Kategorie
co u mnie

szybkie sprawozdanie z dwóch weekendów

Witajcie!
Minęły już dwa weekendy, o których chętnie wam opowiem.
Pierwszy rozpoczął się drugiego marca, w piątek. Wtedy to zadzwonił do mnie Fidel (mój nauczyciel od bębnów) i powiedział, że koncert jest dziś. Miał być jutro. No nic.
Sprawa z koncertem jest dość prosta, od paru miesięcy cały Żyrardów wspiera finansowo małą Natalkę, która choruje na raka i musi się leczyć w Meksyku. Zbiórki, licytację, a także, jak ten, koncerty charytatywne. Grali po kolei Leski – Paweł Leszoski, który gra muzykę specyficzną, spokojną i… sami musicie posłuchać. Dużo akustycznych gitar, ale nie tylko. Plusem są też bębny, na których gra Robert Rasz (dla mnie znajomy Fidela). :d I Leski i muzycy z Żyrardowa, jestem dumna!
Dalej grał Paweł Domagała, podejrzewam, że wiele osób go zna z jego ról w filmach. Niedawno nagrał płytę, którą mogłabym określić jako "niezwykle dobrą, jak na nagraną przez kogoś, kto nie jest muzykiem". Kto nie wierzy, że aktor z komedii możę nagrać coś poważnego, niech posłucha piosenki pt. "Hiob".
A na końcu grał Janusz Radek, jaką ten facet ma skalę głosu! I ze względu na tego ostatniego na koncercie spotkałam koleżankę Zuzię z mężem. Zuzia uwielbia Janusza Radka.
Całą imprezę prowadził Wiesław Tupaczewski, znany z kabaretu ot.to. Tóż po koncercie zwróciłam się do Fidela z prostym komunikatem: rozumiem, że teraz mnie prowadzisz do tego perkusisty?
Rzeczywiście! Najpierw poszliśmy do pana Roberta, z którym miałam przyjemność zamienić kilka słów, życzył mi dużo muzyki. A potem przyszedł czas na autografy głosowe, od pana Tupaczewskiego… Na marginesie, niesamowite wrażenie, jak sięwychodzi za kulisy, a twój nauczyciel wita się: ooo, cześć, Wiesiu! 🙂 Dalej autografy od Leskiego i Janusza Radka, byłam bardzo zadowolona.
Koncert zorganizowany bardzo szybko, zagrany bez basu… ja nie wiedziałam, że można tak dobrze zagrać bez basu! No i, rzecz jasna, szczytny cel.

Przy okazji koncertu umówiłam się z Zuzią i jej mężem – Rokiem, na spotkanie w sobotę. Przyszłam, pogadaliśmy sobie, co u nas słychać, jak idzie mi w szkole, a im na studiach, gdzie kupują mieszkanie i kiedy, a Rok podzielił się ze mną angielskimi audiobookami i bibliotekami dźwięków, za co jestem niezmiernie wdzięczna, bo jedno i drugie zawsze się przyda. Aaaaa, no i nasza zabawa! Rok w pewnym momencie napisał coś na komputerze i odczytał to syntezatorem mowy tak, że brzmiało to, jakby głos wtrąciłsiędo rozmowy. I tak się kłuciłam z "Bryanem" po angielsku. Ponad pięć minut tak sobie z nim rozmawiałam. :d To jużświadczy o pewnym stanie umysłu.

Drugi weekend, to weekend w Laskach. Miałam jechać dwa tygodnie temu, no ale się pochorowałam, pojechałam teraz. Jużw tygodniu planowałyśmy spotkanie z przyjaciółką, też Zuzią, która miała przyjechać w sobotę. Przy okazji chciałyśmy się umówić z panią Anią, naszą wychowawczynią z internatu. Próbowałam się do niej dodzwonić, dzwonię, dzwonię i nic. W końcu udało mi się w sobotę. Beznadziejnie, ale z nadzieją zapytałam, czy może, jakimś cudem, nic nie robi. Dowiedziałam się, że właśnie jedzie odbierać dyplom z uczelni. To doskonale! Może chce to pani oblać, czy coś? Bo akurat jest okazja! Całe sobotnie popołudnie spędziłam więc z Zuzią u pani Ani, jadłyśmy ciasto, piłyśmy kawę i herbatę i słuchałyśmy, co Zuzia ma do powiedzenia o swoich studiach psychologicznych. Zuziu, jak się uzależnię i przestanę odczuwać lęk, niezwłocznie się do ciebie udam!
W piątek natomiast, po południu, odwiedziłam siostrę Agatę, też kiedyś była moją wychowawczynią w internacie. A, no i chciałabym ją tu powitać, jako ewentualną czytelniczkę, bo blogiem się pochwaliłam. Siostro, tam jest opcja komentowania! 🙂 Bardzo się cieszę, żę Siostra jest!
Resztę weekendu, trochę piątek, trochę sobotę i w sumie całą niedzielę, spędziłam z Klaudią, która w tygodniu uczy się o tym, jak należy, a jak nienależy masować ludzi, a po godzinach odpoczywa, czyta i poprawia mi nastrój. Tutaj komunikat specjalny: Klaudi, przypomnij mi, że trzy godziny snu, to zdecydowanie za mało. Szczególnie, jak się śnią takie rzeczy… bez sensu.

Inna sprawa, wiecie, jak trudno się wraca do szkoły, jak się jest tak potwornie zmęczonym? xd. Pogoda piękna, ale spać się chce niemożliwie. Beata zadała na początku tygodnia bardzo mądre pytanie: kto wymyślił poniedziałek od razu po niedzieli? Bardzo dobre pytanie, Beciu, you've won one point! No i na koniec, niespodzianka! Moce jedi nadal działają!
Pani na angielskim w poniedziałek pyta: czy to jest już czas na dzwonek? W tym momencie dzwonek dzwoni. Tego samego dnia pan od angielskiego mówi, że ksero nie działa, więc mi na razie nie da materiałów, a daje tego samego dnia. Rozumiem, że naprawił Pan to swoją mocą, która, jak wiadomo, już niektóre ekrany gasi. We wtorek, znów pani na angielskim, tym razem mówi o smsach. Właśnie wtedy przyszedł do mnie sms! Dalej, tym razem, nareszcie, ja, byłam na basenie. ZNaczy nie do końca na basenie, ale w budynku basenu, bo akurat wtedy nie pływałam. Siedziałam sobie i przeglądałam, co się dzieje w internecie. W pewnym momencie opowiadałam mojej pani wspomagającej, jaki instrument chcę sobie kupić, pokazywałam jej filmiki… W pewnym momencie chciałam powiedzieć, że muszę się spytać o coś Fidela… Miałam to już na końcu mózgu, właśnie chciałam mówić, a tu Fidel! Właśnie wychodził z basenu. :d Przy okazji, to niesamowite, jaką ciekawostką jest dla niego brajlowski zegarek. Sama lubię ten zegarek, ale nie wiedziałam, że jest przedmiotem tak wartym uwagi. Zostawiłam go u Fidela w ostatnią środę i dotąd rozkminiają, jak go otworzyć. 😉 Powodzenia!

U mnie chyba tyle ciekawostek, niedługo kolejny wpis, tym razem o moich planach i inspiracjach muzycznych.
Pozdrawiam was ja – Majka

Kategorie
co u mnie

W kim, w czym się zakochałam? – miejscownik

Ostrzeżenie: przed przeczytaniem przygotujcie się na długi wpis lub skonsultujcie się z autorką. Przy okazji otwórzcie notatnik, jeśli chcecie komentować wszystko. Za dużo tego będzie. Zapraszam do komentowania!

Hej hej!
Słuchajcie, miałam wam napisać o ostatnich tygodniach. Jak to zwykle bywa, miało to nastąpić jakieś trzy, cztery dni temu. A wyszło, jak zwykle. W ogóle miałam taki ambitny plan, żeby po prostu ustalać sobie dni i pisać regularnie, co dwa tygodnie na przykład. Ha, ha… wierzycie w to? Ja nie bardzo. Swoją drogą, czy u was też wszyscy chorzy? U nas ja się położyłam, Emila się położyła, rodzice się położyli… nawet Ozzy! Trochę słabo. No ale dobra, wróćmy sobie do momentu, od którego miałam ten ambitny zamiar opowiadać wcześniej.
Miałam zamiar zacząć od walentynek. Tak się troszkę niefortunnie może złożyło, że w tym roku walentynki wypadły na początek Wielkiego Postu, no więc na początek, to już tradycja, kawał:
Rozmawia dwóch kumpli:
– Co jest 14 lutego?
– A ty masz żonę czy kochankę?
– Żonę!
– w takim razie środa popielcowa.

No cóż… To by było na tyle, jeśli chodzi o "cierpienia młodego męża". Wracając do wydarzeń, w szkole można było napisać walentynkę i wrzucić ją do takiego pudła, co by ją potem posłańcy przekazali we właściwe ręce. Nie napisałam, więc i nie dostałam, w sumie sprawiedliwy układ, no nie? :p Okazało się jednak, że zabawa była popularna, bo Julka, która między innymi zajmowała się doręczaniem niezwykłej poczty, wróciła do nas mówiąc coś w stylu: słuchajcie, ja myślałam, że tego będzie z siedem! A tu całe mnóstwo!
Kolejnym pomysłem na spędzenie walentynek w naszej szkole było zrobienie sobie zdjęcia ze swą drugą połówką, wrzucenie fotki na samorządową grupę na facebooku i walka o polubienia. Jak dla mnie, powinien wygrać chłopak, który zrobił sobie zdjęcie w towarzystwie swojej książki od matmy. Dawid, jak tam rakieta? Jak to usłyszałam, zaczęłam się na poważnie zastanawiać, czy nie zrobić sobie z moimi słuchawkami, no bo co w końcu… 🙂

A w ogóle, nie mówiłam wam jeszcze, że zostałam jedi. Przynajmniej tak mi sięwydaje, bo po raz kolejny objawiają się u mnie moce podobne, jak u mojej babci. Mówiłam już, że babcia doprowadza urządzenia elektryczne do szaleństwa, raz je psuje, raz naprawia i ogólnie nigdy nie zachowują się przy babci tak, jak przy innych, szarych użytkownikach. I tak już jest odkąd pamiętam i odkąd pamięta cała reszta rodziny. Ale od kilku lat zaczynamy się powoli zastanawiać, czy ja nie przejmę biznesu. Już pomijam to, że, odkąd zaczęłam o tym myśleć, to na wszystkich moich kontrolach lekarskich zacinał się papier w drukarce. Lepszą akcją było, jak i tacie, i wujkowi przegrzały się aparaty, kiedy grałam dyplom w szkole muzycznej. OK, no ale może cośbardziej aktualnego? Proszę bardzo! Nasz nauczyciel na dodatkowym angielskim poskarżył się ostatnio, że nie działają mu jakieś klawisze w komputerze. Bardzo proszę, spieszę z pomocą; jak ja jestem w pokoju, to działają. :p Nie ma za co. 🙂

Może przejdźmy dalej, następną datą, jaką pamiętam, był 16 lutego, piątek, widzicie, jak szybko idzie? :p Rano poprawiałam fizykę… i tutaj pierwszy raz dochodzimy do tytułu mojego wpisu! Chociaż tutaj by bardziej pasowało pytanie pomocnicze do narzędnika: z czym do ludzi? W ogóle często na fizyce zadaję sobie to pytanie, gdy tak patrzę na moją wiedzę… w ogóle mojej wiedzy na jakiekolwiek tematy, wolę się ostatnio nie przyglądać, bo nie widzę tam więcej, niż… no cóż, niż zwykle. W każdym razie, wracamy do piątku.

