Dobry…
Zbieram się i zbieram, ale spokojnie! Do wszystkiego tak, nie tylko do bloga. Miałam napisać o feriach, zrobi się z tego wpis o wszystkim, bo jeszcze doszło półtora tygodnia po feriach, no nie? 🙂 Dobra, to jedziemy.
Pierwsze egzystencjalne pytanie, jakie nasunęło mi się podczas ferii brzmiało: "ludzie, co z tym rapem?!"
Ostatnio, kiedy mam trochę wolnego czasu, uruchamiam w telefonie cudowną aplikację, zwaną apple music i mogę sobie słuchać wszystkich płyt, jakie są tam dostępne, czyli ogólnie większości oficjalnie wydanych. Aplikacja oferuje również tę ciekawą właściwość, że zwraca uwagę na to, czego zwykle słucham i pokazuje mi, co jeszcze prawdopodobnie by mi się spodobało. OK, sprawdźmy. Zwykle playlisty stworzone przez apple mniej lub bardziej, ale przypadają mi do gustu. A ponieważ aplikacja wie, że zdarza mi się słuchać rapu i to, jak już zacznę, to sporo na raz, to w moich playlistach troszkę tego stylu ląduje. Ostatnio polski rap zrobił się dość popularny, ale… jakby to powiedzieć… uznałam, że chyba cośnie tak. I teraz, fani rapu, nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że rap ma mówić o wszystkim, no więc czemu nie o bogactwie, skoro o biedzie też mówi. Mało tego, ja wiem, że rap, to jest muzyka, w której czasem trzeba się poprzechwalać. Bitwy raperów i te rzeczy, taki sport, taka forma. Nawet czasem poprawia mi to nastrój. Ale… bez przesady. Zauważyłam ostatnio niestety, że normą w rapie, nie tylko polskim, broń Boże, normą się stało tworzenie bardzo elektronicznego podkładu, przepuszczanie głosu przez dość mocny ulepszacz komputerowy, a następnie wypowiadanie, nie zawsze w rytm i nie zawsze z sensem, kilku słów na krzyż. Z tych kilku słów natomiast możemy się dowiedzieć, że ten facet zarabia pieniądze, ma dziewczyny, zarabia pieniądze, nagrywa i, tak dla odmiany, zarabia pieniądze. Nie linczujcie mnie! Serio, ja nie mam na myśli wszystkich! No ale… spójrzmy prawdzie w oczy. Dobrze, że zostało jeszcze kilku takich, co między. Jedno. A. Drugie. Słowo. Wrzucą jeszcze trochę rymu i techniki. 🙂
Następną rzeczą, którą odkryłam w ferie, było moje, coraz bardziej wzrastające, zamiłowanie do filmów. Zwykle oglądałam jeden film, a potem przez czas dłuższy, nic. Natomiast przez dwa tygodnie ferii obejrzałam dokument o Chmielewskiej, "skazani na Shawshank" (papierek namówił), oraz 4 części "gwiezdnych wojen". A, no i oczywiście kilka odcinków serialu pt. "good doctor". Wcześniej takie przypadki sięnie zdarzały! :d
Dobra, to zaczynamy… powiedziała "gwiezdne wojny"! I co, i co? Podobało jej się? Co mówiła? Coooo?
Do kultowej serii miałam się zabrać już dawno, ale jakoś się tak nie składało. Nie miałam czasu, nie miałam z kim, znów nie miałam czasu… No i, w końcu, u Dawida… to jużbyło, pisałam wam o tym, że oglądaliśmy "mroczne widmo". A potem, no to już byłam ciekawa, co dalej. Dwie następne części obejrzałam z babcią. Jasniepani babcia zna "star wars" już dawno, sporo przede mną, więc uznałam, że to jest ten moment. Byłam u babci od piątku do poniedziałku między dwoma tygodniami ferii; tam właśnie obejrzałam "atak klonów" i "zemstę Sithów". Ten ostatni film bardzo smutny, nie uważacie? Pierwszą część oryginalnej trylogii – "nową nadzieję" oglądałam już w domu, namówiłam tatę. Tata mniej lubi, biedny był.
Wątpie, żeby "star wars" było moją ulubioną serią, ale bardzo mnie te filmy bawią. Wiadomo, smucą też, nie często widzi się, jak ktoś się pali w lawie, no nie? Ale bawi najbardziej. "Można mu ufać? A gdzie tam, jasne, że nie można!", "Kapitanie! Wolno spytać, co się dzieje? Wolno.", "Kocham cię! Wiem o tym.". Suuuuper! No i nieśmiertelny r2d2, chciałabym mieć takiego droida w domu. Gadał by z Ozzym, Ozzy już zaczął rozmowę z r2d2, jak oglądaliśmy "nową nadzieję".
