza szkolna czasem umyka jej z pamięci, wie takie mnóstwo dziwnych, pięknych, specyficznych i przerażających rzeczy o świecie i ludziach, że na długo jej wystarczy. Nie dajcie się nabrać, kiedy będziecie z nią rozmawiać. Nie jest niemiła. Ona czasami po prostu mówi coś w niekonwencjonalny sposób, szybko i szczerze. Namawiajcie ją jednak do tych rozmów, spacerów i czego tam jeszcze, bo warto!!!

Teraz parę wspomnień. A wspominać jest co, bo to z nią:
Jeździłyśmy na różne szkolne wycieczki, prawie zawsze pozostając w jednym pokoju.
Na jednej z nich zamroziłyśmy sok jabłkowy, aby zrobić sobie lody.
Na innej zaś sprawnie i zgodnie opanowałyśmy powódź.
Gadałyśmy po nocach do czwartej.
Grałyśmy i gramy w kostkę, kiedy tylko nie mamy nic innego do roboty.
Biłyśmy się i zrzucałyśmy z wielkich dmuchanych piłek.
Jeździłyśmy na biwaki z grupą z internatu, a także, z braku pogody, rozbijałyśmy namiot w samym internacie.
Śpiewałyśmy na cały głos "eh mała", gdy tylko przychodziła nam na to ochota.

Wiele osób myśli, że jak ludzie się przyjaźnią, to się we wszystkim zgadzają. A gdzie tam! Nie zgadzamy się w mnóstwie rzeczy. Kłucimy się, tłumaczymy swoje racje po półtorej godziny każda, a potem kończymy, ja doprowadzona do histerii, a ona do wściekłości nad brakiem mojego mózgu. Skoro już przy tym jesteśmy, jednym z charakterystycznych cytatów, jakie od niej pochodzą, mogłoby być powtarzane przynajmniej raz na dwa tygodnie zdanie: Majka, przestań gadać głupoty! Lub: Majka, ogarnij się, co ty gadasz?

Dziwicie się, jak można podtrzymywać przyjaźń z głośnymi kłutniami? Jasne, że można. Bo jeśli z kimś żyje się tak długo, ani się nie chce, ani się nie może przerwać tego przez jakąś kłutnie. Myślę, że raz jedna dla drugiej jest tą starszą lub młodszą siostrą, a innym razem odwrotnie. Co sprawia, że, kiedy pokłucimy się na bardzo życiowy i poważny temat o godzinie 19, wcale nie przeszkadza nam to w rozmawianiu całkiem normalnie o godzinie 22, no bo przecież rozmawiamy na inny temat, to co nas tamto obchodzi?

Poza tym, jednak częściej od kłutni zdarzają się rozmowy normalne, wymiany poglądów lub głupawki, najczęściej występujące w nocy.

Kilka przykładowych dialogów.
– Majaaaa, przynieś czekoladę z lodówki! –
– A gdzie ona jest? –
– O rany, na dolnej półce! –
– Ale którą… jedna tam jest? –
– Dolna półka, taaak. –

Dialog drugi, tu wyjaśnienie. Jesteśmy na wycieczce, mamy zamiar powoli udawać się na spoczynek, a moja przyjaciółka, kładąc się na łóżku, odkrywa fakt, że opieram się o nie głową. Po krótkim milczeniu, bardzo spokojnie uwaga została mi zwrócona.
– Maja, tu jest coś twojego, zabierz to. –

Pomijam już niezliczone debaty o książkach i dziwnych z nimi skojarzeniach, przekonywanie mnie w czwartej klasie w dość mocnych słowach, że "chłopcy z placu broni" na szacunek zasługują, moje gadanie z opcym akcentem, jej gadanie o tym, że nie mam żadnych praw do własnego plecaka, a także nasza debata z wychowawczynią o różnych rzeczach rodem z przedszkola, których na głos nie wspomnę, bo mi jeszcze życie miłe.

Dzisiaj ta niezwykła osoba kończy osiemnaście lat.
Klaudi, wszystkiego najlepszego. Żeby ci się powodziło, żebyś była zdrowa i nie chorowała, tak jak ja mam w zwyczaju, w najbardziej nieodpowiednim momencie. Żebyś zdała egzaminy zawodowe śpiewająco i żebyś nadal ze mną śpiewała na cały głos. Żebyś nie wątpiła w swoje możliwości i żebyś nie pozwoliła wątpić w nie innym. Żeby cię ludzie słuchali i żeby mówili tak ciekawie, abyś i ty słuchała ich. Żebyś miała mnóstwo ciekawych książek do czytania i mnóstwo cierpliwości do streszczania ich przez telefon. :d

Podziękowania: dzięki, że zawsze mam komu powiedzieć nawet najgłupszą rozkminę świata. Dzięki, że, mimo swojego podejścia do tego typu spraw, powiedziałaś mi choć trochę o swoim świecie wewnętrznym. Dzięki za te czarne godziny, w których musiałaś mnie uspokajać, żebym nie była chora. Dzięki za te godziny, kiedy to ja mogłam za tobą polatać i pozbijać ci gorączkę. Za to, że omawiasz ze mną moje fazy i za to, że, w razie potrzeby, też mówisz o wszystkich momentach, w którym cię kopie prąd podczas gry. No i na koniec, tak dla pewności, dziękuję ci za to, że zamiast się obrazić, że publicznie mówię tyle ciepłych słów w tym wpisie, uśmiechniesz się i zrobi ci się miło. Doceń, nie dręczę cię o głosowy wpis, wiem, że nie lubisz, nie musisz, nawet nicku tu twojego nie podałam, ale daj mi się wyrazić tak, jak potrafię, bo nie mam dla ciebie mixu.
Trzeba wam wiedzieć, że gdy Klaudia się na mnie denerwuję, to ja tak długo mówię do niej różne głupoty, aż wreszcie nie wytrzyma i się roześmieje. Dlatego teraz wszyscy w komentarzu piszemy: Klaudi, uśmiech! Może mi ten wpis kiedyś wybaczy. Witamy w świecie głosujących, obywatelu!

Pozdrawiam jubilatkę ja – Majka

PS WPisy nie mogą być głupie, mogą być umownie głupie. Pamiętaj, jesteś elementem konstrukcyjnym.

EltenLink