Miałam pojechać do Lasek i co? Nie pojechałam, bo się rozchorowałam. W ogóle dzień był ciężki. Byłam w szkole na fizyce, żeby poprawiać ten sprawdzian… i akurat pan mówił o akustyce! Jasne, że tak! Potem poszłam do domu z powodu mojego samopoczucia, zorientowałam się, jak mało umiem na ekonomię, dostałam małego ataku paniki i wielkiego ataku histerii… Swoją drogą, wielki podziw, wielkie oklaski i wielkie przeprosiny dla mojej koleżanki z zespołu, która musi znosić to, że nie ogarniam praktycznie niczego, sorki… No a potem się okazało, że pani nie ma dla mnie kartkówki!

Mój tata, jakby wyczuwając mój stan organizmu i umysłu, przywiózł mi wieczorem prezent. (Pewnie mu midichloriany powiedziały!) Dostałam słuchawki bluetooth! Jest to pierwszy obiekt moich uczuć z tytułu wpisu, ponieważ są one wynalazkiem cudownym, potrafią obsługiwać nie tylko odtwarzacz, ale też, w razie potrzeby, wezwać Siri (sztuczną inteligencję z iphonea), a także bardzo dobrze wyciszają tło. Ja czasami muszę wyciszyć tło. Przy okazji dygresja, bo dawno nie było.
Kiedyś miałam otrzymać jakiśprezent, słowo daję, nie mam bladego pojęcia na jaką okazję ani jaki, ale wiem, że ktoś z mojej rodziny był w jakimś sklepie, gdzie sprzedawali różne rzeczy dla niewidomych. No i ktoś reklamował im jakiś czytak, odtwarzacz muzyki, czy coś takiego. Podobno jedną z zalet, które wymieniła przemiła pani było to, że można zwiększyć głośność, gdyby użytkownik był niedosłyszący. Od tej pory, kiedy w naszym domu pojawia się coś, co ma wszystkie bajery, jakie mieć można, dodajemy jeszcze: no, i można zrobić głośniej / ciszej! Pragnę uprzejmie donieść, że za pomocą moich cudownych słuchawek "ciszej / głośniej" zrobić MOŻNA! Jak tak dalej pójdzie, to nadam słuchawkom imię. Mój mac ma imię, telefon Beci ma imię, czemu moje słuchawki mają nie mieć?
Weekend spędziłam w domu, chorując i, w końcu po to są, ciesząc się moimi nowymi słuchawkami. Okazało się nawet, że mogę się nimi pocieszyć dłużej, bo w poniedziałek i większą część wtorku teżzostałam w domu.
Kiedyś podobno wierzono, że gdy ktoś wygaduje niestworzone historie, musiało mu coś zaszkodzić, bo, jak wiadomo, chory żołądek uderza na mózg. Na szczęście teraz mądrzy ludzie odkryli, że w większości przypadków, w moim też, to mózg uderza na żołądek. No więc ja się troszkę źle czułam, nie tylko z powodu choroby, ale i stresu, co przeszło mi dopiero w czwartek. Szczerze mówiąc, to w środę musiałam się chyba stresować sprawdzianem z niemieckiego i poprawą z matematyki. Podczas obu tych wydarzeń prezentowałam wiedzę iście narzędnikową, jak na fizyce.

W czwartek natomiast od samego rana wiedza była mi przekazywana w sposób osobliwy. Mianowicie, co mi się bardzo spodobało, na angielskim przerabialiśmy pewną formę strony biernej. I nie byłoby w tym nic fascynującego, gdyby nie to, że ktoś w pewnym momencie pomylił have z was. Zdanie: "She was given it as a gift." oznacza: ona dostała to w prezencie. Jak powiecie: she has given it as a gift, można pomyśleć, żę to ona to komuśdała, a nie dostała. No więc tłumaczymy koledze, że to przecież nie ona dawała, tylko ona była… znaczy… no, że to ona dostała… na co nasza pani: No właśnie! Pamiętajcie, że w języku angielskim zdanie: "Mary była dana kwiatkiem przez Johna", to jest bardzo ładne zdanie! Taaaaa… zapamiętam na całe życie, to się na pewno przyda.

W piątek nie działo się nic ciekawego, być może dlatego, że ja chyba wzięłam dwa proszki na sen, albo po prostu wzięłam jeden, ale za późno. Ten przykry fakt miałmiejsce w czwartek, z tego powodu zaś w piątek przypominałam zombie. Dawno nie byłam tak przytłumiona i śpiąca. Mózg rozumiał, co się dzieje, ale wyprodukować jakąśreakcję? Zbyteczny wysiłek, do prawdy. :p Toważyszył mi przy tym taki stan umysłu, że wieczorem odbyłam z mamą rozmowę przedziwną. Przez 5 minut mówiłam, bardzo szybko i z wszelkimi przymiotnikami, jakich wobec windowsa zwykł używać zniechęcony użytkownik, dlaczego używam notatnika, a nie worda, i dlaczego inni tak robią, i czym się posługują w zamian, i że na pewno nie wordem, bo word jest wolny, wolno się otwiera, i że ja bym chciała wcisnąć klawisz i mieć ten tekst, a on zamiast tego mówi, że nieznane, że uruchamianie, że brak odpowiedzi… no jasne, że brak odpowiedzi! Np. na pytania na sprawdzianie, jak w tym tempie to będzie działać! A zamiast tekstu mi się kręci to nieszczęsne kułeczko, i kółeczka autobusu kręcą się, kręcą się… ca! Ły! Dzień! No i powiedziawszy to wszystko dokładnie, ze szczegółami, ze dwa razy, zamilkłam na chwilę, żeby wziąć oddech. A wtedy dostałam pytanie: słuchaj, a jak macie prace pisemne? Aaa… a wtedy, to w wordzie! :d Gratuluję. Nie ma to, jak wygrać bitwę tylko po to, żeby przegrać wojnę.
Podobny dialog przeprowadzony został również w pracy mojej mamy. Mama, wraz z pracującą z nią koleżanką, panią Martą rozmawiały sobie spokojnie, albo i nie, o tym, jak to możliwe, że różne elementy wyposarzenia, w tym wypadku chyba worki na śmieci, tak szybko się kończą. Co oni z tymi workami robią, żrą je? Na to weszła inna mamy koleżanka, która miała od mamy odebrać wielką paczkę pierogów. Wiem, dziwny towar na wymianę, jak się w podstawówce pracuje, ale to była przesyłka, że tak powiem, z zewnątrz, więc nikt się przesadnie nie zdziwił. No może oprócz Marty, która spojrzała na ogromną ilość pierogów i niewiele myśląc wypaliła. "Słuchaj, a można wiedzieć, po co ci tego tyle? Co ty z tymi pierogami robisz, żresz je?". Yyyyyyyyyyy… no…?

Ponieważ z dialogów z mamy pracy można by napisać oddzielną książkę, wrócę do przeżyć moich. A właściwie, to już chyba będę kończyć wpis, no bo cóżtu jeszcze opowiadać? I tak będę musiała niedługo zmienić awatar i tak dalej, więc długo nie poczekacie na nowy wpis.
Pozdrawiam was serdecznie
ja – Majka

PS Tutaj ciekawostka. Miałam wam zamiar opowiedzieć również o drugim obiekcie moich uczuć, na co będzie miejsce w awatarze, tak myślę. James TW, wokalista z Wielkiej Brytanii, więc kocham go jakby z zasady, przy okazji śpiewa podobnie do Sheerana, zasada numer dwa. Ale nie o tym chciałam. Widzieliście kiedyś płytę widmo? On ma epkę, z 2014 roku, słyszałam wywiad, w którym o niej mówił, prowadzący miał ją w ręku! I co? I jej nie ma. Nigdzie. Youtube, deezer, itunes, amazon, różne portale, których nazw nie wymienię, bo są nielegalne… nigdzie! Jej! Nie ma! Jak to możliwe? Podobno nic nie znika z internetu!

Kategorie
co u mnie

nadrabiamy zaległości

Kuba z ciekawością rozglądał się po salonie. Nic dziwnego, przecież był w tym mieszkaniu od niedawna. Z bliska obejrzał okno, przyjrzał się telewizorowi, przez chwilę podziwiał dywan, a także sprawdził, co jest na stole. Przez większość czasu jednak stał nieruchomo i patrzył na nas, jakby chciał nas lepiej poznać.
I teraz większość ludzi, którzy to czytają myślą: Maju… ale… co ja przegapiłem? Co przeoczyłam, Maju, muszę nadrobić zaległości! Może nieco światła na sprawę rzuci wyobrażenie mnie, kiedy bardzo poważnym tonem mówię: Jakubie, proszę, zejdź z firanki.

O tak, moi Państwo, mamy nową papugę! Kuba jest u nas od czwartku i nosi to ładne, ale, co ważniejsze, polskie! imię, ponieważ, gdy przybył do nas, mnie w domu nie było. Ja byłabym za znalezieniem mu imienia, szczerze powiedziawszy, mniej polskiego, skoro Ozzy jest Ozzy. No ale, decyzja tym razem należała do EMili, a Kubuś już się powoli do nas przyzwyczaja. Tak, jak my do niego.

O drugiej papudze myśleliśmy już od dawna, bo papugi ogólnie lepiej się czują, jak są dwie. Ozzy jest smutny, a raczej smutna, kiedy jest sama w domu. Mówiłam wam już, że Ozzy, to jest ona? Imię jest uniwersalne, tak przynajmniej mówi lista z internetu, a co ważniejsze, Małgosia tak mówi. Uwierzyliśmy więc, jednocześnie będąc przekonanymi, że Ozzy jest samcem. Potem jednak okazało się, że… no cóż… nie bardzo. Zachowuje się raczej, jak ona, gada z resztą też, jak baba. Od tej pory więc muszę się pilnować, żeby nie mówić: Ozzy był, Ozzy zjadł, Ozzy zrobił. No cóż, mówi się trudno i żyje, a raczej: szuka, się dalej. Przez dłuższy czas Ozzy radziła sobie sama, ale ostatnio pojawiła się propozycja, żebyśmy wzięli do siebie drugą papugę. Nie wzięliśmy tej, którą nam proponowali, była nieco za duża i wystraszyliśmy się, że Ozzy przeżyłaby to dość ciężko. Ale postanowiliśmy jednak załatwić jej towarzystwo. No i znaleźliśmy Kubę. Kuba jest szary, ale nie tylko tym się różnią. Kuba śpiewa inaczej, reaguje inaczej, ma inne zwyczaje… na przykład Kuba lubi chodzić po podłodze. Zanim Ozzy zeszła na ziemię musieliśmy ją bardzo długo przekonywać, że taaak, jak coś spadło, to znajdzie się najprawdopodobniej na podłodze, mało tego, ona może sobie po to tam polecieć! Kuba natomiast, kiedy po raz pierwszy latał po salonie i był trochę wystraszony, najpierw siedział na firance, ale, kiedy już mu się znudziło, od razu sfrunął na podłogę. I już tak sobie dreptał.