Wracając do ferii, u babci obejrzałam też kilka odcinków "the good doctor". Być może niektórzy słyszeli o serialu, dla tych, co nie słyszeli, wyjaśnię. Jest to opowieść o wydarzeniach z życia kilku lekarzy ze szpitala… zabijcie mnie, nie mam pojęcia gdzie, w Stanach, to wiem. :d I tak, jak ogólnie nie przepadam za serialami o szpitalach, tak tutaj wyjątek trzeba było zrobić od razu. Tytułowy doktor jest człowiekiem, cierpiącym na, że tak powiem, bardzo zauważalną formę autyzmu. Jest tego świadomy, mówi o tym i, można powiedzieć, nie zwraca na to uwagi. W ogóle na niewiele rzeczy zwraca uwagę. Taką emocjonalną. O największych tragediach mówi mniej więcej tym samym tonem, jak o radościach. Ma swoje przyzwyczajenia, nie pozwala się dotykać, nie rozumie emocji i, co w serialu najważniejsze, jest piekielnie inteligentny. Wie praktycznie wszystko o swojej pracy, ma w głowie wszystkie elementy ludzkiego organizmu, wpada na różne innowacyjne pomysły i cały czas udowadnia, że jego przełożony powinien jednak w niego uwierzyć. Podobno nawet kiedyś był taki przypadek. Mam na myśli prawdziwe życie, nie serial. Kontakt utrudniony, ale człowiek? Geniusz. A mnie interesują nie tyle ciekawostki medyczne, choćto czasem też, ale to, jak Shaun, główny bohater, uczy się rozpoznawać emocje ludzi oraz odczytywać ich niewerbalne sygnały. Bardzo dobry pomysł i zagrany też bardzo dobrze. Przynajmniej tak mi mówiono, a poza tym, intonacja głosu też się w tym przypadku liczy, a jest prawidłowa. Tego trudnego zadania podjął się Freddie Highmore.
Ale może wróćmy do wpisu, bo widzę, że się rozpisałam. U babci też miałyśmy parę okazji do niekątrolowanych wybuchów śmiechu o godzinach nieco nieludzkich, ponieważ do późna rozmawiałyśmy i czytałyśmy książki Chmielewskiej, a wiadomo, co to oznacza. Dziadek co rano zarzucał nam, że my gadamy na pewno do trzeciej… nie prawda, może do pierwszej trzydzieści, no ale nie do trzeciej! :d
W sobotę przyjechał do mnie Papierek i obejrzeliśmy sobie tych "skazanych". Najbardziej podobała mi się scena, jak za sprawą Andyego w całym Shawshank rozległa się muzyka. W ogóle cały film mi się podobał i uważam, że pokazuje, co człowiek może osiągnąć, jak się bardzo, ale to bardzo uprze. No i oczywiście można tam też zobaczyć, jak człowiek potrafi być okrutny i bezwzględny. To taka mniej optymistyczna część opowieści.
Z tego wpisu zrobiło się kilka pomniejszych recenzji, wybaczycie mi to? To może ja, na pocieszenie, dorzucę na koniec kilka faktów dotyczących ferii jako takich. Po 1. Widziałam się Z ZUzą, Humanem moim. Tak tak, możesz się już ucieszyć, kosmito. Ozzy ją lubi, ona Ozzyego mniej. :p
Po 2. Wreszcie doczekałam się mojego maca. Spodziewałam się efektu, jaki wywoła, ale tego, że będę 40 minut ślęczeć nad komputerem tylko po to, żeby puścić film… I w końcu puszczę z pc…? No tego, to się za nic w świecie nie spodziewałam. :d Garageband zachwyca w równym stopniu mnie i mojego tatę, choć na razie nie mieliśmy zbyt wielu okazji, żeby dłużej nad nim posiedzieć. Ale mój keyboard stanął na wysokości zadania i pięknie przejął brzmienia z komputera jako klawiatura sterująca. To dobrze, bo garageband od razu zaczął śpiewać chymny na własny temat i powiedział, że ma dla mnie 15 gb darmowych próbek… czemu nie? Bardzo proszę, pobierz, jak wyrażasz taką chęć. :* A, zapomniałabym, jeśli ktoś o tym nie wie, jużtłumaczę: garageband to taki program do tworzenia muzyki, dostępny tylko w systemie IOS.
Będę sławna! Jak wreszcie coś zrobię, jakiś utwór znaczy się. A, no to możecie być spokojni. Zacznę wyskakiwać z lodówki za jakieś… 30 do 40. Lat. :p
Odczepiając się od ferii, zaczęła się szkoła. Poraz kolejny pomyślałam kilka nieprzychylnych słów o tym, skądinąd, prawidłowym wynalazku. Następnie zaś poszłam do szkoły, zawaliłam matmę, zawaliłam fizykę… prawdziwy matfiz, no nie? I, żeby się komuś nie ubzdurało, ja się nie chwalę moim lenistwem, czy też niedoborem IQ, po prostu stwierdzam fakt. :p Z lepszych wiadomości, nadal, bardzo stopniowo, ale uparcie, uczymy się z Becią hiszpańskiego.
Za to weekend miałam fajny, w piątek wieczorem poszłam z Julką i jej przyjaciółką – Natalką na pizzę i spacer, bardzo było miło, dzięki. A w sobotę byłam z mamą i, tym razem jej, koleżanką – Moniką w kinie, na "podatku od miłości". No nieeeeeeee! Kolejna recenzja? Nie ma! Nie namówicie mnie! Fajny był! To jest komedia, sami musicie to usłyszeć. xd
Na koniec dwa cytaty, nie z filmu, a z książki. Czytam ostatnio serię Anety Jadowskiej pt. Dora Wilk. Nie będzie recenzji! Przynajmniej nie teraz. Ludzie, istoty magiczne, zaświaty i takie tam. Ogólnie wszystko na raz. I właśnie w tej książce znalazłam dwa cytaty, które bardzo mi się zgadzają ze światopoglądem. Znaczy takich tekstów było tam na pewno więcej, niż dwa, ale dwa wam tu wklejam.
Aneta Jadowska
1. "Wyparcie jest wskazane w ostatnim dniu ciąży, w każdej innej sytuacji nie wychodzi na dobre."
Bardzo fajne, moja zgoda w stu procentach!
2. "Tajemnice czają się w szafie, by później ugryźć w dupę."
No, więc w sumie jedno wynika z drugiego. :p
Kończę wpis i zapraszam do komentowania.
Ja – Majka