Jedyne, czego się obawialiśmy to to, że Ozzy będzie trochę agresywna. Obrona swojego terenu itd. Pewnie będzie dziobać Kubę! Co ciekawe, jest prawie odwrotnie. Owszem, Ozzy zaczepia Kubę, ale kiedy już Kuba się odwróci, albo, co gorsze, zerwie się do lotu, to Ozzy się go boi. Piszczy, lata w kółko, a na koniec ucieka do kuchni. Od razu wydało nam się to trochę słabym pomysłem, nie tyle dlatego, że Ozzy boi się młodszego o 5 miesięcy, nowego, mniejszego ptaszka, ale dlatego, że Kuba naśladuje jej zachowanie. A on stanowczo nie powinien jeszcze latać do kuchni. Dziś na przykład wyleciał z salonu i nie bardzo wiedzieliśmy, jak go namówić, żeby wrócił. Drogę powrotną odbył już piechotą. On w ogóle jest z tych drepczących papug. :d

Na koniec chcę poinformować o postępie. Dziś, po długim dniu pełnym wrażeń i zwiedzania domu, nasze papugi udały się… do jednej klatki! Kuba miał swoją, mniejszą, ale potem i tak uczylibyśmy go, żeby mieszkał z Ozzym. A tu proszę, po długich chwilach wahania, ale jednak się odważyły. No i sobie razem śpią. Są super! A Kuba, ponieważ jest samcem, to może za parę miesięcy nauczy się gwizdać! Jeśli jedna moja papuga będzie gadać z r2d2, a druga gwizdać marsz imperialny lub motyw z Pottera… będę w moim fantastycznym raju! :)))

Pozdrawiamy was wszysty, oni i
ja – Majka

PS Wczoraj obejrzałam ostatnią część oryginalnych "gwiezdnych wojen". Oglądałam wraz z moim ciotecznym bratem, przy okazji zamówiliśmy pizzę. Powiem wam, że każde napięcie by padło. Fragment naszego dialogu: "Oooo, no nareszcie, dawaj, dawaj Vader! No eeeejjjjj, dawaj, zabij go! Zabij! Dawaj, dawaj… OOoooooo, jest pizza!" No ale sorry, czekaliśmy na tę pizzę chyba ze dwie godziny! :d

Kategorie
co u mnie

recenzje, ferie oraz… więcej recenzji

Dobry…
Zbieram się i zbieram, ale spokojnie! Do wszystkiego tak, nie tylko do bloga. Miałam napisać o feriach, zrobi się z tego wpis o wszystkim, bo jeszcze doszło półtora tygodnia po feriach, no nie? 🙂 Dobra, to jedziemy.

Pierwsze egzystencjalne pytanie, jakie nasunęło mi się podczas ferii brzmiało: "ludzie, co z tym rapem?!"
Ostatnio, kiedy mam trochę wolnego czasu, uruchamiam w telefonie cudowną aplikację, zwaną apple music i mogę sobie słuchać wszystkich płyt, jakie są tam dostępne, czyli ogólnie większości oficjalnie wydanych. Aplikacja oferuje również tę ciekawą właściwość, że zwraca uwagę na to, czego zwykle słucham i pokazuje mi, co jeszcze prawdopodobnie by mi się spodobało. OK, sprawdźmy. Zwykle playlisty stworzone przez apple mniej lub bardziej, ale przypadają mi do gustu. A ponieważ aplikacja wie, że zdarza mi się słuchać rapu i to, jak już zacznę, to sporo na raz, to w moich playlistach troszkę tego stylu ląduje. Ostatnio polski rap zrobił się dość popularny, ale… jakby to powiedzieć… uznałam, że chyba cośnie tak. I teraz, fani rapu, nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że rap ma mówić o wszystkim, no więc czemu nie o bogactwie, skoro o biedzie też mówi. Mało tego, ja wiem, że rap, to jest muzyka, w której czasem trzeba się poprzechwalać. Bitwy raperów i te rzeczy, taki sport, taka forma. Nawet czasem poprawia mi to nastrój. Ale… bez przesady. Zauważyłam ostatnio niestety, że normą w rapie, nie tylko polskim, broń Boże, normą się stało tworzenie bardzo elektronicznego podkładu, przepuszczanie głosu przez dość mocny ulepszacz komputerowy, a następnie wypowiadanie, nie zawsze w rytm i nie zawsze z sensem, kilku słów na krzyż. Z tych kilku słów natomiast możemy się dowiedzieć, że ten facet zarabia pieniądze, ma dziewczyny, zarabia pieniądze, nagrywa i, tak dla odmiany, zarabia pieniądze. Nie linczujcie mnie! Serio, ja nie mam na myśli wszystkich! No ale… spójrzmy prawdzie w oczy. Dobrze, że zostało jeszcze kilku takich, co między. Jedno. A. Drugie. Słowo. Wrzucą jeszcze trochę rymu i techniki. 🙂

Następną rzeczą, którą odkryłam w ferie, było moje, coraz bardziej wzrastające, zamiłowanie do filmów. Zwykle oglądałam jeden film, a potem przez czas dłuższy, nic. Natomiast przez dwa tygodnie ferii obejrzałam dokument o Chmielewskiej, "skazani na Shawshank" (papierek namówił), oraz 4 części "gwiezdnych wojen". A, no i oczywiście kilka odcinków serialu pt. "good doctor". Wcześniej takie przypadki sięnie zdarzały! :d

Dobra, to zaczynamy… powiedziała "gwiezdne wojny"! I co, i co? Podobało jej się? Co mówiła? Coooo?
Do kultowej serii miałam się zabrać już dawno, ale jakoś się tak nie składało. Nie miałam czasu, nie miałam z kim, znów nie miałam czasu… No i, w końcu, u Dawida… to jużbyło, pisałam wam o tym, że oglądaliśmy "mroczne widmo". A potem, no to już byłam ciekawa, co dalej. Dwie następne części obejrzałam z babcią. Jasniepani babcia zna "star wars" już dawno, sporo przede mną, więc uznałam, że to jest ten moment. Byłam u babci od piątku do poniedziałku między dwoma tygodniami ferii; tam właśnie obejrzałam "atak klonów" i "zemstę Sithów". Ten ostatni film bardzo smutny, nie uważacie? Pierwszą część oryginalnej trylogii – "nową nadzieję" oglądałam już w domu, namówiłam tatę. Tata mniej lubi, biedny był.
Wątpie, żeby "star wars" było moją ulubioną serią, ale bardzo mnie te filmy bawią. Wiadomo, smucą też, nie często widzi się, jak ktoś się pali w lawie, no nie? Ale bawi najbardziej. "Można mu ufać? A gdzie tam, jasne, że nie można!", "Kapitanie! Wolno spytać, co się dzieje? Wolno.", "Kocham cię! Wiem o tym.". Suuuuper! No i nieśmiertelny r2d2, chciałabym mieć takiego droida w domu. Gadał by z Ozzym, Ozzy już zaczął rozmowę z r2d2, jak oglądaliśmy "nową nadzieję".

Wracając do ferii, u babci obejrzałam też kilka odcinków "the good doctor". Być może niektórzy słyszeli o serialu, dla tych, co nie słyszeli, wyjaśnię. Jest to opowieść o wydarzeniach z życia kilku lekarzy ze szpitala… zabijcie mnie, nie mam pojęcia gdzie, w Stanach, to wiem. :d I tak, jak ogólnie nie przepadam za serialami o szpitalach, tak tutaj wyjątek trzeba było zrobić od razu. Tytułowy doktor jest człowiekiem, cierpiącym na, że tak powiem, bardzo zauważalną formę autyzmu. Jest tego świadomy, mówi o tym i, można powiedzieć, nie zwraca na to uwagi. W ogóle na niewiele rzeczy zwraca uwagę. Taką emocjonalną. O największych tragediach mówi mniej więcej tym samym tonem, jak o radościach. Ma swoje przyzwyczajenia, nie pozwala się dotykać, nie rozumie emocji i, co w serialu najważniejsze, jest piekielnie inteligentny. Wie praktycznie wszystko o swojej pracy, ma w głowie wszystkie elementy ludzkiego organizmu, wpada na różne innowacyjne pomysły i cały czas udowadnia, że jego przełożony powinien jednak w niego uwierzyć. Podobno nawet kiedyś był taki przypadek. Mam na myśli prawdziwe życie, nie serial. Kontakt utrudniony, ale człowiek? Geniusz. A mnie interesują nie tyle ciekawostki medyczne, choćto czasem też, ale to, jak Shaun, główny bohater, uczy się rozpoznawać emocje ludzi oraz odczytywać ich niewerbalne sygnały. Bardzo dobry pomysł i zagrany też bardzo dobrze. Przynajmniej tak mi mówiono, a poza tym, intonacja głosu też się w tym przypadku liczy, a jest prawidłowa. Tego trudnego zadania podjął się Freddie Highmore.

Ale może wróćmy do wpisu, bo widzę, że się rozpisałam. U babci też miałyśmy parę okazji do niekątrolowanych wybuchów śmiechu o godzinach nieco nieludzkich, ponieważ do późna rozmawiałyśmy i czytałyśmy książki Chmielewskiej, a wiadomo, co to oznacza. Dziadek co rano zarzucał nam, że my gadamy na pewno do trzeciej… nie prawda, może do pierwszej trzydzieści, no ale nie do trzeciej! :d
W sobotę przyjechał do mnie Papierek i obejrzeliśmy sobie tych "skazanych". Najbardziej podobała mi się scena, jak za sprawą Andyego w całym Shawshank rozległa się muzyka. W ogóle cały film mi się podobał i uważam, że pokazuje, co człowiek może osiągnąć, jak się bardzo, ale to bardzo uprze. No i oczywiście można tam też zobaczyć, jak człowiek potrafi być okrutny i bezwzględny. To taka mniej optymistyczna część opowieści.

Z tego wpisu zrobiło się kilka pomniejszych recenzji, wybaczycie mi to? To może ja, na pocieszenie, dorzucę na koniec kilka faktów dotyczących ferii jako takich. Po 1. Widziałam się Z ZUzą, Humanem moim. Tak tak, możesz się już ucieszyć, kosmito. Ozzy ją lubi, ona Ozzyego mniej. :p
Po 2. Wreszcie doczekałam się mojego maca. Spodziewałam się efektu, jaki wywoła, ale tego, że będę 40 minut ślęczeć nad komputerem tylko po to, żeby puścić film… I w końcu puszczę z pc…? No tego, to się za nic w świecie nie spodziewałam. :d Garageband zachwyca w równym stopniu mnie i mojego tatę, choć na razie nie mieliśmy zbyt wielu okazji, żeby dłużej nad nim posiedzieć. Ale mój keyboard stanął na wysokości zadania i pięknie przejął brzmienia z komputera jako klawiatura sterująca. To dobrze, bo garageband od razu zaczął śpiewać chymny na własny temat i powiedział, że ma dla mnie 15 gb darmowych próbek… czemu nie? Bardzo proszę, pobierz, jak wyrażasz taką chęć. :* A, zapomniałabym, jeśli ktoś o tym nie wie, jużtłumaczę: garageband to taki program do tworzenia muzyki, dostępny tylko w systemie IOS.
Będę sławna! Jak wreszcie coś zrobię, jakiś utwór znaczy się. A, no to możecie być spokojni. Zacznę wyskakiwać z lodówki za jakieś… 30 do 40. Lat. :p

Odczepiając się od ferii, zaczęła się szkoła. Poraz kolejny pomyślałam kilka nieprzychylnych słów o tym, skądinąd, prawidłowym wynalazku. Następnie zaś poszłam do szkoły, zawaliłam matmę, zawaliłam fizykę… prawdziwy matfiz, no nie? I, żeby się komuś nie ubzdurało, ja się nie chwalę moim lenistwem, czy też niedoborem IQ, po prostu stwierdzam fakt. :p Z lepszych wiadomości, nadal, bardzo stopniowo, ale uparcie, uczymy się z Becią hiszpańskiego.
Za to weekend miałam fajny, w piątek wieczorem poszłam z Julką i jej przyjaciółką – Natalką na pizzę i spacer, bardzo było miło, dzięki. A w sobotę byłam z mamą i, tym razem jej, koleżanką – Moniką w kinie, na "podatku od miłości". No nieeeeeeee! Kolejna recenzja? Nie ma! Nie namówicie mnie! Fajny był! To jest komedia, sami musicie to usłyszeć. xd

Na koniec dwa cytaty, nie z filmu, a z książki. Czytam ostatnio serię Anety Jadowskiej pt. Dora Wilk. Nie będzie recenzji! Przynajmniej nie teraz. Ludzie, istoty magiczne, zaświaty i takie tam. Ogólnie wszystko na raz. I właśnie w tej książce znalazłam dwa cytaty, które bardzo mi się zgadzają ze światopoglądem. Znaczy takich tekstów było tam na pewno więcej, niż dwa, ale dwa wam tu wklejam.

Aneta Jadowska
1. "Wyparcie jest wskazane w ostatnim dniu ciąży, w każdej innej sytuacji nie wychodzi na dobre."

Bardzo fajne, moja zgoda w stu procentach!

2. "Tajemnice czają się w szafie, by później ugryźć w dupę."

No, więc w sumie jedno wynika z drugiego. :p

Kończę wpis i zapraszam do komentowania.
Ja – Majka

Kategorie
co u mnie

powitanie ferii, czyli o tym, że zbłądziłam

Witajcie!
Już dawno miałam napisać, ale tak się zbierałam, zbierałam i nie mogłam. Chciałam napisać jeden, nieco dłuższy wpis, opisujący, co właściwie robiłam przez większość ferii. Po napisaniu tej części jednak, uznałam, że lepiej będzie to rozdzielić na dwa wpisy.
W tym wpisie możemy zacząć od poniedziałku, oczywiście tego poprzedniego. No więc… NIE ZACZYNA SIĘ ZDANIA… Jezu! W poniedziałek, to był chyba piętnasty stycznia, byłam w Laskach. Pojechałyśmy z mamą do Warszawy, a ja pojechałam dalej, do Lasek. Wniosek numer jeden, na Młocinach mają dobre hotdogi! 🙂 Wniosek drugi, zbłądziłam. Rzecz jasna nie po drodze do Lasek (spokojnie, Mamo), bo tę trasę znam bardzo dobrze. Zbłądziłam w nieco innym sensie. Znaczy… zeszłam na złą drogę. Uznałam tak ja, Klaudia i pani Ela. Dlaczego? Oj, długo by wymieniać.
Po pierwsze, kiedy przyszłam do szkoły muzycznej, bo taki był cel moich odwiedzin tym razem, to od razu napotkałam pierwszą przeszkodę, mianowicie radę pedagogiczną. No ale co tam, pani Beata (dyrektorka szkoły) witała się ze mną po drodze, dyrektorka ośrodka i pani psycholog również. Mignęło jeszcze parę znajomych twarzy i drzwi się zamknęły. Nie chcąc podsłuchiwać tajnej konferencji… kogo ja oszukuję, jasne, że zawsze byłam ciekawa, co tam się odbywa, ale przecież nie będę podsłuchiwać, zwłaszcza, że tam jest szyba w drzwiach. Nie chcąc więc podsłuchiwać w zaistniałych warunkach, pokręciłam się trochę po budynku, zawsze lubiłam ten budynek, przy okazji umawiając się z Klaudią, że ona potem przyjdzie. Później, kiedy rada już się skończyła, ja rozpoczęłam dzieło zniszczenia. Mianowicie. Najpierw spotkałam się z koleżanką Nikolą, która miała aktualnie zespół kameralny. Zespół jest wręcz bardzo kameralny, tylko ona i nauczyciel. Pan Grzegorz uczy w naszej szkole przeróżnych rzeczy, mnie akurat przez rok uczył akompaniamentu. Podziwiam go bardzo, równie bardzo współczując. Kto mnie kiedykolwiek próbował namówić do ćwiczenia czegokolwiek, doskonale wie, dlaczego. No więc ja weszłam do nich, na tę lekcję… wiadomo, nie ma to, jak rozwalić koleżance pół lekcji… i zaczęłam sobie z panem rozmawiać. Zeszło nam się trochę, bo i o muzyce w ogóle, i o studiach realizacji, i o programach do realizacji… Dygresja, mieliście kiedyś tak, że mówiliście do dorosłych na ty, nie mając o tym zielonego pojęcia? Koniec dygresji: bo ja miałam! A zorientowałam się do prawdy niezwykle późno. :p Przeprosiłam, pan powiedział, że nic się nie stało, co do reszty pomieszało mi w głowie. Dla bezpieczeństwa więc w dalszej części dnia tytułowałam go panem, profesorem, nauczycielem dobrym i różnymi innymi nazwami, które okazywały niezmierny mój do niego szacunek, co wywoływało niezmierną wesołość zarówno moją, jak i pana profesora. Kiedy już wyszłam z, podkreślam: NIE MOJEJ, lekcji… a jakże, wbiłam się na następną! Pani Beata coś robiła, jej uczeń cośrobił, ogólny rozgardiasz, czemu więc by nie pogadać. Rozmowa przeniosła się do pokoju nauczycielskiego, dostałam herbaty… to wcale nie jest tak, że ja jestem specjalnie traktowana! W Laskach szkoła muzyczna znajduje się dokładnie z drugiej strony ośrodka, kiedy mieszka się w internacie dziewcząt. Nic więc dziwnego, że często, kiedy miałyśmy między jednymi a drugimi zajęciami przerwę około półgodzinną, nie chciało nam się wracać do internatu, tylko po to, żeby zaraz znów wyruszać w daleką podróż. I właśnie wtedy pomocną dłoń podawała pani Ela, nieoceniona nie tylko w sprawach administracyjnych, ale też wtedy, kiedy człowiekowi ciemno, zimno, do domu daleko i źle. Wracając do mojej wizyty, dostałam gorącej herbaty, dostałam ciastka, które zostały z rady pedagogicznej. Uznałyśmy przy okazji, że tak jak Scarlett O'hara jadła przed balem, bo na balu jej nie dadzą, tak ja jem wtedy, kiedy bal się już skończy. W laskach dwa dni wcześniej była studniówka, doszłyśmy więc do wniosku, że oni tak jakby z rozpędu, krokiem poloneza, ze studniówki przeszli od razu na rady pedagogiczne. A ciastka zostały… no nic. Klaudi zjawiła się mniej więcej w tym momencie, co spowodowało u mnie wybuch radości połączony z niezwykle wartkim i nieuporządkowanym potokiem słów, które zaczęłam z siebie wyrzucać. Jest to objaw nam znany i całkowicie normalny. Klaudia również dostała herbaty, a ja, całkowicie odruchowo, poinformowałam ją, że może sobie wziąć ciastko. To NIE były moje ciastka, no ale co tam?
A, byłabym zapomniała. Gdzieś pomiędzy rozmową z panią Beatą, a tymi wszystkimi ciastkami, zeszłam na dół, żeby się zobaczyć z moim nauczycielem perkusji z Lasek. Bardzo miło jest, kiedy twój pierwszy nauczyciel mówi, że jak grasz Takie rzeczy, to już musi być dobrze.
Wracając do chronologicznego przebiegu wydarzeń, kiedy Klaudia poszła na flet, ja ponadrabiałam zaległości w rozmowie jeszcze z kilkoma osobami, a kiedy Klaudia skończyła flet, od razu przyczepiłam się do niej znowu. Nie było to złośliwe z mojej strony, po prostu wraz z niąwybierałam się na jej lekcję gitary. Z Pawłem, jej niezwykłym nauczycielem i naszym niezawodnym opiekunem obu zespołów, przywitałam się już wcześniej. Na lekcji jednak było więcej czasu, żeby pogadać. Dowiedziałam się również, że w nagrywaniu jednej z piosenek zespołu, w którym Paweł gra, wziął udział nasz laskowski chór. Jestem dumna, będziemy sławni! No… może niekoniecznie tak od razu, ale…

Podsumowując, przeszkodziłam w spokojnym przebiegu rady pedagogicznej, rozwaliłam Nikoli lekcję, mówiłam do jednego nauczyciela na ty, nie mając o tym najmniejszego pojęcia, przeszkodziłam jeszcze w jednej lekcji, potem jeszcze w następnej, a na koniec częstowałam nie swojąherbatą i nie swoimi ciastkami. Fajnie, co?
Podpisano: niezwykle uprzejma i dobrze wychowana
ja – Majka

Kategorie
co u mnie

wizyta w domu szaleńca

Siemanko!
Jak już niektórzy wiedzą, na ostatni weekend pojechałam do Dawida. Dawid o tym wpis napisał, owszem, czemu nie, tylko on napisał o rozstaniach i że to źle. Mówię tak, jakbym sama nie miała takich momentów, jasne, że mam i nie chcę mówić, że nie. Jasne, że słabo, że widzieliśmy się dość krótko itd. Ale, postanowiłam nieco zmienić atmosferę i opowiedzieć, co tam się właściwie działo.

Zaczęło się w ogóle od tego, że ja musiałam do tego całego przedsięwzięcia przekonać moich rodziców. I tu dzięki dla nich, że się zgodzili, no bo jednak wcześniej tak daleko sama nie jeździłam. Okazało się również, że podróż przeszła całkowicie bezboleśnie, żadnych problemów, miejsce znaleźliśmy, tata, który mi z rzeczami pomagał, zdążył wysiąść i ogólnie nic nieprzewidzianego się nie zdarzyło.
Cóż tam dalej? Pojechałam do Dawida. No i się zaczęło, no bo ogólnie, to my się wybitnie rzadko widzimy. Więc, jak zaczęliśmy gadać, to w sumie skończyliśmy, jak wyjechałam. W piątek naszym ulubionym zajęciem była gra w kostkę. Jeśli ktoś nie wie, o co w grze chodzi, zapraszam do przeczytania jej zasad, również na tym blogu. 🙂 Ogólnie forma prawdy i wyzwania z różnymi wariantami. No więc pozadawaliśmy sobie kilka różnych pytań, co było rzeczą zabawną, bo Dawid zastanawiał się dłużej nad pytaniami, niż odpowiedziami, a ja go próbowałam przekonać, że nic się nie stanie, jak zapyta o coś bardziej osobistego, niż np. to, co jadłam na śniadanie. A propos, on, w piątek wieczorem, nie pamiętał, co jadł w piątek rano! Jak to możliwe? xddd.
Teraz się tak zaczęłam zastanawiać i powiem wam, że nie pamiętam dokładnie, co my robiliśmy. Dużo opowiedzieć się nie da z tego prostego powodu, że większość spotkania, to były rozmowy na przeróżne tematy. Ale czekajcie, wiem. W sobotę zrobiliśmy nagranie na bloga Dawida, w nagraniu najpierw Dawid opowiada, co robiliśmy i co będziemy robić, a potem ja bawię się, bo inaczej nie można tego określić, jego keyboardem. On ma bardzo fajny klawisz, Dawid ma znaczy się, no i ten keyboard / klawisz ma tryb z przeróżnymi bębnami, bębenkami i efektami, w tym dźwięki, które mi przypominały jakieś lasery, czy coś. Z tego powodu, kiedy pierwszy raz odwiedziłam Dawida, znalazłam sobie wybitnie inteligentną zabawę, mianowicie włączałam lasery i cieszyłam się: jeeeejjjjjjj, i padł kolejny kosmita! Ta nieistniejąca gra video zajęła mi chwilę, do puki nie zorientowałam się, że przy tych efektach można też normalne beaty robić, za co niezwłocznie się zabrałam. Na końcu zagrałam na fortepianie "wlazł kotek na płotek", ponieważ kolega prosił. To wybitnie pokazuje poziom nie tylko mojej dojrzałości, ale też poziom umiejętności, nie uważacie? :p
Przechodząc do dalszej części dnia, zajmowaliśmy się z Dawidem wszystkim, od przeglądania internetu, poprzez pokazywanie sobie nagrań z różnych artystycznych wydarzeń, w których braliśmy udział, a kończąc na nieco poważniejszym zajęciu się keyboardem, tym razem jego możliwościami… yyyyyy, no wiecie, muzycznymi. 😉
Wieczorem mieliśmy święto, ponieważ ja spełniłam moją obietnicę. Obiecałam, że obejrzę "gwiezdne wojny". I obejrzałam. I wiecie co? Zwariowałam natychmiast, po powrocie od razu wynalazłam z audiodeskrybcją, nauczyłam się cytatów i uznaliśmy z Dawidem, że moja babcia jest jedi, ponieważ ma jakieś dziwne moce. Tutaj wielkie podziękowania dla taty Dawida, który zgodził się z nami obejrzeć i nam opowiadać, cóż takiego się dzieje. I to był strzał w dziesiątkę.
Ja, do Dawida: ty patrz, jemu mają midichloriany coś mówić? One do niego mówią? Bo mu głosy powiedziały… on słyszy głosy.
Tata Dawida, do mnie: o, a to do ciebie też mówią jakieś głosy?
Ja: Yyyyyyy, tak, proszę pana, przynajmniej tak mówi mój lekarz.
Tata: Tak? Hmmmmm… może jemu to powiedziały jego midichloriany.
Uznaliśmy, że tak, na pewno. Poza tym, Dawid wyjaśnił ewenement tego, że moja babcia w niewyjaśniony sposób psuje różne elektroniczne urządzenia samąswoją obecnością w ich pobliżu. Po prostu babcia ma moc! Jest jedi! Ciekawe, co jej mówią jej midichloriany.
Wracając do mojej wizyty u Dawida, w niedzielę byliśmy w kościele, a tam grały dzieci ze szkoły muzycznej, więc też było to pewnym urozmaiceniem mszy. Jeszcze nie byłam na takiej mszy, a wiem, że u nas też się tak czasami robi.
A, no i jeszcze! Po powrocie z kościoła, możę w nadzieji, że jużsię o moje bezpieczeństwo pomodliłam, Dawid zabrał mnie do swojej pracowni.
Dialog 1.
– Dawid, a to, co to jest? –
– A to…? To jest paliwo. – odparł Dawid, a potem zastanowił się i kichnął. Potem zaczął się ze mnie okropnie śmiać, bo uwierzcie mi, że jak trzymacie pojemnik z paliwem rakietowym i słyszycie nagły, głośny dźwięk, to nie zachowujecie się normalnie.
– Dawid, a jak się to… no nie wiem, przewróci? Upuści? To co się stanie? – Dawid uderza butelką w stół.
– O, widzisz? Chyba nic sięnie stanie! –
Dialog 2:
– Dawid, a to? –
– Toooo jest taka substancja chemiczna, ona reaguje z siarką i dużo łatwiej się różne rzeczy zapalają. Używamy jej na przykład do… yyyyyyy, do rozpalania grilla? – Nie no, żart. Ale zapłonników tak. :p
Dialog 3:
– Maju, trzymaj, ale nie naciskaj tego pod żadnym pozorem! –
– A czemu, co to jest? –
– To? TO taki bardzo silny utleniacz. – W skrócie mówiąc, ma tam takie coś, co sprawia, że drewno pali się z własnej nieprzymuszonej woli. Bez zapałek. Bez niczego w sumie, tak po prostu. Ssssssssssssss… i nie ma.
Widziałam również rrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrakietę! W częściach, ale jednak.

Podsumowując i dodając to, czego jeszcze nie mówiłam. Posiłki bardzo smaczne, spało mi się dobrze, nigdy mi nie było zimno, wręcz przeciwnie, gorąco, oni mają
ogrzewaną podłogę… ogólnie super. 🙂 A, no i rozmowy z mamą Dawida o literaturze, bezcenne! I taka ciekawostka, nie wiadomo dlaczego, oboje budziliśmy się równocześnie, o 7:30 rano. Dziwne, do prawdy, dziwne.
Pozdrawiam serdecznie Dawida i przekazuję pozdrowienia dla moich kosmitów. A może to midichloriany? Pamiętaj, Dawidzie, ta waluta MOŻE być!

Kończąc wpis pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie muzyka

paradoksy matfizowe i nowy awatar

Hej hej!
Najpierw kawał. Najkrótrzy kawał o kobietach. Dwie kobiety siedziały po cichu… xd

Nauczyłam się nowego powiedzenia. Ja zawsze myślałam, że jak umiem liczyć, to zobowiązana jestem do liczenia na siebie. Tym czasem nie. Człowieku! Umiesz liczyć? Licz deltę!
Miało być podsumowanie roku, ale chyba na razie napiszę wam coś mniej zajmującego, zwłaszcza, że sama kompletnie nie wyrabiam się z niczym. A dlaczego? A no bo wróciło się do szkoły, wróciło.
Niektórzy, czytaj Dawid albo moja siostra, mieli wolne drugiego stycznia. Zajechańce jedne, niefajne. Ja w drugi dzień roku musiałam już zawitać w naszej placówce oświatowej.
Wszyscy byli wtedy mniej więcej w podobnych nastrojach.
– Kto wymyślił szkołę drugiego, co? – zagadnęłam Beatę.
– Kto wymyślił szkołę w ogóle? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, a ja nie znalazłam mądrej odpowiedzi. Słuchajcie, no bo to jest trochę bez sensu, przecież wiadomo, że każdy cośrobi w sylwestra. A nawet jeśli nie, OK, mogą być ludzie, którzy się nigdzie nie wybierają, OK, ja sama prawie miałam tak mieć. Ale kurcze, ludzi, którzy nawet nie doczekają dla samych siebie do tej północy jest mało. A większość coś w sylwestra robi, gdzieś jeździ, potem późno wraca, albo nawet pierwszego, późno, odsypiają… przecież wiadomo, że wszyscy będą we wtorek chodzić do tej szkoły, jak te zombie jakieś nieszczęsne.
No ale nic, wywlekłam się z trumny i poszłam. Na samo przywitanie miałam dwa angielskie, znaczy jeden na początku, a drugi na piątej godzinie. Po drodze była matma, cudownie wręcz, oraz dwa WFy. WF lubię, więc jakoś wybitnie nie narzekałam, szczególnie, że lekcja była dość luźna i mogłam sobie zrobić ćwiczenia z piłką do kosza. Lubię piłkę do kosza. Jakbym widziała, to bym chciała nauczyć się grać w kosza. Z racji wzrostu nie mam bladego pojęcia, jak, ale bym chciała.
Po WFach był drugi angielski, jak już mówiłam, a że my te dwa wfy mamy obok długiej przerwy, to pani nas zatrzymuje na długiej na hali, a potem puszcza wcześniej do szkoły, żebyśmy zdążyły coś zjeść itd. No więc zjadłyśmy, poszłyśmy po mój ekran brajlowski, bo się ładował w sali matematycznej… Przy okazji okazało się, żę Beata jest w humorze pt. zamknąć im drzwi i petardę wrzucić. Petardy mi się spodobały. Niestety nie rozważyłam pomysłu poważniej, bo przeszkodził mi w tym angielski. Na końcu tego cudownego wtorku była fizyka.
Nauka o bryłach sztywnych jest zjawiskiem wybitnie dziwnym, jak z resztą większość zjawisk fizycznych. Dwie lekcje fizyki. O bryłach sztywnych. Na końcu. Pierwszego dnia w szkole. Taaaaa… co doprowadziło do pewnych uszkodzeń umysłu.
Na pewno już tu wspominałam, jak kiedyś pan dyktował nam zadanie o batmanie bez płaszcza, który skakał z pałacu kultury. W skutek czego ja teraz, kiedy słyszę tam jakieś zadanie, od razu zastanawiam się, kto zginął i w jaki sposób. Chłopiec zainteresował się głęboką studnią… I co? I kto przeżył?! Być może dlatego, w ten wtorek, kiedy pan podyktował początek zadania: "duża, okrągła platforma o masie dwustu kilogramów…", ja od razu dopisałam sobie w głowie: "zaraz w nas uderzy". W zadaniu ogólnie chodziło o to, że trzeba było obliczyć częstotliwość obrotu tej platformy. Mieliśmy podaną jedną częstotliwość, a na brzegu tej platformy stał człowiek. No i potem przeszedł na środek. I mieliśmy obliczyć tę częstotliwość z człowiekiem na środku. Nieważne, w każdym razie pan zaczął sporządzać rysunek do tego zadania.
– Człowiek stoi po prawej. – oznajmiła po cichu pani Agnieszka, która wytrwale towarzyszy mi na fizyce od początku roku i bardzo stara mi się wyjaśnić, co, kiedy i dlaczego jest na tablicy, sama nie będąc matfizem. Wielki aplauz dla niej.
– Po co? – zapytałam bez zastanowienia.
– Słucham? –
– No… po co? Po co on tam właził w ogóle? –
– A, nie wiem, nudzi mu się. Na pewno mu się nudzi. – Zgodziłyśmy się w tej kwestii zupełnie i całkowicie.

Na matematyce też się zdarzają takie rozmowy, czy to z panią wspomagającą, czy też z siedzącą za mną Julką. Przed świętami mieliśmy o tzw. pierwiastkach obcych. Kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że: i wtedy powstanie nam tutaj pierwiastek obcy, zapanowało przerażenie.
– Jula, pierwiastek obcy! Brzmi groźnie! – oznajmiłam, odwracając się do niej. A kiedy jeszcze zostało nam objaśnione, że możemy te pierwiastki obce eliminować metodą sprawdzenia…! Noooo to, opinia się ugruntowała. Pierwiastki obce, wkrótce w kinach!
Inna ciekawostka, choć trudno ją opowiedzieć. Pani kiedyś odwróciła się od tablicy i oznajmiła: no więc, zadanie wygląda tak, czy ktoś może ma pomysł, jak je rozwiązać? W tym momencie zdarzyła się w klasie rzecz pozornie zwyczajna, mianowicie komuś przyszła wiadomość na messengerze. Problem w tym, że to do złudzenia przypominało dźwięk, który się rozlega, jak komuś, w jakiejś kreskówce, przyjdzie do głowy jakiś pomysł. Wyczucie momentu było więc wręcz niezastąpione.
A już największy śmiech opanował, i wciąż opanowuje całą klasę wtedy, kiedy naszej nauczycielce i wychowawczyni zdarzy się powiedzieć: trzeba na to spojrzeć inteligentnie. Wtedy klasa uśmiecha się z rozbawieniem, pomieszanym z pewną, niewielką dawką współczucia.
Już po świętach zajęliśmy się wielomianami, na które też chyba trzeba patrzeć inteligentnie, dość powiedzieć, że kiedy pani, podczas pierwszej lekcji, odbywającej się w tempie dla mnie zawrotnym, oznajmiła, że dowiemy się, co z tymi wielomianami można jeszcze zrobić, naszła mnie nieodparta ochota wypowiedzenia się na ten temat. Miałam mianowicie bardzo dobry pomysł, gdzie, jak na razie, mogę sobie te wielomiany wsadzić, bo nie rozumiem nic z tego, co się do mnie mówi. Klasa, a przynajmniej pewna jej część, przez pierwsze kilka minut była doprowadzona do tego rodzaju obłędu, kiedy człowiek na ślepo chce liczyć deltę, no bo co innego zrobić?
Doczytałam się na twitterze o sytuacji, w której jedna dziewczyna na próbie poloneza zapomniała, co jest dalej, kompletna pustka w głowie. Zwróciła się więc o pomoc do najbliższej nauczycielki, w tym przypadku matematyczki: pani profesor, ja nie wiem co robić! A pani profesor poradziła jej: no to co, deltę policz! Rzeczywiście, nasza klasa się z tym zgadza. Nie wiesz, co robić? Licz deltę! Umiesz liczyć? Licz deltę! Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… deltę! A potem się dziwią, że uczeń widzi funkcję liniową i deltę liczy. :d
Na końcu pani zadała nam ćwiczenia pt. "sprawdź czy rozumiesz". W sumie, to nie bardzo wiem, po co. Ja nie muszę sprawdzać, żeby wiedzieć, że nie rozumiem. Zawsze mnie to bawi, na przykład na fizyce. Pan na końcu pyta: Macie jakieś pytania do mnie? Wszyscy wszystko rozumieją? A przecież wiadomo, że są dwie możliwości. Albo ktośrozumie wszystko, albo nie rozumie do tego stopnia nic, że nawet nie wie, jak i o co zapytać. Na tej podwójnej lekcji zdarzyła się jeszcze jedna sytuacja z rodzaju nierozumienia. Pan nas, po wyjątkowo pokręconym zadaniu, spytał, czy było trudne. Nie wiem, może i nie było, ale było skomplikowane i długie, można się było pomylić. No więc, nasz kolega, z resztą bardzo dobry z fizyki, po chwili przyznał, że: no wieee pan, trochę… trochę trudne. Trudne?! Profesor zdumiał się bardzo, a potem uprzejmie zauważył, że trudne, to by było, jakby kazał temu koledze założyć spodnie przez głowę. Nie mogliśmy odmówić mądrości temu stwierdzeniu.
Cóż jeszcze można o tej fizyce? Dziś byłsprawdzian. W jednej książce natknęłam się na zdanie: graliśmy beznadziejnie, ale z nadzieją. Uznałam, że my tak chyba czasem piszemy sprawdziany. Moje dzisiejsze rozwiązania zdają się należeć do tej kategorii żartu, o którym się mówi: tak głupi, że aż śmieszny. Czyli: tak dziwne, jak tylko można, ale chyba wyszło dobrze. :d
No i na końcu ciekawostka. Zostało 15 minut do dzwonka. Profesor najpierw spytał, czy zadał nam cośdo domu. Gdy się dowiedział, że nie, bardzo się zdziwił. Na prawdę? Co się stało? Jak to? Potem spojrzał na zegarek, powiedział, że te 15 minut zostało i on chyba już nie będzie zaczynał nowej lekcji. Klasa oczywiście mu przytaknęła, że nieeeeeee, nie opłaca się, gdzie tam, nowy temat, teraz, na bank nie! Na co profesor, pokonując nas naszą własną bronią, z uśmiechem oznajmił: a, to przynajmniej mam te 15 minut, żeby podyktować pracę domową! I podyktował 4 zadania z brył sztywnych.
Na koniec tego wpisu chciałabym pozdrowić wszystkie matfizy! Pamiętajcie, kiedy inni ślęczą nad mapami świata, zapamiętują, który król co wybudował i który dowódca z kim się bił; kiedy oni tam siedzą i roztrząsają, co autor miał na myśli, jak naprawić sytuację w sejmie i jak rozwiązać problemy całego świata; kiedy oni to wszystko robią… My siedzimy w sali i uczymy się, jak działają różne wiatraczki, kołowrotki i dźwignię. I dlaczego.
Pozdrawiam ja – Majka
PS Z okazji szkoły zmieniam awatar. Piosenka autorstwa Jamesa TW – 10 k hours. Opowiada, że zamiast spędzać
całe dni w szkole, wolałby je poświęcić na rozwijanie talentu i robienie tego, co kocha. Ja wiem, po
co szkoła jest itd., ale czasem nie da się temu odmówić słuszności, a jeśli nie słuszności, to przynajmniej
racji bytu. Link:

Kategorie
co u mnie

najpierw święta, bo ważniejsze

Dawno, dawno temu, podczas pewnego pięknego Bożego Narodzenia święty Mikołaj przygotowywał się właśnie do swojej corocznej podróży po świecie. Jednak od samego poranka wszędzie piętrzyły się same problemy…
Czworo elfów zachorowało, a zastępcy nie produkowali zabawek tak szybko, więc Mikołaj zaczął podejrzewać, że może nie zdążyć…
Następnie żona Mikołaja oświadczyła mu, ze jej Mama ma zamiar wkrótce ich odwiedzić, co bardzo zdenerwowało, a nawet wyprowadziło z równowagi świętego Mikołaja.
Na domiar złego, kiedy poszedł zaprzęgać renifery, okazało się, ze trzy z nich są w zaawansowanej ciąży, a dwa inne zwiały – Bóg jeden wie, dokąd. Święty Mikołaj zdenerwował się jeszcze bardziej…
Kiedy zaczął pakować sanie, jedna z płóz złamała się. Worek runął na ziemię, a zabawki rozsypały się dookoła. Wkurzony Mikołaj postanowił wrócić do domu na kawę i szklaneczkę whisky. Kiedy jednak otworzył barek, okazało się, ze elfy ukryły cały alkohol i nic nie było do wypicia…
Roztrzęsiony święty Mikołaj upuścił dzbanek do kawy, który roztrzaskał się na kawałeczki na podłodze w kuchni. Poszedł więc po szczotkę, ale okazało się, że myszy zjadły włosie, z którego była zrobiona…
I właśnie wtedy zadzwonił dzwonek u drzwi… Mikołaj poszedł otworzyć. Za drzwiami stał mały biały aniołek z piękną, wielką choinką. Aniołek radośnie zawołał: Wesołych Świąt, święty Mikołaju! Czyż nie piękny mamy dziś dzień? Przyniosłem dla Ciebie choinkę. Prawda, ze jest wspaniała? Gdzie chciałbyś, żebym ją wsadził?
…stąd właśnie, drogie dzieci, wzięła się tradycja aniołka na czubku choinki.

Taką to bajeczkę mi Dawid przysłał niedawno. :p

No i co? Święta, święta i… i nawet niech wam się nie śni, nie dokończę tego powiedzenia! To jest tak oklepane, że aż ból! Olewam. :p W każdym razie już jest trzeci stycznia, wypadałoby więc coś napisać, zważywszy, że miałam zamiar napisać dwudziestego siódmego grudnia.
Pisałam wam o naszym przedświątecznym koncercie, odbył się w czwartek przed świętami, a ostatnie lekcje były dwudziestego drugiego. W sobotę natomiast rozpoczęliśmy święta, obchodząc wigilię wigilii.
– Dzień dobry! – przywitał się wujek, wchodząc do salonu i tym samym tonem dodał. – Do dupy jest. – Yyyyyyyyyyyy, tak. Fajnie. Nie: wesołych świąt. Nie: szczęśliwego nowego roku. Prawdziwy realista wita się słowami: do dupy jest. No ale, umówmy się, pogoda była obrzydliwa. Inna rzecz, że wtedy w ogóle wszyscy popisywali się mniejwięcej tym samym rodzajem optymizmu, bo na pytanie cioci "co tam dobrego?" odpowiedziałam: w porządku, dostałam rentę. Tak właśnie moja rodzina przygotowywała się na święta.

Pierwszą rzeczą, która kojarzy mi się ze świętami jest nie tyle śpiewanie, ile, w naszym przypadku, słuchanie kolęd. Od mojego dzieciństwa troszkę się zmieniło, teraz częściej towarzyszą mi własne playlisty z amerykańską muzyką świąteczną, niż płyty z tradycyjnymi kolędami po polsku. Tak na marginesie, ktośchce tę playlistę? Bo mam fajną. :d

Co ciekawe, zauważyliście, że jedna z najbardziej znanych u nas kolęd oryginalnie jest śpiewana po niemiecku? Dziadek mi opowiadał, że podobno podczas wojny zdarzyło się raz tak, że na czas świąt wstrzymano walki i w jednym filmie jest scena, jak w momencie, gdy Niemcy śpiewają "stille Nacht", Polacy zaczynają śpiewać "Cichą noc". I co? Nawet wojnę święta przerwą. To nie temat do żartów i długo się o tym rozpisywać nie będę, ale na końcu przytoczę wam cytat, który mi się trochę z tym kojarzy.

Wracając do moich świąt. Wigilie miałam dwie. Pierwszą u babci i dziadka w Warszawie, a drugą u babci i dziadka w Żyrardowie. Od zawsze tak robimy i system się sprawdza. Gdy dziadek z Warszawy życzył nam pogodnych świąt, babcia stwierdziła, że humor go nie opuszcza. No i rzeczywiście, 9 stopni? W wigilię? Szaro, deszcz pada… no nieładnie.
Teraz by się wypadało zapytać o rzecz, która wydaje się dla niektórych najważniejsza: Najedliście się w wigilię? I teraz te wielkie tłumy: taaaaaak, taaaaak, jaaaa, ja jadłem! Super, ja nie. Ciekawostka, mi się nigdy nie chce jeść wtedy, kiedy trzeba. Ja nie ogarniam, jak to jest, że ludzie dorośli spotykają się, siadają przy stole i jedzą. I jedzą. I jeszcze coś zjedzą dla odmiany. Ludzie! To serio jest taka zarąbista rozrywka, czy jak?
Dygresja. Ostatnio zaczęłam się zastanawiać, co by się stało, jakby ich zebrać kiedyś do kupy, posadzić przy jednym stole, i tu uwaga, nie dać ani mnóstwa żarcia, ani alkoholu. Znaczy broń Boże, ja nie mówię, że u nas był alkohol na wigilii, nie było, nie o to chodzi. Ja tu mówię o większych imprezach jako takich. O czym byście gadali, moi drodzy? ZNaczy nie no, są inne tematy, takie jak praca, polityka, ostatnie wydarzenia z życia, ale przecież jedna trzecia imprezy idzie na to, kto co jeszcze by zjadł, kto już to jadł, komu to smakowało, kto polewa, kto nie polał, a może byś jeszcze coś zjadła?

Wracając do świąt! Moja siostra zamówiła sobie od Mikołaja lalki z filmu "następcy". Dygresja: film "następcy" (produkcja Disneya) opowiada o dzieciach czarnych charakterów Disneya. No wiecie: złej królowej, Dżafara z "Alladyna", Cruelli z "101 dalmatyńczyków" itd. Obie go z EMilką lubimy. Przez to, że lubimy go obie, a może przez to, że o tych lalkach mówiło się już od miesiąca, miało to ten nieprzewidziany skutek, że ja miałam mniej więcej podobną minę do EMilki, kiedy przyszło do otwierania prezentów. Swoją drogą, ja nie wiem, kto wymyślił opakowania do lalek, z mnóstwem drucików, gumeczek, plastikowych zabezpieczeń, ale to jest dopiero magia, jak się już uda to wydobyć. Człowiek się trzy razy bardziej cieszy, że udało mu się wyjąć produkt z pudełka i go nie rozwalić, niż z samego prezentu!
A propos prezentów, co ja dostałam. Ja dostałam dwie ciekawe gry logiczne, które jest troszkę trudno opisać. xd Więc… nie zaczyna się zdania… Moment. Pierwsza gra nazywa się… yyyyyyyyy… nie wiem jak, ale opiera się na magnesach. Macie mianowicie 18 magnetycznych elementów, takich jakby… kostek? Kamieni? No to nie są sześciany, tylko takie bardziej nieregularne prostopadłościany. ANyway, musimy te kamienie umieszczać w otworach na planszy w taki sposób, żeby albo się złączyły, albo właśnie nie, zależy, w którą wersję gramy. Jest np. wersja dla jednej osoby, wystarczy włożyć wszystkie te kamienie na planszę tak, aby się nie połączyły. Ha! Wystarczy! Nic takiego, co? A mi się jeszcze nigdy tak nie udało. Zawsze się kiedyś złączą. Szczególnie, że magnesy sąróżne, czasem potrafi się poruszyć kamień na środku planszy przez to, że położysz drugi w odpowiednim miejscu przy brzegu. Dopisuję to do listy stresujących antystresów.
Na tę listę nadaje się doskonale również mój drugi prezent, tzw. siedem kamieni Aleksandra. Jest to, jak sama nazwa wskazuje, siedem kamieni… znaczy takich drewnianych klocków, o nieregularnych kształtach. Chodzi o to, żeby, sprawdzając w jakiej pozycji one się utrzymóją i próbując uzyskać powierzchnie najbliższą poziomowi na górze, ułożyć te siedem elementów jeden na drugim. W taką wieżę. Mój tata raz to zrobił. Po wielu próbach na wigilii. I wielu później. Po jedenastej w nocy. I skomentował to mniej więcej: haahaaaaaaaaa! Rób zdjęcie, szybko, rób zdjęcie! Seeeeerio, baliśmy się oddychać, żeby tego nie przewrócić. I od razu mama zrobiła zdjęcie, co by udowodnić, że: owszem, da się to tak ustawić. :d Więc, jeśli ktoś posiada tę zabawkę, nie martwcie się i próbujcie dalej. Podobno pomaga w pracy nad sobą, tata nawet wiele nie przeklinał.

W sumie całe święta spędzałam podobnie do wigilii, w pierwszy dzień byłam w Warszawie u babci, a w drugi dzień szliśmy na trzecią na obiad do babci z Żyrardowa. W Warszawie spotkałam się z moją chrzestną, co też było dobrym wydarzeniem, bo dość dawno jej nie widziałam.

Trochę trudno mi napisać coś więcej o tych świętach, a przynajmniej coś konstruktywnego. Życzyłam wam już wcześniej, nowy rok będzie wspomniany w innym wpisie, a moja ulubiona potrawa, to pierogi. Ufam, że jak ktośbędzie chciał o coś zapytać, to napisze to w komentarzu. A, i jeszcze jedno, niespodzianka! Ozzy olał choinkę. Kompletnie. Okrąża ją po prostu. Wujek z ciocią mają papugę tej samej rasy, bardzo podobną, z charakteru jednak inną. Tutaj też. Ich papuga od razu sprawdziła, czy choinka jest dobrym miejscem do siedzenia, a że była ubrana na biało (choinka, nie papuga), to im w sumie pasowała do wystroju (papuga, nie choinka). No bo nimfy są białe. Ozzy jest biały, ale nie usadził się na czubku naszej choinki, niczym ten anioł z kawału. Uznał, że woli stół, podłogę, dywan, klatkę, gałąź nad klatką, nasze głowy lub swoją lampę. :d

Na tym chyba skończę ten optymistyczny wpis, przy okazji zapewniając, że podsumowanie roku 2017 pojawi się tu niebawem. Konkretnej daty nie podam, ponieważ podawanie dat stanowczo mi nie służy.
Pozdrawiam ja – Majka

PS Zapomniałabym! Miał być cytat! W któryś dzień świąt, nie pamiętam który, oglądaliśmy z rodzicami jeden z wielu świątecznych filmów. Nie znam jego nazwy, ale tę scenę zapamiętałam doskonale. Bohaterka filmu w pewnym momencie mówi do rodziny: przepraszam, że zepsułam wam święta. Na to, chyba jej matka, odpowiada bardzo mądrymi słowami. "Wcale nie zepsułaś nam świąt. Tych świąt nic nie może zepsuć, ponieważ są ważniejsze od nas wszystkich.".
I choć wiem, że zaraz by była fala hejtu, że zaraz wszyscy mi powiedzą, że to wcale nie jest takie proste, to ja właśnie za to lubię święta. Za to, że mimo różnych niepewnych rzeczy na świecie, Boże Narodzenie zawsze ma swoją, niepowtarzalną atmosferę. Życzę wam, by to było prawdą.

Kategorie
co u mnie

Wesołych świąt! Bądźcie milsi ode mnie!

Hejoooo!
OK, oto znów doczekaliśmy się momentu, kiedy człowiek jest mądry po szkodzie. To uczucie, kiedy kończysz oglądać sezon serialu, dzieje się coś, co zmienia wiele w historii, ty chcesz wiedzieć co dalej… i okazuje się, że następny sezon potrzebuje jeszcze ponad godziny, żeby się pobrać. To źle, to źle. Ale, jest też lepsza część, mianowicie, to mnie zmotywowało do napisania wpisu. :p
No więc… nie zaczyna się zdania od "no więc"! Mówiłam ci to już! Yyyyy… Zastanawiam się, co się działo przez ostatnie tygodnie.
Jak wszyscy wiemy, to są ostatnie tygodnie przed świętami. Jej! Czyli wszyscy są weseli, dobrze usposobieni do świata i ludzi i wcale nie zmęczeni? Nie, moi drodzy. Tygodnie przedświąteczne to czas, w którym i uczniowie, i nauczyciele wiedzą, że niedługo będą mieli chociaż tydzień wolnego. A co za tym idzie zdają sobie sprawę, że już długo chodzili do szkoły bez przerwy. Co jeszcze wzmaga ich zmęczenie! Poza tym, jest zima, więc chorują wszyscy, a jak nie chorują, to o tym marzą po cichu, no bo, kurcze, trzy dni wolnego! A tak poważnie, to serio, nie mogliśmy się już doczekać świąt. No bo z jednej strony wszyscy wiedzieli, że zostało tylko kilka dni do końca nauki w tym roku, a z drugiej strony, gdy na hisie pojawiło się 14 osób z 26, nasza pani profesor stwierdziła, że gdybyśmy byli w sejmie, obrady mogłyby się odbyć, ponieważ wymagane pięćdziesiąt procent jest! :d Przy okazji serdecznie pozdrawiam Panią Profesor. Wytrzymać z nami ostatnią lekcję w piątek, to jest sztuka.
Inna rzecz, że tóż przed przerwą, mianowicie w czwartek, mieliśmy koncert świąteczny. Już trochę o nim pisałam. Wrócę do niego jeszcze, ale spróbujmy trzymać się chronologii.
To zacznijmy od piątku. Nie, nie wczorajszego, tydzień temu. Tydzień temu byłam u fryzjera i tam stałam się światkiem dialogów magicznych, które uwielbiam. Najpierw byłam ja, ja tylko ścinałam grzywkę, nic, co by zajmowało dużo czasu. Potem więc usiadłam sobie i czekałam, bo fryzjerka zajęła się moją mamą. Siedząc tam obserwowałam sobie inne klijentki. Jedna z nich, podejrzewam, że znajoma fryzjerki, przeglądała próbki perfum.
– Ty, zobacz, te ładnie wyglądają, nie? – zwróciła się do, siedzącej koło mnie, koleżanki.
– A to ty oglądasz perfumy, zamiast je wąchać? – zagadnęła z umiarkowanym zainteresowaniem fryzjerka. Parsknęłyśmy śmiechem. Koleżanka podniosła się z miejsca.
– Pokaż mi. Nie no, te to w ogóle są męzkie. A tamte pokaż… –
– Tak tak, przyjrzyj się im. Obejrzyj opakowanie. – zachęciłyśmy ją. Koleżanka wróciła na swoje miejsce koło mnie, ale nie usiedziała długo.
– Słuchaj, ale ja przez ciebie mam taki odwyk, że na prawdę… – zwróciła się do fryzjerki. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale niebawem się wyjaśniło.
– Powiesz mi, za ile będę mogła wyjść zapalić? – Aaaaa, więc to tak! Farbuje włosy, ma to wszystko na głowie i nie może wyjść na fajka. Biedna.
– Ehhhh… dobra, puszczę cię, bo cię rozumiem. – westchnęła fryzjerka. Rzeczywiście, ona też pali. – Tylko szybko. Szybko pal. I weź od razu dwa na raz, bo potem trochę tu posiedzisz. – Przy okazji zakładała jej czepek.
– No dobra, idź. Tylko załóż kaptur!
– Nie mam. – oznajmiła dziewczyna raczej obojętnym tonem.
– No to nie wiem, zrób coś! –
– DOooobra, kurtkę sobie zarzucę na łeb. –
– Zarzuć na łeb i idź. – Po chwili wahania dziewczyna zawróciła.
– Nie no, weeeeź, nie masz jakiegośręcznika? Przecież nie będę szła z tą kurtką, jak debil. –
– Aaaa, w tym czepku też nie wyglądasz za mądrze, wiesz? – zauważyła uprzejmie fryzjerka, co przyprawiło nas o kolejny napad wesołości.
Widzicie? I dlatego nie opłaca się palić! :p

Mnie w ogóle zawsze bawi to, jak mogą ze sobą rozmawiać przyjaciółki / dobre koleżanki. Przecież mnóstwo rozmów jest niezrozumiałych dla postronnych. Baaa! Oni mogą nawet pomyśleć, że my się kłócimy! Weźmy na przykład próby. (no i tu wracamy do koncertu.)

W dzień koncertu od godziny ósmej siedzieliśmy w sali 101, przygotowując się do występu. Było zamieszanie, każdy ćwiczył coś, w miarę możliwości co innego, niż osoba siedząca obok, wszyscy się darli, żeby to przekrzyczeć… no ogólnie, świąteczna atmosfera pełną parą! Zamiast wykrzykników typu: jak dobrze, że już są święta! Albo: wesołego nowego roku dla wszystkich! Rozlegały się głosy: dlaczego to znów nie działa, powinno działać! Albo: A mówiłem, żeby tego nie ruszać! Czy też, nasze ulubione: czy mógłbyś się na chwilę przymknąć?
Jest to zjawiskiem niesamowitym, które możnaby podsumować tekstem, który kiedyś usłyszałam od koleżanki – "od matki i od trenera NIE boli!". No i rzeczywiście, jak trenujemy, to wiadomo, że czasem usłyszymy kilka słów, które w innych okolicznościach by nas zasmuciły / dość ostro wnerwiły. Jeśli jednak jest to powiedziane w pewnych konkretnych sytuacjach / pod pewnymi, konkretnymi warunkami, my wiemy, jaki jest tego cel i się nie obrażamy. Tak samo było tutaj. Gdybyśmy rozmawiali ze sobą w ten sposób całe życie, to po pierwsze, nie chciałoby nam sięwięcej rozmawiać, a po drugie, żadne z nas nie miałoby już głosu. Obrazuje to scena, która wydarzyła się przed drugim z trzech występów.
Mieliśmy tam jedną taką piosenkę, do której grałam tylko ja na bębnie i chłopaki na gitarach. Jeden kolega, nie wiem dlaczego, może chciał sprawdzić, może mu sięnudziło, nie wiem, zaczął grać na pianinie. Gdy skończyliśmy piosenkę, odwróciłam się w ich stronę.
– Kto gra na pianinie?!
– On! Zawołała Julka.
– No to, słuuuchaj, nie graj! –
– Nie graj! – przyśświadczyła Julka. – Po pierwsze, to tu nie pasuje, a po drugie, to ty tego nie umiesz! –
– No właśnie, nie umiesz, to nie graj! – W tym momencie nasza pani prowadząca odwróciła się do innej nauczycielki, która obserwowała próbę i zauważyła cicho.
– No… właśnie tacy mili jesteśmy. –
Na próbach jednak, szczególnie w dzień koncertu, było to całkowicie dopuszczalne, ponieważ wszyscy doskonale wiedzieli, że musimy to ogarnąć teraz albo nigdy. I, kunaszemu zaskoczeniu, wszystko wyszło całkiem dobrze.
Po wszystkich koncertach okazało się, że od pana, który załatwiał nam nową naklejkę z naszym logo, dostaliśmy długopisy. Za koncert, każdy otrzymał w nagrodę długopis. Cała grupa zgodnie odpracowała obowiązek radości, wołając: Jej! Super! Nareszcie! Całe życie marzyłem, żeby wygrać długopis!
Co ciekawe, na moim dodatkowym angielskim dostajemy podobne nagrody. :d

No i proszę, dotarliśmy do świąt. Od wczoraj trwa przerwa świąteczna, od wczoraj cieszę się możliwością wyspania się, a także brakiem obowiązku rozwiązywania zadań z matematyki. Wczoraj mieliśmy tylko trzy lekcje, a potem wigilię klasową. Złożyliśmy sobie życzenia, puszczaliśmy kolędy i jedliśmy, bo rzeczywiście, przynieśliśmy spooooro jedzenia. Po wigilii natomiast rozeszliśmy się do domu, by się cieszyć z uzyskanej niedawno wolności.
A propos uzyskanego niedawno, to po świętach zajmę się zaopatrywaniem się w sprzęt. Po pierwsze, zostanie do mnie wysłany mój noooowyyyy komputer! :))) Bardzo dobrze! A po drugie, będę szukać mixera. Mam nadzieję, że do ferii uda mi się ogarnąć sobie jedno i drugie. Także, można mi życzyć powodzenia o tyle, że czeka mnie nie tylko poszukiwanie mixera, ale też sprawdzian z fizyki, matmy i hisu, tóż po świętach. Faaaaaaajnie.

A jak wy spędzacie święta? Ja będę na wigilii u jednej babci, potem u drugiej, ogólnie zapowiada się bardzo miło. A jak tam u was?

Także, ja wam życzę wesołych świąt, szczęśliwego nowego roku i wszystkiego, co dla was najlepsze. Nie umiem skłądać pięknych, długich i dobrze sformułowanych życzeń, więc wybaczcie, ale na tym skończę ich składanie. A, no i mam nadzieję, że dostaniecie to, o czym marzyliście w te święta. 🙂
Kończę i pozdrawiam ja – Majka

Kategorie
co u mnie

dobre wieści!

Hejo!
Mam trochę dobrych wiadomości, którymi chyba muszę się podzielić, no bo jakże by nie.
No więc… nie zaczyna sięzdania od "no więc"! OK, także… yyyyy… no… To może inaczej. Będę pisać dzień i wiadomość, która pochodzi z danego dnia.

Niedziela
I to jest ten moment, w którym kończysz oglądać sezon serialu i zdajesz sobie sprawę… że nie masz następnego! A następny będzie się ściągać dwie godziny! O tak! To nie jest dobra wiadomość. Dobra jest taka, że ten następny sezon skończyłam dziś rano. :d

Poniedziałek.
Byłam na zebraniu nauczycielskim. I dowiedziałam się, że nie powoduję większych problemów. TO chyba dobrze. Ale to nie jest wiadomość dnia! Znaczy jest, ale jest jeszcze druga.
Ja, będę, mieć, maca! Śpiewam o tym każdemu, kto chce słuchać, kto nie chce pewnie też o tym słyszał, więc i tu powiem. Mój znajomy, mój dobroczyńca, mój współtwórca świata djów, sprzeda mi swój, nieużywany, niewielki komputer stacjonarny. I uwaga, co tam jest? Garage band! Cały! Dla tych, co nie wiedzą, to to jest taki program do tworzenia muzyki za pomocą komputera. Można coś nagrać, można złożyć w całość, ogólnie wszystko można. Od poniedziałku więc warjuję ze szczęścia. Nie dość, że będę mogła używać różnych programów firmy apple do moich muzycznych prób robienia czegoś konkretnego, to jeszcze będę mogła testować programy firmy apple służące do wszystkiego innego. :d A znajomość tego systemu na pewno przyda mi się na studiach.

Wtorek.
Co było we wtorek? WF! Dostałam piątkę mniej z wfu. Patrząc na to, że rok temu ledwo umiałam pływać, to jest chyba duuuży postęp. Inna informacja. Zadziwia mnie fakt, że gdy jedna zbłąkana dusza zaśpiewa w jednej z przebieralni: "miłość, miłość w Zakopanem!", to nagle caaaaała szatnia dziewczyn śpiewa z niąrazem.

Środa.
W środę… w środę był niemiecki… Ja nie wiem czemu, ale strasznie mnie ostatnio te lekcje bawią. A już zwłaszcza wtedy, jak mamy coś czytać. Bo nagle odkrywamy z koleżanką, że, w przeciwieństwie do angielskiego, my czytamy ten tekst i nie rozumiemy absolutnie nic. Bardzo dziwne uczucie, serio. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, płaczemy więc. Ze śmiechu.
Następna rzecz, dostałam 4! Z matmy! Na prawdziwym sprawdzianie, nie na poprawie sprawdzianu! Ja wiem, to był podstawowy sprawdzian, nie powinnam się cieszyć. No ale jednak!
A, no i była kartkówka z angielskiego. Przed rozpoczęciem pisania pani profesor zwróciła mi uwagę: Maju, ale zrób coś z tym ekranem, żeby nie było widać, co piszesz.
– Maja, ja się nie przesiadam! – oznajmiła Beata.
– Maja, czekaj, czekaj, pokaż… – zainteresowała sięPaula.
– Maja, jak dobrze, że jesteśblisko! – ucieszyła się Roksana. Cóż za niesamowity wzrost popularności! Pozdrawiam wymienione tu dziewczyny bardzo serdecznie. :d

Popołudniu odwiedziłam szkołę muzyczną, do której chodziłam pod koniec przedszkola. Tam pracuje pani, która pierwsza pokazała mi perkusję. I ksylofon. I w ogóle super, że to zrobiła, teraz mam co robić w życiu, to cudowne. A na mojej zwykłej lekcji perkusji wieczorem robiliśmy tak dużo tak trudnych rzeczy, że nawet nie zdążyliśmy pogadać. Z moim nauczycielem powoli zaczynamy uważać, że raz na miesiąc powinniśmy mieć lekcję poglądową, podczas której moglibyśmy się wymienić wszystkimi pobocznymi opiniami na temat nowych płyt, nowych filmów, książek Kinga i wieeeeelu innych spraw.

A, no i kolejna dobra wiadomość środowa. Mogę udostępniać moje wpisy na blogu szerszemu gronu! A to grono może to komentować! To fantastycznie! Mam nadzieje, że niedługo zacznie to robić. 🙂
O, będąc przy temacie. Moja babcia, która całkiem dobrze radzi sobie w labiryntach internetu, chciałaby to skomentować. Jest tylko jeden problem. Nie umiemy jej wymyślić fajnego nicka, który mogłaby wpisać, aby skomentować jako gość. Powinien być jakoś związany z jej super mocą. Super moc mojej babci polega na tym, że w niewytłumaczalny sposób uruchamia lub uniemożliwia uruchomienie różnych urządzeń elektronicznych w swoim otoczeniu. Ktoś coś? Podajemy propozycje w komentarzach, pamiętając, że czytam je nie tylko ja, ale też Babcia. 🙂

Czwartek.
W czwartek mieliśmy święto patrona szkoły. Uczniowie wygrali z nauczycielami w siatkę! Jejjjjjjj! Cieszmy się! Przy okazji, to niesamowite, jak niezwykłe talenty i pomysły ujawniają się u ludzi, którzy nie chcą iść na lekcje. Mecz skończył się nieco zawcześnie i rozległy się głosy protestu: my mamy matmę, nie idziemy! My mamy polski, nie idziemy! No i w końcu jeden kolega zwrócił się do drugiego: słuchaj, zrób coś, porusz sekcję dopingową, albo nie wiem… Zaśpiewaj coś! Na co zagadnięty młody człowiek zerwał się z ławki z wielką energią i zagrzmiał: wstań, unieeeeś głoowęęęęęę! Wsłuuuuuuuchaj się w słoooowaa! Pieeeeeśniiiii, o maaaaałyyym, ryceeeeeeerzuuuuuuuuu!
No i pół dnia mi to po głowie chodziło.
Dalej! Razem z koleżankami z mojej klasy grałyśmy w "państwa miasta" na telefonie jednej z nich.
– Kolor na A! – Akurat złożyło się tak, że powiedziałam, jaki kolor i po zastanowieniu dodałam. – Hmmmmm, to dziwne. Dlaczego to ja pierwsza mówię o kolorach?
Tak w ogóle, mam to szczęście, że moja klasa nie tylko mi pomaga dostać się do sal, ale też śmieje się z żartów typu: gadał ślepy o kolorach. Więc wszystko było w porządku i grałyśmy dalej.
Swoją drogą, jeśli to czytasz, Paulino, proszę się przyznać, skąd znasz te wszystkie dziiiiiiiwne nazwy miast?
Choć moja ulubiona odpowiedź z gry brzmiała:
Kolor na ł? Yyyyyyyyy… ładny? No w sumie, ładny może być.

Na angielskim mieliśmy o zawodach, pracy itd. W ramach pracy domowej mamy odpowiedzieć na pytania. Mamy sobie wyobrazić, że 10 lat pracujemy w zawodzie i odpowiedzieć na kilka pytań. Myślicie pewnie, że mamy wybrać ten zawód, jaki chcemy mieć w przyszłości? Ha, ha, ha… Nope! Zawody zostały nam podane z góry. Rozumiem zawód model, ale potem zaczyna się robić ciekawie. Zaczynając od grabarza i rzeźnika, poprzez bezrobotnego… jedno z pytań jest "czy twoja praca jest stresująca". Drugie było "kiedy otrzymałeś pierwsze pieniądze". Taaaaa… liczy się kreatywność. A kończąc na mnie, zostałam pogromcą lwów! Taaaaak. Pytanie: co dobrego robisz dla społeczeństwa? No jakto? Dzięki mnie jeszcze żyjecie, no nie?

Piątek.
Dostałam 4 z fizyki! I do tej pory nie wiem, jak to się stało! :d Bardzo się cieszę i dziękuję Dawidowi, który mi udzielał dodatkowych porad i wymyślał jakieś kosmiczne zadania do rozwiązania. Kiedy rozwiążesz zadanie o rakietach Dawida, nic cię już nie przerazi.
Po szkole udałam się z Beatą do niej, a tam Beata dokonała niemożliwego. Nauczyła mnie… grać na basie. Jedną piosenkę, jak na razie, no ale jednak! Tooooo dziwne. :d Ta piosenka też była dziwna, proszę się nie martwić.

Wieczorem natomiast byłam w Warszawie, na koncercie Gentlemana. Wiecie co? Słuchanie muzyki na żywo, to zawsze będzie dla mnie przeżycie ponad wszystkim. To niesamowite, jak wiele tematów można wtedy przerobić w głowie, jednocześnie się relaksując. Poza tym, był to koncert unplugged, co w praktyce oznacza, że cała sekcja denta, smyczki, syntezatory, wszystko było żywe i analogowe. Bardzo piękne doświadczenie.

No i, w końcu, sobota
Dziś! Dobra wiadomość z dziś? Nadal umiem grać na bębnach. Dlaczego to nowość? Bo ostatnio, jak chciałam zagrać najprostrzą piosenkę typowo radiową, nie wychodziło mi kompletnie nic. No więc, to jest sukces.
Myślę, że na koniec dołożę informację, że niedługo będzie trzeba zmienić awatar. Muszę o tym pomyśleć. Ten proces może trochę zająć. Do zobaczenia więc w nieokreślonej przyszłości. 🙂

Pozdrawiam ja – Majka
PS PROSZĘ O KOMENTOWANIE!

EltenLink